Na blogu Bernadetty Darskiej znalazłem notatkę na temat antologii "Kim-są-Polacy?", która zawiera zestaw dyżurnych tematów przypominających odgrzewane kotlety (m.in. polski antysemityzm i martyrologia). Moją uwagę zwróciła wzmianka o rozmowie Adama Michnika z Jerzym Sadeckim, w której Michnik "stara się pokazać historyczne tło dla tego, z czym w przestrzeni publicznej mamy do czynienia dzisiaj. Próbuje diagnozować m.in. przemiany polskiej prawicy, postępującą barbaryzację języka polityki i mediów, a także spłycenie współczesnej religijności."
To mi przypomniało najsłynniejszą książkę księdza Józefa Tischnera "Polski kształt dialogu", poświęconą światopoglądowym różnicom i relacjom pomiędzy marksizmem a chrześcijaństwem w powojennej Polsce. Po raz pierwszy zetknąłem się z nią w czasie studiów, dzięki koledze, który studiując socjologię miał ją w zestawie lektur obowiązkowych i miałem tylko jedną noc na jej przeczytanie, bo za mną był już rządek chętnych. To było marne, bezdebitowe wydanie ale to wówczas dodawało tylko książce jeszcze pikanterii, choć i bez tego czytało się ją nieomal z wypiekami na twarzy, co jak na książkę bądź co bądź filozoficzną nieczęsto się zdarza. Jakimś cudem "legalne" wydanie w Polsce ukazało się dopiero w 2002 roku, dwa lata po śmierci Księdza.
Dlaczego legendarna książka mająca edycję emigracyjną, drugoobiegową, tłumaczenia na język włoski, angielski i niemiecki musiała tak długo czekać na "normalne" wydanie? Mam wrażenie, upewniony przez posłowie Jarosława Gowina, że stało się to za sprawą samego ... Autora, który poświęcił sporo uwagi m.in. Adamowi Michnikowi i Leszkowi Kołakowskiemu, których poznał osobiście już po napisaniu "Polskiego kształtu dialogu".
A jego przemyślenia na temat ich poglądów nie były to do końca uwagi pochlebne i trudno odmówić im racji, gdy czyta się, że "Kołakowski był wprawdzie wrażliwy na godność człowieka, ale nie był wrażliwy na to, co działo się wówczas z tą godnością w Polsce. Nie widział konkretu - konkretu plebejskiej wiary. Nie miał żadnego uczestnictwa w przeżyciach prostego chłopa czy robotnika, który klęczał w niedzielę przez ołtarzem i wcale nie czuł się w tej pozie mniej ludzki i mniej godny siebie. Aby to wszystko widzieć i to wszystko czuć, wcale nie trzeba było samemu wierzyć. Wystarczyło żyć Polską."
Nawet dzisiaj, mam wrażenie, że słowa te nadal pozostają aktualne, tyle tylko że zmieniły się "elity" i zmienił się ich "bożek". Ale co to ma wspólnego z Adamem Michnikiem i jego "diagnozami" z "Kim są Polacy?"? Otóż, tak jak wspomniałem, Ksiądz poświęcił też w swojej książce nieco miejsca Adamowi Michnikowi a ściślej mówiąc poglądom przedstawionym przez niego w jego najgłośniejszej pracy "Kościół, lewica, dialog".
Gdy czyta się je poddane krytycznemu oglądowi, trudno nie pokiwać z politowaniem głową nad banalnością "odkrycia" przez Michnika katolicyzmu polskiego i polskiego Kościoła i tego, że bronił on praw ludzkich, wolności i godności człowieka, który bronił także "rewizjonistów", którzy w 1968 r. "upomnieli się o swobody demokratyczne w kraju" (...) "mimo, że byli to często ludzie znani z działalności antyreligijnej". Ale ks. Tischner wytyka nie tylko banał tych stwierdzeń, których jedyna "wartość" polega w zasadzie na tym, że podaje je ktoś, kto określa siebie jako przedstawiciela "laickiej lewicy" (tak jakby była lewica nie laicka) ale także zarzuca Michnikowi, że "udziela moralnej sankcji zrębom" systemu, który doprowadził do poniżenia godności ludzkiej i patrzy w swojej książce tylko na relacje "na poziomie władzy, a więc na poziomie: episkopat - rząd, biskup - premier, Kościół i aparat partyjny. Tymczasem ten poziom dialogu był wtórny, drugorzędny. Istotny dialog i zasadniczy wybór dokonywał się na poziomie narody. To naród, to tzw. prosty lud, wypełniający kościoły i miejsca pielgrzymkowe, bronił się przeciwko procesom socjalizowania. (...) Michnik jakby tego nie widział, jakby patrzył przez pryzmat "lewicowego" zafascynowania "władzą"".
Mam wrażenie, że w gruncie rzeczy te słowa i w stosunki do "Kim są Polacy?" pozostają aktualne, to spojrzenie Michnika ciągle pozostaje spojrzeniem "guru elit" tyle, że nie ma dzisiaj już Księdza ani nikogo, kto potrafiłby go zastąpić.
Dlaczego legendarna książka mająca edycję emigracyjną, drugoobiegową, tłumaczenia na język włoski, angielski i niemiecki musiała tak długo czekać na "normalne" wydanie? Mam wrażenie, upewniony przez posłowie Jarosława Gowina, że stało się to za sprawą samego ... Autora, który poświęcił sporo uwagi m.in. Adamowi Michnikowi i Leszkowi Kołakowskiemu, których poznał osobiście już po napisaniu "Polskiego kształtu dialogu".
A jego przemyślenia na temat ich poglądów nie były to do końca uwagi pochlebne i trudno odmówić im racji, gdy czyta się, że "Kołakowski był wprawdzie wrażliwy na godność człowieka, ale nie był wrażliwy na to, co działo się wówczas z tą godnością w Polsce. Nie widział konkretu - konkretu plebejskiej wiary. Nie miał żadnego uczestnictwa w przeżyciach prostego chłopa czy robotnika, który klęczał w niedzielę przez ołtarzem i wcale nie czuł się w tej pozie mniej ludzki i mniej godny siebie. Aby to wszystko widzieć i to wszystko czuć, wcale nie trzeba było samemu wierzyć. Wystarczyło żyć Polską."
Nawet dzisiaj, mam wrażenie, że słowa te nadal pozostają aktualne, tyle tylko że zmieniły się "elity" i zmienił się ich "bożek". Ale co to ma wspólnego z Adamem Michnikiem i jego "diagnozami" z "Kim są Polacy?"? Otóż, tak jak wspomniałem, Ksiądz poświęcił też w swojej książce nieco miejsca Adamowi Michnikowi a ściślej mówiąc poglądom przedstawionym przez niego w jego najgłośniejszej pracy "Kościół, lewica, dialog".
Gdy czyta się je poddane krytycznemu oglądowi, trudno nie pokiwać z politowaniem głową nad banalnością "odkrycia" przez Michnika katolicyzmu polskiego i polskiego Kościoła i tego, że bronił on praw ludzkich, wolności i godności człowieka, który bronił także "rewizjonistów", którzy w 1968 r. "upomnieli się o swobody demokratyczne w kraju" (...) "mimo, że byli to często ludzie znani z działalności antyreligijnej". Ale ks. Tischner wytyka nie tylko banał tych stwierdzeń, których jedyna "wartość" polega w zasadzie na tym, że podaje je ktoś, kto określa siebie jako przedstawiciela "laickiej lewicy" (tak jakby była lewica nie laicka) ale także zarzuca Michnikowi, że "udziela moralnej sankcji zrębom" systemu, który doprowadził do poniżenia godności ludzkiej i patrzy w swojej książce tylko na relacje "na poziomie władzy, a więc na poziomie: episkopat - rząd, biskup - premier, Kościół i aparat partyjny. Tymczasem ten poziom dialogu był wtórny, drugorzędny. Istotny dialog i zasadniczy wybór dokonywał się na poziomie narody. To naród, to tzw. prosty lud, wypełniający kościoły i miejsca pielgrzymkowe, bronił się przeciwko procesom socjalizowania. (...) Michnik jakby tego nie widział, jakby patrzył przez pryzmat "lewicowego" zafascynowania "władzą"".
Mam wrażenie, że w gruncie rzeczy te słowa i w stosunki do "Kim są Polacy?" pozostają aktualne, to spojrzenie Michnika ciągle pozostaje spojrzeniem "guru elit" tyle, że nie ma dzisiaj już Księdza ani nikogo, kto potrafiłby go zastąpić.
To musi być książka warta przeczytania. Trzeba będzie jej poszukać :) Chętnie zapoznam się z analizą księdza Tischnera, bo z Twojego wpisu wynika, że jest ona zdrowa i sensowna.
OdpowiedzUsuńW przypadku księdza Tischnera nie ma mowy o innej analizie niż "zdrowa i sensowna" :-)
UsuńMyślałem, że Michnik i Tischner to "jedna drużyna", dlatego dziwi mnie, że coś takiego napisał. Myślałem, że to był bardzo "postępowy" ksiądz. To dla mnie duże zaskoczenie, naprawdę...
OdpowiedzUsuńA czy to ma jakieś znaczenie? Ja z kolei jestem zaskoczony, że umieszcza się Księdza w czyjejś drużynie. Biorąc pod uwagę format postaci, moim zdaniem, jest to nieporozumienie. Dla jasności - ks. Tischner poświęca książce Michnika jeden rozdział i docenia zarówno jego zaangażowanie w działalność demokratyczną, jak i to, że wreszcie dostrzega znaczenie Kościoła, ale do samej książki odnosi się krytycznie, rykoszetem uderzając w samego Michnika. W odniesieniu do Kołakowskiego i "Głównych nurtów marksizmu" te proporcje, moim zdaniem, są odwrócone.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń"Wojnę i pokój"?! zrozumiałbym gdybyś napisała "Czarodziejska góra" albo "Ulisses" - Tołstoj to przy nich "poczytajka" ale też już czeka na mnie :-)
UsuńE tam. Czarodziejska góra jest o wiele bardziej przyswajalna niż Wojna i pokój... może dlatego, że ma tylko dwa tomy, a tamta cztery :) co do Ulissesa się zgodzę...
UsuńKsiędza Tischnera znam tylko ze slyszenia, ale za to aniołka z herbem z okładki z widzenia :)
No nie to chyba jakiś żarcik z Tołstojem, owszem są to 4 tomy (w zależności zresztą od wydania, mam też edycję w 2 tomach) ale nie wymagają specjalnego wysiłku, czego o "Czarodziejskiej górze" powiedzieć się nie da :-). Ksiądz podzielił los innych autorytetów - znany, nie czytany - nie on pierwszy i nie ostatni.
UsuńŻaden żarcik, te debaty polityczne w Wojnie i pokoju mnie osłabiają :)
UsuńNo tak, ale one są co najwyżej nudne i wymagają co najwyżej cierpliwości a nie gimnastyki szarych komórek :-)
UsuńKiedy wymuszają poniekąd rozumienie... i jakieś kompleksy wzbudzają :)
UsuńChyba rzeczywiście będę musiał wreszcie to przeczytać - przywiozłem "Wojnę" (i "Annę Kareninę") z domu już parę miesięcy temu i stoi teraz na półce jak wyrzut :-).
UsuńWiele słyszałam o księdzu Tischnerze / ta sama diecezja - pochodził z mojej diecezji / i jest dla mnie świetlaną postacią, ale jeszcze nie poznałam jego twórczości. To ksiądz filozof, a ja niewiele wspólnego mam z filozofią. Musiałabym zacząć od czegoś łatwego.)
OdpowiedzUsuńTo wcale nie jest trudne - nie wiem jak teraz, ale kiedyś była to lektura na pierwszym roku socjologii więc raczej dla mało zaawansowanych :-) Są partie nudniejsze ale niewiele - czyta się zaskakująco dobrze jak na książkę filozofa :-).
UsuńCzytałem wydanie z 1979 roku. Ale było to jakieś dwadzieścia lat później. Wiele się w do tego czasu zmieniło. Marksizmu już nie było, Tischner, Michnik i Kołakowski zostali kumplami (co mnie ucieszyło), a "prawdziwi chrześcijanie" z zacięciem atakowali Tischnera. Ważna książka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
debe
Ja czytałem pierwszy raz "Kształt" trochę wcześniej, chyba w 1985 r., tak że nie była to jeszcze książka historyczna i wówczas robiła na prawdę wrażenie, czytałem potem "Polska znaczy ojczyzna" i "Etykę solidarności" ale to jednak nie było już "to". To pewnie osobista znajomość z obu panami sprawiła, że Ksiądz nie palił się do wydania książki ale też jakieś znaczenie ma pewnie i to, że nie zdecydował się na powrót do wersji jaka była w pierwszym wydaniu. Pozdrawiam :-)
UsuńCzyli wygląda na to, że ks. Tischner długo sam siebie "cenzurował", zwlekając z ponownym wydaniem, z uwagi na swoje przyjaźnie... Wydaje mi się, że trafnie w niej opisał Kołakowskiego (podany cytat na to wskazuje).
OdpowiedzUsuńCenię ks. Tischnera za błyskotliwy umysł, poczucie humoru, ale to jednak nie jest "postać z mojej bajki"...
Wolę sięgnąć po "Czarodziejską górę":)
Przepraszam, ale jako wzrokowiec miałabym "techniczną" prośbę o robienie akapitów poprzez oddzielanie wersem.:) Błagam! Tak zespolony gęsto tekst jest dla mnie trudny do odbioru. To samo życzenie miałabym do innych blogerów... bo forma postów też jest ważna - ułatwia czytanie.
Nie wiem, czy rzeczywiście taka "autocenzura" była przyczyną późnego wydania "Kształtu" ale nie ukrywam, że sam byłem zaskoczony, że gdy "Znak" zaczął wydawać jego książki nie ukazywała się, choć moim zdaniem, powinna była ukazać się jako jedna z pierwszych.
UsuńCo do akapitów nie ma problemów, nie robiłem ich żeby nie wydłużać optycznie tekstów ale co do tego, że go uczytelniają pełna zgoda - coś za coś :-).
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńUwagę przyjąłem do realizacji, zwłaszcza, że piszesz, że Pisarek ... :-)
UsuńPISAREK mądrze pisał:) Nie przeszkadzają mi "wydłużone optycznie" teksty - długość wywodów mnie nie odstrasza, ale forma bezakapitowa już tak, i - jak się okazuje - nie tylko mnie:)
Usuń"Przyjmuję do akceptującej wiadomości" :-)
UsuńOj, ja też od dawna myślę o tym braku akapitów u Ciebie, ale się wstydziłam prosić, widać uważając, że tylko mnie ich brak :) główny problem polega na przesuwaniu tekstu w dół, gubię się w nim, gdy akapitów brak (u siebie bradzo dbam o to) :) no ale skoro przyjęto do akceptującej wiadomości, to jestem już dobrej myśli :)
UsuńA co to za wstyd, prośba o akapity?! :-) Ja z kolei sądziłem, w swojej naiwności, że skoro nikt nie wnosi się zażaleń to jest dobrze :-).
Usuń