czwartek, 10 stycznia 2019

Czerwone tarcze, Jarosław Iwaszkiewicz

Wracałem samolotem do kraju i jedyne polskie czasopismo, które mi przypadkiem wpadło w ręce to był "Twój styl" sprzed ponad pięciu lat. Zauważył to mój sąsiad i mówiąc mi - niech pan to zostawi jak mam coś świeższego, podał mi Newsweek z grudnia 2017 roku z profetycznym artykułem Renaty Grochal i peanem Krzysztofa Vargi na temat biografii Andrzejewskiego. 


W tekście poświęconym książce Anny Synoradzkiej-Demadre "Jerzy Andrzejewski. Przyczynek do biografii prywatnej"  m. in. narzeka na "dyskryminację" autora "Miazgi" w stosunku do Iwaszkiewicza i chyba w ramach jawnej prowokacji pyta - któż dzisiaj jeszcze czyta "Czerwone tarcze" czy "Sławę i chwałę"? Cóż, odpowiadam - Iwaszkiewicza czyta inteligencja. Fakt, jest to warstwa społeczna w dzisiejszych czasach spychana na margines ale to, że jej nie ma w social mediach, nie znaczy jeszcze, że jej w ogóle nie ma.

W sumie, nawet nie jestem specjalnie zbulwersowany retorycznym - jak mi się wydaje - pytaniem Vargi. Czytałem niedawno "Pasję wg Einara" - książkę historyczną Elżbiety Cherezińskiej autorki bestsellerów, a jakże. Lekturę porzuciłem w połowie, nie dałem rady. Może nie jest to poziom Katarzyny Michalak ale podobnej intelektualnej jałowości i poczucia, że marnuję czas na książkę bez żadnego znaczenia, która swoją miałkością nie stanowi rozrywki nawet na pochmurny wieczór, już dawno nie czytałem. To pisarstwo nawet nie stało koło Iwaszkiewicza (i Andrzejewskiego).  

Ale miało być o "Czerwonych tarczach".  To powieść o Henryku sandomierskim, jednym z synów Bolesława Krzywoustego, którego z lekcji historii pamiętają chyba tylko co bardziej pilni uczniowie. W gruncie rzeczy, jedynym czym się zapisał w historii to pielgrzymka do Ziemi Świętej, wielkie wyzwanie jak na ówczesne czasy, która jest zresztą w powieści wyeksponowana siłą rzeczy budząc skojarzenia z "Krzyżowcami" Zofii Kossak, choć obie powieści to zupełnie inna para kaloszy. O ile bowiem w "Krzyżowcach" na pierwszy plan wybijają się elementy przygodowe a krucjata (pierwsza) jest osią akcji,  to u w "Czerwonych tarczach" jest to tylko jeden z wątków, choć bardzo istotny.

Nie ma co ukrywać, zwłaszcza w początkowych partiach, gdy trzeba się przebijać przez powiązania genealogiczne bohaterów, nie jest łatwo. Musiał zdawać sobie z tego sprawę sam Iwaszkiewicz skoro zamieścił, bardzo pomocne, drzewa genealogiczne ułatwiające połapanie się w koneksjach rodzinnych postaci ale coś za coś. Wydaje mi się, że dzięki temu właśnie odnosi się wrażenie, że postacie, zwłaszcza główny bohater jest doskonale znany ze współczesnych mu źródeł historycznych a pisarz zbiera to tylko do kupy. Tymczasem jest wręcz odwrotnie, informacje na temat księcia Henryka są szczątkowe, nie jest znana nawet data jego urodzin a Iwaszkiewicz bardzo sugestywnie wypełnia brakujące miejsca w jego biografii.

Nie ulega wątpliwości, że Jarosław Iwaszkiewicz jest przede wszystkim mistrzem krótkiej formy ale widać, na przykładzie "Czerwonych tarcz", że i z formułą powieści świetnie sobie radzi. Nie jest to może mistrzostwo na miarę "Panien z wilka" ale im bardziej czytelnik zagłębia się w lekturę, tym bardziej, stopniowo daje się ponieść klimatowi książki. Poczuciu niezrozumienia i osamotnienia głównego bohatera, konieczności zmian a jednocześnie niemożności ich dokonania, jeśli się tylko chce pozostać wiernym zasadom, które na siebie dobrowolnie przyjął. Nie ważne, że z ich przestrzegania, w gruncie rzeczy, nikt nie będzie go rozliczał, ważne, że rozliczyć się będzie musiał przed samym sobą. No i atmosfera otaczającego świata, wydobywania się człowieka z dominacji przyrody, której rządom jest poddany.

Powieść Iwaszkiewicza pokazuje też zderzenie naszego polskiego grajdołka z kulturą Zachodu, peryferyjność narodu mieszkającego gdzieś poza granicami cywilizowanego świata, chcącego tylko żyć w spokoju, bez zainteresowania światem i bez aspiracji, a przynajmniej bez aspiracji wychodzących poza własne podwórko. To może być dla niektórych czytelników ciężki orzech do zgryzienia. Jak to to my tu, naród Bolesławów Chrobrego, Śmiałego i Krzywoustego, który nie dawał sobie w kaszę dmuchać i rozdawała karty okazujemy się nacją chłopków - roztropków, która nie umie i chce spojrzeć szerzej? Nie, to nie może być prawda, a jednak.

Widać też w "Czerwonych tarczach" zauroczenie Sycylią, podobnie jak ziemią świętokrzyską i Sandomierzem do których w swej twórczości Iwaszkiewicz jeszcze wracał, i oczywiście kulturą antyczną. Gdzieniegdzie da się też wyczuć "niezdrowe zainteresowania" pisarza, choć bez ostentacji tak charakterystycznej dla dzisiejszych czasów, tak że czytelnik niezorientowany może na to nawet nie zwrócić uwagi. Cóż, nie ma tu materiału na bestseller. Zamiast wartkiej akcji, lejącej się obficie krwi i ostrego seksu, jest pogłębiony portret psychologiczny człowieka niespełnionego, który dusi się i miota w gorsecie zobowiązań, które na siebie przyjął oraz refleksje na temat czasu i ludzkiej natury. Kawałek prozy w stylu, który pozostaje poza zasięgiem większości pisarzy, mówię na to "old school".