piątek, 28 września 2012

Tędy i owędy, Melchior Wańkowicz

Trochę namówiony przez Alę trochę przez Beznadziejnie zacofanego w lekturze a trochę z ciekawości wziąłem się za "Tędy i owędy" Wańkowicza. To jego trzecia książka, którą czytam, po "Na tropach Smętka" i "Tworzywie". Jak wiadomo omne trinum perfectum, a jakby to pewnie sam Wańkowicz by napisał i Boh trojcu lubit ... ale nie tym razem.


Porażka ... , skucha ... i na tym, w zasadzie, można zakończyć recenzję książki. Moim zdaniem, szkoda na nią czasu, chyba że ktoś wybiera się w długą drogę pociągiem i nie bardzo wie jak zapełnić czas podróży a nie ma pod ręką ani porządnego kryminału ani dobrej książki sensacyjnej. "Tędy i owędy" jest książką wspomnieniową, choć nie zawsze trzymającą się konsekwentnie chronologii zdarzeń, czego zresztą wcale nie poczytuję jej za wadę. Są więc tam opowieści o szkolnych przygodach, służbie w armii carskiej, karierze dziennikarskiej, podróży do Meksyku etc. etc. Wszystko to opowiedziane ze swadą i potoczyście, przypomina szlacheckie gawędy i Sienkiewicza z najlepszego okresu - "Trylogii".

Dopiero teraz zrozumiałem, jak trafne było spostrzeżenie Ali gdy nazwała Wańkowicza "czerwonym Zagłobą" chociaż ja jednak postawiłbym akcent na "Zagłobie". Książka pozwoliła mi też zrozumieć dlaczego Wańkowicz zdobył sobie u nas taką popularność. To właśnie jego barwny język był świetną odskocznią od zdrewniałego języka literatury lat 50-tych, która jeszcze pewnie mocno tkwiła w pamięci czytelników, wówczas gdy jego książki znowu zaczęły ukazywać się w kraju.

I nie ma się też co czarować, nie wymagają one, a na pewno nie "Tędy i owędy", specjalnego wysiłku intelektualnego poza umiejętnością składania liter w wyrazy i wyrazów w zdania. Czytając książkę ma się wrażenie, że życie pisarza składało się z zestawienia anegdotycznych wydarzeń ale mnie jakoś one nie bawiły, powiedziałbym raczej, że dosyć szybko zaczynają nudzić. I na dodatek to ciągłe - ja, ja, ja... Oczywiście, trudno pisząc książkę wspomnieniową pominąć samego siebie ale czytając ją, ma się wrażenie, że świat jest melchiorocentryczny, że jest Wańkowicz i reszta świata.

Wańkowicz w "Tędy i owędy" przypomina człowieka, który chcąc być zawsze w centrum zainteresowania na weselu żałuje, że nie jest panem młodym a na pogrzebie, że nie jest nieboszczykiem. Nachalność tej autopromocji, łącznie z cytowaniem własnych książek, momentami robi się niesmaczna, choć nie tak jak opisy jego perypetii miłosnych, które przez swoje natręctwo sprawiają, że przypomina on niekiedy erotomana-gawędziarza (pomijam już samopoczucie żony Wańkowicza, kiedy czytała te "enuncjacje"), czy gdy serwowana jest czytelnikom skatologiczna historyjka rozgrywająca się w czasie rejsu do Meksyku.

Ale o ile są momenty, które jeśli wywołują uśmiech, chociaż często jest to uśmiech politowania, to niestety są też i takie, w których w ogóle nie ma nic zabawnego. Mnie w pamięci utkwiły szczególnie dwa epizody z okresu służby w armii rosyjskiej. Jeden, w którym żołnierza, zaszczuto do tego stopnia, że zabił kobietę byleby tylko ukraść rubla na kupno kufra, który powinien mieć na wyposażeniu, a którego z biedy nie mógł sobie kupić. Drugi, to uczestnictwo w czymś co współcześnie w wojsku określa się mianem "fali" a co polega na poniżaniu i dręczeniu żołnierzy młodszych stażem. W jednym przypadku obojętność wobec zła, którego jest się świadkiem, w drugim pojawia się co prawda post factum refleksja, że coś chyba jednak jest nie tak ale nie zmienia to faktu, że niektórych rzeczy po prostu nie wypada robić. 

Cóż, przeczytać można. O ile kiedyś, w czasach kiedy Wańkowicz miał swoje "pięć minut" "Tędy i owędy" było odcinaniem kuponów od tej popularności, dostarczając wielbicielom pisarza to czego oczekiwali, ale po latach, gdy czas robi swoje, to trawestując opinię Gombrowicza o Sienkiewiczu, okazuje się trzeciorzędną książką drugorzędnego pisarza.

38 komentarzy:

  1. Dziwne, ale też przyszedł mi na myśl Gombrowicz (albo raczej parodia jego dziennika) poniedzialej- Ja, wtorek- Ja, środa- Ja...

    OdpowiedzUsuń
  2. Żeby nie wypaść z konwencji, zacznę zdanie od "Ja":)
    Ja tam nie wiem, gdyż kiedy czytałam tę książkę, to było jakieś 20 lat temu, ale wówczas bardzo mi się podobała. W sumie nie pamiętam, czy bardzo, ale podobała się. Cóż, być może jeszcze wtedy nie rozwinęłam się intelektualnie, poprzestając na umiejętności składania literek;)Ja (drugie "Ja" w trzech zdaniach) po prostu uwielbiam taki gawędziarski, dygresyjny styl i mam w nosie to, czy opowieści są prawdziwe, czy zmyślone.
    I odnoszę wrażenie, że owo "ja" to w dużej mierze istota Wańkowicza - bez niego nie byłby Wańkowiczem, a być może innym pisarzem czy kimkolwiek bądź tam, być może lepszym a może nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli ktoś lubi "Trylogię" to lubi i "Tędy i owędy" - na wszelki wypadek zastrzegam, że to nie zarzut :-). Książka łatwa i przyjemna, czyta się szybko i bez wysiłku, ale też niewiele potem zostaje, chociaż z drugiej strony - czy musi? :-). Ja zapamiętałem "odgłos stosunku pozamałżeńskiego" :-) Chociaż uczucie próżności i miłości własnej nie jest mi obce to kabotyństwo mnie drażni, a już zwłaszcza w nadmiarze i w dodatku cudze :-). I stąd też mój brak "entuzjazmu" :-)

      Usuń
    2. Diagnoza nietrafna: "Trylogii" nie lubię (choć Zagłobę, i owszem:))
      Może to i kabotyństwo, nie pamiętam (a może jak czytałam, to nie wiedziałam co zacz?)
      No właśnie: fajnie, gdy po lekturze "coś zostaje", ale im dłużej czytam, tym bardziej myślę, że równie przyjemnie, gdy nie. Wszystko zależy od czasu, miejsca i potrzeby chwili.

      Usuń
    3. Mi po "Tędy i owędy" niewiele zostało :-) i witam w klubie nieprzepadających za "Trylogią" :-)

      Usuń
  3. Tego autora czytałam tylko "Karafkę La Fontaine'a". Dobra książka, ciekawa, zawiera mnóstwo interesujących wiadomości o różnych pisarzach, ale jest chaotycznie napisana. Niespecjalnie przypadł mi do gustu styl autora, więc po inne jego książki nie sięgnęłam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O "Karafce ..." i "Zielu na kraterze" słyszałem jedynie dobra rzeczy ale na razie mam dosyc Wańkowicza, może po prostu zacząłem od złego "końca" :-)

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strachy na Lachy :-), jakby powiedział Wańkowicz :-), nie mam problemu z akceptacją poglądów innych, o ile mnie przekonują :-). A kto to jest Ziemkiewicz?! :-) Czytałem jego "Michnikowszczyznę" - osiągnięcie marketingu w sprzedaży sprężonego powietrza i że tak powiem - "polecę" Tuwimem "po pierwsze złe wiersze, po drugie za długie, po trzecie hańba takiemu poecie ..." :-) bo Wańkowicz pewnie by napisał, że to "dno dna i dziesięc metrów mułu" i bym się z nim zgodził :-).

      Usuń
    2. Ale tu dziury! Odpowiada pan do nieistniejącego posta.

      Usuń
    3. Kiedy odpowiadałem post jeszcze istniał :-)

      Usuń
  5. Na Tędy i owędy Cię akurat nie namawiałem, bo nie znam:P Po tym, co znam, nie nazwałbym Wańkowicza drugorzędnym pisarze, na razie myślę o nim jako o pisarzu nierównym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ups! to przepraszam! :-) Ja z kolei nie postawiłbym go w jednym szeregu z Dąbrowską, Nałkowską czy Iwaszkiewiczem, przynajmniej na podstawie tego co dotychczas przeczytałem.

      Usuń
    2. Tak to ujmując, to faktycznie niższa liga:P Chociaż gdyby Dąbrowska była ekstraligą, to Wańkowicz by się łapał na pierwszą:DD

      Usuń
    3. Co by tam o niej nie mówic, to jednak może lepiej literatury nie klasyfikowac wg kryteriów naszej ligi piłkarskiej :-)

      Usuń
    4. Możemy używać kategorii ligi angielskiej:) Iwaszkiewicz i Nałkowska też nie należeli do szczególnie równych twórców.

      Usuń
    5. Pełna zgoda, rzecz w tym, że żadna z trzech książek Wańkowicza, które dotychczas czytałem raczej nie ma szans z tym co czytałem Iwaszkiewicza i Nałkowskiej ("Panny z Wilka", "Sława i chwała", "Czerwone tarcze" i "Granica", "Medaliony").

      Usuń
    6. No klasy Medalionów to raczej na pewno nic nie znajdziesz:)

      Usuń
    7. Wiadomo, że to specyficzna książka ale chodziło mi raczej o nawiązanie walki poziomem. Podobno "Ziele na kraterze" jest najlepszą książką MW ale zanim się do niej zabiorę to muszę trochę od Wańkowicza odpocząć :-).

      Usuń
    8. Poczekam sobie spokojnie, faktycznie należy Ci się odpoczynek:)

      Usuń
    9. A i recenzji też wyjdzie to na dobre :-)

      Usuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Damy, z przeproszeniem, w burdelu?! :-) To z definicji się przecież wyklucza albo to nie były damy albo to nie był burdel :-). Z takich "podwójnych spojrzeń" mi z kolei podoba się zestawienia relacji Sienkiewicza i Tyszkiewicza z podróży do Afryki. Sienkiewicz wypada w nim, powiedzmy łagodnie, mało heroicznie :-).

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. No, no ... owszem można tam spotkac szczególny rodzaj dam :-) ale prawdziwe, z tego co mi wiadomo, nie bywają w takich przybytkach. Panie po prostu myślały, że są damami a inni omyłkowo je za takie brali :-)

      Usuń
    4. Wiem wiem to nie pana wina. Ale z kim pan rozmawia?

      Usuń
    5. Teraz? z anonimową lub anonimowym :-)

      Usuń
  7. Nie mogę się zaliczyć ani do miłośników twórczości Wańkowicza, ani do jego krytykantów czy przeciwników. Ciągle mam zaległości, jeśli chodzi o lekturę jego utworów (bardzo dawno temu, zbyt dawno czytałam Ziele na kraterze, tak że nic już nie pamiętam). Czytam teraz kilka książek naraz :) i jedną z nich jest publikacja Cenckiewicza. Jeden z rozdziałów poświęcił historyk właśnie Wańkowiczowi. Wolałabym jednak wyrobić sobie zdanie o tym pisarzu na podstawie własnych lektur jego książek, wiec na razie wstrzymuję się z włączeniem do dyskusji blogerskiej o Wańkowiczu, a dyskusja ta, jak widzę wzbudza emocje:) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasna sprawa :-) też wolę wyrobić sobie opinię na podstawie własnych doświadczeń. Co by o nim nie myśleć to na pewno ciekawa postać.

      Usuń
  8. Przeczytałam "Tędy i owędy" i rozczarowałam się bardzo. Historyjki opowiadane przez pana Melchiora niezbyt mnie śmieszyły.
    A zwróciłeś uwagę na ten wątek z pracą dla Kuriera? Wańkowicz przyznał się, że kiedy pisał artykuliki dla Kuriera, to właściwie ich nie pisał samodzielnie, tylko plagiatował z amerykańskich czasopim.
    Zgadzam się z Twoim twierdzeniem, że szkoda czasu na tę książkę. Lepiej sięgnąć po jakąś inną :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Umiejętnosć korzystania ze źródeł to też sztuka :-) ja natomiast odniosłem wrażenie, że przyzwyczajenie do wierszówki wyrobiło w nim nawyk rozwlekłego pisania, w tym także powtarzania tego co sam już napisał i sprzedawania czytelnikom "sprężonego powietrza". Dobrze jest się samemu przekonać ile jest warte pisarstwo "sławy" tak, że z tej strony patrząc czasu spędzonego z "Tędy i owędy" nie uważam za całkiem stracony :-)

      Usuń
  9. Do znawców literatury: nie odróżniacie reportażu od powieści? No bo porównywać wartość Karafki z Pannami z Wilka? Niebywałe!
    Jak i niezwykła znajomość budowy zdań, z "mi" na początku! I ocena Ziela na podstawie braku pamięci - zaraz, zaraz, o czym to było? Zapomniałam, ale słabe!
    Pozdrawiam - Jan

    OdpowiedzUsuń
  10. Janie, za znawcę literatury się nie uważam, jeśli do mnie pijesz :-), a rozpoczęcie zdania od "mi" lub "ja" mi :-) nie przeszkadza. Generalnie wychodzę z założenia, że jeżeli ktoś nie rozumie tego co piszę, to moja wina jako autora tekstu ale są sytuacje, gdy jest to wynikiem braku umiejętności czytania ze zrozumieniem. Jeśli masz coś sensownego do powiedzenia na temat twórczości Wańkowicza a nie tylko na temat postów o niej to zapraszam, jeśli oczywiście blog, na którym nie wypowiadają się znawcy literatury, Ci odpowiada.

    OdpowiedzUsuń
  11. Właśnie nie, bo nie w Twoich wypowiedziach były śmiesznostki! Tylko nie brnij w błędy, że zdanie zaczynające się od "mi" Ci nie przeszkadza. Mnie też nie, ale poprawnie to się mi widzi, że na początku mnie, a mi w środku! A generalnie też do niczego, przepraszam, ale to moja skaza belferska! Szkoda, że nie możemy wymienić adresów, wysłałbym Ci coś, co ja piszę, to literatura. Nie wiem, czy mam coś sensownego do powiedzenia, ale jeśli Wańkowicz dla Czytelnika za trudny, to może lepiej zacząć od Konopnickiej? Ja rozumiem te wpisy, nie mam problemów ze zrozumieniem, nie takie rzeczy musiałem zrozumieć z zeszytów szkolnych! Jeśli Cię uraziłem (wydaje mi się, że akurat nie Ciebie!), to przepraszam, ale trudno zrozumieć wypowiedzi o WIELKIEJ literaturze światowej na poziomie gimnazjum! Może lepiej jeszcze troszkę poczytać, może Jasienicę, może Faulknera lub Kafkę, z daleka od Gombrowicza, bo wyjdzie jeszcze większy kłopot.
    Pamiętam, że w dzieciństwie nie skończyłem czytać Placówki, dopiero po latach dorosłem!
    Wańkowicz jest też trudny, zarzucanie mu nudy jest nieporozumieniem, przecież właśnie w Karafce tłumaczy, co to jest reportaż. Trochę łatwiej zrozumieć to w Prosto od krowy, może zacząć od łatwiejszych. Piękne jest Ziele na kraterze, wzruszające i poznawcze, pokazuje losy człowieka: w przedwojennym dobrobycie i tragedii powstańczej. Sceny, gdy Matka odkopuje trupy pochowane na trawnikach warszawskich ulic, by znaleźć ciało córki; kto łzy nie uroni, niech czyta kryminały albo ogląda seriale tv.
    Pozdrawiam
    Jan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podchodziłem do "Ziela" z dużym szacunkiem, mając wyobrażenie o nim, jako o hołdzie złożonym poległej w powstaniu córce. Muszę przyznać, że byłem w lekkim szoku, kiedy zorientowałem się, że w gruncie rzeczy, chyba można rzecz, tradycyjnie jest to w duże mierze opowieść Wańkowicza o nim samym. Dopiero pod koniec "Ziele" okazuje się być tym, za co jest powszechnie uważane i rzeczywiście jest to piękna i wzruszająca część książki. Muszę oddać sprawiedliwość Wańkowiczowi prowadzi narrację bardzo sprawnie, plastycznym i barwnym językiem i moim zdaniem spotkanie z literaturą lepiej zacząć od niego niż od Faulknera i Kafki :-) ale irytuje mnie jego egocentryzm i powtarzające się motywy - coś podobnego ma Łysiak, oczywiście przy zachowaniu proporcji :-). Z książek Wańkowicza niewiele w gruncie rzeczy wynika. Samo w sobie to nawet nie jest zarzut - rozumiem, że mógł pisać dla chleba a nie z poczuciem "misji" ale dziwi mnie, że uważany jest za wybitnego pisarza. Stąd właśnie wynikała moja uwaga, że nie postawiłbym go w jednym szeregu z Nałkowską, Iwaszkiewiczem czy Dąbrowską. PS. mój adres powinien być dostępny w "o mnie" po rozwinięciu profilu bo dostaję via blog prywatne wiadomości. Pozdrawiam

      Usuń
  12. Witaj, dziś mam tylko chwilkę, zaraz jadę do Sosnowca, a to kilkaset km. Po powrocie napiszę.
    Poleciłem piszącym z lekceważeniem o Wańkowiczu Paniom Faulknera lub Kafkę, no bo skoro je Melchior nudzi, niech sięgną po ciekawsze i trudniejsze pozycje.
    Ja też nie uważam się za znawcę literatury, byłem wiejskim nauczycielem, ale wzorem klasyka, najpiękniejsze chwile życia zawdzięczam książce. I mimo, że z niesmakiem czytam socrealistów, nie odmawiam im talentu. Nie mówiąc o świetnych autorach, jak Andrzejewski, Broniewski czy Miłosz, którzy przeszli karkołomne metamorfozy w swoim pisarstwie. Od sanacji przez komunizm aż do nawet skrajnego katolicyzmu.
    Parę miesięcy temu rozmawiałem z moim kapelanem o byłym sekretarzu PZPR, który po 89 r. śpiewał w chórze kościelnym. Ksiądz przypomniał mi o zabłąkanej owcy. Też to karkołomne, bo znaczyłoby, że można całe życie być bolszewickim draniem, a na koniec posypać sobie głowę popiołem i organizować Akcję Katolicką!
    Przemiany Broniewskiego czy Miłosza, każdego w innym formacie, też można tak oceniać?
    Wracając do MW, on nie kryje się ze swym egocentryzmem, nie spotkałem się z nim w życiu prywatnie, może wiedziałbym, ile w wyobrażeniu o nim jest jego własnego działania, a ile rzeczywistości?
    MW nie jest pisarzem jak Orzeszkowa, to dziennikarz i reportażysta. Kopiuje wiele tekstów, opowiada, jak dowcipy przy wódce, co dzień te same, ale w tym jego urok gawędziarski.
    Jedni lubią 1000 stron gawędy, dla innych jedno końcowe zdanie z Mendla Gdańskiego więcej znaczy od 2 tomów Karafki! Ale jakże cudowna jest opowieść MW o jego wystąpieniu przed biskupami i o bocianiej d..., co to ją słomka koli!!!
    Rozgadałem się, już uciekam!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz tak ze skrajności w skrajność: Wańkowicz - Konopnicka :-). Oboje chyba odchodzą powoli zresztą w niebyt, tyle że Konopnicka w przyspieszonym tempie - nie pomógł jej nawet zamęt wokół jej orientacji seksualnej (a mówią, że dobrze czy źle, obojętnie, byleby po nazwisku). Mam wrażenie, że literatura okresu PRL-u bardzo szybko się zestarzała i próby czasu jednak nie przetrwała. Nie mam do niej jakiejś specjalnej awersji bo to w końcu literatura mojej młodości a tą wspomina się zwykle przez różowe okulary, ale jest różnica jakościowa pomiędzy tym co ci sami ludzie pisali przed wojną i dorobkiem współczesnych im pisarzy, tworzących na Zachodzie. Jednocześnie wpakowanie wszystkich do jednego worka też jest krzywdzące i z dużą stratą dla czytelników, którzy "odkrywają", że np. Iwaszkiewicz był na prawdę dobrym pisarzem :-). Pozdrawiam.

      Usuń