tag:blogger.com,1999:blog-4064686793832243062024-03-18T18:53:58.185+01:00galeria kongoo pocieszeniu jakie daje... hobby; literatura, sztuka afrykańska i fotografiaMarlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.comBlogger458125tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-17675057387543547752020-09-17T19:39:00.001+02:002020-09-17T19:39:10.917+02:00Młodość Stefana Żeromskiego, Jerzy Kądziela<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Wydawać by się mogło, że ciekawie napisane biografie to odkrycie obecnych czasów ale nic bardziej mylnego. Oczywiście, dużo zależy od głównego bohatera - trudno zapewne byłoby napisać budzącą emocje biografię Bolesława Prusa, choć Marii Konopnickiej, to już i owszem. Okazuje się, że życie postaci z panteonu "narodowej nudy" bywa dalekie od bogoojczyźnianych tonacji z jaką się zwykle kojarzy - powiedzmy sobie szczerze - nie bez przyczyny. Pracowały nad tym skutecznie pokolenia historyków literatury, dla których nie do pomyślenia było by wizerunki uznanych autorytetów mogła oszpecić jakaś skaza. Trzeba oddać sprawiedliwość Jerzemu Kądzieli, że zerwał z tą praktyką a opasłe tomiszcze, którego jest autorem generalnie czyta się, może nie z zapartym tchem, ale całkiem mu blisko to wywołania takiego wrażenia. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhnjNusFobzzd-X5DwoLxoCkt_tVMRLvuE4zK4BBk8Sfb_vDBXjKiMffVfu7zck_BEZobO8Zah000nYGZgCnmmhh-REy5sN9yJ2SgwzBYnJm4f3TvecTuQ2d38E7HXcz9DlB_4Xi8DFhtyK/s599/stefan.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="599" data-original-width="433" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhnjNusFobzzd-X5DwoLxoCkt_tVMRLvuE4zK4BBk8Sfb_vDBXjKiMffVfu7zck_BEZobO8Zah000nYGZgCnmmhh-REy5sN9yJ2SgwzBYnJm4f3TvecTuQ2d38E7HXcz9DlB_4Xi8DFhtyK/s320/stefan.jpg" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ale też i materiał wyjściowy temu sprzyja - trudne dzieciństwo Żeromskiego, nieuporządkowane życie osobiste, mówiąc bardzo oględnie czy polskie piekiełko w Rapperswilu. Wątki te, obojętnie, razem czy osobno, dla biografa to istne samograje. Oczywiście, w takiej ponad 1000 stronicowej "kolubrynie" nie obyło się bez dłużyzn, choćby w postacie przytaczania niekiedy ponad miarę fragmentów dzienników, które i tak są puentowane ale należy wybaczyć to Autorowi, bo to w końcu dzięki niemu można się dowiedzieć, czemu, jak wieść gminna niesie, kieleckie pensjonarki przez lata zaczytywały się z wypiekami na twarzach zapiskami Żeromskiego, choć znacznie poważniejszą jego zasługą jest rewizja szkolnej wiedzy na temat pisarza. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Podsumowanie lektury „Syzyfowych prac” sprowadzane jest często
do obrazu dzieciństwa Żeromskiego i oporu młodzieży szkolnej wobec rusyfikacji a przecież w gruncie rzeczy jest to
powieść o dojrzewaniu, której akcja rozgrywa się w okresie rusyfikacji w której występują tylko elementy autobiograficzne. Owszem, są w niej epizody, których pisarz sam doświadczył ale są też i takie, których świadkiem był już po skończeniu kieleckiego gimnazjum, albo które stanowią literackie doświadczenie innych osób albo w ogóle są wytworem jego wyobraźni (a w każdym razie nie ma dowodów na to by było inaczej). Czytelnik może się więc zdziwić gdy dowiaduje się, że z rusyfikacją w latach szkolnych pisarza wcale nie było tak źle a rusyfikacyjne "ekscesy" znał raczej z drugiej ręki. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jerzy Kądziela odsłania też smutną prawdę o sytuacji rodzinnej młodego Żeromskiego. Ojciec, który nie radził sobie z prozą życia dzierżawcy, dom rodzinny w rozsypce po śmierci matki a po śmierci ojca w zasadzie nieistniejący. Atrofia więzi z siostrami, z których starsza było skonfliktowana z macochą (nawet jeśli tylko
we własnym przekonaniu) a druga cierpiała najbardziej prozaiczną biedę a które wyszły za mąż za Rosjan, co w kontekście postawy postaci uczniów w "Syzyfowych pracach" jest swoistym
smaczkiem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br />
Do tego dochodzi borykanie się z niedostatkiem (by nie powiedzieć z nędzą),
brak stabilnego zaplecza finansowego, zależność od dobrego serca i humoru krewnych i znajomych, to wszystko każe spojrzeć na pisarza z podziwem za wolę walki i chęć tworzenia. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br />
Wreszcie wątki najbardziej pikantne,
dalekie od platonicznego uczucia Biruty i Marcina, relacje z kobietami. Co tu dużo mówić w sprawach damsko-męskich postawa kandydata do literackiego Nobla zupełnie nie licuje ze stereotypem nudziarza z panteonu kultury narodowej. Jeśli książkę czytali potomkowie "ofiar" Żeromskiego, zapewne targały nimi "mieszane uczucia" gdy dowiadywali się, że owszem, ich antenatka przeszła do historii literatury ale jednocześnie nie była Penelopą. Nie da się też ukryć, że niedyskrecje pisarza nie wystawiają mu (oględnie rzecz ujmując) najlepszego świadectwa gdy bezlitośnie podsumowuje kochanki wobec, których uczucia wygasły. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br />
Wreszcie sprawa jego pracy w Muzeum Narodowym Polskim w Rapperswilu. Przeczytałem niedawno, iż kończy ono swoją działalność w dotychczasowej siedzibie, cóż po lekturze "Młodości Stefana Żeromskiego" i doświadczeń pisarza można tylko ze zdziwieniem skonstatować, że to i tak cud, że przetrwało ono tak długo. Historia pracy Żeromskiego w Rapperswilu to obraz polskiego piekiełka, rozgrywek personalnych, urażonych ambicji, zawiści i głupoty z którymi muszą mierzyć się poczucie odpowiedzialności, pracowitość, zaangażowanie i kompetencja. Łatwo odgadnąć co zwyciężyło. Niestety. Kończyłem "cegłę" Jerzego Kądzieli z pewnym żalem. Przecież tyle jest jeszcze do opowiedzenia, jeszcze tyle "smaczków", jego relacje z żoną i kochanką, sprawa nagrody Nobla... Dzisiaj to woda na młyn biografów o plotkarskim zasięgu, aż dziwne, że żaden z nich nie pochylił się nad życiorysem pisarza. Trudno, wygląda na to, że trzeba jeszcze trochę poczekać...</div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-87458442170019239682020-09-12T09:21:00.001+02:002020-09-12T09:21:16.654+02:00Zwycięstwo, Joseph Conrad <div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Był czas, że pisarstwo Conrada
uwierało niektórych jak kamień w bucie, choć to przecież tylko książki,
zadrukowany papier, nic więcej. Dzisiaj, w czasach intelektualnej bylejakości i
szalbierstwa, także dalekie jest od święcenia czytelniczych triumfów naznaczone przez "gimbazę" piętnem nudy i nieżyciowości. Tak, trzeba
przyznać Conrad jest "trudny" w odbiorze ale nie w sensie warsztatu pisarskiego (chociaż - przyznaję - nie może się równać z gwiazdorami współczesnej polskiej sceny literackiej w rodzaju Bianki Lipińskiej, Katarzyny Bondy czy Szczepana Twardocha, czy kogo tam jeszcze, kto akurat jest modzie) ale to dzięki temu jego książki istnieją w świadomości czytelniczej znacznie dłużej niż kampania
reklamowa promująca nowe produkty literaturopodobne zajmujące pierwsze miejsca na listach bestsellerów.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj2AMMH9EA2pZz3L_QzsSPLQdt0KYnwxZiNJ4rtj7zAQuCJxfU9hIjshH55WxUTkupuknhtSWhgwszL-bB6X_67KpL5IP6rNQBsCHvhpyf8wM1DpCRareFAS9lh1rcVO2_atIO8yrAG9Vkz/s1600/Conrad.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="553" data-original-width="354" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj2AMMH9EA2pZz3L_QzsSPLQdt0KYnwxZiNJ4rtj7zAQuCJxfU9hIjshH55WxUTkupuknhtSWhgwszL-bB6X_67KpL5IP6rNQBsCHvhpyf8wM1DpCRareFAS9lh1rcVO2_atIO8yrAG9Vkz/s320/Conrad.jpg" width="204" /></a></div>
<br />
Proza Conrada brzmi jak wyrzut sumienia, a babrać się w nim to takie niemiłe zajęcie (chyba że jest to sumienie bliźniego), mając świadomość, że nie jest ono zbyt czyste. Conradowska postawa z jej poczuciem obowiązku, docenieniem wartości pracy, wiernością zasadom i samemu sobie, traktująca je jako niepodlegające dyskusji pobrzmiewa jak wyrzut i to wyrzut trudny do odparcia a to nigdy nie jest zbyt przyjemne. Żeby chociaż jego bohaterowie wygrywali. A tu nie dość, że irytują swoją nieżyciową postawą, to jeszcze przegrywają unieszczęśliwiając w dodatku kobiety, z którymi mogli by i powinni - ku zadowoleniu czytelników - żyć długo i szczęśliwie.<br />
<br />
Nie inaczej jest w "Zwycięstwie". Jakie zwycięstwo?! To szydera bo cóż to za zwycięstwo, skoro ci po których stronie jest sympatia czytelników ponoszę klęskę i to klęskę w wymiarze ostatecznym. Czyż raczej nie należałaby się im nagroda za poświęcenie, uczciwość i szlachetność? Owszem, zło zostaje ukarane ale marna to pociecha dla ofiar. A może Conradowi chodziło o poczucie zwycięstwa tej ciężko doświadczonej przez życie Leny? Tak, tak, to musi być to. Wreszcie i ona mogła zrobić coś dla swojego wybawiciela. Z osoby, która bierze stała się tą, która daje (nie licząc oczywiście rozpraszania nocnej samotności Heysta) ale jakże go nie znała opierając swoją strategię na kłamstwie, którego tak nie znosił.<br />
<br />
Och, jakże się nie znali, mieszkali razem a jakże się różnili. Już sam fakt, że mogła wcześniej uwierzyć w kłamstwa na jego temat wystarczająco nim wstrząsnął. A teraz jeszcze i to, sama posługuje się kłamstwem, okłamując także jego. Co za cios. Jego stoickie podejście do świata oparte na intelektualnej podbudowie, która w życiu niespecjalnie się sprawdzała przegrywa w konfrontacji z jej poddaniem się kobiecym odruchom serca (swoją drogą, cóż to za przeżytek, panie od gender pewnie utopiłyby Lenę w łyżce wody). Marna to pociecha, że tak czy inaczej, na dłuższą metę to nie miało szans. Żyć na kocią łapę - jemu to nie przeszkadzało, wiadomo. On był wyższy ponad to. Ale ona? Było tylko kwestią czasu, kiedy otrząśnie się z doświadczeń przeszłości i dojdzie do siebie. Upływ czasu zrobiłby swoje, nieszczęścia wyblakłyby i zatarłyby się w pamięci a niezrozumienie nimi pomiędzy narastałoby i stałoby się dla niego coraz bardziej irytujące. Ona chciałaby z czasem powrócić do życia ale już w innej roli a status konkubiny raczej nie budowałby jej pozycji towarzyskiej. Jemu życie w samotności w cieniu rzuconym przez idee zaszczepione przez ojca dalej w pełni by odpowiadało. Zwycięstwo..., eh!<br />
<br />
A jednak coś w tym jest... Pewnie, że główny bohater może drażnić, jego splendid isolation jest nie do utrzymania, wieża z kości słoniowej nie oparła się szturmowi barbarzyńców. Zresztą powiedzmy sobie szczerze, z góry była skazana na zdobycie przy tak nieporadnym obrońcy. Owszem, każdy ma prawo do życia wg zasad, które uznaje za słuszne, tak długo dopóki nie naruszają one praw innych ludzi ale Heyst powinien był wiedzieć, że żaden człowiek nie jest samotną wyspą. Od czasów Johna Donne'a nie było to już żadną tajemnicą. Jeśli wyszedł z kokonu, który sobie uwił, wmieszał się w sprawy ludzi, wobec których trzymał się na dystans, to powinien się liczyć z tym, że będą działać wg swoich zasad. To już nie jest świat klerka, a świat żądzy, chciwości, kłamstwa i nikczemności. Nie miał w nim żadnych szans. To jakby samemu siadając do gry w pokera z szulerami grającymi znaczonymi kartami samemu przestrzegać zasad i oczekiwać, że gra będzie uczciwa. Cóż za straszliwa pomyłka, by nie powiedzieć głupota. Ale cóż, oceniamy przecież innych wg siebie i Heyst nie był tu wyjątkiem.<br />
<br />
Żeby chociaż został moralnym zwycięzcą ale nawet i to nie było mu dane, bo przecież w tej tragedii był tylko miotającym się popychadłem a o jej finale rozstrzygnęli inni. Czy było warto? Może w walce ze złem nie powinny obowiązywać żadne zasady? Ale przecież bohaterowie Conrada nie byliby sobą – przecież ich wielkość polega na niezłomności. Tylko dlaczego przegrywają? Czy bycie przyzwoitym to naprawdę w otaczającym świecie takie ryzyko? </div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-45702946902400620942020-07-23T18:07:00.002+02:002020-07-23T18:07:42.380+02:00James Fenimore Cooper, Ostatni Mohikanin. Opowieść z roku 1757<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Cooper we wstępie do "Ostatniego Mohikanina" uprzedza (nie wiem dlaczego tylko panie), że to nie romans. Co więcej, <i>"rzetelność a przynajmniej szczerość każe mu</i> (...) <i>radzić młodym damom, których życie zamyka się w czterech ścianach ich wygodnych salonów, wrażliwym kawalerom w podeszłym wieku i wreszcie duchownym, którzy zechcą czytać tę książkę, by poniechali tego zamiaru. Młode damy opowieść ta zgorszy, kawalerom spędzi sen z powiek, a wielebni księża mogą z pożytkiem zająć się czym innym."</i> Niestety, "Ostatni Mohikanin" ani nie gorszy, ani nie spędza snu z powiek, powiedziałby, że wręcz przeciwnie, raczej go przywołuje, nie wykluczone też że z innych lektur miałoby się większy pożytek. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhg76RwUr4ywXcZ4sPQKHB72KDnrXtu4CHTHOhIRkxWvYQ-kQnMO2x5bV_fjHn2NlfuRLmXvraKoxUCTph7UK_53UmMuRl1n4uYTiM1hEDpSEnLzaWYf9mcygZliVWQPXbfcrOpnNaJi2Lu/s1600/Cooper02.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="667" data-original-width="431" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhg76RwUr4ywXcZ4sPQKHB72KDnrXtu4CHTHOhIRkxWvYQ-kQnMO2x5bV_fjHn2NlfuRLmXvraKoxUCTph7UK_53UmMuRl1n4uYTiM1hEDpSEnLzaWYf9mcygZliVWQPXbfcrOpnNaJi2Lu/s320/Cooper02.jpg" width="206" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Cooper chyba czuł pismo nosem bo wolał uprzedzająco wypuścić zatrutą strzałę w stronę samodzielnie myślących czytelników <i>"nieraz bowiem przekonał się, że wystarczy oddać dzieło pod bezwzględny sąd ogółu, a wszyscy i każdy z osobna, nawet najwięksi ignoranci, w jakiś intuicyjny najwidoczniej sposób wiedzą więcej od samego autora. Trudno jednak zaprzeczyć, że żadnemu twórcy nie wyjdzie na dobre, gdy czytelnik</i> (...) <i>swobodnie puści wodze swojej fantazji."</i><br />
<br />
Dlaczego? Cóż, jeśli przyjąć, że motto, którym Cooper opatrzył swoją powieść zaczerpnięte z "Kupca weneckiego" Szekspira - <i>"Niech cię nie zraża kolor mojej skóry, ciemnej odziewy palącego słońca" </i>ma być w założeniu myślą przewodnią "Ostatniego Mohikanina", to z pewnym zakłopotaniem, po lekturze książki, muszę przyznać, że albo Cooper stawiał motto w opozycji do treści książki albo też nie bardzo wiedział co pisze, bowiem w powieści aż roi się od rasistów, poczynając od Sokolego Oka, który po wielokroć zapewnia, że jest białym czystej rasy, bez żadnych domieszek, poprzez Dawida, który przyznaje (choć nie głośno), że kolor skóry ma dla niego znaczenie a kończąc na Indianach, którzy z aprobatą wysłuchują rasistowskiej przemowy Maguy, który tylko w Indianach widzi ludzi ulepionych przez Wielkiego Ducha na swój wzór. No, może rasistą nie był ojciec Kory i Alicji bo przecież ożenił się z kolorową, chociaż nie wiadomo, czy nie zostałby nim, gdyby zdawał sobie sprawę z uczuć Unkasa do swojej córki.<br />
<br />
A przecież to nie wszystko, aż strach pomyśleć co by się działo, gdyby swoje trzy grosze wtrącili jeszcze poszukiwacze tropów queerowych i wzięli na warsztat relację Długiej Strzelby i Unkasa. A teraz już tak bardziej na serio. Nie się ukryć, że lata popularności powieść ma już za sobą (liczne ekranizacje nie powinny nikogo zmylić) niestety zasłużenie. Dzisiaj to tylko naiwna ramotka, której - w moim przypadku - nie pomógł nawet sentyment, za sprawą którego po nią sięgnąłem (nie pomogło nawet kultowe wydanie z 1955 r. z ilustracjami Mieczysława Majewskiego). O ile język i styl bronił się jeszcze w odbiorze dziecka za czasów "środkowej komuny", która w gruncie rzeczy była bardzo konserwatywna, jeśli chodzi o literackie gusta i w zasadzie tkwiła w XIX wiecznej konwencji powieściowej, to zmieniające się czasy i oczekiwania czytelnicze sprawiły, że "Ostatni Mohikanin" obecnie po prostu nudzi (choć nie wiem, na ile jest to zasługa samego Coopera, a na ile wpływ na to ma przekład Tadeusza Everta z górą już sześćdziesięcioletni).<br />
<br />
Naiwność postaw bohaterów (by nie być gołosłownym - jaki zwycięzca pyta brankę czy chce zostać jego żoną albo kto pozostawia żywego śmiertelnego wroga uciekające z jego siedziby wojownika i mogąc go bez trudu zabić?) aż bije po oczach. Postacie wyglądają na marionetki, tak są pozbawione głębi psychologicznej - może jedynie Sokole Oko jest w miarę ciekawy poprzez sprzeczności widoczne w jego postawie. Reszta razi swoją nieprawdopodobnością. Do tego dochodzi moralizatorski ton ze stałą obecnością Opatrzności w różnych postaciach, przekonaniem o predestynacji czy woli Wszechmogącego stojącej za mordem na kobietach i dzieciach. Mam przekonanie, że w dzisiejszych czasach słabo się to broni. Aż strach pomyśleć, jak się sprawy mają z pozostałymi częściami "Pięcioksiągu przygód Sokolego Oka" skoro "Ostatni Mohikanin" uchodzi za najlepszą z nich. Zobaczymy... </div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com11tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-42466758382707330072020-07-12T16:42:00.000+02:002020-07-12T16:42:30.862+02:00Czerwony monter. Mieczysław Berman: grafik, który zaprojektował polski komunizm, Piotr Rypson<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Czym dla Niemiec jest sztuka okresu III Rzeszy, tym dla nas sztuka okresu socrealizmu. Już od dłuższego czasu nurtowało mnie pytanie, co skłoniło naprawdę niezłych twórców do zaprzęgnięcia się w służbę Partii bo traktuję słynną diagnozę Herberta zawartą w "Hańbie domowej" jednak za zbyt uproszczoną. Jak wiadomo w literaturze było to proste - "przychodzi okres 1956 roku, i (...) kolumny marszowe literatów zmieniają kierunek natarcia z podniesionym czołem, ze sztandarami" a co się stało z luminarzami socrealizmu w plastyce: z Mieczysławem Bermanem, Lucjanem Jagodzińskim czy Włodzimierzem Zakrzewskim, którzy nie załapali się do "kolumn marszowych" swoich kolegów po fachu (na pewno nie dwaj ostatni)? Szansę znalezienia odpowiedzi na to pytanie upatrywałem, przynajmniej w odniesieniu Bermana w książce Piota Rypsona łapiąc się na lep redakcyjnego zapewnienia, że "Autor stara się przedstawić możliwie złożony obraz życia i twórczości Bermana (...)". Przyszło mi jednak przekonać się, który to już zresztą raz, że niewiele miało ono wspólnego z zawartością "Czerwonego montera".<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEixoyZECBUDS-VE0t84A_VPN2WC10HM6ef8n6WNc7FErEbUUBxr4ArjhmQUnmFKxoU2i-Oyb4LRGdWAY6ys_omA_VBtSehBihELmOdnIOQ-1NJ7FSCf6HBoq601lRS4hV5_3Rt8BJC3_BoG/s1600/Berman.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1067" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEixoyZECBUDS-VE0t84A_VPN2WC10HM6ef8n6WNc7FErEbUUBxr4ArjhmQUnmFKxoU2i-Oyb4LRGdWAY6ys_omA_VBtSehBihELmOdnIOQ-1NJ7FSCf6HBoq601lRS4hV5_3Rt8BJC3_BoG/s320/Berman.jpg" width="213" /></a></div>
<br />
Jeśli ktoś, podobnie jak ja, naiwnie sądził, że książka Piotra Rypsona poświęcona jest życiu jej bohatera, to szybko zostanie wyprowadzony z błędu i przekona się, że to w gruncie rzeczy przegląd twórczości Mieczysława Bermana a faktami biograficznymi Autor operuje bardzo oszczędnie, oszczędnie do tego stopnia, że nie dowiemy się z "Czerwonego montera" kiedy i gdzie zmarł Berman. Dla Piotra Rypsona nie miało on też rodziny (poza rodzicami i rodzeństwem), przyjaciół i bliższych znajomych. Na próżno szukać tu jego portretu, czegoś co przybliżyłoby nas do prawdy o nim poza tą, która wyłania się z jego ideologicznego i politycznego wyboru. Nie wiem, czy 10 stron z ponad 300 stronicowej książki to nie aż nadto na pomieszczenie danych biograficznych dotyczących Bermana. Nawet stenogram jego samokrytyki z 1951 r., który jest niewątpliwym smaczkiem na tle faktograficznej pustyni dotyczącej życia Bermana pozostał nie wyzyskany. Naprawdę szkoda, że Autor nie zadał sobie trudu i nawet nie zbadał, poza ogólnikową uwagą, jakie były jej reperkusje i jak to się stało, że po 1956 r. dalej funkcjonował, jak gdyby nigdy nic. Chociaż biorąc pod uwagę, że biografię swego bohatera traktuje po macoszemu, w gruncie rzeczy nie powinno to specjalnie dziwić. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Książka Piotra Rypsona okazała się "jednie" (albo "aż" w zależności od tego, czego, kto szukał) przeglądem twórczości Bermana, trzeba przyznać że imponującym ilościowo (ok. 450 prac - m. in. okładki książek i czasopism, plakatów, układów typograficznych stron) ale dosyć monotonnym. Trudno zresztą by było inaczej skoro twórczość Bermana generalnie robiona była na jedno kopyto. Nic w tym zresztą dziwnego, bo miała być adresowana do możliwie najszerszego kręgu odbiorców zarówno jeśli chodzi o twórczość par excellance komercyjną jak i propagandową. Jeśli więc raz wypracowany wzorzec się sprawdził, to po co go zmieniać?<br />
<br />
W tym zalewie przeciętnych prac, owszem znajdują się i ciekawe ale nie ma się co czarować, twórczość Bermana zauważalna na naszym podwórku, w skali europejskiej nie była niczym nadzwyczajnym i trudno by była skoro podążała ścieżkami przetartymi już przez innych. Wiadomo, nie byliśmy i nie jesteśmy ośrodkiem, który promieniowałby nowymi osiągnięciami w sztuce, pod tym względem jesteśmy "trzecią liga Europy" stąd też pomysły zaczerpnięte z zewnątrz, wówczas gdy w Polsce stanowiły dla coś nowego i ożywczego, dla innych były tylko wariantem tego co już widzieli u siebie. <br />
<br />
Twórczość Bermana dzisiaj w większości jest już martwa, stanowi świadectwo epoki, część może budzić uśmiech politowania zbliżając się niebezpiecznie do konwencji monidła jak chociażby krakowiak z plakatu "<span style="font-family: Calibri, sans-serif; font-size: 11pt; line-height: 115%;">Ś</span>lubujemy", tylko nieliczne przetrwały próbę czasu i nadal wydają się interesujące choć raczej nie inspirujące. Ale taka jest cena masowej produkcji, masowej zarówno jeśli chodzi o adresata i masowej jeśli chodzi o autorską twórczość.<br />
<br />
Czytelnik miałby o niej takie samo pojęcie, gdyby zaserwowany mu zalew prac "czerwonego montera" przebrać o przynajmniej o połowę, ograniczając się do tych najbardziej reprezentatywnych dla poszczególnych okresów jego życia bo w gruncie rzeczy, gdy ogląda się projektowane przez niego okładki książek to pomijając tytuły, pod względem stylistycznym można by pomylić te wydawane po wojnie, z tymi przedwojennymi. W zamian za to rezygnując z kolejnego kuriozum, nagminnie stosowanemu w książce a mianowicie nieudolnemu "obcinaniu" prac (do tego stopnia, że w przypadku okładek obcięte są nazwiska autorów), które nie wiadomo czemu ma służyć. Cóż, dobrze że "Czerwony monter" w ogóle się ukazała, ale nie ukrywam swojego rozczarowania, dla mnie to książka zmarnowanej okazji adresowana zdecydowanie do tych, którzy lubią oglądać obrazki.</div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-47079269610493918812020-05-10T12:34:00.002+02:002020-05-10T12:34:34.508+02:00Tristan 1946, Maria Kuncewiczowa<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%;">
Po prawie trzydziestu latach powróciłem do lektury <i>"Tristana 1946"</i> bo z pierwszego z nim spotkania niewiele pamiętałem. Wstyd się przyznać ale moja znajomość twórczości Marii Kuncewiczowej nie wyszła poza tą książkę, co teraz oceniam jako poważne niedopatrzenie z mojej strony biorąc pod uwagę, że <i>„Tristan 1946”</i> nie uchodzi za jej najlepszą powieść. Mówiąc
szczerze, gdyby się okazało, że taką jest oznaczałoby to, że Kuncewiczowa byłaby
pisarką ledwie średnich lotów, oczywiście na tle powojennej literatury polskiej a nie współczesnych produktów literaturopodobnych.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiuv8ePjMkQFpTMjo5gIOvBWdVDT5WJsl_KL2vyjSIiVpFI1Gn3LUQGoHniq24ZrfkeZBtMSApSsvFtqSXzF-o02GwtLim7NBvbAYfaH7tixU8i0TeEG1sIKH75lmsCRFL37bwqvENPOI9K/s1600/Tristan01.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="467" data-original-width="322" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiuv8ePjMkQFpTMjo5gIOvBWdVDT5WJsl_KL2vyjSIiVpFI1Gn3LUQGoHniq24ZrfkeZBtMSApSsvFtqSXzF-o02GwtLim7NBvbAYfaH7tixU8i0TeEG1sIKH75lmsCRFL37bwqvENPOI9K/s320/Tristan01.jpg" width="220" /></a></div>
<br />
Nie to, żeby to była zła albo słaba książka, nic
z tych rzeczy. Ale pomiędzy dobrym a bardzo dobrym jest jednak wielka różnica. Ale
do rzeczy. <i>"Tristan 1946"</i> jest historią o poranionych psychicznie ludziach, irytujących czytelnika swoimi wyborami i zachowaniami ale przez to też i interesującymi i wobec, których nie da się przejść obojętnie. Nie bez znaczenia jest też zastosowany przez Kuncewiczową manewr zmieniającego się narratora, dzięki czemu poznaje się postacie z różnej perspektywy, co sprawia, że wydając się one psychologicznie pełniejsze. Z kolei m<span style="line-height: 150%;">ankamentem książki jest niedocenienie inteligencji czytelnika poprzez łopatologiczne wykładanie analogii pomiędzy jej bohaterami a legendą o Tristanie i Izoldzie. Nie jest przecież pierwsza powieść odwołująca się do pierwowzoru z kanonu inteligenta by przypomnieć choćby <i>"Nową Heloizę"</i> będącą oświeceniowym wariantem historii Heloizy i Abelarda. Snucie przez Kuncewiczową, co i rusz tej analogii szybko zaczyna drażnić,</span><span style="line-height: 150%;"> a
przecież tym, którzy historii wielkiej miłości nie znają i tak to nic nie mówi, a
tym, którzy ją znają jest to kompletnie niepotrzebne. </span><br />
<span style="line-height: 150%;"><br /></span>
<span style="line-height: 150%;">Dzisiaj <i>"Tristan 1946"</i> to nie nic takiego, ale gdy książka się ukazała, to wyobrażam sobie, że musiała zrobić trochę zamętu. Emigracyjna autorka wydaje książkę w kraju. Dzisiaj to nic takiego ale ponad 40 lat temu to jednak to nie było bez znaczenia. Opowieść o polskich emigrantach w Wielkiej Brytanii z jej odmienną obyczajowością i swobodą Zachodu to dla czytelników musiała być jakaś abstrakcja. Tu siermiężna rzeczywistość, w której ludzie nie mają co do
garnka włożyć a tu kolega "dostarcza" chłopaka na randkę z mężatką prywatnym samolotem. Miotający się bohaterowie, lekceważący zupełnie problemy dnia codziennego i sądzący, że w ten sposób ocalą swoją niezależność, tak jak ją pojmują. </span><br />
<span style="line-height: 150%;"><br /></span>
<span style="line-height: 150%;">Ta nieżyciowość u dorosłych w końcu ludzi z jednej strony drażni swoją naiwnością by nie powiedzieć infantylnością, z drugiej jednak budzi zrozumienie, co nie oznacza jeszcze akceptacji zachowań. </span><span style="line-height: 150%;">Relacja
tytułowego bohatera i jego kochanki przypomina reakcje obnażonego nerwu na
kolejne impulsy, za najlżejszym dotknięciem delikwenci skaczą pod sufit. To nie są reakcje normalnych ludzi, no może nie w normalnej sytuacji ale przecież też i nie niezwykłej - wszak małżeńskie zdrady istnieją tak długo jak istnieją małżeństwa. </span><span style="line-height: 150%;">Matka odczuwająca samotność, okaleczony
psychicznie przez wojnę syn, niedojrzała emocjonalnie młoda kobieta
szukająca w miłości ucieczki z toksycznego domu. Te psychologiczne dziwadła ewidentnie kwalifikujące się do odbycia sesji na kozetce z ich irracjonalnymi decyzjami podporządkowanymi miłości mogą irytować trzeźwo myślącego czytelnika. Bohaterowie Kuncewiczowej, są wszak dorosłymi ludźmi a zachowują się jak nastolatkowie przeżywający burzę hormonalną a ich doświadczenia, które ich ukształtowały nie są znowu aż tak wyjątkowe. </span><br />
<br />
Na tle dzisiejszych mainstreamowych trendów "Tristan 1946" jest policzkiem w twarz wymierzonym feministycznemu praniu mózgów i nie zmienią tego nawet homoseksualne postacie (co prawda drugo- i trzeciorzędne). Nie do przełknięcia jest męska dominacja bo w książce życie kobiet toczy się nie autonomicznie lecz w relacji do mężczyzn - męża, kochanka, syna. To oni wyznaczają kierunki a kobiety z mniejszym lub większym powodzeniem nimi podążają. Apogeum takiego podporządkowania widać w postaci kochanki głównego bohatera skarżącej się na podejmowane przez niego wybory dotyczącej jej życia, tak jakby ona sama pozbawiona była woli i możliwości samodzielnego podejmowania decyzji. Dla mnie to średnio przekonujące, ale że to "Cudzoziemka" uchodzi za najlepszą powieść Kuncewiczowej więc traktuję to spotkanie tylko jako rozgrzewkę przed właściwą lekturą. </div>
</div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-38192204782336822492020-04-23T11:34:00.002+02:002020-04-23T11:34:30.471+02:00Srebrne orły, Teodor Parnicki<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
"Srebrne orły" należą do mojej pierwszej dziesiątki najlepszych polskich powieści historycznych, których akcja rozgrywa się w średniowieczu i są chyba ostatnią powieścią Teodora Parnickiego przyswajalną bez większego intelektualnego wysiłku. Aleksander Wat twierdził, że <i>"zrobiłaby dużą karierę, gdyby nie była napisana po polsku"</i> i coś w tym jest, bo mocno odbiega od tego, do czego przyzwyczaili nas swoimi prostymi, jak konstrukcja cepa, w przekazie powieściami Kraszewski i Sienkiewicz. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjs293E94QoUMAsCzRmLlogYHjP4WmDH8LtfcAGauYyC3VCtuVsaWrOLQiSZJpuQ0kdIk3H6wwJd5JlCSKbtn3f7NS-kEBS_t1j7hPbXZC4ree0-FbjrG58eskVMjMdXfn-30Gs5KZCABc0/s1600/Parnicki.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="555" data-original-width="386" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjs293E94QoUMAsCzRmLlogYHjP4WmDH8LtfcAGauYyC3VCtuVsaWrOLQiSZJpuQ0kdIk3H6wwJd5JlCSKbtn3f7NS-kEBS_t1j7hPbXZC4ree0-FbjrG58eskVMjMdXfn-30Gs5KZCABc0/s320/Parnicki.jpg" width="222" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ciekawa jest też historia wydania powieści. Po raz pierwszy ukazała się w Jerozolimie w wydawnictwie "W drodze" w 1944 r., a w kraju w 1949 r. i było to coś w rodzaju kuszenia Parnickiego do powrotu do Polski jednak ponieważ zdecydował się pozostać na emigracji, objęty został zakazem publikacji. Dopiero w czasie odwilży wydano "Srebrne orły" ponownie oraz "Aecjusza, ostatniego Rzymianina" choć honorarium za nie chciano przelać do Meksyku. Parnicki wrócił do kraju dopiero w 1968 r. i miał w latach 70-tych swój złoty okres popularności. Dzisiaj niewiele już z niej pozostało, bo absolutnie jego pisarstwo nie jest skierowane do masowego odbiorcy i w związku z tym nie ma szans na status bestsellera.<br />
<br />
Parnicki ma bardzo przemyślaną podstawę historiozoficzą, która przewija się w powieści i to na tyle silnie, że nie mniej niż losy bohaterów intryguje czytelnika. Stosunki polsko-niemieckie, wówczas gdy książka się ukazała po raz pierwszy, a i przez następne kilkadziesiąt lat, to był bardzo gorący temat, traktowany w literaturze "na jedno kopyto", a tu otrzymujemy coś, co do czego zupełnie nie jesteśmy przyzwyczajeni, zarówno jeśli chodzi o treść, jak i o formę. Odpowiedź na jedno pytanie rodzi kolejne, na które odpowiedź budzi następną wątpliwość. Już nie chodzi o samo zainteresowanie losami bohaterów i sprowadzenie powieści do rangi przygodówki osadzonej w historycznym anturażu, z czym zresztą Parnicki po mistrzowsku sobie poradził. Buduje opowieść na podstawie szczątkowych informacji. W dodatku tak przekonująco, że ma się wrażenie, że oparta jest on na materiałach wyczerpujących, którym pisarz nadaje tylko zbeletryzowaną formę. Nic podobnego - inspiracją jest rzucone gdzieś imię albo kilka zdań w przekazie sprzed dziesięciu wieków, o czym dociekliwy czytelnik może się przekonać, gdy sam usiłuje zweryfikować historię opowiedzianą przez Parnickiego.<br />
<br />
Mamy do czynienia w "Srebrnych orłach" ze sporem pomiędzy wizją władcy z blichtrem tytułu, poczuciem wielkości wynikającego z uczestnictwa w przynależności do chwalebnego dziedzictwa przeciwko pozostaniu w kręgu własnych spraw bez szerszego kontekstu. Myślenie globalne versus prowincjonalizm. Wybór wydaje się oczywisty ale to tylko tak na pierwszy rzut oka. Z czasem pojawia się wątpliwość czy symbol globalnego statusu, tytułowe srebrne orły, to oznaka kolejności w cudzym orszaku i dowód nie własnego znaczenia, lecz prestiżu tego, w którego orszaku zajmuje się miejsce. Im wspanialsza reprezentacja mająca podkreślić wielkość patrycjusza cesarstwa, tym większa chwała samego imperatora, który potrafi shołdować tak potężnego lennika. I czemu zresztą miałoby to służyć, wskrzeszeniu tego co już dawno przeminęło? - przeszłości nie da się przecież przywrócić. Zresztą koncepcja świata zachodniego widziana przez Ottona III, choć pociągająca, nie jest niczym innym jak mirażem, wizją jaką ma miotany uczuciami młodzieniec będący marionetką w rękach innych. To żałosny i żenujący widok, gdy ktoś kto pretenduje do miana władcy świata, choć nie przekroczył wieku, w którym w dzisiejszych czasach nie mógłby uzyskać prawa jazdy niektórych kategorii, jest manipulowany przez innych i jest niewolnikiem własnych namiętności. Ustawienie się w jego szeregu, nawet blisko niego, jakby nie wydawało się, przynajmniej nominalnie, zaszczytne, byłoby mocno dwuznaczne.<br />
<br />
Na to nakłada się jeszcze spór o stosunek Kościoła do Państwa, przedbiegi sporu o inwestyturę. Spojrzenie na rolę Kościoła jako nośnika kultury, stosunek do osiągnięć myśli starożytnej, z której Europa niewiele jest w stanie czerpać i wszystko to przeplecione losami głównego bohatera z kobietą jako szczytem jego pragnień i pocieszeniem jakie daje nauka. Widać w książce fascynację Rzymem i wizję historii daleką od "ku pokrzepieniu serc" ale podkreślającą naszą potrzebę przynależności do centrum świata, choć nie da się ukryć, że w "Srebrnych orłach" jesteśmy na jego marginesie i jedyne co możemy zaoferować, to silne pięści.<br />
<br />
Dla mnie rewelacja.</div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com24tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-50984683792076392852019-09-10T10:32:00.000+02:002019-09-10T11:15:21.446+02:00Moje życie z książką, Zuzanna Rabska<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Dzisiaj <i>"Moje życie z książką"</i> Zuzanny Rabskiej to już tylko miła, z wyjątkiem okresu opowiadającego o okupacji, ramotka będąca lekturą obowiązkową dla bibliofilów (i mimowolne świadectwo drukarskich dziwolągów z czasów PRL-u, jako że drugi tom wspomnień ukazał się pięć lat po wydaniu pierwszego). To opowieść o książkach, ludziach związanych z książką i miejscach z książką związanych, utrzymana w tonacji gawędy i anegdoty. Zwłaszcza tom pierwszy, który w gruncie rzeczy jest pomnikiem wystawionym Aleksandrowi Krausharowi, ojcu autorki, stosunkowo niedawno "odkopanemu" przez Olgę Tokarczuk przy okazji <i>"Ksiąg Jakubowych"</i> i starej Warszawie. Drugi tom książki, kończący się na likwidacji Polskiego Towarzystwa Bibliofilów w 1948 r. jest znacznie poważniejszy w tonacji jako zdominowany przez wspomnienia wojenne i tuż powojenne, z istoty swojej ponure.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjOocJudttVkEbpliOs3mYKsBjFzX6bUg02V5GhIc4dkX6sD1e_080soxpchFvgMrAbWab1yPdEwH_FAR21XijW73kik5pwN2J9mztgHyaTURVhJUmgqpZxhBrq8DQBRPOCn_I_hE0mfJLH/s1600/Rabska.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="534" data-original-width="339" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjOocJudttVkEbpliOs3mYKsBjFzX6bUg02V5GhIc4dkX6sD1e_080soxpchFvgMrAbWab1yPdEwH_FAR21XijW73kik5pwN2J9mztgHyaTURVhJUmgqpZxhBrq8DQBRPOCn_I_hE0mfJLH/s320/Rabska.jpg" width="203" /></a></div>
<br />
Nie da się ukryć, że gimbaza przy lekturze książki Rabskiej narażona jest na zwichnięcie żuchwy i napad senności ale jeśli kogoś interesuje literatura będzie to dla niego nie najgorsza rozrywka, przy której nie raz zdarzy mu się uśmiechnąć ale też i zadumać. Styl Rabskiej trąci myszką, dzisiaj już się tak nie pisze, ale to ma nawet swój urok, choć po pewnym czasie może stąpającego twardo po ziemi czytelnika śmieszyć albo irytować. Jakby na to nie patrzeć, nie da się odmówić autorce miłości do książki (jakby to patetycznie nie brzmiało ale to jedyne adekwatne określenie). Powiedziałbym, że to uczucie kompletne w tym sensie, że interesowała ją nie tylko literatura jako taka ale też zagadnienia "około książkowe" czyli typografia, introligatorstwo i kolekcjonowanie ekslibrisów i w tej ostatniej dziedzinie była zresztą uznawana za bardzo poważną kolekcjonerkę.<br />
<br />
Jej bibliofilskie zainteresowania dzisiaj mogą na prawdę imponować rozmachem a zbiory niejednego współczesnego bibliofila przeprawić o zawrót głowy, atak zazdrości i żal, za bezpowrotnie utraconymi dobrami kultury, bo <i>"Moje życie z książką"</i> pobrzmiewa wielokrotnie jako memento dla bibliofilów i kolekcjonerów. Nie chodzi już nawet o hekatombę lat wojny ale o zwykłe koleje losu. Trudno się nie zamyślić na myśl o losach spuścizny po Józefie Jankowskim, znanym swego czasu literacie, który poświęcił całe swoje życie propagowaniu myśli Hoene-Wrońskiego i kolekcjonowaniu piśmiennictwa z nim związanego. Zbiory poświęcone filozofowi wylądowały w antykwariacie, wcale nie uszczęśliwiając jego właściciela. Okazało się, że rezultaty lat poświęceń nie budzą większego zainteresowania (dzisiaj to już w ogóle lepiej nie ryzykować testu na znajomość tej postaci). Smutne ale prawdziwe. A przecież w gruncie rzeczy to naturalna kolej rzeczy, w najlepszym przypadku dorobek całego życia ląduje w jakimś magazynie bibliotecznym z niewielką szansą na szersze zainteresowanie.<br />
<br />
Bardzo rozległe znajomości w świecie kultury, setki postaci, dawno przebrzmiałych, których twórczość mówi coś chyba tylko specjalistom zajmujących się literaturą przełomu wieków mimo wszystko robią wrażenie, choć jednocześnie literackie wybory Zuzanny Rabskiej nie powalają. Mimo że wielokrotnie odwołuje się do bon motu mówiącego o konieczności czytania arcydzieł ze względu na krótkość ludzkiego żywota widać, że sama nie stosowała się do tej mądrości. Większość tego co wymienia raz po raz jednym tchem nie przetrwała próby czasu, a częstokroć już w czasach autorki była na marginesie. Widać, że w swoich gustach literackich (i nie tylko) jest kobietą swoich czasów, trzymającą się konwenansów. Feministki pewnie wspomniałyby coś o kształtowaniu jej życia w dużej mierze przez mężczyzn, najpierw ojca potem męża (przynajmniej do jego śmierci) z czego chyba jednak nie zawsze była zadowolona, jako że da się wyczuć lekki żal za niespełnioną miłością młodości ale tylko bardzo, bardzo delikatnie zasygnalizowany, bo przecież to nie uchodzi, nie uchodzi...<br />
<br />
Czytając <i>"Moje życie z książką"</i> widzi się wyraźnie jak jeszcze stosunkowo niedawno - patrząc na to z perspektywy czytelnika, który pełnoletność osiągnął w czasach starożytnych, na długo przed wynalezieniem iphon'a - słowo drukowane, książka odgrywała znacznie poważniejszą rolę niż obecnie. W braku innych mediów była jedynym nośnikiem wiedzy i informacji, choć też z podobnymi co dzisiaj problemami. Nie można się nie uśmiechnąć, gdy czyta się narzekania krytyka literackiego sprzed prawie stu lat na zalew rynku książki przez "śmieciową" literaturę albo rozterki Rabskiej, która przez pewien czas była recenzentką książek dla jednej z warszawskich gazet, które jako żywo przypominają modus operandi blogerek "współpracujących" z wydawnictwami, a które niewiele mają wspólnego z rzetelną oceną tekstu.<br />
<br />
To płynięcie z nurtem widać też w konserwatyzmie zainteresowań introligatorstwem nie wychodzącym poza regułę nakazującą tworzenie opraw nawiązujących do treści książki, co zresztą pokutuje do dzisiaj spychając polskie introligatorstwo na margines na tle innych państw i traktowania go tylko jako rzemiosła a nie sztuki. Trudno powiedzieć, na ile był to przejaw autentycznych estetycznych zapatrywań Rabskiej czy też podyktowany był obawą przed czymś śmielszym bo "co ludzie powiedzą". Faktem jest, że odnosi się wrażenie, że bliska jest inżynierowi Mamoniowi i bratu Jorge. Co wcale już nie jest takie zabawne bo brak śmielszej myśli, wyjścia poza utarty kanon i "kręcenie się wokół własnego ogona" na dłuższą metę jest jałowe i bez perspektyw. </div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com25tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-70276625719947979822019-09-06T12:56:00.001+02:002019-09-06T12:56:47.919+02:00Moc i chwała, Graham Greene<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Dzisiaj to nic takiego, a przecież był czas, że <i>"Moc i chwała"</i> miała swoje "pięć minut" dzięki Jerzemu Giedroyciowi, gdy ukazała się w Bibliotece "Kultury" w 1956 roku. W kraju została wydana sześć lat później, gdy poluzowano nieco politykę kulturalną, co prawda w książce nie pada ani razu słowo komunizm czy kapitalizm, a jednak wcześniej ideologicznie była nie do przełknięcia, co po jej lekturze jest dla czytelnika oczywiste.<br />
<br />
Powieść Grahama Greene'a jest z gatunku tych, o których chce się tyle rzeczy powiedzieć na raz, że w gruncie rzeczy, gdy przychodzi co do czego, zapada milczenie. Przez kilka pierwszych stron sądziłem, że mam do czynienia z jakimś wariantem "Pod wulkanem" ale okazało się, że jeszcze jeden Anglik osadził akcję swojej powieści w Meksyku a jedyne co ich łączy to mistrzostwo pióra. Do kompletu dodałbym bym im jeszcze Conrada z <i>"Nostromo"</i> gdyby nie to, że Costaguana leżała zdaje się trochę bardziej na południe.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_NiqmM4t5hAVFUgadBYYPhc8kh0mtTchSxY5LgYo6P6YL4QmSgCmGJziB6T9iXolEJxmN1dRk_9Tg3bFxW1O2F6vE-yADCVOF-CQvNsue3ou20Csf6oVc3dvl4EYVfZoHR3J1eNOEof7A/s1600/Greene.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="600" data-original-width="372" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_NiqmM4t5hAVFUgadBYYPhc8kh0mtTchSxY5LgYo6P6YL4QmSgCmGJziB6T9iXolEJxmN1dRk_9Tg3bFxW1O2F6vE-yADCVOF-CQvNsue3ou20Csf6oVc3dvl4EYVfZoHR3J1eNOEof7A/s320/Greene.jpg" width="198" /></a></div>
<br />
Greene wraz z Mauriaciem i Bernanosem swego czasu został zaliczony przez Wita Tarnawskiego do pisarzy chrześcijańskiej rozpaczy. Dzisiaj nie jest to najlepsza rekomendacja i zaistnieć mógłby w książkowym mainstreamie co najwyżej przez chwilę, na podobnej zasadzie jak Endo z <i>"Milczeniem"</i>. Naiwnością byłoby oczekiwać by autorki i czytelniczki blogasków kojarzyły "Legendę o Wielkim inkwizytorze" i zasmakowały w jej wariancie osadzonym w meksykańskim anturażu i to jeszcze rozdmuchanym do objętości książki.<br />
<br />
W dodatku u Greene'a nie jest tak prosto jak u Dostojewskiego, to nie jest spór bezkompromisowych złego i dobrego bo nikt tu nie jest jednoznaczny. Ani porucznik policji w swej żarliwości uczynienia dla nowego pokolenia świata lepszym bez Boga, w którym <i>"usunie biedę, przesądy i korupcję. Zasługiwali na prawdę: na wiedzę o pustym wszechświecie i stygnącej ziemi. Zasługiwali na szczęście jakie sobie wybiorą. Dla nich był gotów na dokonanie masakry. (...) Chciał zacząć świat na nowo z nimi, w pustkowiu"</i>, który jednocześnie morduje tych, dla których chce naprawić świat, a którzy nie podzielają jego przekonania o szczęśliwości, jaką zapewni im świat bez wiary w Boga.<br />
<br />
Ani też ksiądz, który usiłuje umknąć prześladowcom. Jeśli nawet Greene'a zalicza się do pisarzy nurtu katolickiego, to katolicyzm jego głównego bohatera daleki jest od prawowierności. Wszystko w niego jest jakieś takie moralnie wątpliwe, począwszy od tego, że <i>"wierzył, że gdy zostanie księdzem, będzie bogaty u ważny. To się nazywało posiadaniem powołania."</i> Także decyzja o pozostaniu w kraju, mając do wyboru; emigrację, odcięcie się od kapłaństwa poprzez ożenek i wreszcie śmierć nie wynika z przekonania o konieczności wytrwania a w zasadzie z przypadku. Jego postawa, choć ma wszelki pozór bohaterstwa sprowadza się do<i> "śmiertelnego grzechu, braku skruchy i dezercji"</i> a pełnienie obowiązków kapłana okazuje się być tylko incydentalne.<br />
<br />
Z drugiej strony liczy się to, że nie rejteruje ani nie poddaje się regułom, jakie narzuca władza. W ostatecznym rozrachunku, w walce z instynktem przetrwania wygrywa poczucie obowiązku będące przejawem wiary, tyle że wypada się zapytać, jakim kosztem. Przecież swoją postawą na szali stawia ludzkie życie, co prawda nie bezpośrednio ale przecież jest świadom tego, że kontakt z nim stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo dla innych. Widzi więzionych za swoją sprawą ludzi i nic nie robi, zrzucając podjęcie wyboru; życie jego albo ich, na barki tych ludzi.<br />
<br />
Kiedy wreszcie wydaje się, że tę postawę daleką od bohaterstwa, pełną upadków moralnych ma już za sobą, okazuje się, że znowu przemawia do niego ciemniejsza strona jego duszy, ta która rządziła nim w spokojnych czasach, kiedy kapłaństwo było dla niego przede wszystkim synekurą. Cóż za pociecha z tego, że ma tego świadomość, że <i>"to straszne jak łatwo zapominało się i wracało do dawnych błędów. (...) Bóg mógł przebaczyć tchórzostwo i namiętność, ale czy możliwe żeby przebaczył zamianę pobożności w rutynę?"</i><br />
<br />
Tak..., zdecydowanie ksiądz nie wygląda na bohatera, ale jak mogłoby być inaczej skoro <i>"nosił piekło z sobą"</i>. Można właśnie dlatego jest bardzo ludzki, także w aspekcie skłonności do upadku, z którego podnosi się ze świadomości własnych win i własnej niedoskonałości i co ma znaczenie także dla rozumienia przez niego obowiązków. Jego kapłaństwo wypływa na poły z poczucia własnej wiary, na poły jako odpowiedź na ludzką potrzebę realizacji wiary a jego poświęcenie okazuje się przejawem miłości bo jak mówi <i>"serce to bestia, której nie można ufać. Rozum też, ale on przynajmniej nie mówi o miłości"</i>. Cóż z tego, że w sensie dosłownym przegrywa z porucznikiem, skoro w wymiarze duchowym zwycięża, choć nie będzie miał szansy by się o tym przekonać. Do niego będą należały moc i chwała.<br />
<br />
Jak wspomniałem, u Greene'a nie ma prostej linii podziału, ani ten zły nie jest zły ze swojej istoty ani dobry nie jest chodzącą dobrocią. Ten podział dodatkowo komplikuje jeszcze kapłan - renegat, który mimo wyrzeczenia się kapłaństwa nadal się nim czuje a zewnętrzne znamiona postępowania, które mają zapewnić mu bezpieczeństwo wcale nie odpowiadają stanowi jego duszy, tak że okazuje się, że lekarstwo jest gorsze od choroby. Bo do ciągłego strachu dołącza się poczucie winy i litość albo wzgarda innych ludzi. </div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-89948868345847409332019-08-30T11:12:00.001+02:002019-08-30T11:12:44.886+02:00Chłopi, Władysław Reymont<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Pewnie gdyby nie stosunkowo niedawna kolejna emisja serialu, nie sięgnąłbym po <i>"Chłopów"</i>. Apogeum swojej popularności powieść Reymonta dawno ma już za sobą, jak przystało na ponad stuletnią staruszkę ale i tak ciągle trzyma się dzielnie, mimo "obciążenia", jakim jest dla niej obecność na liście lektur (a może już nie). Nie mówię już o nawet opisach przyrody, przy których te osławione, z <i>"Nad Niemnem"</i>, budzące grozę wśród dziatwy szkolnej, wydają się być "peanutsami". Może i jest powieść Reymonta niegdysiejszym przejawem "chłopomanii" ale nawet jeśli tak jest, to i tak daleko jej apologii wsi. Pełno tu ciemnoty, podłości i zachłanności.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhvwiD0KKNnU9GVwj4srmR-rxZIXjzoiVU6HfsJwt_SuOwTRYOG_ArLgvBvvdu8zng7immQt54FTi1YzToMBTwu0M1M_0hwCR76YJqfV2g1cZ09VBLDFT5acv-cbE41u1VDjSP6zO2zA-0v/s1600/Reymont.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="306" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhvwiD0KKNnU9GVwj4srmR-rxZIXjzoiVU6HfsJwt_SuOwTRYOG_ArLgvBvvdu8zng7immQt54FTi1YzToMBTwu0M1M_0hwCR76YJqfV2g1cZ09VBLDFT5acv-cbE41u1VDjSP6zO2zA-0v/s320/Reymont.jpg" width="195" /></a></div>
<br />
Ja jednak wolę popatrzeć na <i>"Chłopów"</i> trochę jak na antyczną tragedię, tyle że w parcianym anturażu. Przecież dramatu traktującego o występnym uczuciu pasierba i macochy, podlanego żądzą władzy i bogactwa (oczywiście na miarę zabitej dziurami wiochy) nie powstydziłby się żaden z wielkich tragików. I choć dzisiaj <i>"Chłopi"</i> dla gimbazy (rozumianej jako stan umysłu) są tylko jeszcze jedną pozycją w panteonie narodowej nudy to gdy się im przyjrzeć na spokojnie, można by zaryzykować stwierdzenie, że przecierali w jakimś stopniu szlaki "Pożądaniu w cieniu wiązów" O'Neila.<br />
<br />
Wydawało by się, że Reymont niewiele ma do zaproponowania dzisiejszemu czytelnikowi. Owszem, wiadomo, laureat literackiej nagrody Nobla więc "wielkim pisarzem był" ale kto dzisiaj pamięta nazwiska laureatów sprzed czterech czy pięciu lat, a co dopiero mówić o początkach XX w. A jednak, wydaje mi się, że niekoniecznie stoi na z góry przegranej pozycji. Mimo że krytycznie podchodzę do nachalnej ofensywy feminizmu widocznej w literaturze i w krytyce literackiej, to przyznać muszę, że chyba właśnie pod jej wpływem zainteresowała mnie postać lipieckiej, lokalnej "puszczalskiej" Ja, wymykająca się ona prostym ocenom, które zwykle są najbardziej kuszące. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Oczywiście, na pierwszy rzut oka aż się prosi by odsądzić ją od czci i wiary, za tę jej "poliamorię" (czego to ludzie nie wymyślą), czterech facetów w ciągu roku, to całkiem sporo nawet ja na dzisiejsze standardy. Pół biedy, gdyby to jeszcze każdy był kolejnym po zakończeniu poprzedniej znajomości ale nie, nawet i ten minimalny standard został przez Jagnę Borynę de domo Pacześ złamany. I to jeszcze w niewielkiej, tradycjonalistycznej społeczności. Nic dziwnego, że skończyło się to tak, jak się skończyło. Nic się nie dzieje bez przyczyny. Naruszając normy należy liczyć się z konsekwencjami.<br />
<br />
A cóż takiego właściwie zrobiła? W sumie chyba nic, co wiele by się różniło od tego co robiła matka, która w czasach młodości też nie słynęła z nadmiernie surowych obyczajów, a która na stare lata była szanowaną postacią liczącą się w społeczności. Że wyszła za mąż dla majątku? Że miała żonatego i dzieciatego kochanka? Że miała dwóch żonatych i dzieciatych kochanków? Pewnie to wszystko by jej wybaczono, gdyby nie brak dyskrecji. Tego już było za wiele. No i jeszcze ta nieumiejętność panowania nad własnymi impulsami. To wszystko przyczyniło się do jej upadku.<br />
<br />
Nie na wiele zda się jej główna linia obrony, sprowadzająca się do traktowania się jako ofiary męskiego szowinizmu (wiadomo, faceci to świnie), ale przecież nie jest już dzieckiem, niejednokrotnie potrafi powiedzieć "nie". I to "nie" stanowcze. Tymczasem w małżeństwie (ściślej mówiąc w wierności małżeńskiej) nie wytrzymała nawet pół roku, a i żałobę po mężu obchodziła bardzo specyficznie. Nie pomoże tu zasłanianie się szowinizmem. Jasne, była osobą wolną, w ostatecznym rozrachunku decydującą o sobie i sobą rozporządzającą, czemu więc miałaby krępować ją opinia innych? Czy jej pragnienie miłości i oddania nie zasługuje na wyrozumiałość? Nawet jeśli to była tylko chuć, ruja i poróbstwo, to przecież jest wolną kobietą i nikomu nic do jej wyborów życiowych.<br />
<br />
A jednak. Okazuje się, że ta wolność przegrywa z normami społecznymi. Dodajmy, że dosyć dwuznacznymi, choć dzisiaj powiedzielibyśmy, że liberalnymi, bo pozwalającymi na bardzo wiele o ile zachowane są tylko jakieś pozory przyzwoitości. Niczym w domu pani Dulskiej, póki rzecz się rozgrywa w obrębie własnych czterech ścian, bez ostentacji można sobie pozwolić na bardzo wiele. Zlekceważenie tego w połączeniu z poczuciem bezkarności jakie dotychczas towarzyszyło Jagnie, przekonaniem że jej zachowanie jest tylko jej prywatną sprawą i choć dotyka innych członków społeczności, to jednak nic im do tego, musiało się skończyć fatalnie. Wahadło wychyliło się w drugą stronę, z patrzenia przez palce i plotek przerodziło się w samosąd. Można mieć tylko nadzieję, że wdowa po Macieju z czasem dojdzie do siebie i jakoś ułoży sobie życie ale czy tak się stało to już pozostało tajemnicą Reymonta. </div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com30tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-26019591590254661062019-08-27T13:31:00.002+02:002019-08-27T13:31:21.384+02:00Mój wiek, Aleksander Wat<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Czytałem <i>"Mój wiek"</i> Aleksandra Wata z tak zwanymi mieszanymi uczuciami. Wygląda na to, że spóźniłem się z lekturą przynajmniej o jakieś 30 lat. Kiedyś to musiało być coś, dzisiaj sława książki mocno przybladła, a nazwisko autora kojarzą chyba tylko miłośnicy literatury okresu międzywojennego, studenci filologii polskiej i niedobitki inteligencji wychowanej "za komuny". Cóż, c'est la vie. Literatura łagrowa należy dzisiaj do kanonu lektur szkolnych, o skandalach z Władysławem Broniewskim można poczytać do woli w plotkarskiej biografii Mariusza Urbanka i może tylko jedynie stan wiedzy o postawach polskiej inteligencji w czasie okupacji rosyjskiej w czasie II wojny światowej pozostawia niedosyt, ale dajmy spokój, kogo to jeszcze obchodzi, kto był kolaborantem a kto okazał się przyzwoity. Nawet takie opowieści na temat luminarzy powojennej literatury polskiej dzisiaj już nie budzą emocji, a jeśli już to chyba przede wszystkim uczucie zażenowania ich postawą.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<img src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJNopymAHU2tgrqPKXkt9W5J5xdIBMHnR3ivJH6Lal7FyGiMJY1CiSOskPBbFqEJdZC02hUGbEY2ZTmXvQDB_ck6d37XK9s5jr-6bgnNTcruXtOYe9p19tv1hRcyVTyk8JoH647t72A2Xa/s320/Wat.jpg" /></div>
<br />
Trzeba pamiętać, że rozmowy Wata z Miłoszem a w gruncie rzeczy monologi tego pierwszego podsycane od czasu do czasu pytaniami Miłosza miały mieć znaczenie terapeutyczne. Tym tez tłumaczyć można zaskakujący brak dociekliwości, choć zapewne nie bez znaczenia było też i to, że sam Miłosz stanął po stronie "komuny" i to w okresie, w którym nie było już żadnych złudzeń co jej intencji, zatem niezręcznie byłoby mu przypierać Wata do muru. Pozostają więc bez żadnego komentarza bezrefleksyjne wyznania Wata o pogawędkach z pracownikami ambasady rosyjskiej, bardzo kulturalnymi i miłymi, a jakże, toczone kilka lat po wojnie, w której bolszewicy chcieli podbić "pańską" Polskę albo twierdzenie, jakoby poznański Październik 56 był dziełem starych "romantyków" z Komunistycznej Partii Polski.<br />
<br />
Kontrowersyjnych wypowiedzi Wata jest zresztą znacznie więcej, ale w końcu to jego wizja rzeczywistości i obrachunek z przeszłością. Jest człowiekiem z krwi i kości ze wszystkimi wadami i słabościami i zwyczajnie, po ludzku trudno mieć do niego pretensję o to, że nie okazał się postacią ze spiżu. Gorzej, że sceptycyzm jaki udziela się po jego wątpliwej wartości enuncjacjach, także tych dotyczących śmierci Brunona Jasieńskiego czy denuncjacji Osipa Mandelsztama sprawia, że wątpliwości (czasami poniewczasie) pojawiają się także w odniesieniu do innych jego wyznań, na przykład dotyczących okresu lwowskiego czy więzienia na Łubiance.<br />
<br />
Rozmowy z Watem prowadzone były w Berkeley oraz w Paryżu, kilka rozmów zostało literacko opracowanych przez samego Wata dając próbkę jego możliwości ale mówiąc szczerze, nie wydaje mi się by wyszło to książce na dobre. Tak jak nie wyszedł jej na dobre wyjazd Wata z USA do Francji. Widać, że zakłócenie rytmu częstotliwości rozmów zmienia ich ciężar gatunkowy, z rozmowy o sobie wychodzą próby analiz zjawisk, z punktu widzenia dzisiejszego czytelnika, mało odkrywczych.<br />
<br />
Można mieć do Wata różny stosunek, tak jak wspomniałem, nie pozuje on na pomnikową postać. Oczywiście bycie komunistą przed wojną (choć nie był członkiem KPP) to jednak trochę coś innego, niż bycie nim w czasach "komuny". Poczucie wielkich przemian, kryzys minionego świata, niezgoda na otaczającą rzeczywistość połączona z poczuciem kosmopolityzmu i reakcji na antysemityzm (wielokrotnie wspomina o licznym udziale Żydów w ruchu komunistycznym) owszem, może stanowić wyjaśnienie wyborów Wata, ale nie znaczy, że je usprawiedliwia. Bo nie usprawiedliwia przedwojennego komunizmu (w czasie gdy środowisko komunistów było infiltrowane przez Rosjan), ani kolaboracji z Rosjanami w czasie okupacji, ani dysput z NKWD w czasie więzienia na Łubiance. Z <i>"Mojego wieku"</i> nie da się też w żaden sposób wysnuć wniosku o jego bezkompromisowym stosunku do komunistycznych władz w powojennej Polsce. Choć książka na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie wiwisekcji, to jednak w gruncie rzeczy daleko było w niej Watowi do absolutnej szczerości. Trudno zresztą byłoby od niego tego oczekiwać bo oznaczałoby to przyznanie, że dokonane w młodości wybory, które rzutowały na całe życie okazały się błędem i tym samym negację swojej przeszłość i życia. <br />
<br />
Nie zmienia to faktu, że przez długi czas, chyba aż do "Onych" Teresy Torańskiej był to jedyny obrachunek polskiego komunisty, który przejrzał na oczy. Obrachunek w znacznej części mieszczący się w pojęciu literatury łagrowej (choć ściśle rzecz biorąc, <i>"Mój wiek"</i> zawiera wspomnienia nie z obozów a z więzień). Drugim walorem książki jest pokazanie świata literackiego Polski międzywojennej, oczywiście nie całego ale tego, w którym obracał się Wat, pokazanie go od kuchni, co miało swoją wartość w czasach gdy publiczne wywlekanie brudów nie było jeszcze w modzie. Wreszcie <i>"Mój wiek"</i> rzuca sporo światła na wstydliwy epizod z historii polskiej inteligencji (ale nie całej) związany z jej postawą w czasach okupacji rosyjskiej (Wat został aresztowany na początku 1940 r. więc siłą rzeczy nie opisuje całego okresu okupacji). Dzisiaj może nie robi to już specjalnego wrażenia bo nie ma już tematów tabu i po latach <i>"Mój wiek"</i> pozostaje tylko dokumentem literackim pokazującym dobrowolne zaprzęgnięcia się poety, wydawałoby się z otwartą głową i szerokimi horyzontami, w kierat komunizmu i opłakane konsekwencje tego wyboru. </div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-23753248654254575292019-04-09T13:45:00.001+02:002020-04-23T13:09:15.445+02:00W oczach Zachodu, Joseph Conrad<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Znajomość pisarstwa Conrad utrzymywana jest dzisiaj metodą kroplówkową. Pewnie gdyby nie obecność na liście lektur <a href="http://galeriakongo.blogspot.com/2014/08/lord-jim-joseph-conrad.html"><i>"Lorda Jima"</i></a> i <a href="http://galeriakongo.blogspot.com/2013/05/jadro-ciemnosci-joseph-conrad.html"><i>"Jądra ciemności"</i></a> (trzeba przyznać uczciwie, że dziatwa szkolna została rzucona, zwłaszcza w przypadku opowiadania Conrada, na bardzo głęboką wodę) Conrad nie byłby kojarzony nawet z nazwiska. Nie pomaga nawet hołd złożony pisarzowi przez Ridleya Scotta. Z jednej strony, nad twórczością Conrada unosi się duch abominacji "komuny" - by przypomnieć osławiony tekst Jana Kotta.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiuwQOCbCp-_y45_tCw9c-rCHgcxjGQlNqQrxoERf4b731z8WJuRg815mEAVKHWtSLSYB2X_VhB7Lh8CWDc7M_Kt49ECwxoTkkQCuE8MNBcUsDqzkES5qQviOkZXc7XWtx8eNystaJolTB6/s1600/Conrad01.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="874" data-original-width="1211" height="230" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiuwQOCbCp-_y45_tCw9c-rCHgcxjGQlNqQrxoERf4b731z8WJuRg815mEAVKHWtSLSYB2X_VhB7Lh8CWDc7M_Kt49ECwxoTkkQCuE8MNBcUsDqzkES5qQviOkZXc7XWtx8eNystaJolTB6/s320/Conrad01.jpg" width="320" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Niezależnie już od Conradowskiego poczucia wierności i honoru, które zupełnie nie pasowało do moralności socjalistycznej, jak Kott mógłby pochlebnie pisać o autorze, który uważa, że <i>"w prawdziwej rewolucji najlepsze charaktery nie wysuwają się na czoło. Żywiołowa rewolucja wpada z początku w ręce ciasnych fanatyków i tyrańskich hipokrytów. Potem przychodzi kolej na wszystkich pretensjonalnych bankrutów umysłowych danego czasu. Tacy są jej wodzowie i kierownicy. (...) pominąłem zwykłych łotrów. Natury sumienne i sprawiedliwe, szlachetne, ludzkie i ofiarne, jednostki nieegoistyczne i inteligentne mogą rozpocząć ruch, ale on im się wymyka. To nie są przywódcy rewolucji. To są jej ofiary: ofiary rozczarowania, niesmaku, często wyrzutów sumienia. Wykoślawione i zdradzone nadzieje, skarykaturowane ideały - oto definicja rewolucyjnego zwycięstwa."</i><br />
<br />
Z drugiej, jak brutalnie szczerze pisał <a href="https://galeriakongo.blogspot.com/2014/09/zycie-josepha-conrada-korzeniowskiego.html">Zdzisław Najder</a>, Conradowi nie pomaga <i>"widoczny kryzys etosu służby w dzisiejszym społeczeństwie polskim i równoczesna utrata roli wzorcowej przez warstwę inteligencką"</i> i to, że <i>"nie jest to pisarz, którego chętnie czytają dorobkiewicze i zwolennicy rozsądkowych kompromisów"</i>.<br />
<br />
A jest przecież <i>"W oczach Zachodu"</i> powieścią, która może walczyć z <i>"Lordem Jimem"</i> i <i><a href="http://galeriakongo.blogspot.com/2012/08/jadro-ciemnosci-joseph-conrad-notatki.html">"Jądrem ciemności"</a> </i>o miano najwybitniejszego dzieła Conrada, a tym samym jednego z wybitniejszych dzieł literatury światowej. "(...) <i>jest to rosyjska opowieść przeznaczona dla zachodnich uszu, które (...) nie są zdolne do uchwycenia pewnych tonów cynizmu, okrucieństwa i moralnej negacji, a nawet moralnej rozpaczy - tych tonów, jakie już ucichły w naszej części Europy</i> [to znaczy zachodniej - przyp. mój]<i>."</i> Pretekstem do jej napisania był zamach bombowy na ministra spraw wewnętrznych Cesarstwa Rosyjskiego Wiaczesława von Plahwe, dokonany 28 lipca 1904 r. przez Jegora Sazonowa choć prawie nic, z tego co pisał znajduje się w powieści nie pokrywa się z faktami. Ale mówiąc szczerze, nie musi.<br />
<br />
<div class="MsoNormal">
Miarą dobrej książki jest trudność pisania o niej. Niby wiadomo co się czytało, o czym jest książka a jednak towarzyszy temu świadomość, że coś nam umknęło, a
to co zdołaliśmy uchwycić błąka się tylko po poboczach tego co najistotniejsze. Przyznaję, pierwsze spotkanie z <i>"W oczach Zachodu"</i> nie olśniło, zresztą to chyba ogólniejsza
prawidłowość książek Conrada. Kończy się lekturę lekko zakłopotanym, z pytaniem, o co chodzi?, o co tyle zamieszania? Niby dzieło wybitne a dla mnie jest ono jak "miedź brzęcząca albo cymbał grzmiący" więc trochę zaniepokojony po kilku miesiącach zafundowałem sobie ponowną lekturę i dzisiaj już nie mam wątpliwości czemu <i>"W oczach Zachodu"</i> zaliczane jest do najlepszych powieści Conrada. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
Student mający szansę kariery się staje przed koniecznością dokonania wyboru, od którego zależy życie człowieka, który mu zaufał, a potem poznaje siostrę, tego którego zadenuncjował. Ach, cóż by to mógł być za materiał na bestseller! A tak co - jakaś powieść o rozterkach i tragedii. A mogło być tak pięknie; główni bohaterowie mogli pobrać się, mieć dzieci i żyć długo i szczęśliwie. Byłoby o czym pisać na blogaskach.<br />
<br />
Tymczasem Conrad nicuje pobudki ludzkiego działania i stawia swego bohatera przed dylematami, na które nie ma łatwych odpowiedzi. Nie o to dzisiaj chodzi. Kogo obchodzi, co jest pobudką ludzkiej nikczemności, czy jest <i>"to próżność, rozpacz, miłość, nienawiść, chciwość, mądra duma czy głupia zarozumiałość"</i> i jaki jest rezultat konfrontacji <i>"męki wyrzutów sumienia, zemsty, kajania się, gniewu, nienawiści, lęku"</i> z pokusą zaznania miłości?<br />
<br />
Traktuje się <i>"W oczach Zachodu"</i> jako powieść będącą polemiką z mitem "narodu bogonośćca" tak rozsławionym przez <a href="https://galeriakongo.blogspot.com/2015/01/bracia-karamazow-fiodor-dostojewski.html">Dostojewskiego</a>. I rzeczywiście, można tak je odczytywać, nie bez kozery jedna z postaci powiada <i>"my Rosjanie jesteśmy bandą pijaków. Musimy się czymś upijać: szaleć ze zgryzoty lub rozrzewniać się rezygnacją; leżeć bezwładnie jak kłoda lub podpalić dom! I proszę mi powiedzieć, co trzeźwy człowiek ma tu do roboty?"</i>. Widać, że Conrad nie dał się uwieść histerycznym, miotanych emocjami bohaterom Dostojewskiego - <i>"W swej pysze liczb, w swych dziwacznych pretensjach do świętości i w tajemnej gotowości do poniżenia się w cierpieniu, duch Rosji jest duchem cynizmu. Duch cynizmu wypełnia do tego stopnia oświadczenia rosyjskich mężów stanu, teorie rewolucjonistów i mistyczne przepowiednie proroków, że wolność wygląda na pewną formę rozpusty, a nawet same cnoty chrześcijańskie wydają się nieprzyzwoite..."</i>. A główny bohater książki <i>"poczuł twardą ziemię rosyjską, martwą, zimną, nieporuszoną, niby ponura i tragiczna matka z zasłoniętą twarzą - poczuł ziemię ojczystą, ziemię własną - choć bez domowego ogniska, bez jednego serca!"</i>.<br />
<br />
Drugim motywem, jest wspomniany już, krytyczny (delikatnie mówiąc) stosunek do rewolucji (<i>"Alboż cała działalność rewolucyjna nie opierała się na szaleństwie, samooszukiwaniu i kłamstwach?"</i>) zasługujący na tym większą uwagę, że Conrad wykazał się tu darem profetyzmu (niestety) a na literackim gruncie przecierał szlak słynnemu "pojedynkowi" Rubaszowa i Iwanowa z <i>"Ciemności w południe"</i> Koestlera.<br />
<br />
Jednak to co najciekawsze, to Conradowska walka o ocalenie samego siebie, własnego poczucia godności. Co powoduje przyzwoitym człowiekiem, że z premedytacją dokonuje fałszywego wyboru; strach o
własną przyszłość i karierę, wściekłość na człowieka, który postawił go przed koniecznością dokonania takiego wyboru, czy może przekonanie o słuszności własnych idei? Każda decyzja
pociąga za sobą kolejną i człowiek sam wikła się w sytuacje, w których normalnie nie powinien się znaleźć. Z jednej strony ma się świadomość samodzielności wyboru, z drugiej, poczucie własnej nikczemności. Na nic nie zdaje się samooszukiwanie i poszukiwanie usprawiedliwienia. Sumienia nie da się przekonać. Pragnienie uczciwości wobec
samego siebie ciągle działa i nawet strach przed konsekwencjami nie pomaga na wyrzuty sumienia. Uczciwość wobec samego siebie przeważa i sprowadza katastrofę. Bohater
Conrada jest po ludzku słaby. A Conrad nie stawia go w jednoznacznych
czarno-białych sytuacjach, zawsze jest jakieś "ale", jednak na końcu i tak jest tylko jedna prawidłowa odpowiedź, do której ostatecznie dochodzi <i>"i właśnie wtedy zrozumiał, że najzjadliwsze drwiny, najgorsze niegodziwości, że całe to szatański dzieło jego nienawiści i pychy nie zdołałyby nigdy przesłonić nikczemności życia jakie go czekało. Trzeba mieć charakter, aby dojść do takiego przekonania"</i>.<br />
<br />
Co tu dużo mówić - WOW!</div>
</div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-343736758016397932019-03-28T15:42:00.000+01:002019-03-28T15:42:50.140+01:00Korekta obrazu?, Tomasz Domański czyli o Dalej jest noc, Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski pod red. Barbary Engelking i Jana Grabowskiego<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Lekturę <i>"Dalej jest noc"</i> zacząłem "od tyłu", czyli od recenzji Tomasza Domańskiego, rzadka rzecz by recenzja przybrała rozmiary książki, a mimo tego pewnie nie zwróciłbym na nią uwagi, gdyby nie napastliwy, bardzo emocjonalny i zupełnie nie licujący z etosem profesora (tak jak go sobie wyobrażam) wpis profesora Jana Grabowskiego, współautora książki, będący reakcją na nią. To właśnie jego histeryczna reakcja zainteresowała mnie na tyle, że postanowiłem sprawdzić o co ta cała awantura. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgma9r5_gyVQ5HpP8OADRbvsmOudTLBbXgpcFo4r5nAdVZ5wfOLSMU7FImzN62D-d8OL8oo-Md1W36SeA3UY9R9cbnhBuGyZ3OCKTx4LmYBc78eQLXHuFprupfJRg9knppgDorgNxLQUn4l/s1600/Korekta_obrazu.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1400" data-original-width="979" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgma9r5_gyVQ5HpP8OADRbvsmOudTLBbXgpcFo4r5nAdVZ5wfOLSMU7FImzN62D-d8OL8oo-Md1W36SeA3UY9R9cbnhBuGyZ3OCKTx4LmYBc78eQLXHuFprupfJRg9knppgDorgNxLQUn4l/s320/Korekta_obrazu.jpg" width="223" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zanim jednak do tego przejdę, chciałem zastrzec, że nie oburzam się gdy słyszę, o obecnym w okresie II wojny światowej wśród Polaków antysemityzmie. Choć co to był za antysemityzm skoro Polska była przed wojną jednym z największych skupisk Żydów na świecie? No i warto pamiętać o tym co pisał Isaac Singer, <i>"Jak można się wprowadzić do cudzego domu, żyć w nim w całkowitym odosobnieniu i oczekiwać, że się na tym nie ucierpi? Jeśli człowiek gardzi bogiem swego gospodarza, biorąc go za wizerunek z blachy, stroni od jego wina jako zakazanego, uznaje jego córkę za osobę nieczystą, czyż tym wszystkim nie ściąga na siebie traktowania należnego osobie niepożądanej i obcej?"</i>.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiSuW00RaRMshTuNjwE4Fl7xlFFplxOJFfsXFUb9bk5YjAns66FBXk9YZQ0aPcrBRNgQbEEhS0xPfbOdqRnLYUz8_6Q9cvQdV3fyEo5Rgxh9QpIlSIUocLZvvC6yiqUtoayqMVmh6eAVKjr/s1600/Dalej.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiSuW00RaRMshTuNjwE4Fl7xlFFplxOJFfsXFUb9bk5YjAns66FBXk9YZQ0aPcrBRNgQbEEhS0xPfbOdqRnLYUz8_6Q9cvQdV3fyEo5Rgxh9QpIlSIUocLZvvC6yiqUtoayqMVmh6eAVKjr/s320/Dalej.jpg" width="225" /></a></div>
<br />
Ale do rzeczy. Tekst Tomasza Domańskiego, nie kwestionuje występowania antysemityzmu wśród Polaków ani tego, że przybierał on odrażające i skrajne formy. Podstawowy zarzut, tak jak ja go rozumiem, odnosi się do skali takich przypadków i sprowadza się do tego, że to nie Polacy jako zbiorowość i nie Polska jako państwo lecz jednostki, w różnym stopniu, przyczyniały się do śmierci Żydów, począwszy od szantaży i donosów a skończywszy na morderstwach. Tomasz Domański zarzuca Współautorom <i>"Dalej jest noc"</i>, że ich narracja sprawia wrażenie, jakby pisali oni swoje teksty pod z góry założoną tezę, o powszechności polskiego antysemityzmu i współdziałaniu Polaków z Niemcami, co nie jest prawdą.<br />
<br />
Wskazuje na szereg uchybień warsztatowych, które w gruncie rzeczy, jeśli już, to zainteresują bardziej historyka niż przeciętnego zjadacza chleba, który po prostu chciałby się dowiedzieć, jak tam z tym antysemityzmem Polaków w końcu było. Ale wśród tych zarzutów, znajduje się też i taki, którego nie da się zakwalifikować w żaden sposób jako "szukania dziury w całym" i "czepiania się". Chodzi mianowicie o manipulację źródłami. Okazuje się, że owszem wiele ze zdarzeń opisanych w książce miało miejsce tyle, że ich przebieg i kontekst były inne niż by to wynikało z <i>"Dalej jest noc"</i>.<br />
<br />
Ograniczę się tylko do dwóch, moim zdaniem, najbardziej drastycznych manipulacji, chociaż w <i>"Korekcie obrazu" </i>wskazanych jest ich o wiele więcej. Otóż można przeczytać w <i>"Dalej jest noc"</i> o tym, jak polskie dzieci wydały Żydów chowających się w jaskiniach w okolicy Ojcowa, a dorośli pomogli w ich ujęciu. Tymczasem wg Tomasza Domańskiego wyglądało to "trochę" inaczej. Otóż w noc poprzedzającą to wydarzenie miał w okolicy miejsce napad rabunkowy a bawiące się w okolicy dzieci znalazły przedmiot należący do obrabowanego a w pobliskich grotach ukrywających się ludzi. Wszyscy byli więc przekonani, że mają do czynienia ze sprawcami napadu. Finał był tragiczny ale niewiele miał wspólnego z antysemityzmem, tego jednak można dowiedzieć się z "Korekty obrazu?", choć powinno wynikać z recenzowanej książki.<br />
<br />
Inna, dramatyczna, wydawałoby się jasna sprawa. W powiecie miechowskim, w gminie Kozłów <i>"ubogi rolnik, Aleksander Kuraj, "szantażowany i straszony" donosem na policję przez sołtysa Józefa Gądka, zamordował w lutym 1944 r. kluczem kolejowym ukrywanego przez siebie Zyda Jankiela Libermana"</i>. Odrażająca zbrodnia, nie ma co do tego dwóch zdań. Tyle że w <i>"Dalej jest noc" </i>zapomniano wspomnieć, że "<i>29 stycznia 1943 r. w tej samej gminie Kozłów Niemcy wymordowali we wsiach Wierzbica i Wolica za pomoc Żydom członków rodzin Kucharskich, Książków i Nowaków. Przy tym ich przewodnikiem był schwytany przez Niemców Żyd (...), który nie wytrzymał presji i sam wyszedł na wieś w czasie obławy. Licząc, że wykupi w ten sposób własne życie, wskazywał Niemcom kolejne domy chłopów, którzy ukrywali Żydów. Oprowadzał Niemców szczegółowo po zabudowaniach, informował, ile czasu i gdzie konkretnie się ukrywał. W tej akcji również uczestniczyli policjanci granatowi."</i> Morderstwo pozostaje morderstwem, odebrano niewinnemu człowiekowi życie, dając mu wcześniej szansę ocalenia. Ale chyba jednak ma pewne znaczenie, że zbrodnia ta była podyktowana strachem o życie własne i rodzin, ludzi nie będących pewnych czy nie powtórzy się sytuacja, która nie była jakąś histeryczną, hipotetyczną spekulacją, ale czymś co wydarzyło się "za miedzą".<br />
<br />
Wspomina się w <i>"Dalej jest noc"</i> o oddawaniu przez Żydów dzieci na przechowanie Polakom w okresie akcji likwidacyjnych w Proszowicach w sierpniu i wrześniu 1942 r., które następnie były przez chłopów odprowadzane do getta albo na posterunek. "Zapomniano" jednak dodać, choć korzystano z tego samego źródła, że <i>"w Proszowicach mieszkała rodzina żydowska, która żyła na fałszywych papierach rumuńskich i dlatego nie była objęta akcją. Przy tej rodzinie wielu Żydów pozostawiło swoje dzieci. I Żydzi ci, niestety nazajutrz oddali na policję wszystkie pozostawione u nich dzieci. (...) także "goje" (...) głównie chłopi przyprowadzali dzieci. Jedni mówili, że nie mogą tych dzieci więcej trzymać, a inni, że dzieci krzyczą i chcą wrócić do swoich rodzin..."</i>, co rzuca trochę inne światło na tę sprawę.<br />
<br />
Tak jak inne światło, a raczej cień rzuca pominięcie współpracy Żydów z Niemcami, czy to w zinstytucjonalizowanej formie Judenratów i "policji żydowskiej" czy też indywidualnych przypadkach co bardziej "przedsiębiorczych" Żydów żerujących do spółki z Niemcami na własnych pobratymcach. Obrzydliwa sprawa, nie wiadomo jednak dlaczego przemilczana w <i>"Dalej jest noc"</i>.<br />
<br />
Dla jasności, Tomasz Domański, nie kwestionuje zasadniczych ustaleń <i>"Dalej jest noc"</i>, to znaczy faktu, że antysemityzm istniał i to w najbardziej odrażających przejawach, i że było to coś co występowało w znacznie większej skali, niż gdyby dopuszczali się go tylko przedstawiciele marginesu społecznego. Upomina się jedynie o badawczą rzetelność i przedstawienie wyników badań sine ira et studio, z czym Autorom recenzowanej przez niego książki nie poszło najlepiej. Stoi więc sobie <i>"Dalej jest noc"</i> u mnie na półce ale ochota do przeczytania jakby mniejsza. </div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-53568713641673898782019-03-19T16:31:00.002+01:002019-03-20T09:14:28.300+01:00Adwokat i róże, Jerzy Szaniawski<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Jerzy Szaniawski <i>"Adwokata i róże" </i>nazwał komedią, ale to chyba miał być żart. Owszem, gdy czyta się jego dramat, to wywołuje on uśmiech, jak wówczas gdy z pochwał Jakóba, dalekiego "krewnego" Protazego z "Pana Tadeusza", rysuje się postać tytułowego bohatera niczym ze wstępu do "Prawniczych praw Murphy'ego". Arthur Bloch opowiadał w nich o adwokacie, którego klient, "zagorzały recydywista, został oskarżony o napad i bezsensowne morderstwo. Podczas pierwszego spotkania nieustannie dopytywał się, czy obrońca jest przekonany o jego winie. Ten tak długo, jak potrafił, unikał odpowiedzi, w końcu jednak oznajmił: - Niech pan posłucha, to nie ma żadnego znaczenia, czy uważam pana za winnego czy niewinnego. Moim zadaniem jest uzyskać dla pana możliwie najkorzystniejsze rozwiązanie: albo uniewinnienie, albo jak najłagodniejszy wyrok.<br />
- To znaczy, że broniłby mnie pan, nawet gdyby pan był przekonany, że to zrobiłem? (...)<br />
- Tak.<br />
- Cholera - mruknął morderca - ja bym tak nie potrafił." </div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjIZkbcWzKgzpKEiI4MMh3EnjQQJH0BZvUYfJylOCig9TEvJhXR7JwJKmySp0QYdByqXkTBPUIcaBJ1M1hD1YwidUjHfOIyfTYGstlaQHxZs7frjGvILpvSobSXWeYd86_x-k5zmUFKiHzy/s1600/Szaniawski02.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="638" data-original-width="960" height="212" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjIZkbcWzKgzpKEiI4MMh3EnjQQJH0BZvUYfJylOCig9TEvJhXR7JwJKmySp0QYdByqXkTBPUIcaBJ1M1hD1YwidUjHfOIyfTYGstlaQHxZs7frjGvILpvSobSXWeYd86_x-k5zmUFKiHzy/s320/Szaniawski02.jpg" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;">zdjęcia pochodzą ze strony <a href="https://introligatornia-tylkowski.com/blog/nowosci-z-pracowni/">https://introligatornia-tylkowski.com/blog/nowosci-z-pracowni/</a></span></div>
<br />
A mecenas Wilcher potrafił. To jest coś, co "zgrzyta" w głównej postaci, wyrozumiałym starszym panu, kojarzącym się trochę z samym Szaniawskim, (chociaż ten gdy pisał sztukę daleko miał jeszcze do wieku emerytalnego), za sprawą tej pobłażliwości wobec uczuć, które nim samym chyba nigdy nie miotały podobnie jak i jego bohaterem. Przykro mówić, ale to jego zawodowe modus operandi, które przenosi na swego ucznia nie świadczy o nim najlepiej. Być skutecznym, także za cenę prawdy, to jakoś mało zabawne. Kiedy student zostaje uniewinniony, to przecież nie dlatego, że nie był winny usiłowania zabójstwa ale dlatego, że skuteczne okazały się łapówka i kłamstwo adwokata, w którym Wilcher miał swój udział. To nie miało nic wspólnego ani z prawdą ani z uczciwością. Miłe, że przestępca dostaje drugą szansę, którą być może wykorzysta, tak jak jego matka. Oby. Kto to jednak wie? Ale trudno uwierzyć by wszyscy klienci głównego bohatera tylko chwilowo pobłądzili i zeszli na złą drogę. A co z ofiarami, co z poczuciem sprawiedliwości, co ze słuszną karą za przestępstwo?<br />
<br />
Jakoś też nie śmieszy, gdy ogląda się Wilchera przyglądającego się dobrotliwie, jak uczeń miota się w platonicznym, nieodwzajemnionym uczuciu do jego żony. Jest w tym podobny trochę do starego, wytrawny kolekcjoner, który z uśmiechem pobłażania patrzy na zachwyty początkującego zbieracza olśnionego jego kolekcją. Pochlebiają mu one a jednocześnie choć widzi że eksponaty są przedmiotem pożądania wie, że są niezagrożone.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgad0wcJtjofE866-UM1NpypVhdznypoERMkS07t2DHH7Hme7WDqOsg8Wh9IChLvFoJKvD-bNhKQTCh4_23P3MeJOM-6RMs_-pIhSmNzDBJ-RhIgsxEyrYmZg1YNev03U-traKb6SCbr1pg/s1600/Szaniawski01.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="638" data-original-width="960" height="212" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgad0wcJtjofE866-UM1NpypVhdznypoERMkS07t2DHH7Hme7WDqOsg8Wh9IChLvFoJKvD-bNhKQTCh4_23P3MeJOM-6RMs_-pIhSmNzDBJ-RhIgsxEyrYmZg1YNev03U-traKb6SCbr1pg/s320/Szaniawski01.jpg" width="320" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawałoby się, że <i>"Adwokat i róże"</i> to na pierwszy rzut oka, jak mówi Marek, sztuka o tym, że <i>"tu ktoś kogoś zabił, czy chciał zabić, że tu ktoś coś skradł i może o tem, że tu ktoś kogoś... kochał...".</i> Ale to tylko, że tak powiem warstwa politury, pod nią się kryje coś nieokreślonego, niedopowiedzianego, coś co wymyka się prostym stwierdzeniom. Od biedy, w braku lepszego określenia, można to nazwać wyższością pracy nad samym sobą ponad uczucia, które doraźnie miotają człowiekiem. Ale nie dam głowy, czy taki był zamysł Milczka z Zegrzynka. Choć nie da się ukryć, że w jego dramacie miłość przegrywa, a jeśli odnosi się wrażenie, że ma przewagę to tylko chwilowo.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi6I93PHeUZn8a6e6oUppfXnTXA2qPI5lbRbNW2xcmwQBhGptdCvQLy3eL4x99b1VhymY19OnqfTk_hjE_tP0LaQSJ5beOI-Impqy-q7XTee4VlRJox7MR40hn1qLb1uM-mBO1Tcd-vMtNo/s1600/Szaniawski03.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="638" data-original-width="960" height="212" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi6I93PHeUZn8a6e6oUppfXnTXA2qPI5lbRbNW2xcmwQBhGptdCvQLy3eL4x99b1VhymY19OnqfTk_hjE_tP0LaQSJ5beOI-Impqy-q7XTee4VlRJox7MR40hn1qLb1uM-mBO1Tcd-vMtNo/s320/Szaniawski03.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
Uczucie przegrywa, gdy patrzy się na Wilchera, którego miłość do żony wygasła a w jej miejscu pozostało, bo ja wiem... może przywiązanie i sympatia, przegrywa, gdy patrzy się na Dorotę, tkwiącą u boku męża, którego nie kocha, gdy patrzy się na Marka, który zostaje u boku swego mentora, cierpiąc z powodu nieodwzajemnionej miłości, a i odejście Łukasza ma w sobie zapowiedź klęski miłości i powrotu. Ogień miłości może i pali się wielkim płomieniem ale szybko gaśnie. Główny bohater Szaniawskiego już to wie, jego żona chyba też, owszem zdradza męża a przecież nie opuszcza go i nie podąża za kochankiem. Wybiera bezpieczne, spokojne życie u boku pozbawionego namiętności i wyrozumiałego męża. Nie będzie ryzykować by zostać za jakiś czas "starszą panią" porzuconą przez młodego kochanka. Łukasz to co innego, perspektywa statusu porzuconego młodego kochanka "starszej pani", z jego punktu widzenia, nie jest tak przerażająca. On wie już czym jest zranione serce, już tego doświadczył i okazało się, że od tego się nie umiera zwłaszcza, że ma "w zapasie" perspektywę azylu, do którego będzie mógł powrócić. Nie każdy ma takie szczęście. Wewnętrzne doskonalenie vs. miłość. To jest wybór... No, a dla miłośników zagadek kryminalnych ciągle pozostaje poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, kto kradł róże adwokata. Polecam!</div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-56055336346903293242019-03-05T11:42:00.001+01:002019-03-05T11:42:13.598+01:00Andrzej Radek czyli Syzyfowe prace, Stefan Żeromski, na obrzeżach książki<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Trafiło do mnie ocenzurowane a właściwie autocenzurowane
wydanie <i>"Syzyfowych prac"</i> Żeromskiego z 1916 r. w oprawie wykonanej przez Urszulę
Pietrusewicz i Daniela Szlachtowskiego z Pracowni Leśnej 6. Ci, którzy poznali się na powieści Żeromskiego i dla których jest czymś więcej niż tylko "narodową nudą", być może pamiętają postać profesora Rudolfa Leima. Otóż w rozdziale VIII powieści można przeczytać, iż <i>"W dni galowe dworskie pan Leim maszerował przez miasto ustrojony w mundur z haftowanym kołnierzem, z orderami, wśród których wisiał miedziak "za usmirenje polskowo miatieża", ze szpadą u boku i w pierogu."</i> </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj3Fofqr-p4haZefZqcm_s5GA3SnNTTlLu-swT8mYoMksCZ0r8TJT26pyfC7slBI9kPs5kgH2Qmj2zI9M9shbICiR_M2yoMHtYhC4h9qdOnM-cYNKzh778kJCUXr0pIpKRAm0VRtVXUwSLy/s1600/oprawa01.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1008" data-original-width="1440" height="224" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj3Fofqr-p4haZefZqcm_s5GA3SnNTTlLu-swT8mYoMksCZ0r8TJT26pyfC7slBI9kPs5kgH2Qmj2zI9M9shbICiR_M2yoMHtYhC4h9qdOnM-cYNKzh778kJCUXr0pIpKRAm0VRtVXUwSLy/s320/oprawa01.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;">zdjęcia pochodzą ze strony <a href="https://www.facebook.com/pracownialesna6/">https://www.facebook.com/pracownialesna6/</a></span></div>
<br />
Tak na prawdę ten "miedziak", który zdobi oprawę był wykonany z ciemnego brązu i w tej wersji był nadawany urzędnikom cywilnym i wojskowym, którzy w latach powstania styczniowego służyli na terenie Polski i którzy wspomagali tłumienie powstania oraz obywatelom, którzy wspomagali administrację rosyjską i wojsko (nadano ponad 230 tys. takich medali). Niezbyt dobrze więc świadczy o profesorze Leimie obnoszenie się z takim odznaczeniem. Był jeszcze wariant medalu wykonany z jasnego brązu, ale był przeznaczony dla żołnierzy i chłopów walczących z powstańcami (ten z kolei był nadany w ilości prawie 370 tys.).<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_OR6s70aYgR7qDZjCfcoxod-JCfLdKzTPPYXzlvgIJCXa32sg6kenhWik30Ta8-i_Ai6ICuQ_FmZvXfGrvNAniBSLK2QUzbp6BN2-d2xWBC3V-lMiI6lFNQLC9GvnxWFtyDEHkhCYmBEp/s1600/oprawa02.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1008" data-original-width="1440" height="224" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_OR6s70aYgR7qDZjCfcoxod-JCfLdKzTPPYXzlvgIJCXa32sg6kenhWik30Ta8-i_Ai6ICuQ_FmZvXfGrvNAniBSLK2QUzbp6BN2-d2xWBC3V-lMiI6lFNQLC9GvnxWFtyDEHkhCYmBEp/s320/oprawa02.jpg" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
To ciekawe wydanie, jako że było jednym z dwóch wydań ocenzurowanych a właściwie autocenzurowanych
przez pisarza i akurat z nich possus o "miedziaku" profesora Leima podobnie zresztą jak wiele innych, drażliwych dla Rosjan został usunięty.<br />
<br />
Powieść ukazała się najpierw krakowskim dzienniku "Nowa Reforma" w 1897 r., i w tym samym roku we Lwowie (by uniknąć kłopotów z rosyjską cenzurą) w formie książkowej i doczekały się szybko dwóch kolejnych wydań; w 1901 i 1905 roku. Żeromski podpisał książkę pseudonimem Maurycy
Zych a tytuł został wybrany przez redakcję "Nowej Reformy" której Żeromski zaproponował zestaw kilku tytułów do wyboru (jakie były inne propozycje nie wiadomo). Trzy wydania w ciągu ośmiu lat to sukces wydawniczy o jakim mogą tylko marzyć współcześni pisarze. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkRgyrxe5WQQjOZhzV0ZS0KnAxV-daFUhVeNrjPD99X6uZAgy66EaRCyc-jkZMQEL4gmwaJxNIahh7U-7-7EBydn3ANZ14cnlZqQ8J3Ppd1hkgU4d26hcD-RV_f_0cGvHGN54g8E0PIiff/s1600/oprawa03.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1008" data-original-width="1440" height="224" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkRgyrxe5WQQjOZhzV0ZS0KnAxV-daFUhVeNrjPD99X6uZAgy66EaRCyc-jkZMQEL4gmwaJxNIahh7U-7-7EBydn3ANZ14cnlZqQ8J3Ppd1hkgU4d26hcD-RV_f_0cGvHGN54g8E0PIiff/s320/oprawa03.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
Ze względu na popularność książki, okazało się, że byli chętni by powieść wydać także w zaborze rosyjskim ale by "ograć" cenzurę pisarz za namową Kazimierza Rakowskiego, który był redaktorem tygodnika "Sztandar" (który dla zmylenia cenzury w latach 1907 - 1908 kilkukrotnie musiał zmieniać tytuł) zmienił tytuł powieści na <i>"Andrzej Radek czyli Syzyfowe prace"</i> i podpisał ją własnym imieniem i nazwiskiem. Oprócz gazetowego wydania w "Sztandarze, które ukazywało się od grudnia 1908 r. do lipca 1909 wyszły także dwa wydania książkowe. Pierwsze w 1909 (choć
książka ma datę 1910), drugie w 1916 r. Kolejne ukazało się już w niepodległej Polsce w 1919 r. a choć zostało
przejrzane przez Żeromskiego, to wcale nie było automatycznym powrotem do wydań lwowskich, za to mniej więcej zgodne jest z tekstem, który znany jest z lektur szkolnych.<br />
<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhG8P-brQXlVJaIbnglkI-0rX472VhVLkKmeN_WMTLeaTRFyE6V-xWH6LOG3oks3vLCGvpIt_oyswF_sYilTVD4QfyKrfHszbeO4Q3XzUSz_D4_05xsULmL6-g7DY6Pq9AmFfpxqGBmAvJi/s1600/oprawa04.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1008" data-original-width="1440" height="224" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhG8P-brQXlVJaIbnglkI-0rX472VhVLkKmeN_WMTLeaTRFyE6V-xWH6LOG3oks3vLCGvpIt_oyswF_sYilTVD4QfyKrfHszbeO4Q3XzUSz_D4_05xsULmL6-g7DY6Pq9AmFfpxqGBmAvJi/s320/oprawa04.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
Na marginesie perypetii związanych z edycjami tekstu wypada wspomnieć o sporach dotyczących tytułu. Przyjmuje się, że pierwotny tytuł książki to <i>"Wybawiciel"</i> choć są to tylko domniemania oparte na liście Żeromskiego z 1892 r. do Bolesława Wysłoucha, redaktora "Kuriera Lwowskiego", w którym pisarz wspomina, że w powieści przedstawił wychowanie w szkołach wiejskich i w gimnazjach w Królestwie i chciałby ją wydać na łamach gazety. I tyle. Jak już wspomniałem, powieść ostatecznie ukazała się dopiero w 1897 r., a tytuł <i>"Syzyfowe prace"</i> został wybrany przez redaktora gazety, za to tytuł <i>"Andrzej Radek czyli Syzyfowe prace"</i> z 1909 r. został już najprawdopodobniej ustalony przez pisarza, który z kolei w wydaniu z 1919 r. powrócił do wersji pierwotnej. Ale nie to jest najważniejsze, otóż utarło się interpretować tytuł powieści jako odzwierciedlenie daremności wysiłków rusyfikacyjnych, tak jak daremna była praca Syzyfa. Tymczasem prof. Artur Hutnikiewicz zaproponował odwrócenie znaczenia tytułu. Wg niego to <i>"zmagania się młodzieży polskiej z potęgą miażdżącej machiny zaborczego państwa mają coś z wielkości, tragizmu i uporu pracy Syzyfa. Jest to trud nad siły, trud na pozór daremny, przeciw jakiejkolwiek rachubie i rozsądkowi, ale to tym więcej godne uwielbienia"</i>.<br />
<br />
Cóż..., można powiedzieć, że to ciekawe ale nie da się ukryć, że Profesora chyba jednak poniosła fantazja. Owszem zmagania polskiej młodzieży z rusyfikacją mają coś z wielkości ale nie ma to nic wspólnego z Syzyfem. Jeśli zna się mit o nim, choćby tylko w ogólnym zarysie, to wie się, że w pracy Syzyfa nie było nic z wielkości. To kara jaką poniósł król Koryntu za kłamstwa i oszukiwanie bogów. Nic w tym szlachetnego, zważywszy, że nie dokonał żadnego czynu choćby tylko zbliżonego do czynu Prometeusza. Cóż więc za wielkość może tkwić w słusznej karze? To nie Syzyf zadaje sobie trud, który nie na pozór lecz naprawdę jest daremny - ten trud został mu zadany. Syzyf nie decyduje o niczym, jego wola nie ma żadnego znaczenia - ma wtoczyć głaz na szczyt i tyle, ma wykonać to co zostało mu nakazane i z bezcelowości czego każdy zdaje sobie sprawę. Jego męka jest nie tylko fizycznej natury ale także psychicznej, wie przecież, że jego wysiłek jest bezsensowny i bez nadziei jako że kara jest wieczna. Czy ten bezsensowny, upokarzający trud jest nawiązuje do postawy Marcina Borowicza i jego kolegów? Czy jest godny uwielbienia? Współczucia - być może, ale uwielbienia, no nie wiem... </div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-9227826458091435102019-02-19T11:12:00.003+01:002019-02-19T11:12:45.857+01:00Ten Obcy, Irena Jurgielewiczowa<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Na nic się zdał prestiż obecności na Liście Honorowej IBBY, moja najmłodsza latorośl mordowała się prawie tydzień z <i>"Tym Obcym"</i> Ireny Jurgielewiczowej. Nie dziwię się swojemu synowi, nie od dziś wiadomo, że to "dziewczyńska" książka a problemy bohaterów nie wytrzymują porównania z przygodami postaci Marvela. Tak, nie ma co ukrywać, prawie 60 lat zrobiło swoje i dla współczesnego ucznia "rozklekotana dekawka" i "filujący knot" są równie tajemnicze co osławione "Tosiny" z <i>"Plastusiowego pamiętnika"</i> a pozór współczesności, jaki daje okładka ze zdjęciem nastolatka w bluzie z kapturem (nie wątpię, że zrobiłaby wrażenia na bohaterach Jurgielewiczowej) bardzo szybko się ulatnia. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiX-7O5gXDkKohR7lGRqcx5vjjCwHX3dUhqjwbnRyrKPbc0LrlhRLzXOfRwjX-0XSTGgEnTUtdnx_ZypJflGF9fvPKOgd0xK7_p3LkWOf3bWy1o-gi6dOVSoYyD2g3iIll2GQHrGvZ_V2BV/s1600/Obcy.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1100" data-original-width="764" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiX-7O5gXDkKohR7lGRqcx5vjjCwHX3dUhqjwbnRyrKPbc0LrlhRLzXOfRwjX-0XSTGgEnTUtdnx_ZypJflGF9fvPKOgd0xK7_p3LkWOf3bWy1o-gi6dOVSoYyD2g3iIll2GQHrGvZ_V2BV/s320/Obcy.jpg" width="222" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Niestety, literatura dla młodzieży osadzona w współczesnych sobie realiach szybko się starzeje. To co kiedyś utrzymywało się przez pokolenie, dzisiaj staje się anachronizmem już gdy upłynie jego połowa i nie pomoże tu nawet najlepsze przesłanie książki. Taki też los spotkał powieść Jurgielewiczowej. Nic nie pomogło, że istota problemów, które porusza pozostaje w gruncie rzeczy ta sama, a może nawet dzisiaj jest bardziej wyraźna. Krzywda wyrządzona dziecku, strach i agresja jako reakcja obronna, a jednocześnie bezradność w świecie rządzonym przez dorosłych, pragnienie miłości i poczucia bezpieczeństwa. W świecie, w którym ekshibicjonizm uczuciowy stał się dla wielu normą, jaśniejszą stroną tego zjawiska jest wyciągnięcie spod korca tego co jeszcze do niedawna wstydliwie przemilczano i jeśli już napiętnowano, to najwyżej półgębkiem, uważając, że krzywda dziecka jest tylko wewnętrzną sprawą rodziny od której obcym wara.<br />
<br />
Rzecz w tym, że to co ważne, za sprawą umieszczenia w siermiężnej, prowincjonalnej rzeczywistości sprzed ponad pół wieku dla wielu nieletnich pobrzmiewa zapewne jak bajka o żelaznym wilku. Zamknięcie w wąskim kręgu lokalnej społeczności, gdzie wyjazd autobusem do sąsiedniego miasteczka, lody i rogal są wydarzeniami, podobnie jak dla dorosłego kupno butów, motocykl jako oznaka prestiżu, wyniesienie kilku ziemniaków czy kromki chleba na dwór. Aż trudno uwierzyć, żeby to było prawdziwe.<br />
<br />
O, gdyby głównym bohaterem był prawdziwy obcy ze spluwą strzelającą pociskami plazmowymi albo chociaż z pistoletami laserowymi, to zupełnie inne sprawa, albo żeby jak Kuki miał on przedmiot, który spełnia każde życzenie, albo żeby chociaż byli jacyś zombie, to co innego. A tak, co... chłopak uciekł z domu bo bił go pijany ojciec, skończyły mu się pieniądze i szukając wuja trafił na nudzące się na wsi dzieci, dla których stał się atrakcją. Cóż to dzisiaj za atrakcja...<br />
<br />
No, jeszcze pierwsze uczucia, to było to, co "za moich czasów" czyniło <i>"Tego Obcego"</i> książką "dziewczyńską". Ani moich kolegów, ani mnie uczucia Zenka i Uli nie brały - bliższe mi było "adelowanie" z książek Nienackiego. Jak dzisiaj to wygląda, nie wiem, ale mam wrażenie, że na moim synu rozterki miłosna Mariana i Zenka nie zrobiły specjalnego wrażenia.<br />
<br />
A jednak w głębi serca mam nadzieję, że jakiś dobry nauczyciel języka polskiego będzie potrafił zaktualizować powieść Jurgielewiczowej i przedstawić ją jako coś więcej niż ramotkę, lekturę sprzed lat, zwłaszcza babć. Ciągle przecież dziewczynki i chłopcy przeżywają pierwsze uczucie, choć niekoniecznie w tak subtelny sposób, jak w <i>"Tym Obcym"</i>, jeśli pamięta się na przykład o filmie "Galerianki". Krzywda i bezradność dziecka w świecie dorosłych ciągle pozostają aktualnym problemem, do którego oprócz przemocy doszło także wykorzystywanie dzieci. U Jurgielewiczowej jest to wyłożone łopatologicznie, jak przystało na książkę dla "młodszej młodzieży" trzymając się określenia klasyka, podkreślone co prawda mało ale za to czytelną parabolą z psem pokazującą wspólnotę losów osamotnionego, skrzywdzonego chłopca i bezpańskiego psa, więc jest szansa że nie przejdzie to bez echa.<br />
<br />
Z mojego punktu widzenia, jako dorosłego i ojca, w książce Jurgielewiczowej zainteresowało mnie coś, co choć obecne w niej cały czas, jest tylko jakby lekko zarysowane, to relacje dorośli - dzieci. Nie ulega wątpliwości, że pomijając tytułowego bohatera, u ich podłoża leży miłość ale w jakże różnym wydaniu. Od paternalistycznych zwyczajów dziadków Julka i Mariana, poprzez znajdujących się w "fazie przejściowej" stosunków pomiędzy Pestką i jej matką będącą mieszaniną partnerstwa i apodyktyzmu po liberalne podejście ojca Uli, na którym ciąży piętno rozwodnika (zabrakło jeszcze tylko kogoś żyjącego w konkubinacie, no ale to, jak na tamte czasy byłoby już za wiele). I nie dam głowy, czy takie przedstawienie nie ma głębszego znaczenia - rozwód jako oznaka nowoczesności, wyzwolenia z tradycyjnych okowów stosunków pomiędzy dorosłymi idzie w parze z nowoczesnością w relacjach rodzica z dzieckiem (ale nie upieram się przy tym).<br />
<br />
W każdy razie okazuje się, przynajmniej w powieści, że zaufanie dziecka, jest odwrotnie proporcjonalne w stosunku do czynnika, że tak powiem "przemocowego", który może mieć różne przejawy. Im bardziej partnerskie traktowanie dziecka, co nie oznacza pobłażania, tym jego zaufanie jest większe. Dzisiaj wydaje się to oczywiste, choć też nie dla wszystkich, wówczas gdy rozgrywała się akcja <i>"Tego Obcego"</i> zakrawało to na fanaberię pedagogiczną, która "broniła się" tylko dzięki wysokiemu statusowi społecznemu rodzica. </div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-62986804663835892402019-01-10T11:51:00.001+01:002019-01-10T12:14:34.151+01:00Czerwone tarcze, Jarosław Iwaszkiewicz<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Wracałem samolotem do kraju i jedyne polskie czasopismo, które mi przypadkiem wpadło w ręce to był "Twój styl" sprzed ponad pięciu lat. Zauważył to mój sąsiad i mówiąc mi - niech pan to zostawi jak mam coś świeższego, podał mi Newsweek z grudnia 2017 roku z profetycznym artykułem Renaty Grochal i peanem Krzysztofa Vargi na temat biografii Andrzejewskiego. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgl4tQypImwtUlI-gHINVagU-grJpKnt99BHcxdR97hyzfradgIFD7KzhJXQCbtT5_BfOvpASeS2F5XidFNQrxIio4BeCtMo5MpMNVnx5blHw6mbKbdy5ItoOcehPn8QpYqwn7_HAjI9VCE/s1600/Iwaszkiewicz.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="751" data-original-width="497" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgl4tQypImwtUlI-gHINVagU-grJpKnt99BHcxdR97hyzfradgIFD7KzhJXQCbtT5_BfOvpASeS2F5XidFNQrxIio4BeCtMo5MpMNVnx5blHw6mbKbdy5ItoOcehPn8QpYqwn7_HAjI9VCE/s320/Iwaszkiewicz.jpg" width="211" /></a></div>
<br />
W tekście poświęconym książce Anny Synoradzkiej-Demadre <i>"Jerzy Andrzejewski. Przyczynek do biografii prywatnej"</i> m. in. narzeka na "dyskryminację" autora "Miazgi" w stosunku do Iwaszkiewicza i chyba w ramach jawnej prowokacji pyta - któż dzisiaj jeszcze czyta <i>"Czerwone tarcze"</i> czy "<i>Sławę i chwałę"</i>? Cóż, odpowiadam - Iwaszkiewicza czyta inteligencja. Fakt, jest to warstwa społeczna w dzisiejszych czasach spychana na margines ale to, że jej nie ma w social mediach, nie znaczy jeszcze, że jej w ogóle nie ma.<br />
<br />
W sumie, nawet nie jestem specjalnie zbulwersowany retorycznym - jak mi się wydaje - pytaniem Vargi. Czytałem niedawno <i>"Pasję wg Einara"</i> - książkę historyczną Elżbiety Cherezińskiej autorki bestsellerów, a jakże. Lekturę porzuciłem w połowie, nie dałem rady. Może nie jest to poziom Katarzyny Michalak ale podobnej intelektualnej jałowości i poczucia, że marnuję czas na książkę bez żadnego znaczenia, która swoją miałkością nie stanowi rozrywki nawet na pochmurny wieczór, już dawno nie czytałem. To pisarstwo nawet nie stało koło Iwaszkiewicza (i Andrzejewskiego). </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ale miało być o <i>"Czerwonych tarczach"</i>. To powieść o Henryku sandomierskim, jednym z synów Bolesława Krzywoustego, którego z lekcji historii pamiętają chyba tylko co bardziej pilni uczniowie. W gruncie rzeczy, jedynym czym się zapisał w historii to pielgrzymka do Ziemi Świętej, wielkie wyzwanie jak na ówczesne czasy, która jest zresztą w powieści wyeksponowana siłą rzeczy budząc skojarzenia z <a href="http://galeriakongo.blogspot.com/2013/05/krzyzowcy-zofia-kossak.html"><i>"Krzyżowcami"</i> Zofii Kossak</a>, choć obie powieści to zupełnie inna para kaloszy. O ile bowiem w<i> "Krzyżowcach" </i>na pierwszy plan wybijają się elementy przygodowe a krucjata (pierwsza) jest osią akcji, to u w <i>"Czerwonych tarczach"</i> jest to tylko jeden z wątków, choć bardzo istotny.<br />
<br />
Nie ma co ukrywać, zwłaszcza w początkowych partiach, gdy trzeba się przebijać przez powiązania genealogiczne bohaterów, nie jest łatwo. Musiał zdawać sobie z tego sprawę sam Iwaszkiewicz skoro zamieścił, bardzo pomocne, drzewa genealogiczne ułatwiające połapanie się w koneksjach rodzinnych postaci ale coś za coś. Wydaje mi się, że dzięki temu właśnie odnosi się wrażenie, że postacie, zwłaszcza główny bohater jest doskonale znany ze współczesnych mu źródeł historycznych a pisarz zbiera to tylko do kupy. Tymczasem jest wręcz odwrotnie, informacje na temat księcia Henryka są szczątkowe, nie jest znana nawet data jego urodzin a Iwaszkiewicz bardzo sugestywnie wypełnia brakujące miejsca w jego biografii.<br />
<br />
Nie ulega wątpliwości, że Jarosław Iwaszkiewicz jest przede wszystkim mistrzem krótkiej formy ale widać, na przykładzie <i>"Czerwonych tarcz"</i>, że i z formułą powieści świetnie sobie radzi. Nie jest to może mistrzostwo na miarę <a href="https://galeriakongo.blogspot.com/2016/09/panny-z-wilka-czyli-kryzys-wieku.html"><i>"Panien z wilka"</i></a> ale im bardziej czytelnik zagłębia się w lekturę, tym bardziej, stopniowo daje się ponieść klimatowi książki. Poczuciu niezrozumienia i osamotnienia głównego bohatera, konieczności zmian a jednocześnie niemożności ich dokonania, jeśli się tylko chce pozostać wiernym zasadom, które na siebie dobrowolnie przyjął. Nie ważne, że z ich przestrzegania, w gruncie rzeczy, nikt nie będzie go rozliczał, ważne, że rozliczyć się będzie musiał przed samym sobą. No i atmosfera otaczającego świata, wydobywania się człowieka z dominacji przyrody, której rządom jest poddany.<br />
<br />
Powieść Iwaszkiewicza pokazuje też zderzenie naszego polskiego grajdołka z kulturą Zachodu, peryferyjność narodu mieszkającego gdzieś poza granicami cywilizowanego świata, chcącego tylko żyć w spokoju, bez zainteresowania światem i bez aspiracji, a przynajmniej bez aspiracji wychodzących poza własne podwórko. To może być dla niektórych czytelników ciężki orzech do zgryzienia. Jak to to my tu, naród Bolesławów Chrobrego, Śmiałego i Krzywoustego, który nie dawał sobie w kaszę dmuchać i rozdawała karty okazujemy się nacją chłopków - roztropków, która nie umie i chce spojrzeć szerzej? Nie, to nie może być prawda, a jednak.<br />
<br />
Widać też w <i>"Czerwonych tarczach"</i> zauroczenie Sycylią, podobnie jak ziemią świętokrzyską i Sandomierzem do których w swej twórczości Iwaszkiewicz jeszcze wracał, i oczywiście kulturą antyczną. Gdzieniegdzie da się też wyczuć "niezdrowe zainteresowania" pisarza, choć bez ostentacji tak charakterystycznej dla dzisiejszych czasów, tak że czytelnik niezorientowany może na to nawet nie zwrócić uwagi. Cóż, nie ma tu materiału na bestseller. Zamiast wartkiej akcji, lejącej się obficie krwi i ostrego seksu, jest pogłębiony portret psychologiczny człowieka niespełnionego, który dusi się i miota w gorsecie zobowiązań, które na siebie przyjął oraz refleksje na temat czasu i ludzkiej natury. Kawałek prozy w stylu, który pozostaje poza zasięgiem większości pisarzy, mówię na to "old school". </div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com50tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-39182916291067308732018-11-30T09:49:00.004+01:002018-11-30T09:49:58.358+01:00Tajny agent, Joseph Conrad<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Cóż za nieconradowska powieść Conrada! Tematyka pisarstwa Conrada utożsamiana jest z problematyką wierności samemu sobie i etosu pracy, tymczasem „Tajny agent” tylko w niewielkim stopniu, jeśli w ogóle zahacza o te sprawy. Reszta dotyczy, jak sam pisze <i>"pospolitej ohydy"</i>. Dzisiaj poziom absmaku jest mniejszy. Czasy i ludzie są bardziej cyniczni, a stara prawda, że "nie należy oglądać jak się robi kiełbasę i politykę" do nikogo już nie przemawia. Za sprawą wszechobecnych mediów możemy oglądać codziennie to co dzieje się w "masarni". </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgw_85PQWPV5xcAczIDJufC4QAQ2DHPDNtOAfcHhb-V4ggBjC2iQBmiQgnFofV6kJajGLozCkBbyYXj2AStntpzum8RHginwA1kSyo_17VgxXen_eZ9-5iCnwrV_id0VbGyabQawto9pfke/s1600/conrad.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="715" data-original-width="427" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgw_85PQWPV5xcAczIDJufC4QAQ2DHPDNtOAfcHhb-V4ggBjC2iQBmiQgnFofV6kJajGLozCkBbyYXj2AStntpzum8RHginwA1kSyo_17VgxXen_eZ9-5iCnwrV_id0VbGyabQawto9pfke/s320/conrad.jpg" width="191" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="text-align: justify;">Ale "Tajnego agenta" niekoniecznie trzeba traktować tylko jako polityczną powieść z myszką, choć bez dwóch zdań jako powieść polityczna często jest odbierana i za sprawą takiego odbioru należała w okresie minionej epoki do literatury „źle obecnej” (ale co trzeba uczciwie przyznać, że bywała wówczas także drukowana). </span><br />
<span style="text-align: justify;"><br /></span>
<span style="text-align: justify;">Wiadomo, że zapewnienie Conrada na temat jego twórczości trzeba traktować z dystansem, zwłaszcza te które odwołują się do jego osobistych doświadczeń przelanych na papier. Według jego zapewnień także "Tajny agent"<i> </i>ma w nich swoje źródło, a wziął się z dyskusji z przyjacielem dotyczącej anarchizmu i zamachu terrorystycznego na obserwatorium astronomiczne w Greenwich. Poglądy Conrada są jasne, mówi o <i>"przestępczej daremności anarchizmu, jego doktryny, działań i mentalności, jak również pożałowania godnej, na poły obłąkanej pozy bezczelnego oszusta, żerującego na bolesnych nieszczęściach i uczuciowej łatwowierności człowieka,</i> (...).<i>"</i> </span><br />
<span style="text-align: justify;"><br /></span>
<span style="text-align: justify;">I gdy czyta się powieść, nie ma co do tego wątpliwości, rzecz w tym, że w gruncie rzeczy to nie
powieść o anarchizmie czy tytułowym bohaterze lecz jego żonie. Gdy zda się sobie z tego sprawę, dopiero widać jak kuriozalnie pobrzmiewają zarzuty seksizmu stawiane Conradowi. Feministki zapewne oburzą się, bo jakże to, przecież Winnie Verloc zbiera cięgi od życia. To nie ona jest tu demiurgiem. Ale przecież Conrad stworzył kobietę dokonującą wyborów, wyborów
dramatycznych, ale zależnych wyłącznie od jej woli. To ona instrumentalnie traktuje małżeństwo nie jako zwieńczenie miłości lecz jako instytucję mającą zapewnić względne bezpieczeństwo jej upośledzonemu bratu. Trudno odmówić temu poświęceniu szlachetności ale Adolf Verloc pewnie byłby zdziwiony, podobnie jak każdy mąż, gdyby dowiedział się, że żona wyszła za niego za mąż, nie dla niego samego ale z pobudek, o których nie wspomniała przed ślubem ani słowem i o których nie miał pojęcia. </span><br />
<br />
Fakt, wydaje się, że pani Verloc nie oczekuje tak wiele za cenę rezygnacji z miłości - chce spokojnego, stabilnego i bezpiecznego życia. Jest jej obojętne, co robi mąż - nie docieka, nie wnika "pod powierzchnię zjawisk". Tak została wychowana i z tym jej w gruncie rzeczy dobrze (chyba). Rzecz w tym, że druga strona nic o tym "układzie" nie wie. Przyjmuje wszystko jako coś naturalnego, bez świadomości, że jego stosunki małżeńskie nie są tak oczywiste jak mu się wydaje.<br />
<br />
Zawód jaki sprawił, katastrofa do której się przyczynił sprawia, że "układ" przestaje obowiązywać. Pan Verloc nie jest już
potrzebny, nie spełnił swojej roli, choć nie wiedział, że taka mu została
przypisana. W swojej naiwności sądził, że Winnie wyszła za niego za mąż dla niego samego, o sancta
simplicitas! O męska naiwności! Widać, że nie czytał "Myszeidos" bo wiedziałby,
że "my rządzim światem a nami kobiety".<br />
<br />
Pani Verloc źle skalkulowała, dokonała złego wyboru a jej nadziej zawiodły. Poczucie bezpieczeństwa okazało się złudne. Karę za jej zły wybór i jego konsekwencje, owszem wymierzyła sobie sama, wcześniej jednak poniósł ją pan Verloc. Okazało się, że w kobiecie, którą mało kto by o to podejrzewał tkwią pokłady emocji, których nie potrafiła okiełznać, a które w ogóle nie pasowały do postawy, którą przybrała na użytek innych.<br />
<br />
Co tu dużo mówić, świetna książka ale tylko dla tych, którzy lubią dobrą literaturę! </div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-50034618825613622212018-11-23T12:38:00.003+01:002018-11-26T15:15:41.146+01:00Ucho igielne, Wiesław Myśliwski<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Rzuciłem się na <i>"Ucho igielne" </i>Wiesława Myśliwskiego niczym cham na pasztetową albo gimbaza na powieść Twardocha ale już od pierwszych stron lekturze towarzyszyły tak zwane mieszane uczucia, mniej więcej takie jakie towarzyszą zięciowi widzącemu jak teściowa spada w przepaść w jego nowym samochodzie. Niby jest to <a href="http://galeriakongo.blogspot.com/2015/03/widnokrag-wiesaw-mysliwski.html">Myśliwski taki, jakiego znamy</a> ale trudno oprzeć się wrażeniu, że coś tu jednak zgrzyta, zwłaszcza jeśli się zna jego cztery <a href="http://galeriakongo.blogspot.com/2014/02/traktat-o-uskaniu-fasoli-wiesaw.html">poprzednie powieści</a>. Może gdyby było to moje <a href="http://galeriakongo.blogspot.com/2014/03/kamien-na-kamieniu-wiesaw-mysliwski.html">pierwsze zetknięcie z pentologią o przemijaniu</a> wrażenie byłoby inne, a tak czytałem <i>"Ucho igielne"</i> z narastającym przeświadczeniem, że właściwie nie ma w nim niczego nowego (jakby w ogóle mogło być coś nowego w upływającym czasie).<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjeiVUh_hDnqhVWvx0cK_GxUcXRf9utnz4G5l4A-HnlMA357VBLFwVo3Ro3qiGRin0bMgNv-fV8fkR80yqklxUEqw73qLNG2SxXRguj0err97fU3ivrU6Gzh5DMnL5vTI69829nV-9-Nc5H/s1600/ucho.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="345" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjeiVUh_hDnqhVWvx0cK_GxUcXRf9utnz4G5l4A-HnlMA357VBLFwVo3Ro3qiGRin0bMgNv-fV8fkR80yqklxUEqw73qLNG2SxXRguj0err97fU3ivrU6Gzh5DMnL5vTI69829nV-9-Nc5H/s320/ucho.jpg" width="220" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
To co bardzo nieprzyjemnie mi zazgrzytało, to mądrości na miarę Paulo Coelho w rodzaju <i>"każde życie jest powtarzaniem życia po kimś"</i>, <i>"Słowa cierpią, gdy są nadaremne"</i>, <i>"Życie to błądzenie za sobą bez nadziei, że się kiedykolwiek siebie odnajdzie"</i>, <i>"Każdy jest przecież niekończącym się dziedziczeniem"</i> czy <i>"Nie jesteśmy już ci sami co w młodości. - Jeśli się kocha, zawsze jest się tym samym</i>". <a href="http://literackie-skarby.blogspot.com/2018/11/pika-nozna-i-jazzik-vs-muzyka-powazna.html">Nie wątpię, że taka poetyka ma swoich admiratorów</a> ale mnie jakoś to nie kręci. Za to tym co wydało mi się w powieści Myśliwskiego najciekawsze, to gra z czytelnikiem, któremu Autor zdradza poprzez narratora swój stosunek do dzieła.<br />
<br />
Jest ono tak jak <i>"wykład, który miał za chwilę wygłosić, a który, jak sądził, był starannie przygotowany, rozlatywał mu się, że już nie wiedział, co ma być początkiem, co środkiem, a co końcem. Miał na wszelki wypadek przygotowanych kilka anegdot rozweselających, gdyby dostrzegł znużenie na twarzach słuchaczy, lecz zwątpił, czy kogokolwiek by rozweseliły"</i>, bo rzeczywiście, gdy czyta się <i>"Ucho igielne"</i> ma się wrażenie niedopowiedzenia, przeplatania się motywów, których początku i końca trudno się doszukać. Znalazła się nawet anegdota (raczej zaskakująca niż rozweselająca i która chyba jest nawiązaniem do <i>"Klucznika"</i> a może i do <i>"Pałacu"</i>) i czytelnik pozostaje z lekka skonsternowany nie bardzo wiedząc jaki (i czy w ogóle) jest finał tej historii.<br />
<br />
O tym, że Mistrz zabawia się z nim, czytelnik jest zresztą przez niego powiadamiany. Wie przecież o tym, że <i>"granice między rolami </i>[bohaterów powieści] <i>są</i> (...) <i>płynne"</i>, że nic tu nie jest tak do końca pewne, że <i>"każda rzecz ma dwie strony, każda myśl i każde słowo" </i>(to też chyba ukłon w stronę Coelho). No i jeszcze ta sprawa autobiograficzności książki, która wydaje się oczywista a fakty biograficzne "twarde" ale którą Myśliwski bez pardonu komplikuje oświadczając, że <i>"prawdy nie powinno się podawać na tacy. Trzeba ją zawsze doprawić. Żeby tak rzec, trochę soli, trochę pieprzu. Prawda musi smakować. Z prawdą jest jak ze złotem, ile musi przejść zabiegów, nim stanie się biżuterią. I zależy, kto tę biżuterię wykonuje. Mistrz czy patałach"</i>. I tak dla jasności nie ma wątpliwości, że w przypadku <i>"Ucha igielnego"</i> mamy do czynienia z wykonaniem Mistrza, nawet wówczas gdy przy bliższym oglądzie gdzieniegdzie wychodzą na jaw niewielkie skazy.<br />
<br />
Nie przesłaniają one podstawowego atutu powieści, widocznego także w poprzednich książkach Myśliwskiego - a mianowicie stworzenia bardzo sugestywnej atmosfery tęsknoty (?) za minionym, utraconym światem, której poddaje się czytelnik jeśli tylko ma za sobą jako taki bagaż doświadczeń życiowych. Bo <i>"Ucho igielne"</i> nie jest powieścią dla każdego, trudno wczuć się w rolę postaci, która ma już za sobą półmetek życia, komuś z pokolenia iphone'a ale ci którzy wiedzą już co nieco o życiu z pewnością mają szansę na odnalezienie powinowactwa z głównym bohaterem.<br />
<br />
Tak jak on wiemy, że <i>"w dzieciństwie gdy się coś wryje w pamięć, nigdy już tej pamięci nie opuści"</i>, mamy świadomość tego, że <i>"bliskie miejsca to kula u nogi"</i> i z upływem kolejnych lat ta świadomość staje się coraz silniejsza. Gdy osiągnie się półmetek życia coraz częściej oglądamy się wstecz bo entuzjazm młodości i nadzieja nowych perspektyw pozostała już za nami. <i>"Ucho igielne"</i> jest jak gdyby kursem MBA dla słuchaczy, którzy mają doświadczenie w businessie - w sumie nie dowiadują się niczego, czego by wcześniej nie wiedzieli ale z pewnym zaskoczeniem konstatują, że ich doświadczenia, na które nie zwracali uwagi mają o większe znaczenie niż im się wydawało. Odnajdują wspólnotę doświadczeń, zwłaszcza czytelnicy płci męskiej, bo któż chociaż raz nie przeżył szkolnej nieszczęśliwej (a może i szczęśliwej) miłości. A wspólne doświadczenia, te same kody kulturowe budują poczucie wspólnoty losu.<br />
<br />
Mistrz zdaje sobie sprawę z tego, że jego książka nie jest książką dla wszystkich. Dla wielu pogląd, że <i>"są tylko dwie perspektywy życia: młodość i starość. Kiedy człowiek jest młody, nie wierzy że będzie stary, a gdy jest stary, nie wierzy, że był młody"</i> może wydawać się śmieszy. Ale do czasu. Kiedyś zrozumieją, że <i>"młodość starzeje się równie szybko jak moda"</i> i druga z perspektyw życia to tylko kwestia lat (oczywiście jeśli tylko nie jest się miłośnikiem "Ex na plaży" czy "Warsaw shore" bo to przypadki raczej beznadziejne), wszak <i>"</i>(...) <i>młodość to jest wiara, że się zawsze młodym będzie. Ale to przemijająca wiara." </i>Z czasem, z tej drugiej, przyznaję mało kuszącej perspektywy, zdajemy sobie sprawę jak, może nie tyle głupim, co zdradzającym ignorancję, bezmyślność (brak mi lepszego słowa) jest pytanie <i>"po co nam to wszystko wiedzieć, co tam kiedyś było"</i> i że jeśli nawet <i>"warunkiem wolności jest pozbycie się pamięci"</i> jak pusta i jałowa z czasem okazuje się ta wolność.<br />
<br />
W gruncie rzeczy czytelnik wiedział to też i przed lekturą <i>"Ucha igielnego"</i> ale zawsze to przecież inaczej jeśli potwierdzenie własnych przemyśleń znajdujemy u kogoś drugiego.</div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-27757910914558188392018-11-04T21:32:00.003+01:002018-11-08T09:48:39.770+01:00Joseph Conrad i narodziny globalnego świata, Maya Jasanoff<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Stało się. Trzeba to zapisać kredą w kominie - na Festiwalu Conrada jednym z jego punktów była dyskusja tocząca się wokół książki poświęconej Conradowi - no, wreszcie coś się zadziało "w temacie" Conrada. Nie zaraz, żeby książka Mayi Jasanoff była kamienieniem milowym w poznawaniu pisarza i jego twórczości. Owszem, zaproponowała, jak głosi tytuł, osadzenie jej w kontekście globalizmu ale jest to mniej więcej tak samo intelektualnie nośne jak słynne spojrzenie Boya-Żeleńskiego na "Zemstę" poprzez pryzmat sytuacji robotników, którym nie zapłacono za pracę przy budowie muru. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfq3TD0yEIoxcgaRs6XihEEVXfD42hRL-R73EvEaEGYGInUAvt6yL9Clc8bhi0H750PpAWyiBvUFqnkFBGEGEV70Y2mGUCQZgnypHKJhxKe-5_SBTL3Tc3cBIjF5eQ5o25MbsLbb-GpdKQ/s1600/Conrad.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1334" data-original-width="900" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfq3TD0yEIoxcgaRs6XihEEVXfD42hRL-R73EvEaEGYGInUAvt6yL9Clc8bhi0H750PpAWyiBvUFqnkFBGEGEV70Y2mGUCQZgnypHKJhxKe-5_SBTL3Tc3cBIjF5eQ5o25MbsLbb-GpdKQ/s320/Conrad.jpg" width="215" /></a></div>
<br />
Robiono z Conrada seksistę, robiono rasistę, to i łatka protoglobalisty, że się tak wyrażę, pewnie mu nie zaszkodzi. Każdy kto czytał jago książki, wie że traktują one nie o narodzinach globalnego świata ale o tak archaicznych dzisiaj wartościach jak honor, wierność samemu sobie i poczucie obowiązku. Jednak w trakcie lektury to tytułowe osadzenie Conrada w narodzinach globalnego świata okazuje się trochę na wyrost, a książka Mayi Jasanoff jest po prostu zgrabnie napisaną biografią pisarza w wydaniu popularnym, przykrojonym pod strychulec politycznej poprawności. I tyle.<br />
<br />
Jeśli ktoś czytał <i>"Ducha króla Leopolda" </i>Adama Hochschilda i którąś z nowszych biografii Conrada, nie mówiąc już o <i>"</i><i><a href="https://galeriakongo.blogspot.com/2014/09/zycie-josepha-conrada-korzeniowskiego.html">Życiu Josepha Conrada-Korzeniowskiego</a>"</i> Zdzisława Najdera to w gruncie rzeczy, poza odnalezieniem "narodzin globalnego świata" w twórczości Conrada, niczego nowego tu nie znajdzie. Może to i jest najlepsza książka 2017 roku New York Timesa ale z pewnością nie jest to najlepsza biografia Conrada.<br />
<br />
Książka jak klamrą, jest spięta wrażeniami Autorki z morskiej podróży do Kongo, która miała..., no właśnie, nie bardzo wiadomo co miała na celu - poczucie się jak Conrad, znalezienie jego śladów? Litości, to nie schyłek XIX ale początek XXI wieku. Te dwa okresy dzieli przepaść, także technologiczna, o której pisze zresztą sama Maya Jasanoff w odniesieniu do wypierania żaglowców przez parowce już za życia Conrada. Cóż można znaleźć w rejsie po Kongo z atmosfery rejsu sprzed 130 lat? Nawet nie będę próbował odpowiadać bo to pytanie retoryczne dla każdego, kto ma choćby minimalny zasób wiadomości o współczesnym świecie. No, ale to w końcu sprawa Mayi Jasanoff na co wydaje pieniądze i jak spędza czas.<br />
<br />
Gorzej, że zajmuje czas czytelników dokładnie streszczając, niektóre z utworów Conrada, w stylu, jakiego nie powstydziliby się autorzy bryków. Nie bardzo wiem, jaki jest cel tego zabiegu, oprócz przyziemnego "nabijania" wierszówki, oczywiście. Nie wprowadza to niczego nowego ani do poznania życia pisarza ani do rozumienia jego twórczości. I tu dochodzimy do sedna, jak już wspomniałem Jasanoff powtarza banialuki - przy okazji omawiania<i> "<a href="https://galeriakongo.blogspot.com/2013/05/jadro-ciemnosci-joseph-conrad.html">Jądra ciemności</a>"</i> - o rasizmie i seksizmie Conrada. Jej argumenty są tak - powiedzmy bardzo eufemistycznie - nieprzekonujące, że aż ręce opadają. Otóż przejawem rasizmu ma być to, że w opowiadaniu Conrad wspomina o wyszczerzonym, spiłowanych zębach Murzynów. A przecież niektóre plemiona rzeczywiście piłowały zęby, a ich członkom zapewne nie raz zdarzyło się wykrzywić twarz w grymasie. Od Mayi Jasanoff dowiedzieliśmy się właśnie, że wzmianki o tym są przejawem rasizmu. Najlepiej więc by chyba było, by Conrad nie wspominał o spiłowanych zębach.<br />
<br />
Jeszcze lepiej jest z seksizmem - ci, którzy czytali <i>"Jądro ciemności"</i> być może pamiętają, że Marlow chcąc oszczędzić bólu narzeczonej Kurtza, nie mówi jej prawdy na temat śmierci narzeczonego i twierdzi, że ostatnim słowem zmarłego było jej imię. A to już, zdaniem Jasanoff, seksizm. Rzucenie w twarz zakochanej kobiecie brutalnej prawdy o człowieku, którego kochała, a który zginął i zostawienie jej samej z kolejną raną oto postawa "równouprawnieniowa". No, ale taki mamy teraz trend, wygląda na to, że można zostać seksistą przepuszczając w drzwiach kobietę.<br />
<br />
Wreszcie przyszedł czas na tytułowe "narodziny globalnego świata". Otóż w książce Mayi Jasanoff pojawiają się one przy okazji <i>"Nostroma"</i>, jej argumentację można sprowadzić, w dużym uproszczeniu, do tego, że w czasie powstawania powieści Stany Zjednoczone wykazywały duże zainteresowanie Kanałem Panamskim a odzwierciedlenie tego znajduje się także u Conrada, jako że Amerykanie pomagają secesjonistom z Sulaco. Rzecz w tym, że tego rodzaju "narodzin globalnego świata" można doszukiwać się na dużo wcześniej przed Conradem by przypomnieć choćby amerykańską wojnę o niepodległość 1775-83, ustalenie porządku w Europie w Wiedniu 1815 r., czy wojnę krymską 1853-56. Każde z tych wydarzeń było przecież wydarzeniem "multinarodowym", w które zaangażowane były państwa leżące daleko od pola konfliktu, w który się włączały choć wcale ich bezpośrednio nie dotyczył. Równie dobrze można by powiedzieć, że <i>"<a href="http://galeriakongo.blogspot.com/2016/02/w-pustyni-i-w-puszczy-henryk-sienkiewicz.html">W pustyni i w puszczy</a>"</i> dotyczy "narodzin globalnego świata" bo przecież ociera się o budowę Kanału Sueskiego będącego dla Brytyjczyków tym samym co Kanał Panamski dla Amerykanów. <br />
<br />
Trudno oprzeć się wrażeniu, że Maya Jasanoff dostosowuje wymowę powieści do z góry przyjętej tezy. Nie kwestionuję istnienia w <i>"Nostromo"</i> elementów, na których skupia się Autorka "<i>Josepha Conrada..."</i>, ale przecież nie bez kozery Conrad zatytułował powieść przezwiskiem głównego bohatera. Wiadomo, że każdy ma prawo do własnej interpretacji ale wydaje się, że są jakieś granice, w tym przypadku postawione przez samego Conrada, których nie powinno się ignorować. </div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-3564616935171553732018-10-31T13:34:00.001+01:002018-10-31T13:34:24.117+01:00O zadziwieniu jakie niesie seria "ABC Klasyka polska. Lektury" <div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Sądziłem, że w świecie książkowym nic mnie już nie zdziwi a jednak myliłem się, zresztą który to już raz. Robiąc rekonesans, w poszukiwaniu kolejnych (ewentualnych) przekładów <i>"Jądra ciemności"</i> Conrada trafiłem na serię ABC Klasyka polska. Lektury. Nie powiem, spośród lektur wydawanych "po taniości" z pewnością wyróżnia się ona edytorsko na plus.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiAyfAtZy2PFYcBlD15_kLpvB474xWsvRQeCQtFmgTjXp_s1BebuyQ9mD6jZ48lz8F-kAbGF1en7OFfvo93TFKkzRnf2moBXGGqPAgfnJfsXWNPvmCv4Pl0Ew30w3upmhKwyQKBLOR8vI7t/s1600/J%25C4%2585dro.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="784" data-original-width="482" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiAyfAtZy2PFYcBlD15_kLpvB474xWsvRQeCQtFmgTjXp_s1BebuyQ9mD6jZ48lz8F-kAbGF1en7OFfvo93TFKkzRnf2moBXGGqPAgfnJfsXWNPvmCv4Pl0Ew30w3upmhKwyQKBLOR8vI7t/s320/J%25C4%2585dro.jpg" width="196" /></a></div>
<br />
Trochę się co prawda zadziwiłem, gdy wśród 23 nazwisk luminarzy polskiej literatury zobaczyłem Jerzego Pilcha a nie dostrzegłem Marii Dąbrowskiej, Jarosława Iwaszkiewicza, Zofii Nałkowskiej, Henryka Sienkiewicza a ze współczesnych, choćby Wiesława Myśliwskiego. Ale co ja tam wiem. Pewnie dzisiaj Pilch ma większe znaczenie dla klasyki literatury polskiej niż jakiś tam Sienkiewicz. Przynajmniej w oczach redaktorów Rinigier Axel Springer Polska.<br />
<br />
Ale to jeszcze nic w zestawieniu z faktem, że wnieśli oni swoim wyborem znaczący wkład w polskie literaturoznawstwo, zaliczając do klasyki literatury polskiej... Josepha Conrada. No może gdyby to była jedna książka można by uznać to za jakieś nieszczęśliwe przeoczenie, ale dwie? bo obecność Conrada wśród klasyki polskiej została zaznaczona jego "Jądrem ciemności" oraz "Lordem Jimem". Nie ważne, że Conrad nie pisał książek w języku polskim a "Jądro ciemności" i "Lord Jim" nie są żadnymi wyjątkami w tej materii. Wystarczyłoby zresztą gdyby ktoś odpowiedzialny za wydanie serii zajrzał do książek, które wydawał a znalazłby tam nazwiska tłumaczy.<br />
<br />
Chciało by się powiedzieć za klasykiem - "Boże, Ty to widzisz i nie grzmisz!". Tylko po co go przywołuję, skoro nie załapał się na status "klasyki polskiej". I tak właściwie czemu się temu dziwię? Eh... </div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-29003217887593347172018-10-22T22:43:00.001+02:002018-10-23T19:00:00.571+02:00Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza, Björnstjerne Björnson<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Robiąc porządki w domowej bibliotece trafiłem na zbierającą od lat kurz książkę z Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich. Zrobiłem przy okazji bilans znajomości literatury skandynawskiej (chodzi oczywiście o literaturę par excellance a nie "wagonową") i mocno zażenowany skonstatowałem, że skończyło się na nieco ponad dziesięciu nazwiskach. Cóż za wstyd!<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjGdNtrsluII20XmrtKJXTL8Suxwz7CQep_hHpPCgWPNEPlTG3Mxt1PyuIdesnvrK6lHcImKy56HSg7bduoFfgUEBruIOJW4Lfw49E71HBhhUJhDcOAD-DCUT0M6W027VczPirX76YhpsKp/s1600/Dziewcz%25C4%2599.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="903" data-original-width="596" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjGdNtrsluII20XmrtKJXTL8Suxwz7CQep_hHpPCgWPNEPlTG3Mxt1PyuIdesnvrK6lHcImKy56HSg7bduoFfgUEBruIOJW4Lfw49E71HBhhUJhDcOAD-DCUT0M6W027VczPirX76YhpsKp/s320/Dziewcz%25C4%2599.jpg" width="211" /></a></div>
<br />
Książkę kojarzyłem jeszcze z lat licealnych, gdy miałem ambitny zamiar przeczytania wszystkich najwybitniejszych dzieł literatury światowej, jako nudnawą opowiastkę ale że z czasem się dojrzewa więc postanowiłem dać jeszcze jedną szansę <i>"Dziewczęciu ze Słonecznego Wzgórza"</i>, kierując się opinią jednej z bohaterek, która przeglądając nowe książki stwierdziła, że <i>"stare są lepsze bo ludzie odpisują ciągle wszystko ze starych książek i to coraz gorzej"</i>, a której trudno odmówić racji.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Cóż, w moim przypadku przez lata niewiele się zmieniło w odbiorze opowiadana Björnsona. Jeszcze bardziej wydaje mi się wzorcem z Sevres klasyki literatury skandynawskiej. Piękny, surowy krajobraz, prości ludzie, dramat i happy end. Wszystko to opowiedziane w niespiesznym tempie, prostym językiem podmalowanym nieco naiwną, jak na mój gust poetyką, co jest gwarancją niemożności znalezienia się dzisiaj na liście bestsellerów, tak, że byłem zaszokowany tym, że ktoś dzisiaj jeszcze odważa się na wydanie takiej "nudy". No bo cóż, nie ma ostrego seksu, brutalnych morderstw, nie mówiąc już o braku wampirów, wilkołaków czy zombie.<br />
<br />
W sumie, jeśli <i>"Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza"</i> wydawało mi się przed laty tylko nudne to teraz na dodatek jest ono jeszcze anachroniczne. Nie trzeba być zaszczepionym feminizmem czy gender by zazgrzytać zębami na przedstawiony przez Björnsona model społeczny będący gwarancją szczęścia jednostki, rodziny i społeczeństwa. Jakie to proste, wystarczy, że autorytet rodzicielski (i nie tylko) opiera się w gruncie rzeczy nie na słuszności, mądrości, inteligencji, szacunku lecz respekcie dla siły pięści. W świecie Björnstjerne Björnsona kobietom przypisana jest rola służebna wobec mężczyzn, choć trzeba też dostrzec, że mają one także swoje własne poletko w męskim imperium. One <i>"gotują różne przysmaki, a mężczyźni rozpoczynają poważną rozmowę o zbiorach, cenach i sprawach publicznych"</i>. No i jeszcze ta sekciarska religijność, w której ludzie szukają <i>"rady tam, gdzie znaleźć ją można, to jest w słowie bożym...".</i> Słyszane to rzeczy?! Cóż za ciemnogród w porównaniu z ozdrowieńczą mocą Facebooka, Twittera, Instagramu, czy czego tam jeszcze co akurat jest na topie. Człowiek błądzi ale ze złych ścieżek na dobrą drogę sprowadza go miłość. Eh, jakie to wszystko okazuje się nieskomplikowane.<br />
<br />
<i>"Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza"</i> dzisiaj jest tak naprawdę świadectwem literackich gustów swoich czasów i pewnie bez ryzyka popełnienia większej pomyłki można uznać je za przecierające szlaki chłopomanii, która świeciła triumfy także i u nas na początku XX wieku. Prosta historia, którą nie zaszkodzi poznać, ale która też i nie zostawi większego wrażenia. </div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-49024466150161292592018-10-08T21:47:00.004+02:002018-10-08T21:47:23.907+02:00Promień, Stefan Żeromski<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
To chyba Stanisław Pigoń jako pierwszy zauważył, że "Promień" w gruncie rzeczy jest drugą częścią "Syzyfowych prac" (choć te w gruncie rzeczy są prequelem bo kolejność powstawania powieści była akurat odwrotna) i choć nie przepadam za jego "nabożnym" podejściem do literackich gigantów, to nie sposób zaprzeczyć, że ma rację. Tyle że Kleryków został przemianowany na Łżawiec (czytelnik dostrzeże bez trudu te same motywy zabłoconych ulic, parku, szkoły czy starych ksiąg popadających w zapomnienie) a Marcin Borowicz przeistoczył się w Jana Raduskiego i postarzał o kilkanaście lat. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgbsMRZOcnGiERsgWwYlx6an_BNZ8yI__BoQwVL6X-f3KxuAef95oGNk3UUuX4oaTG1LqvNNdX6lyr1vcU12twAG6oUVR1F4QYtSFbjwBSLnrehkY5tNM0V5Lye2Wi_i7IllEjJJqC-3IR_/s1600/promie%25C5%2584.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="552" data-original-width="387" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgbsMRZOcnGiERsgWwYlx6an_BNZ8yI__BoQwVL6X-f3KxuAef95oGNk3UUuX4oaTG1LqvNNdX6lyr1vcU12twAG6oUVR1F4QYtSFbjwBSLnrehkY5tNM0V5Lye2Wi_i7IllEjJJqC-3IR_/s320/promie%25C5%2584.jpg" width="224" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zmieniło się też spojrzenie narratora na świat. O ile prowincjonalne klimaty Klerykowa zostały w gruncie rzeczy odmalowane zostały, w gruncie rzeczy, ciepłymi barwami, jak przystało na opowieść o dzieciństwie i młodości, na które z perspektywy czasu spogląda się z sentymentem, który zaciera to co przykre, to w odniesieniu do Łżawca, tego ciepła niewiele zostało. To ponury obraz prowincjonalnej dziury, którego nie powstydziłby się żaden naturalista, a jednak mimo wszystko, nie ulega wątpliwości, że Żeromski był przywiązany do swych stron rodzinnych, bo to nawet nie sentyment lecz miłość do nich przebija na stronach "Promienia".</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
"Rozum swoje, a serce swoje", tak chyba można by najkrócej określić stosunek Żeromskiego do miasta jego młodości. Zdaje sobie sprawę z jego rzeczywistej, mało pociągającej kondycji, choć pewnie nie gorszej i niespecjalnie wyróżniającej się na tle innych prowincjonalnych miast w zaborze rosyjskim, a jednocześnie zdaje się mówić - "cóż z tego, nic na to nie poradzę ale kocham to miejsce". </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ale Kielce/Łżawiec to nie tylko miejsce, to także, a może raczej przede wszystkim małomiasteczkowe środowisko, które tłamsi i niszczy to co dobre, gdzie szlachetniejsza myśl i zamiar, owszem, przebija się jak tytułowy promień słońca, którego motyw kilkukrotnie pojawia się w powieści, a który jednak w każdej chwili może być przesłonięty chmurami, które opanowały niebo. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
To przygnębiający obraz klęski pozytywizmu a może też i romantyzmu. Jakoś w Łżawcu wszystko (albo prawie wszystko) schodzi na psy. Bohaterowie "Promienia" świadomi są wątpliwej wartości moralnej swych czynów, swoich niskich lotów - ale co robić? Lepiej zachowywać się jak świnia i żyć dostatniej, niż być uczciwym i klepać biedę.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie da się ukryć, że "Promień" ze swą pozytywistyczną i idealistyczną wymową lokuje się obok sztandarowych utworów Żeromskiego tego typu; "Siłaczki" (bez większego trudu da się zresztą odnaleźć aluzję do tego opowiadania) i "Ludzi bezdomnych", bo oto nagle wzbogacony idealista zamiast pędzić spokojne życie rentiera albo przepuścić odziedziczoną fortunę w kasynach i na wyścigach, postanawia zaryzykować swoją przyszłość, zrezygnować z przyjemności i nieść kaganek wiedzy i postępu pomiędzy prowincjonalną społeczność, a w dodatku nie cofa się nawet przed bardziej wymierną osobistą pomocą potrzebującym. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W sumie, można by powiedzieć, cóż to za ckliwa bajka ale rzecz w tym, że w prawdziwym życiu bez większego trudu można odnaleźć pierwowzory "Promienia." Doktor Zygmunt Poziemski to kielecki lekarz Remigiusz Laskowski zmarły w 1895 r. (życie jego żony nie było aż tak tragiczne jak to wynika z powieści ale też zmarła przedwcześnie), właściciel i wydawca "Gazety Łżawieckiej" Olśniony to Stanisław Sienicki zmarły w 1904 r. wydawca i redaktor "Gazety Kieleckiej", a zdziwaczały antykwariusz bibliofil to Leon Możdżeński, którego księgarnia przetrwała śmierć właściciela i funkcjonowała do 1913 roku. Z ckliwością nie ma też wiele wspólnego postać doktorowej Poziemskiej i jej nieśmiałe poszukiwania męskiego wsparcia (aczkolwiek nie sfinalizowane) w czasie choroby męża. To nie matka - Polka poświęcająca się wyłącznie i bezgranicznie dla męża ale kobieta z krwi i kości, której nie wystarcza tylko rola siostry miłosierdzia u boku umierającego męża. Można by powiedzieć, występna, nieszczęśliwa miłość, daleka zapowiedź "Dziejów grzechu". </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Właśnie - nieszczęśliwa. Wolałbym żeby chociaż raz wszystko skończyło się szczęśliwie, dobro zwyciężyło, ona i on żyli długo i szczęśliwie. Ale u Żeromskiego, jak to u Żeromskiego, niestety próżno oczekiwać takiego finału. I tak pół biedy, że pozostawia zakończenie "Promienia" otwarte, że główny bohater podejmuje rzuconą mu rękawicę i nie przechodzi na ciemną stronę mocy ani też przed nią nie rejteruje, choć nie trzeba wielkiej wyobraźni by przewidzieć jak to się skończy. Co tu dużo mówić, wybitny pisarz w niezłej formie - polecam. </div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-14703362739823739502018-09-09T18:38:00.000+02:002018-09-18T16:19:56.521+02:00Most na rzece Kwai, Pierre Boulle<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Moje pierwsze spotkanie z Pierrem Boulle, to była lektura <i>"Planety małp"</i> w czasach licealnych, którą wówczas, w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych zawojował mnie absolutnie, głównie za sprawą zakończenia. Nie muszę dodawać, że poszedłem za ciosem, i tak trafiłem na <i>"Most na rzece Kwai"</i>, uważany za najwybitniejszą powieść Boulle'a. Cóż, jako nastolatek nie podzielałem tej opinii, a i film nakręcony na podstawie książki, w moich oczach niespecjalnie jej pomógł. Odbierałem ją jako wojenną "przygodówkę", której akcja rozgrywa się w egzotycznym miejscu, coś jak <i>"Król szczurów"</i> Jamesa Clavella, tylko bez happy endu.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidfby6Lxy98eDz4gumrd5lBszDa7l6oOpaTs13QWshGJJWtU9yjJEtVMV2MwJCr8mAgBz1mOEt7nyg2S1bQIFpAtNuon7cPn4HykxJJbjiiux3AjO1DPU8jmHziWJSgpbi-x6yGLZiRpsW/s1600/kwai.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="751" data-original-width="466" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidfby6Lxy98eDz4gumrd5lBszDa7l6oOpaTs13QWshGJJWtU9yjJEtVMV2MwJCr8mAgBz1mOEt7nyg2S1bQIFpAtNuon7cPn4HykxJJbjiiux3AjO1DPU8jmHziWJSgpbi-x6yGLZiRpsW/s320/kwai.jpg" width="198" /></a></div>
<br />
Lata minęły, doświadczenia i rozumu przybyło i przy okazji kolejnej powtórki okazało się, że "Most na rzece Kwai" to niekoniecznie tylko taka sobie, męska, prosta historyjka, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało. Dopiero teraz dotarło do mnie, że Boulle stworzył wariację na temat słynnego "Listu do syna" Kiplinga, w finale której nie wszyscy, okazują się ludźmi w Kiplingowskim rozumieniu. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Napisał powieść o dwóch stronach tego samego medalu pozornie tylko przeciwstawiając przekonaniu o wyższości rasy brytyjskiej - <i>"dumę rasową, mistykę władcy, lęk przed tym, że można nie być potraktowanym poważnie" </i>bo szybko się okazuje, że brytyjski "doskonały typ snoba wojskowego" ramię w ramię współdziała z zakompleksionym i zapijaczonym japońskim oficerem, pomagając mu wykonać jego zadanie. W pysze udowodnienia wyższości Brytyjczyków staje się kolaborantem, posuwając się do podwyższenia norm pracy dla swoich żołnierzy i wysyłając do pracy chorych, i to wszystko wyłącznie z własnej inicjatywy. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie jest żadnym usprawiedliwieniem, że nie był osamotniony w tym wcieleniu <i>"swej wiedzy w dzieło, które miało dowieść wyższości nad nieprzyjacielem, na zbudowanie mostu, który miał dźwigać japońskie pociągi w triumfalnym biegu </i>(...)<i>"</i>. Jest żałosny i głupi w swoim przekonaniu, że Japończycy to <i>"naród tkwiący jeszcze w powijakach, który zbyt szybko powleczono pokostem cywilizacji. Oni się niczego dogłębnie nie nauczyli. Pozostawieni samym sobie, nie mogą zrobić ani kroku naprzód. Bez nas tkwiliby jeszcze w epoce żaglowców i nie znaliby samolotów. Prawdziwe dzieci..."</i>, gdy służy im poświęcając dla ich dobra brytyjskich żołnierzy. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tę drugą stroną medalu ludzkiej natury reprezentuje Shears ze swoimi ludźmi, który tak jak pułkownik Nicholson wraz z oficerami (zapewne nie jest dziełem przypadków, że po każdej stronie Boulle postawił po trzech żołnierzy) <i>"cenił ludzi, którzy umieli z góry wykryć wrażliwy punkt jakiegoś przedsięwzięcia, którzy byli dość przezorni, by się do niego przygotować, i posiadali dość wyobraźni, by móc go przemyśleć - pod warunkiem, że nie dadzą się nim zahipnotyzować"</i>. To właśnie ta ostatnia cecha, odróżnia go, czyni człowieka z wiersza Kiplinga, zwłaszcza gdy zderza się jego obawę o młodego, niedoświadczonego żołnierza, dla którego zabicia człowieka w bezpośrednim starciu może okazać się ponad siły, a pułkownikiem Nicholsonem szafującym zdrowiem (a pewnie i życiem) swoich żołnierzy. A przecież i jednemu i drugiemu, <i>"zarówno instynkt, jak rozum kazały im skupić stopniowo całą energię, ambicję i wszystkie nadzieje tylko i wyłącznie na mości na rzece Kwai"</i>.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Boulle, inaczej niż w wojennych powieściach przygodowych przedstawia naturę działań militarnych, kładzie bowiem nacisk nie tylko na samo zadanie ale także, jeśli nie przede wszystkim na postawę człowieka. Boulle, w rozterkach jakie towarzyszą Shearsowi przed wysłaniem Joyce'a do wykonania zadania pokazuje, prawdziwą naturę człowieka, świadomość, że zabijanie, nawet wroga, nie jest czymś co jest naszą immanentną cechą. Jakby miał świadomość, do czego to może prowadzić, a co tak wstrząsająco, już jako historię z "naszego podwórka" opisał Stefan Dąmbski w swoich wspomnieniach <i>"Egzekutor"</i>. </div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com14tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-80177816529487677262018-08-27T21:52:00.000+02:002018-08-27T22:38:23.985+02:00Rzeźnia numer pięć czyli krucjata dziecięca czyli obowiązkowy taniec ze śmiercią, Kurt Vonnegut Jr.<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
I znowu legł w gruzach kolejny literacki mit mojej młodości. Przyznaję, z <i>"Rzeźnią numer pięć"</i> nigdy się nie zachwycałem, owszem czytałem w czasach licealnych bo tak wypadało, jeśli pretendowało się do miana inteligenta (raczkującego) ale szału nie było, być może za sprawą niedojrzałości czytelnika. Ćwierć wieku z okładem minęło i czas powiedzieć "sprawdzam". Cóż szału nie ma i tym razem ale przynajmniej mam świadomość, że wówczas gdy książka się ukazało mogło być to coś za sprawą niekonwencjonalnej perspektywy. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgLJUk18FuySB_SDhA2xPEBTJknsjgZRIPlYw5-x9xWfPEbLhGEHXzSDZijrZL_bFSWFceDE-k44BNxxpd0Gr5z3_MFuPXjQOmrW9XEFbtJQO4yvEp-ZxlnpY4nDG9wV19qs9txktHhR9ou/s1600/vonnegut.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1533" data-original-width="966" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgLJUk18FuySB_SDhA2xPEBTJknsjgZRIPlYw5-x9xWfPEbLhGEHXzSDZijrZL_bFSWFceDE-k44BNxxpd0Gr5z3_MFuPXjQOmrW9XEFbtJQO4yvEp-ZxlnpY4nDG9wV19qs9txktHhR9ou/s320/vonnegut.jpg" width="201" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Vonnegut odkrył coś takiego jak dramat sprawców. Ośmielił się napisać, że naród sprawców wojny może być również ofiarą. W sumie niby nic nowego po liście biskupów polskich do biskupów niemieckich "przebaczamy i prosimy o wybaczenie", który zresztą nie spotkał się z przesadną wylewnością adresatów. tyle że tu jest to literacko przetworzone, no i ma swój wymiar bo autorem jest żołnierz amerykański o niemieckich korzeniach, co dodaje książce swoistego smaczku. Vonnegut zdaje sobie sprawę z tego, że dotyka wrażliwej kwestii ale stoi na stanowisku, że odpłata, zadanie cierpień jednym, przypadkowym ludziom nie łagodzi cierpień drugich ani nie jest dla nich żadną rekompensatą. Może się to i bilansuje w kategoriach zbiorowych ale na pewno nie w jednostkowych. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, że trudno obdarzać empatią tych, którzy na pytanie Goebbelsa "Wollt ihr den totalen Krieg?" w zachwyceniu podrywali się z krzeseł, wyciągając rękę w hitlerowskim pozdrowieniu. Można powiedzieć, cóż chcieli wojny totalnej więc ją dostali - "zdarza się". </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
I to chyba przede wszystkim język i sposób, w jakim Vonnegut mówi o dramacie (także, a może przede wszystkim tym jednostkowym), bez patosu i martyrologicznego zacięcia, to było coś zaskakującego. Patrzenie na "świętości" z dystansu, jako na coś co "zdarza się", to mówienie o dramacie w strywializowany sposób robiło wrażenie - w końcu gdy ukazała się "Rzeźnia numer pięć" nikomu do głowy nie przyszło budowanie z klocków Lego obozu koncentracyjnego. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Współczucie dla Niemców, którzy też byli ofiarami wojny dla czytelnika, który miał jako takie pojęcie o skali strat poniesionych w II wojnie światowej mogło szokować, zwłaszcza że wbrew temu co Vonnegut pisze w <i>"Rzeźni numer pięć"</i>, liczbie ofiar nalotu na Drezno daleko było do liczby ofiar bombardowania Hiroszimy (także Nagasaki), nie wspominając już o ofiarach i zniszczeniach Warszawy czy Stalingradu. Zresztą opis nalotu wypada jakoś niedramatycznie, już więcej jest w słynnym <i>"Dzienniku"</i> Klemperera ale i on też nie robi wrażenia jakiego można by oczekiwać od opisu takiej hekatomby. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Już bardziej poruszający jest absurdalna śmierć jednostki na tle śmierci mas. Zostać rozstrzelanym za podniesienie z gruzów jakiegoś walającego się czajnika, gdy przeżyło się bombardowanie, w którym zginęło kilkadziesiąt tysięcy ludzi! Tak, to na prawdę robi wrażenie znacznie większe niż choćby bombastyczny, pretensjonalny tytuł. Porównać dorosłych, uzbrojonych żołnierzy, gotowych zabijać wroga (nawet jeśli wśród nich zdarzały się jednostki wybitnie nienadające się do wojska) do bezbronnych dzieci, których naiwność i wiarę wykorzystali bezwzględni dorośli, na to trzeba być pozbawionym umiejętności zachowania wszelkiej proporcji. Cóż bowiem miałoby oznaczać pozostawienie w domu uczestników dwudziestowiecznej "krucjaty dziecięcej"? Przyglądanie się wojnie w Europie? Zakładam, że w zamyśle Vonneguta "Rzeźnia numer pięć" miała być powieścią przede wszystkim prowokującą do dyskusji. Jeśli tak, to zgoda. Jeśli zaś miała być opisem i potępieniem niesprawiedliwości wojny, wypada chyba za jej głównym bohaterem, alter ego Vonneguta powtórzyć, cóż "zdarza się". </div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-406468679383224306.post-89885581964605954692018-08-19T15:45:00.000+02:002018-08-19T15:45:37.542+02:00Konarmia, Izaak Babel - uwagi na marginesie<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Niedawno przeglądałem siedmiotomowe (wraz z suplementem) wydanie Nowej encyklopedii powszechnej PWN z 1995 r. i trafiłem na hasło "najgłośniejsze dzieła literatury światowej". Taka lista znajdowała się też w czterotomowym wydaniu encyklopedii z 1973 r. i była dla mnie w czasach licealnych listą lektur obowiązkowych, z których wielu, przyznaję ze skruchą, do dzisiaj nie udało mi się przeczytać. Nie trudno chyba zgadnąć, że na ten "zew młodości" zareagowałem niczym stary rumak na dźwięk trąbki bojowej i przeżyłem szok. Otóż mając ostatnio fazę na literaturę rosyjską zainteresowałem się zestawieniem najgłośniejszych dzieł literatury rosyjskiej i nie gdy czyta się pozycje, które znalazły się na niej znalazły, łatwo go zrozumieć.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiZlsdMEvpOPMOFtdLsuW4s1Eeqx4geF-Yo1D1C0sBpsxVArz6yGtFOCMryretEg1R-r99rSylV-DgwxrVTvQWXpNzPZFPpB7RO_HLcd22FtYSBYvNMPcp27K1qcpH5Oc0rCy2APxum6hFo/s1600/babel.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1469" data-original-width="913" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiZlsdMEvpOPMOFtdLsuW4s1Eeqx4geF-Yo1D1C0sBpsxVArz6yGtFOCMryretEg1R-r99rSylV-DgwxrVTvQWXpNzPZFPpB7RO_HLcd22FtYSBYvNMPcp27K1qcpH5Oc0rCy2APxum6hFo/s320/babel.jpg" width="198" /></a></div>
<br />
Żeby nie przedłużać wstępu i było wiadomo o czym mowa, poniżej przedstawiam zestawienie ale nie w kolejności chronologicznej jak w encyklopedii, lecz dla łatwiejszej orientacji w kolejności alfabetycznej autorów: </div>
<br />
Achmatowa, Requiem<br />
Babel, Armia konna<br />
Błok, Dwunastu<br />
Brodski, Wielka elegia dla Johna Donne'a<br />
Bułhakow, Mistrz i Małgorzata<br />
<a href="http://galeriakongo.blogspot.com/2017/10/wies-iwan-bunin.html">Bunin, Wieś</a><br />
Bunin, Życie Arsieniewa<br />
Czechow, Trzy siostry<br />
Czechow, Wiśniowy sad<br />
Fadiejew, Klęska<br />
<a href="http://galeriakongo.blogspot.com/2016/01/matka-maksym-gorki.html">Gorki, Matka</a><br />
Jerofiejew, Moskwa - Pietuszki<br />
Leonow, Złodziej<br />
<a href="http://galeriakongo.blogspot.com/2015/01/majakowski-stawka-byo-zycie-bengt.html">Majakowski</a>, Dobrze<br />
<a href="http://galeriakongo.blogspot.com/2015/01/majakowski-stawka-byo-zycie-bengt.html">Majakowski</a>, Łaźnia<br />
Makarenko, Poemat pedagogiczny<br />
<a href="http://galeriakongo.blogspot.com/2014/03/doktor-zywago-borys-pasternak.html">Pasternak, Doktor Żywago</a><br />
Paustowski, Opowieść o życiu<br />
Polewoj, Opowieść o prawdziwym człowieku<br />
Rasputin, Pożegnanie z Matiorą<br />
<a href="http://galeriakongo.blogspot.com/2016/06/dzieci-arbatu-anatolij-rybakow.html">Rybakow, Dzieci Arbatu</a><br />
Simonow, Żywi i martwi<br />
Simonow, Nikt nie rodzi się żołnierzem<br />
Simonow, Ostatnie lato<br />
<a href="http://galeriakongo.blogspot.com/2013/09/jeden-dzien-iwana-denisowicza.html">Sołżenicyn, Jeden dzień Iwana Denisowicza</a><br />
Sołżenicyn, Archipelag Gułag<br />
Szałamow, Opowiadania kołymskie<br />
<a href="http://galeriakongo.blogspot.com/2014/02/cichy-don-michai-szoochow.html">Szołochow, Cichy Don</a><br />
Szukszyn, Kalina czerwona<br />
Tiendriakow, Sąd<br />
Tołstoj A., Droga przez mękę<br />
Trifonow, Czas i miejsce<br />
Wiszniewski, Tragedia optymistyczna<br />
Władimow, Wierny Rusłan<br />
Wozniesienski, Parabola<br />
Zamiatin, My<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
A wszystko to piszę o niedawnej lekturze <i>"Konarmii"</i> Izaaka Babla, która znalazła się na tej liście. Czemu zawdzięcza "głośność"? - nie dałbym głowy, że walorom literackim, których mistrzowskie opanowanie jest zachwalane przez Jana Nieśpiałowskiego, który wydanie <i>"Konarmii"</i> opracował. (Inna sprawa, że tak na prawdę nie poznajemy kanonicznej wersji opowiadań, dostajemy jakąś hybrydę, to co ukazało się w wydaniu czwartym zbioru, zmasakrowanym przez cenzora i samego autora, który usiłował sprostać wymogom wydawcy z przywróconymi w ok. 1/4 fragmentami wówczas usuniętymi.)<br />
<br />
Stawiałbym przede wszystkim na tematykę i jej ujęcie. Opowiadania Babla związane są bowiem z wojną 1920 r., która przez lata "komuny" była tematem tabu w ZSRR i oczywiście także w Polsce. Już więc sama tematyka w tamtym okresie wystarczyła by zainteresować książką. Nie przeczę wiele z opowiadań robi wrażenie swoim naturalizmem, ich przeciwwagą z kolei są te przepojone żalem za ginącym światem. A wszystkie one składają się razem na odrażający obraz heroldów rewolucji niosącej ze sobą tylko śmierć i zniszczenie.<br />
<br />
To obraz najazdu Hunów przepojonych nienawiścią do przedstawicieli innego świata, tylko dlatego, że jest inny, niezrozumiały i bogatszy, który jest niszczony tylko dlatego, że taki jest rozkaz i nie ma to nic wspólnego z konfrontacją na polu bitwy, jak równy z równym. Niszczony jest świat pobratymców Babla, nikt tu nikomu nie przynosi żadnej wolności i nikogo nie wyzwala. Śmierć i zniszczenie, to jedyne co ze sobą przynosi dzicz ze Wschodu, a to że to co za stali jest dalekie od doskonałości, nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Postacie występujące w opowiadaniach składających się na "Konarmię" nie mając nic z bohaterów Dostojewskiego i Tołstoja, tylko narrator Lutow zachowuje się niczym kawaler Danceny pojedynkujący się z wicehrabią de Valmont.<br />
<br />
Tyle, że w wydaniu Babla brzmi to bardzo dwuznacznie, bo humanista, czekista - wrażliwiec, który staje po stronie barbarzyńców też staje się barbarzyńcą, cóż z tego, że leje krokodyle łzy nad ofiarami mordów i pięknem świata, skoro sam przykłada rękę do jego zniszczenia. Jakie znaczenie ma to co myśli i pisze skoro sam stoi ramię w ramię z dziczą. Babel nie był strażnikiem prawdy i sumienia, kiedy zginął w 1940 r. w ramach represji, ginął nie dlatego, że przeciwstawił się komunizmowi ale dlatego, że był kochankiem żony Jeżowa ówczesnego szefa NKWD, który po prostu sprzątnął rywala, który przyprawiał mu rogi.<br />
<br />
Bądźmy szczerzy, rosyjskie utwory, które znalazły się na liście najgłośniejszych dzieł literatury światowej z okresu ZSRR swoje miejsce, w przeważającej większości, nie zawdzięczają walorom literackim a odgórnym nakazom, które zapewniły im głośność. Z definicji w ustroju totalitarnym w oficjalnym obiegu nie mogły ukazać się dzieła, które nie byłyby podporządkowane oficjalnym, urzędowym wytycznym. Nic dziwnego, że te dzieła umarły śmiercią naturalną, jak tylko skończył się ustrój, który je promował a wiele z nich nie wytrzymało nawet tego okresu czasu. Smutne to i pewnie gdyby rzetelnie podejść to encyklopedycznej listy to zamiast blisko 40 pozycji ostałaby się może połowa, która w istocie rzeczy obrazowałyby intelektualną pustką, na którą Rosjanie zostali skazani przez prawie 80 lat.</div>
</div>
Marlowhttp://www.blogger.com/profile/05743983717131996580noreply@blogger.com8