Niedawno zgadało się z Beznadziejnie Zacofanym w Lekturze o "Losie człowieka" i za jego namową postanowiłem wreszcie przeczytać ten, chyba najbardziej znany, obok "Cichego Donu", utwór Szołochowa. A że film oglądany jakiś czas temu wydał mi się nie najgorszy, to jego powtórkę zaserwowałem sobie na deser, choć tym razem do końca już nie wytrzymałem.
Cóż ... , lekkie zaskoczenie i spore rozczarowanie - to w największym skrócie wrażenia z lektury. A byłem pełen dobrej woli, nawet zdecydowałem się na wydanie z drzeworytami Stanisława Wójtowicza dla "wzmocnienia artystycznych przeżyć". Niestety niewiele to jednak pomogło.
Zaskoczenie - dedykacja "Eugenii Grigoriewnie Lewickiej, członkowi KPZR od 1903 roku" kazała spodziewać się wszystkiego najgorszego, nachalnej, prymitywnej propagandy a tu się okazuje - w zasadzie nic z tego. Owszem, praca jest sensem życia głównego bohatera ale towarzysz w zasadzie pojawia się tylko w epizodzie w cerkwi, a i to w dosyć dwuznacznej z punktu widzenia ówczesnych wymogów ideologicznych, scenie morderstwa śpiącego, niedoszłego zdrajcy. No bo jak to możliwe by komunista siedział bezradny i wystraszony, czekając na spełnienie groźby od której zawisło jego życie, jak owca na rzeź, niepotrafiący stanąć z wyzwaniem twarzą w twarz a na domiar złego mordując bezbronnego.
Takich dwuznaczności jest zresztą kilka, mnie w szczególności uderzyła scena, w której troskliwa, kochająca żona przygotowuje skacowanemu mężowi "klina", Irina odbiega od modelu kobiety radzieckiej, to raczej kobieta rosyjska, "sługa i podnóżek" swojego "cara i Boga", która obsługuje pijanego męża, "leciutko głaszcze po głowie i szepce coś czule, użala się" nad nim. (Swoją drogą ciekawe, czy są jeszcze gdzieś takie żony ... ). Zaskakująco nieprawomyślnie jak na tamte czasy (1956) brzmi zestawienie wzmianek o głodzie doznanym w okresie rewolucji i pobycie w niewoli niemieckiej.
W każdym razie, odniosłem wrażenie, że to raczej opowiadanie o Rosjaninie doświadczonym przez życie niczym biblijny Hiob niż o człowieku radzieckim. Motywy ideologiczne pobrzmiewają tu jakoś fałszywie, zwłaszcza epizod związany z przedarciem się przez granicę frontu zupełnie nie przekonuje.
Rozczarowanie - nie będę ukrywał - mnie opowiadanie nie porwało. Sprawia ono dziwne wrażenie braku proporcji - stosunkowo długie wprowadzenie (chyba zresztą najlepsza jego część) jakoś nie współgra z opowieścią o losach Sokołowa, którego koleje ograniczają się niekiedy do jednozdaniowych wzmianek, tak że podejrzenia, że jest to kompilacja dwóch utworów, z których autorstwem Szołochow nie miał nic wspólnego, w tym kontekście wcale nie brzmi nieprawdopodobnie.
Pisząc o "Losie człowieka" nie wypada pominąć zestawienia opowiadania i filmu. W odniesieniu do obu mam tzw. mieszane uczucia (takie jak wówczas, gdy widzimy, jak teściowa spada w przepaść w naszym nowym samochodzie) ale palmę pierwszeństwa oddałbym jednak filmowi, znacznie bardziej poruszającemu. Zwłaszcza wzruszająca scena "usynowienia" osieroconego chłopca robi wrażenie choć chyba najlepsza jest ta, w której Sokołow uciekający z obozu leży w "morzu" zboża. Próby czasu nie wytrzymała natomiast jedna z najsłynniejszych scen kina rosyjskiego, a mianowicie ta, w której główny bohater pije wódkę u komendanta obozu. I tu nie chodzi nawet o to, że Bondarczuk ze swoją pełną, o pszenno-buraczanej urodzie twarzą nie wygląda na wychudłego jeńca. Dzisiaj pobrzmiewa ona niewiarygodnie i śmiesznie, do tego stopnia, że mimo zakładanej dramaturgii została strywializowana w "ludowe porzekadło" - "po drugim nie zagryzam, po trzecim mnie wynoszą". Cóż ..., co prawda tym samym "dzieło trafiło pod strzechy", ale pewnie Szołochow i Bondarczuk z tego rodzaju popularności niekoniecznie byliby zadowoleni.
W każdym razie, odniosłem wrażenie, że to raczej opowiadanie o Rosjaninie doświadczonym przez życie niczym biblijny Hiob niż o człowieku radzieckim. Motywy ideologiczne pobrzmiewają tu jakoś fałszywie, zwłaszcza epizod związany z przedarciem się przez granicę frontu zupełnie nie przekonuje.
Rozczarowanie - nie będę ukrywał - mnie opowiadanie nie porwało. Sprawia ono dziwne wrażenie braku proporcji - stosunkowo długie wprowadzenie (chyba zresztą najlepsza jego część) jakoś nie współgra z opowieścią o losach Sokołowa, którego koleje ograniczają się niekiedy do jednozdaniowych wzmianek, tak że podejrzenia, że jest to kompilacja dwóch utworów, z których autorstwem Szołochow nie miał nic wspólnego, w tym kontekście wcale nie brzmi nieprawdopodobnie.
Pisząc o "Losie człowieka" nie wypada pominąć zestawienia opowiadania i filmu. W odniesieniu do obu mam tzw. mieszane uczucia (takie jak wówczas, gdy widzimy, jak teściowa spada w przepaść w naszym nowym samochodzie) ale palmę pierwszeństwa oddałbym jednak filmowi, znacznie bardziej poruszającemu. Zwłaszcza wzruszająca scena "usynowienia" osieroconego chłopca robi wrażenie choć chyba najlepsza jest ta, w której Sokołow uciekający z obozu leży w "morzu" zboża. Próby czasu nie wytrzymała natomiast jedna z najsłynniejszych scen kina rosyjskiego, a mianowicie ta, w której główny bohater pije wódkę u komendanta obozu. I tu nie chodzi nawet o to, że Bondarczuk ze swoją pełną, o pszenno-buraczanej urodzie twarzą nie wygląda na wychudłego jeńca. Dzisiaj pobrzmiewa ona niewiarygodnie i śmiesznie, do tego stopnia, że mimo zakładanej dramaturgii została strywializowana w "ludowe porzekadło" - "po drugim nie zagryzam, po trzecim mnie wynoszą". Cóż ..., co prawda tym samym "dzieło trafiło pod strzechy", ale pewnie Szołochow i Bondarczuk z tego rodzaju popularności niekoniecznie byliby zadowoleni.
Drzeworyty bardzo ładne. A ja nie namawiałem namowa, tylko wysunąłem lekką sugestię:P
OdpowiedzUsuńNamowa, sugestia ... - wrażenia z lektury ciągle takie same :-) Ale nie żałuję, czasu rzeczywiście wiele się na lekturę nie poświęca a zawsze warto przekonać się na własne oczy :-) ile to warte.
UsuńSzkoda tylko, że niewiele warte i tylko ekspensa na luksusowe wydanie poniosłeś:P
UsuńZacisnę pasa i jakoś dociągnę do końca miesiąca :-) ale po tych przedbiegach aż strach zabierać się za "Cichy Don". Swoją drogą żałuję, że nie mogę porównać "Losu" z opowiadaniami Kriukowa żeby samemu wyrobić sobie zdanie.
UsuńCiekawe by to było, ale chyba szkoda zachodu.
UsuńNa porównanie "Losu" jeszcze bym się zdobył ale "Cichy Don" już odpuściłbym sobie. Miałem sprawdzić czy Łysiak popełnił plagiat z "Napoleona ..." MacDonella ale jak widzę, że czeka mnie jakieś 500 stron czytania to ochota jakoś mi odchodzi :-).
UsuńNo faktycznie, taka praca krytyczna wymaga mnóstwo samozaparcia; ja na razie mam zamiar porównać kilka fragmentów starego tłumaczenia Fallady z nowym, ponoć rewolucyjnie rozszerzonym.
UsuńJa obiecywałem sobie porównanie tłumaczeń "Dzielnego wojaka Szwejka" ale póki co na obiecankach się skończyło :-).
UsuńTo też po mnie chodzi, szczególnie że oba mam na półce.
UsuńRaz tylko zrobiłem eksperyment z "Jądrem ciemności" i testowałem je na jednym zdaniu, każde z tłumaczeń (6) było inne. Falladę, bo domyślam się, że nie chodzi Ci o Faladę braci Grimm :-), kojarzę tylko z "Nikt nie umiera w samotności" i swojego rozczarowania, że taki obiecujący tytuł a taka nudna książka :-)
UsuńNudna?? Szalenie mi się podobała przed laty, teraz ciut mniej, ale to i tak dobra rzecz.
UsuńPrzebrnąłem ją tylko dlatego, że byłem na wakacjach i nie miałem wielkiego wyboru :-) ale może moje wrażenia były w prostej linii pochodną mojego młodego wieku :-)
UsuńCzytałem w okolicach dwudziestki, miałem wtedy fazę na niemieckie powieści rozliczeniowe.
UsuńJa chyba na początku liceum, gdy jeszcze przede wszystkim liczyła się wartka akcja :-)
UsuńZ akcją to tam jest wcale nieźle, chociaż faktycznie MacLean to to nie jest:))
UsuńAch, "Noc bez brzasku"! To było to :-) Jeśli chodzi o literaturę niemiecką to ja z kolei miałem fazę na tematykę "heimat'ową".
UsuńCzy to możliwe, że Nocy bez brzasku nie czytałem? Tytuł mi nic nie mówi :( Z literaturą niemiecką szybko się pożegnałem, przyciężkawy klimat jak dla mnie.
UsuńTo było pierwsza jego książka, na którą się natknąłem i moim zdaniem jedna z lepszych. Rozstaniu się nie dziwię to specyficzny temat no a u nas ma jeszcze dodatkowy "smaczek", który wiele osób ciężko znosi. Dla mnie to było ważne bo urodziłem się na "prastarych piastowskich ziemiach" :-) i byłem ciekaw co też na nich się działo zanim "wróciły do Macierzy" a może też miałem szczęście i trafiałem akurat na dobre książki, choć zdarzały się i mniej dobre :-)
UsuńAkurat literatura rozliczeniowa była w porządku, ale ogólnie całe niemieckie powieściopisarstwo mi nie leżało, nawet Kirst miewał niestrawne gnioty. Niemcy to zresztą najkrótsza półka w mojej bibliotece:))
UsuńNormalnie tej Nocy aż poszukam, bo dałbym sobie rękę uciąć, że wchłonąłem większość MacLeana na początku liceum:P
"Heimat'owym" Kirstem byłem bardzo rozczarowany, a i Donhoff nie rzuca na kolana - gdzie im tam do Wiecherta czy Lenza. "Noc" zaliczyłbym chyba do pierwszej piątki najlepszych książek MacLeana ale to może też trochę dlatego, że mam do niej sentyment :-).
UsuńDo heimatowego Kirsta nie dotarłem, zraziłem się do niego po paru chałach wojennych.
UsuńZ arktycznych MacLeanów znam tylko Stację arktyczną Zebra, która bardzo mi się podobała, ale Noc też już zdobyłem i będę testował. Za Twoją zachętą:P
Moim zdaniem "Noc" jest lepsza, w każdym razie jak Ci się nie spodoba, możesz wziąć ze mnie przykład i znaleźć winnego :-), a po Kirsta już nie sięgaj, nie warto, chyba że chcesz się jeszcze bardziej do niego zrazić :-)
UsuńWiem, gdzie szukać winnego w razie porażki:) Z Kirsta mam zamiar przeczytać jeszcze 08/15, bo jakoś mnie ominęło, a ponoć lepsze od Fabryki oficerów, jedynej jego książki, którą zachowuję we wdzięcznej pamięci i na półce:)
UsuńMuszę się wciąć do waszej dyskusji, bo widzę, że o moim Falladzie rozmawiacie. Rozszerzone jest nie tyle tłumaczenie, co ksiązka została wydana w rozszerzonej wersji dopiero teraz, więc i tłumaczenie nowe. Uważam, że jest godna szczególnej uwagi, bo to pierwsza niemiecka powieść rozliczeniowa. Kręci się właśnie film z gwiazdami na jej podstawie więc pewnie Fallada na popularnosci zyska. Poza tym IMO cała proza Fallady jest godna uwagi. I postuluję o rozszerzanie półek z literaturą niemiecką!
UsuńOczywiście, że książka rozszerzona, w wersji bez cenzury, chociaż śmiem twierdzić, że zmiany niewiele czy zgoła wcale wpływają na odbiór obecnej wersji w porównaniu z tą starą. Za to nowe tłumaczenie nie powala. Ja się już przymierzam do Dziennika więziennego Fallady, a może i coś innego znajdę. Natomiast na poszerzenie niemieckiej półeczki raczej szansy nie ma, za bardzo się z tymi panami mijamy klimatem:)
UsuńJa spotkałem się Falladą w wydaniu "Biblioteki jaskółki" z 1956 r. w tłumaczeniu Jerzego Rawicza i tak jak pisałem nie było to spotkanie udane. U mnie na półkach literatura niemiecka (albo szerzej - niemieckiego obszaru językowego) jest jak najbardziej obecna :-).
UsuńZwL ale z którymi panami? Piszesz o współczesnej literaturze?
UsuńDziennika więziennego nie znam? Świetny jest "I cóż dalej szary człowieku". Szkoda, że tłumaczenie nie porywa:( Jeszcze na studiach marzyłam sobie w duchu o przełożeniu Fallady na polski.
Marlow, szkoda:(
Z którymi? z Bollem, z Lenzem (poza Lekcją niemieckiego), z Mannami (poza Buddenbrookami), nawet z Kirstem (poza Fabryką oficerów). Poza tym na półce ostał się Preussler, Kafka, Apitz i Remarque. Wszyscy średnio współcześni, a jak wygląda dzisiejsza niemiecka literatura - pojęcia nie mam.
UsuńDziennik Fallady "W moim obcym kraju": http://www.czytelnik.pl/?ID=ksiazka&ID2=381
Stare wydania Fallady trudno dostępne, a wątpię, żeby ktoś go chciał wznawiać.
Lenza "Muzeum ziemi ojczystej" - bardzo dobre, Manna "Mefisto" - również, a i film nie gorszy zwłaszcza, że jest polski akcent :-), Apitz - chyba jednak nie przetrzymał próby czasu - myślę o "Nagich wśród wilków", lepszy jest "Siódmy krzyż" Seghers. Remarque - "Łuk triumfalny" i "Na zachodzie bez zmian" zdecydowanie najlepsze z resztą bywa już różnie. No i oczywiście "Blaszany bębenek" Grassa jego pozostałe książki to już niestety zdecydowanie nie to. Na deser zostawiam "Dzieci Jerominów" - jedna z bardziej klimatycznych książek - zdecydowanie do czytania na długie jesienne wieczory.
Usuń"Nadzy wśród wilków" kiedyś mną wstrząsnęli, choć z perspektywy lat patrząc, wątki ideologiczne były aż nazbyt nachalne. Seghers nie weszła, Grass nie wszedł, może za młody byłem. Po "Dzieciach Jeronimów" sobie dużo obiecuję, ale to kiedyś:) "Czarodziejskiej Góry" nie zmogłem. Enerdowiec Kant mizerny. O, i takie to przygody z literaturą niemiecką :D
UsuńJa przy powtórce "Nagich ..." odpadłem, chociaż ze młodu też byłem pod wrażeniem. Seghers u mnie weszła - jak najbardziej a "Blaszanym bębenkiem" byłem zachwycony, może trochę dlatego, że niektóre sceny z filmu były kręcone w moim rodzinnym mieście i Gdańsk nie był mi obcy. "Czarodziejską górę" przeczytałem chyba za trzecim podejściem i to tylko dlatego, że byłem w szpitalu i nie miałem innego wyjścia ale wiem, że do niej wrócę. Po prostu czuje się, że to świetna książką. Kanta próbowałem "Aulę" ale po kilkudziesięciu stronach mnie wykończył. No i z encyklopedycznej listy :-) wziąłem jeszcze "Młyn Lewina" Bobrowskiego - ciężka sprawa, mimo że to cienka książka :-)
Usuńz Czarodziejską się jeszcze zmierzę, może dojdę dalej niż do jednej czwartej:) Aula jest koszmarna, faktycznie. Teraz przymierzam się do mojego ulubieńca lat dziecinnych Dietera Nolla (Przygody Wernera Holta, przynajmniej 3/4 pierwszego tomu jest przyzwoite). Ciekawe, że poza Seghers nie znam żadnej pisarki, a w każdym razie nie pamiętam i nie nasuwa mi się od razu.
Usuń"Przygody Wernera ..." to jedno z moich czytelniczych wyrzutów sumienia. Z pisarkami niemieckimi, jest chyba tak jak z pisarkami polskimi, tych które wpisały się na trwale do klasyki też jest niewiele :-) dopiero teraz nastąpiła eksplozja pisarek, chociaż o ilu będzie się pamiętać za 10 lat, nie wiadomo.
UsuńW przypadku Wernera nie bardzo jest co sobie wyrzucać chyba. Pierwszy tom czytałem milion razy, ale chyba nigdy do końca, bo jakoś w trzech czwartych się rozłazi. A drugi jest tak kosmicznie ideologiczny, że się go nawet zacząć nie dało.
UsuńO niewielu się będzie pamiętać, bardzo niewielu (pisarkach:P).
Uff, to w takim razie "Wernera" odkładam ad acta a co do pisarek to mam podobne wrażenie :-)
UsuńOdłóż, ja przeczytam i zdam relację. Kiedyś:P
UsuńTo jesteśmy dogadani :-)
UsuńNo to same starocie! Choć Lenz wydał ostatnio bardzo dobre książki, a i stare niezgorsze. Segehrs "Siódmy krzyż" też dobry, podobnie Remarque. Fallady jest jeszcze po polsku "Pijak". Ale jest mnóstwo bardzo dobrych współczesnych Niemców i Niemek - poczynając od thrillerów Fitzka czy Neuhaus i Schenkel po Kehlmanna, Tellkampa, tłuamczoną ostatnio na polski laureatkę Deutscher Buchpreis Melindę Nadj Abonji itd. A dla dzieci choćby Preusslera "Malutka czarownica" jest.
UsuńNo toć Preusslera wymieniłem."Pijaka" właśnie wznowiono za paskarską cenę. Niestety, skoro niemieckie pisanie mi nie odpowiada, nie będę szukał nowości na siłę.
UsuńThrillerami, przynajmniej mnie ;-), do poznania współczesnej literatury niemieckiej (podobnie zresztą jak każdej innej) nie zachęcisz :-). Ostatni jaki czytałem to był "Wywiad z wampirem" ponad 20 lat temu :-). To czy pisarze są bardzo dobrzy okaże się dopiero za jakiś czas, bo pewnie będzie z nimi tak samo jak z polskimi współczesnymi pisarzami - po ćwierćwieczu tylko o nielicznych będzie się pamiętało.
UsuńZwL ale skąd wiesz, że ci nie odpowiada, skoro współczesnych nie czytasz?
UsuńMarlow - ja thrillerami nie zachęcam, to tylko przykład obecności lit. niemieckiej był. Z pewnością, to jednak rezultuje tym, ze alboc zytasz literaturę, która została napisana przynajmniej 20 lat temu albo ryzykujesz i idziesz też we współczesną. Ale np. taki Lenz czy Grass piszą już dłużej niż 20 lat i nadal się bronią, więc powinni być dobrzy.
Jeżeli ci młodzi pisarze kontynuują styl i tematykę poprzedników, albo chociaż do nich nawiązują, to czemu mam się męczyć? Skoro nie przekonał mnie Boll, to nie przekona mnie epigon Bolla. A jeśli nawiązują do literatury brytyjskiej czy amerykańskiej, to wolę oryginały. Oddzielną kwestią jest natomiast promocja literatury niemieckojęzycznej, gdyby nie Ty i Agnieszka z Krimifantamanii to pewnie w ogóle o niej by się nie słyszało. Przywołałaś Nadj Abonji - poguglałem sobie i poczytałem - czy to jest literatura wyrastająca z niemieckich doświadczeń? Wygląda na to, że jest tylko spisana po niemiecku. Ale akurat bym "Gołębie" przeczytał.
UsuńLenza znam tylko z dwóch książek "Lekcji niemieckiego" (świetna) i "Muzeum ziemi ojczystej" (bardzo dobra) i nie słyszałem by któraś z innych jego powieści mogła się z nimi równać. Grass chyba jest tak na prawdę "autorem jednej powieści" bo już pozostałe części "trylogii gdańskiej" nie mają tego czegoś co posiada "Blaszany bębenek". Czytałem jeszcze kilka innych jego książek - "Z dziennika ...", "Spotkanie w ...", "Wróżby ..." i "Szczurzycę" ale, co tu dużo mówić "nuda, Pani, nuuuda ..." tak, że mam wrażenie, że to co najwartościowsze w literaturze niemieckiej, to zostało już wcześniej napisane :-)
UsuńZwL jst jeszcze trzecia opcja: ci pisarze tworzą coś własnego, nie są ani epigonami Bölla (którego nota bene ostatnie nie zdzierżyłam), ani nie sa nasladowcami literatury anglosaskiej. Zresztą czemu mieliby być? Nadj Aboji akurat nie jest urodzona w kraju niemieckojęzycznym ale jej powieść jak najbardziej wyrasta z doświadczeń tu szwajcarskich - gdyby nie emigracja, asymilacja bądź integracja, nie powstałyby "Gołębie".
UsuńFakt najnowsze powieści Lenza objętością z tymi starymi nie moga się równąc. Mnie współczesny Grass akurat do gustu bardziej przypada niż gdański, "Przy obieraniu cebuli" bardzo mi się podobało. Ale skąd możesz wyciągać takie wnioski, skoro współczesnej literatury nie znasz? Co z Tellkampem, Eugenem Ruge, Geigerem czy choćby Franck? Oczywiście akceptuję i przyjmuję postawę czytania tylko książek starszych, bo sprawdzone, bo się obroniły, bo mają wartość. Nie chcę też stac na przyczółku obrony wspólczesnej li. niemieckiej, bo ani nie jestem jej znawczynią, ani wybitną wielbicielką ale mam wrażenie, że uogólniacie i wyrokujecie o czymś, czego nie znacie.
UsuńAnna: Toteż Aboji mnie zainteresowała. Do literatury niemieckojęzycznej weszła jednak przypadkiem, bo pewnie gdyby wyemigrowała do Stanów, byłaby napisała książkę wyrastającą z doświadczeń amerykańskich:) Którzy z wymienionych przez Ciebie pisarzy są twórcami czegoś własnego? Bo twórcy thrillerów siłą rzeczy korzystają z rozwiązań typowych dla gatunku, jak sądzę.
UsuńTellkam i Ruge są dla mnie zdecydownie oryginalni, powieści bardzo mocno osadzone w realiach niemieckich - czytalam jednak tylko po jednej każdego więc nie chcę wyrażać opinii o całej twórczości. Uczepiłes się thriellrów, które miały tylko byćp rzykładem istenienia lit. niem. na polskim rynku. Nie jestem specjalsitką od thrillerów, kryminałów trochę czytałam i uważam, bazując na tym doświdaczeniu, ze Fitzek jest bardzo oryginalny w swoim stylu. Podobnie von Schirach - zdecydowanie niemiecki, zdecydowanie nie powiela schematów amerykańskich.
UsuńDzięki za nazwiska. Nie uczepiłem się thrillerów, tylko uważam, że w tak skonwencjonalizowanym gatunku trudno o coś własnego. A co do uogólnień, to parę niemieckich rzeczy, które przeczytałem, zachęciło mnie do dalszych poszukiwań - niestety, w większości prowadziło to do oczarowań, więc eksplorowanie literatury niemieckojęzycznej sobie darowałem. Najwyraźniej nie jesteśmy kompatybilni. Większą zgodność mam z literaturą francuską i angielską, z Amerykanami już bywa różnie.
UsuńRozumiem. Ja chyba nie kategoryzuję literatury w ten sposób, stawiam na różnorodność, chcę poznać jak najwięcej krajów i gdy przeczytam kilka dobrych książek z danego, nie wychodzę założenia, że cała literatura mi pasuje. Bez przyzyny, chyba po prostu na to nie wpadłam. Ale może będe miała misję przekonania cię do Niemców? :P
UsuńAnno, oczywiście, istnieje ryzyko, że mój sąd może być krzywdzący, ja tylko ekstrapoluję swoją opinię na temat współczesnej literatury polskiej na literaturę niemiecką. Pewnie jak i u nas zdarzają się także i tam rzeczy ciekawe, które mają szansę przetrzymać próbę czasu ale jak powiadał chyba profesor Świeżawski "nie czytam książek dobrych bo wówczas nie miałbym czasu na bardzo dobre" :-)
UsuńI bardzo dobrze z Twojej strony. Do tego osądu dochodzę już od kilku lat i coraz częściej zdarza mi się odkładać zaczęte książki. No ale może do Niemców się jednak jeszcze przekonasz?:)
UsuńAleż ja wcale nie jestem wobec nich uprzedzony :-) ostatnio nawet stojąc przed von Schirach'em miałem syndrom "rączki na gumce" :-) - brałem - odkładałem - brałem - odkładałem ... :-)
UsuńTo może weź...?:P Pożyczyłabym ale mam tylko po niemiecku.
UsuńPewnie w końcu wezmę :-) ale póki co czekam ciągle na jakąś książkę, która "namiesza" bo listą bestsellerów wolę się nie kierować :-)
UsuńNo listą bestsellerów to ja się też nie kieruję;)
UsuńTo witam w klubie :-)
UsuńAnno, ja lubię różnorodność, ale nie katuję się rzeczami, które mi zupełnie nie leżą. Za to obiecuję przy najbliższej bytności w bibliotece obejrzeć półkę z niemieckojęzyczną literaturą, bo moja znajomość zatrzymała się w epoce, gdy stali tam Mann, Remarque i zakurzeni enerdowcy. Więc pierwszy etap swojej misji uznaj za wypełniony:))
UsuńAnno: Szybkie przeszukanie internetowego katalogu wykazało, że ze wspomnianych przez Ciebie autorów jest szansa wyłącznie na Południcę Julii Franck. Streszczenie mi się podoba - warto się po to ustawić w kolejce?
UsuńZwL przepraszam, że dopiero teraz odpisuję. Cieszę się z chęci! "Południcę" mam na półce, słyszałam dużo pozytywów, ale nie czytałam jeszcze.
UsuńNic się nie stało, książkę sobie zarezerwowałem, ma wrócić w październiku, to może przekonam się pierwszy:)
UsuńŚwietnie, bardzo jestem ciekawa wrażeń!
Usuń"epizod związany z przedarciem się przez granicę frontu zupełnie nie przekonuje."-dlaczego?
OdpowiedzUsuńPonieważ jest sztuczny i teatralny, zwłaszcza w reakcjach na spotkanie ze swoimi. Nawet człowiek radziecki musiał zdawać sobie sprawę z tego, że wyprawa przez linię frontu samochodem, w biały dzień to pewna śmierć jeśli nie z ręki Niemców, to Rosjan. A tu proszę, akcja jak w powieści sensacyjnej ... .
Usuń"W każdym razie, odniosłem wrażenie, że to raczej opowiadanie o Rosjaninie doświadczonym przez życie niczym biblijny Hiob niż o człowieku radzieckim"-dlaczego,naprawdę jestem ciekawa?
OdpowiedzUsuńWidocznie nie dość jasno to wyłożyłem - ponieważ elementy ideologiczne są jakby doklejone i marginalne, jakby pro forma, a główny bohater zostaje wyrwany z błogostanu i doświadczony kolejnymi klęskami, mimo że w żaden sposób nie jest ich winien, by w końcu znaleźć pocieszenie i ponowną szansę na szczęśliwe życie.
Usuńpyta pan czy są dziś takie żony,otóż są,mam znajomych,małżeństwo koło sześdziesiątki,on lubi sobie wypić,gdziekolwiek by nie był,dzwoni żona i grzecznie pyta o której ma po niego przyjechać,po czym przyjeżdża,siada spokojnie obok niego i mówi-"dzieciątko jedziemy",on też spokojnie mówi-"jedziemy",wstaje,wsiada do samochodu i jadą,mówię panu,obserwuję tę scenę od lat,nigdy nie widziałam,żeby ona się zdenerwowała,krzyczała albo coś w tym rodzaju,nigdy nie widziałam żeby on choć raz ja obraził,myślę,że przez lata wypracowali jakieś status quo dzięki,któremu mogą być razem,nie pozabijać się i być na swój sposób szczęsliwymi,bo wierzę,że nimi są
OdpowiedzUsuńProszę nie traktować tego co piszę serio-serio, raczej z przymrużeniem oka, to była jedna z takich uwag. Wiem, że są małżeństwa, w których kobiety mimo, mówiąc oględnie "specyficznego" traktowania ich przez mężów, nie wyobrażają sobie życia bez nich. Z różnych przyczyn, bo dzieci, bo lęk przed samotnością, bo strach przed reakcją rodziny itp. itd. i miałem wrażenie, że żona Sokołowa do tego rodzaju kobiet należała.
UsuńTo się nazywa współuzależnienie ten przypadek , który opisuje Anonimowy.
UsuńPo kilkudziesięciu latach życia razem faktycznie można się współuzależnić.
Usuńczłowiek radziecki widocznie może być różny,przeczytałam kiedyś trylogię konstantego simonowa"żywi i martwi","nikt nie rodzi się żołnierzem"i "ostatnie lato"i myślę,że ideologia nie jest najważniejsza dla bohaterów tych powieści,choć nie przestają być tym kim są
OdpowiedzUsuńNie mam najlepszego zdania o literaturze radzieckiej, moim zdaniem była przede wszystkim tubą propagandy w mnie mniejszym i lepszym stopniu. W gruncie rzeczy szkoda na nią czasu, tak jak i na literaturę PRL-u. To strata czasu jeśli ktoś poszukuje w literaturze "wartości dodanej". Też kiedyś czytałem "Żywych i martwych" ale nic mi w pamięci po tej książce nie zostało. Może to i lepiej :-).
Usuńja swego czasu"przebrnęłam"przez takich pisarzy jak gajdar,polewoj,fadiejew,ostrowski, niekrasow,bondariew,simonow,
OdpowiedzUsuńerenburg itd.i wie pan nie żałuję,dlaczego?dlatego,że czasy się zmieniły,dotarły do nas wiadomości,kiedyś skrzętnie ukrywane,stanowiące tajemnicę,no i zmieniliśmy się my sami,lubię się w kontekście tego o czym powyżej wspomniałam zastanawiać nad pewnymi sprawami,nawiązując do tych lektur,które kiedyś przeczytałam,spoglądam na nie po nowemu,koleżanka,kiedyś powiedziała,że zapisała córkę na korepetycje i tam dowiaduje się dziewczyna jak to było kiedyś a jak jest obecnie,polonista analizuje różne utwory,te z czasów prl-u też,a ja jestem w tej konfortowej sytuacji,że mnie nikt nie musi niczego opowiadać ani interpretować,sama swego czasu przeczytałam te dzisiaj prawie nikomu nieznane utwory i sama mogę je sobie dowolnie interpretować i analizować jak chcę,nikt mi nie mówi,co mam myśleć,żadnego"prania mózgu"
Przez niektórych z nich również przebrnąłem ale dzisiaj ich twórczość traktuję właśnie jako element prania mózgów. Z tych książek wcale nie wyłania się obraz prawdziwych wydarzeń i prawdziwego życia bo i z istoty swojej nie mogła skoro pisali je "inżynierowie dusz" i "budowniczowie nowego świata". Natomiast nie przeczę są one świadectwem tego jak wyglądają owoce serwilizmu wobec ideologii w kulturze, co też jest pouczające.
Usuń*komfort
OdpowiedzUsuń:-) dałem radę i bez tego sprostowania :-)
Usuńzgadzam się,a tak nawiasem mówiąc znalazłam w bibliotece"opowieści z tamtych lat"wydane w 1981 roku(czyli w ostatniej chwili,bo potem już raczej nie miałyby szans się ukazać),jest to zbiór opowiadań takich pisarzy jak:gajdar,ostrowski,pantielejew,rybakow,gorki,czukowski,kassil i inni,przeczytam je sobie a potem pomyślę,ciekawa jestem do jakich wniosków dojdę
OdpowiedzUsuńJa z kolei chcę się targnąć na "Cichy Don" choć coraz bardziej przypomina to, jak to powiedział "klasyk" "krok naprzód i dwa kroki wstecz" (czy jakoś tak) :-)
Usuńdlaczego?uważam,że to bardzo dobra lektura,może sama do niej kiedyś wrócę
OdpowiedzUsuńNiepokoją mnie zmiany, których podobno dokonywał Szołochow. To co u nas wielokrotnie wydawano miałoby odbiegać od pierwotnej wersji a wiadomo w jakim kierunku mogły iść poprawki. Jakąś gwarancję powrotu do źródeł daje wydanie w "Kanonie na koniec wieku" ale jego cena jest zaporowa w porównaniu z wcześniejszymi wydaniami, no a w dodatku też nie mam pewności czy nie jest to przedruk tego co było wcześniej. Jestem pod wrażeniem filmu - 57/58 rok a do dzisiaj ogląda się go bez wewnętrznych wzdragań :-)
Usuńtak czy inaczej"cichy don"zasługuje na przeczytanie,bo jest to dobra powieść,wielowątkowa,a nad każdym wątkiem można się zastanawiać w nieskończoność,prawda?mimo tych wszystkich wątpliwości,o których wspomina pan powyżej i tak jest to o niebo lepsze od niejednej współczesnej"wypociny",która niedość,że człowieka tak"cholernie"zmęczy to jeszcze nic z niej nie zostaje,"cichy don"czytałam dawno,film oglądalam jeszcze dawniej,a przecież pamietam to do dziś
OdpowiedzUsuńFilm oglądałem niedawno, można mu oczywiście niejedno zarzucić ; przede wszystkim teatralną grę aktorów i ich charakteryzację ale to pewnie większości filmów z tamtych lat, w ogólnym przekroju jednak, przetrzymał próbę czasu.
Usuńa jeśli chodzi zmiany dokonane przez szołochowa,to rzeczywiście ciekawie byłoby je poznać,przypominam sobie,że niedawno czytałam"popiół i diament"andrzejewskiego i były do niego dołączone dwa zakończenia,jedno to które miało tam być pierwotnie i drugie,to które znamy wszyscy,to było ciekawe doświadczenie,nie wiem do końca,na którą wersje sama bym się zdecydowała,może"cichy don"też tak kiedyś zostanie wydany
OdpowiedzUsuńTeż jestem za :-) dobrze byłoby wiedzieć jak to w końcu było z tym autorstwem Szołochowa i jak wyglądał pierwowzór :-)
Usuńbyłam kiedyś na wykladzie"cichy don plagiat czy nie plagiat",profesor który na ten temat mówił,powiedział,że stworzyli specjalną grupę do zbadania tego problemu,dosłownie rozłożyli powieść szołochowa na czynniki pierwsze,porównali ją z innymi dziełami pisarza,policzyli ile razy użył takich czy innych środków wyrazu,rzeczowników przymiotników czy innych części mowy(bo ponoć jest to specyficzne dla każdego pisarza)i nie potrafili jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć,są tylko poszlaki i tyle,niektórzy twierdzą,że to plagiat,bo szołochow nie stworzył już niczego równie dobrego,no ale przecież są też tacy pisarze,a jak wyglądał pierwowzór?pewnie,że dobrze byłoby wiedzieć,a czy pan wie dlaczego dokonał zmian?
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o mnie, to nie posiadam, niestety wiedzy, wszystko to jakieś przeczytane przygodnie informacje nie poparte solidnym udokumentowaniem. Plotki, bo tak by należało to nazwać mówiły o dokonaniu zmian z przyczyn ideologicznych ale czy rzeczywiście takie zmiany zostały dokonane nie wiem. Obiła mi się też o uszy informacja, że dwa pierwsze tomy są znacznie lepsze od pozostałej części ale tego też póki co nie weryfikowałem :-)
Usuńjednym słowem-równanie z dziesięcioma niewiadomymi,a tak mi teraz przyszło do głowy,że jedzie"walec historii"(cichy don)i zgniata wszystko po drodze,nie można stać z boku,bo albo jesteś z nami albo przeciw nam,innej opcji nie ma,więc obserwując losy grigorija melechowa można mu tylko współczuć,bo on właściwie nie ma wyboru,może wybierać tylko mniejsze zło,jest postacią tragiczną jak iwan z"losu człowieka"nie wydaje sie panu,że tych dwóch coś łączy?
OdpowiedzUsuńTrudno jest mi ich porównywać, bo "Cichego Donu" nie czytałem - ale w "Losie człowieka" nie dopatrzyłem się, konieczności dokonywania wyboru przez głównego bohatera, przynajmniej nie w kategoriach wyboru pomiędzy Rosją a Niemcami. Sokołow jest człowiekiem niezłomnym, odpornym na jakiekolwiek wątpliwości.
Usuńja miałam na myśli nieszczęścia,które sokołowa dotykają,życie,które się sypie i okoliczności na które nie ma wpływu(wojna),wybucha pierwsza wojna światowa,potem rewolucja i całe poprzednie życie grigorija melechowa odchodzi"do lamusa"
OdpowiedzUsuńNiby tak ale Grigorij po pierwsze (z tego co kojarzę z filmu) różnie lokował swoje polityczne sympatie, po drugie jednak ma jakiś wybór - albo dalej walczyć i znaleźć się na drodze do nikąd albo zaakceptować nową władzę i wrócić do domu. Widzę, że muszę jednak książkę przeczytać :-)
Usuńczyli kwadratura koła,co roku,mniej więcej o tej porze pokazują w telewizji"hubala"i zawsze sobie wedy zadaję pytanie-co by zrobił ten potomek zawiszy czarnego(albo raczej,co władza by z nim zrobiła),gdyby dane mu było przeżyć wojnę?odeszły stare porządki a nowe są nie do zaakceptowania,melechow nie miał wyjścia,a w każdym razie takiego,na które chciałby się zgodzić
OdpowiedzUsuńNie wykluczone, że też nie byłoby wiadomo gdzie został pochowany ...
UsuńDzisiaj w bibliotece znalazłam "Cichego Dona" a właściwie znalazła Pani bibliotekarka bo ja przegapiłam ale niestety pierwszy tom wypożyczony zatem poczekam jeszcze trochę. Najpierw spotkałam pewnego miłego Panan na przystanku autobusowym , który to czytał i to ze dwa ,trzy dni temu może a teraz tu dyskusja. Kto był dał radę się oprzeć???
OdpowiedzUsuńTeż jestem bliski poddania się :-)
Usuń