Muszę przyznać, że zanim sięgnąłem po powieść Ingi Iwasiów mój stosunek do niej przypominał sinusoidę. Niby "coś tam, gdzieś tam" o niej słyszałem, ale ponieważ dzisiejsza produkcja powieściowa z reguły warta jest tyle ile papier, na którym została wydrukowana, więc niewiele mnie to obeszło. Potem jednak przy jakiejś okazji o książce przypomniała mi Alicja 2010 (trochę ekscentryczna, idąca pod prąd poprawności politycznej blogerka, która z sobie znanych powodów zniknęła z sieci) zrobiłem więc pierwszy krok i książkę kupiłem. Tak się jednak zdarzyło, że by dowiedzieć się czegoś o Autorce nieopatrznie zajrzałem na jej blog. Nie był to najlepszy pomysł i lektura przemyśleń Ingi Iwasiów sprawiła, że mój zapał do książki stopniał do zera, skazując ją tym samym na zbieranie kurzu na półce. Aż tu nagle Inga Iwasiów "wypłynęła" w czytankach Anki, a że przy okazji zgadało się o "Bambino" wiec uznałem, że jest to znak, że czas najwyższy dać książce szansę. I mogę powiedzieć, który to już raz, że żałuję, że zrobiłem to dopiero teraz.
"Bambino" nie jest książką dla wszystkich, w tym sensie, że jest powieścią dla generacji czytelników, w wieku, powiedzmy to sobie szczerze, wykluczającym członkostwo w organizacjach młodzieżowych i dla tych, którzy sami lub których bliscy doświadczyli powojennego exodusu i jego konsekwencji.
Kogo dzisiaj z młodych to obchodzi? To przychodzi dopiero z wiekiem, a i to nie zawsze, ale najczęściej wówczas gdy dziecko potrzebuje do szkoły, na lekcję, bo pani kazała i zapyta o dziadków, których jeszcze pamiętamy, a potem o pradziadków, z czym już jest gorzej a czasami całkiem źle, a potem o prapradziadków, którzy są już czarną dziurą. Tak ... dopiero gdy słyszymy takie pytania, sami pytamy; a właśnie? a skąd? a jak to było? a dlaczego wcześniej sam o to nie zapytałem, kiedy było jeszcze kogo? Żeby babcia, ciocia, mama powiedziała kim są ci ludzie na fotografiach znalezionych w pudełku po żelazku. Z czasów gdy wynalazca cyfrówki jeszcze się nawet nie urodził. Teraz chętnie sam bym poznał odpowiedzi na te wszystkie jego pytania ...
Nie wiem, na ile i czy w ogóle w losach bohaterek (panowie są tam tylko dla okrasy) "Bambino" znajdują odbicie losy jej bliskich, ale moich znajdują. Zgadza się i imię - Maria - "po prostu, nasze babki często tak miały na imię" i to, że "przywieźli ich dopiero w 1957 r." i "chata z niską powałą i pamiątkowym oleodrukiem z Matką Boską-skądś tam", którą widziałem będąc "tam" i która na zawsze utkwiła mi w pamięci i "babka, która miała nad łóżkiem oleodrukową pamiątkę z pielgrzymki, niezwykłą Matkę Boską przypominającą, gdy się na to patrzy, ikonę." Choć tu trzeba wnieść poprawki. Bo oleodruk był tylko pamiątką w pewnym sensie. Bo czy można tak nazwać obraz uratowany z zamkniętego i dewastowanego kościoła? I wcale to nie była "Matka Boska-skądś tam" tylko Częstochowska a z pielgrzymki nie było oleodruku tylko wyblakła pocztówka i tych poprawek byłoby więcej. Ale to poprawki, nie żadna terra incognita tylko coś co sprawia, że książka żyje - bo to było tak samo, tylko trochę inaczej ale w gruncie rzeczy podobnie.
Jest i "spłowiałe zdjęcie prababci z pradziadkiem, sztywne pozy, a w tle widoczna w zażółconej sepii, bieda" ale i tu poprawka. Biedy nie widać bo zdjęcie, na sztywnym kawałku firmowego kartonu jest robione w atelier. Prababcia siedzi, nobliwa matrona, skromna, z pretensjami do elegancji, których oznaką ma być chyba parasolka. Trochę za nią stoi pradziadek w mundurze górnika c.k. salin i z dumą prezentuje swoje medale. Dla dzieci już praprabacia i prapradziadek.
Zgadza się nawet "przyszywana" babcia Klara i ciocia Gizela, które nigdy nie wyzbyły się twardego, trochę chrapliwego akcentu świadczącego o tym, że w przeciwieństwie do sąsiadów nie przyjechały tu z daleka.
Tak. Więc widać, że trochę rzeczy się zgadza. Ale część się nie zgadza. Bo każdy jest inny. Każdy ma własny, indywidualny los, który w jakimś miejscu przecina się z losem innych. Tak jak u kobiet Ingi Iwasiów tylko, że nie jest to bar "Bambino". Tak. Zdjęcie "pra-pra i obrazek to dopiero początek pytań".
Dla kogoś, dla kogo doświadczenia bohaterek "Bambino" pokrywają się z rodzinnymi opowieściami to książka na prawdę bliska. Nie przeszkadza nawet to, że wyraźnie jest ona współczesnym wariantem "Dziewcząt z Nowolipek" tyle, że osadzonym nie w przedwojennej Warszawie a w powojennym Szczecinie. Wrażenia nie psuje nawet, widoczne od czasu do czasu, feministyczne zacięcie Autorki, która gdzieniegdzie daje upust, swojej predylekcji, są to zresztą najsłabsze fragmenty książki wyraźnie odstające od reszty ale na szczęście jest tego niewiele. Można też polemizować z fatalistycznym przekonaniem o naznaczeniu przeszłością i niemożnością wydostania się spod jej wpływu, wpływu traumatycznych doznań i wzorców wpajanych od dzieciństwa, powielanych na sobie i na swoich najbliższych.
Fakt, że akcja rozgrywa się w Szczecinie, choć pewnie z tego powodu książka jest bliższa wielu jego mieszkańcom, wiążąc książkę dosyć ściśle z tym miejsce, nie umniejsza jej atrakcyjności nawet dla kogoś, kto tak jak ja nigdy w Szczecinie nie był, bo losy bohaterek są odbiciem i syntezą tego z czym mogli zetknąć mieszkańcy każdego miasta leżącego na tzw. Ziemiach Odzyskanych; Olsztyna, Wałbrzycha czy Zielonej Góry, tak że Szczecin jest tylko czymś umownym.
Sama Autorka określiła swoją powieść mianem psychologicznej, ale równie dobrze można by ją nazwać mianem obyczajowej ale to chyba nawet nie jest takie ważne. Ważniejsze jest to, że świetnie, moim zdaniem, odsłania życie ludzkie, konfrontując to co widzą inni z tym co to tkwi wewnątrz człowieka.
Świetna książka, dowiedziałem się, że książka była finalistką konkursu "Nike" - ja bym ją jej przyznał, ale nie miała szans na zostanie bestsellerem bo napisana jest w stylu nieco kojarzącym się z językiem "Pamiętnika z powstania-warszawskiego", który od czytelnika wymaga trochę wysiłku, ale jeśli tylko uda się wyczuć rytm, książkę czyta się nieomal z zapartym tchem.
Kogo dzisiaj z młodych to obchodzi? To przychodzi dopiero z wiekiem, a i to nie zawsze, ale najczęściej wówczas gdy dziecko potrzebuje do szkoły, na lekcję, bo pani kazała i zapyta o dziadków, których jeszcze pamiętamy, a potem o pradziadków, z czym już jest gorzej a czasami całkiem źle, a potem o prapradziadków, którzy są już czarną dziurą. Tak ... dopiero gdy słyszymy takie pytania, sami pytamy; a właśnie? a skąd? a jak to było? a dlaczego wcześniej sam o to nie zapytałem, kiedy było jeszcze kogo? Żeby babcia, ciocia, mama powiedziała kim są ci ludzie na fotografiach znalezionych w pudełku po żelazku. Z czasów gdy wynalazca cyfrówki jeszcze się nawet nie urodził. Teraz chętnie sam bym poznał odpowiedzi na te wszystkie jego pytania ...
Nie wiem, na ile i czy w ogóle w losach bohaterek (panowie są tam tylko dla okrasy) "Bambino" znajdują odbicie losy jej bliskich, ale moich znajdują. Zgadza się i imię - Maria - "po prostu, nasze babki często tak miały na imię" i to, że "przywieźli ich dopiero w 1957 r." i "chata z niską powałą i pamiątkowym oleodrukiem z Matką Boską-skądś tam", którą widziałem będąc "tam" i która na zawsze utkwiła mi w pamięci i "babka, która miała nad łóżkiem oleodrukową pamiątkę z pielgrzymki, niezwykłą Matkę Boską przypominającą, gdy się na to patrzy, ikonę." Choć tu trzeba wnieść poprawki. Bo oleodruk był tylko pamiątką w pewnym sensie. Bo czy można tak nazwać obraz uratowany z zamkniętego i dewastowanego kościoła? I wcale to nie była "Matka Boska-skądś tam" tylko Częstochowska a z pielgrzymki nie było oleodruku tylko wyblakła pocztówka i tych poprawek byłoby więcej. Ale to poprawki, nie żadna terra incognita tylko coś co sprawia, że książka żyje - bo to było tak samo, tylko trochę inaczej ale w gruncie rzeczy podobnie.
Jest i "spłowiałe zdjęcie prababci z pradziadkiem, sztywne pozy, a w tle widoczna w zażółconej sepii, bieda" ale i tu poprawka. Biedy nie widać bo zdjęcie, na sztywnym kawałku firmowego kartonu jest robione w atelier. Prababcia siedzi, nobliwa matrona, skromna, z pretensjami do elegancji, których oznaką ma być chyba parasolka. Trochę za nią stoi pradziadek w mundurze górnika c.k. salin i z dumą prezentuje swoje medale. Dla dzieci już praprabacia i prapradziadek.
Zgadza się nawet "przyszywana" babcia Klara i ciocia Gizela, które nigdy nie wyzbyły się twardego, trochę chrapliwego akcentu świadczącego o tym, że w przeciwieństwie do sąsiadów nie przyjechały tu z daleka.
Tak. Więc widać, że trochę rzeczy się zgadza. Ale część się nie zgadza. Bo każdy jest inny. Każdy ma własny, indywidualny los, który w jakimś miejscu przecina się z losem innych. Tak jak u kobiet Ingi Iwasiów tylko, że nie jest to bar "Bambino". Tak. Zdjęcie "pra-pra i obrazek to dopiero początek pytań".
Dla kogoś, dla kogo doświadczenia bohaterek "Bambino" pokrywają się z rodzinnymi opowieściami to książka na prawdę bliska. Nie przeszkadza nawet to, że wyraźnie jest ona współczesnym wariantem "Dziewcząt z Nowolipek" tyle, że osadzonym nie w przedwojennej Warszawie a w powojennym Szczecinie. Wrażenia nie psuje nawet, widoczne od czasu do czasu, feministyczne zacięcie Autorki, która gdzieniegdzie daje upust, swojej predylekcji, są to zresztą najsłabsze fragmenty książki wyraźnie odstające od reszty ale na szczęście jest tego niewiele. Można też polemizować z fatalistycznym przekonaniem o naznaczeniu przeszłością i niemożnością wydostania się spod jej wpływu, wpływu traumatycznych doznań i wzorców wpajanych od dzieciństwa, powielanych na sobie i na swoich najbliższych.
Fakt, że akcja rozgrywa się w Szczecinie, choć pewnie z tego powodu książka jest bliższa wielu jego mieszkańcom, wiążąc książkę dosyć ściśle z tym miejsce, nie umniejsza jej atrakcyjności nawet dla kogoś, kto tak jak ja nigdy w Szczecinie nie był, bo losy bohaterek są odbiciem i syntezą tego z czym mogli zetknąć mieszkańcy każdego miasta leżącego na tzw. Ziemiach Odzyskanych; Olsztyna, Wałbrzycha czy Zielonej Góry, tak że Szczecin jest tylko czymś umownym.
Sama Autorka określiła swoją powieść mianem psychologicznej, ale równie dobrze można by ją nazwać mianem obyczajowej ale to chyba nawet nie jest takie ważne. Ważniejsze jest to, że świetnie, moim zdaniem, odsłania życie ludzkie, konfrontując to co widzą inni z tym co to tkwi wewnątrz człowieka.
Świetna książka, dowiedziałem się, że książka była finalistką konkursu "Nike" - ja bym ją jej przyznał, ale nie miała szans na zostanie bestsellerem bo napisana jest w stylu nieco kojarzącym się z językiem "Pamiętnika z powstania-warszawskiego", który od czytelnika wymaga trochę wysiłku, ale jeśli tylko uda się wyczuć rytm, książkę czyta się nieomal z zapartym tchem.
Ponieważ lektura "Dzieci Jerominów" Wiecherta udowodniła mi, że pod względem czytelniczym można Ci zaufać niemal w stu procentach, również "Bambino" uwzględnię na liście książek do rychłego przeczytania.
OdpowiedzUsuńDotychczas Iwasiów kojarzyła mi się jako autorka tak zwanych "powieści dla kobiet", co nie sprzyjało nawiązaniu bliższej znajomości z jej dorobkiem literackim. A tu miłe zaskoczenie :-)
"Prawie" jak wiadomo robi wielką różnicę :-) Skojarzenia z "powieścią dla kobiet" jeśli chodzi o Bambino są jak najbardziej prawidłowe ale nie jest to kolejna powieść dla "głupich bab" :-) albo dla "nawiedzonych feministek" :-), chociaż tak jak wspomniałem "wycieczkę" w tę stronę są. Ja odbieram książkę jednak jako obraz losów pokolenia mojej Mamy i Babci, coś co znam z opowiadań i "okruchów" zdarzeń - dla mnie jest to książka prawdziwa i ważna ale możliwe, że dla kogoś bez tego rodzaju "dziedzicznego obciążenia" książka wyda się tylko ciężkostrawna.
UsuńZ tego, co piszesz w recenzji wynika, że to może być książka dla mnie - właśnie przez te rodzinne zaszłości. W pamięci pielęgnuję opowieści Mamy z czasów jej dzieciństwa i młodości...
OdpowiedzUsuńDodatkowym atutem będzie dla mnie również miejsce akcji - do Szczecina czuję duży sentyment.
Aż tak daleko nie dotarłem - gdybym miał tam jechać pociągiem to pewnie szybciej byłbym samolotem w Stanach :-), zresztą Szczecin traktuję jako umowny symbol chociaż dla osób, którym jest on bliski odnajdywanie miejsc o których pisze Iwasiów może być "wisienką na torcie" :-)
UsuńPrzyznaję, podróże pociągiem z mojego zakątka Polski do Szczecina były prawdziwym wyzwaniem ;-)
UsuńMyślę, że podróże tam czymkolwiek, z jakiegokolwiek zakątka Polski są wyzwaniem bo nawet lotnisko kawał drogi od miasta - za to szybko można dojechać z Berlina :-).
UsuńJa z kolei w Berlinie nigdy nie byłam ( nie licząc kilku pobytów na lotniskach) :-)
UsuńMuzeum Pergamońskie warto zobaczyć :-). Swoją drogą, czy to nie dziwne, że prawie 70 lat po wojnie do niektórych "prastarych miast piastowskich" ciągle szybciej można dojechać z Berlina niż z Warszawy? :-)
UsuńTyleż dziwne, co irytujące - parę razy tego doświadczyłam. Dlatego dystans, jaki dzieli mnie teraz z rodzinnymi stronami postrzegam bardzo relatywnie - niby daleko, ale do domu mogę dostać się znacznie szybciej, niż gdybym mieszkała, powiedzmy, w Poznaniu :-)
UsuńSzybciej ... ale ile tracisz! bo przecież ile byś mogła przeczytać w czasie podróży dajmy na to z Lublina do Szczecina :-)
UsuńToteż i często umilałam sobie w ten sposób dłużyznę podróży i nawet aż tak bardzo nie narzekałam. Bardzo dobrze wspominam noce w kuszetce, z książką czytaną przy lampce i w towarzystwie czegoś słodkiego na ząb :-)
UsuńNiedawno zaliczyłem w podobny sposób noc z "Biednymi ludźmi z miasta Łodzi" w wagonie sypialnym z Jeleniej Góry do Warszawy :-)
UsuńNo tak, to miałeś sporo czasu na lekturę :-)
UsuńJa bardzo lubię czytać w nocy, jakoś wyostrza mi się wtedy percepcja :-)
No tak, cisza, spokój, nikt nic nie chce :-) - to właściwa pora dla "Dzieci Jerominów", "Biednych ludzi ..." i dla "Bambino" również.
UsuńA propos Berlina bardzo Wam polecam Muzeum Żydowskie, na mnie zrobiło ogromne wrażenie.
UsuńPodróż z Lublina do Szczecina to prawie 9 godzin, więc czasu na lekturę mnóstwo. :)
Poczekam jednak na "odpalenie" tak na 100% muzeum w Warszawie :-)
UsuńO podróżach ze Szczecina do wszystko jedno jakiego miasta w Polsce nie będę się wypowiadać, żeby nie zgrzytać zębami. Rok temu droga samochodem ze Szczecina do Warszawy zajęła nam dziewięć godzin. Dodam, że na Węgry w tym roku jechaliśmy dziesięć:(
OdpowiedzUsuńWidzę, że u Ciebie droga od czytelniczego pomysłu do jego realizacji jest niesamowicie krótka! Zazdroszczę. Ja na razie cierpię na nadmiar pomysłów przy braku możliwości ich realizacji.
Cieszę się, że "Bambino" chwyciło, bo po kilku dniach od dyskusji u Anki zaczęłam wątpić w to, czy się uda:)
Dla mnie bardzo ważnym wątkiem były wątki "niemieckie" - po części z uwagi na moją szczecińskość, zaś po drugie ze względu na powikłaną sytuację rodzinną, dzięki której wiem, że rzadko kiedy coś tutaj bywa czarno-białe, a szarość ma wiele odcieni. Odchylenie feministyczne jakoś nie utkwiło mi w pamięci, choć z pewnością się pojawiło. Natomiast język, tak, język tej opowieści może sprawiać trudność, początkowo dość mocno przeszkadzając w odbiorze.
Wpakowałbym pana premiera razem z panem ministrem od dróg i kolei w drugą klasę pociągu Warszawa - Szczecin w jedną stronę a z powrotem kazał jechać samochodem i przestrzegać znaków drogowych - może po tym coś by się zmieniło.
UsuńZ realizacją pomysłów czytelniczych bywa różnie i szybkość jest tu pojęciem względnym: "Bambino" stało na półce chyba około roku :-) Wątki niemieckie na Ziemiach Wyzyskanych to jeszcze do niedawna był temat tabu, w moim rodzinnym mieście po wypędzeniach zostało chyba niecałe 5% mieszkańców. Mimo szczecińskie topografii "Bambino" wydało mi się książką mniej szczecińską niż "Weiser Dawidek" i "Castorp" gdańskie, może dlatego że losy bohaterek są syntetyczno-symboliczne i tak jak wspominałem mogłyby się rozgrywać w każdym innym poniemieckim mieście. Jak na Iwasiów "odchylenie feministyczne" powiedziałbym, że jest żadne - widać co prawda u kobiet kompleks bycia gorszą i słabszą w stosunku do mężczyzn ale jakoś nie kłuje to specjalnie w oczy. Szykuję się do jej "Gender dla średnio zaawansowanych" - tam to dopiero zapowiada się "teksańska masakra piłą mechaniczną". Język rzeczywiście na początku zaskakuje ale z czasem przywyka się do niego i ta stylistyka już nie przeszkadza. Czyli jak widzisz spostrzeżenia z lektury mamy raczej zbliżone :-).
Marlow, muszę zapytać, na czym polegała ekscentryczność Alicji 2010? Magda
OdpowiedzUsuńNa dosyć oryginalnych, wyrazistych i wyrażanych niekiedy w bardzo emocjonalny sposób poglądach :-)
UsuńAlicja 2010 ma normalne prawicowe poglądy - czy to jest coś ekscentrycznego? Czy użyłbyś tego określenia, gdyby reprezentowała światopogląd z "wyborczej"? Magda
UsuńCóż, nie mam zwyczaju prowadzić dyskusji na temat czyichś poglądów pod jego nieobecność. Jest mi obojętne co kto czyta: Rzeczpospolitą, Nasz Dziennik, Trybunę, Gazetę Polską czy Wyborczą. Pierwszy raz zetknąłem się z czymś takim by ktoś decydując się na zamilknięcie w sieci jednocześnie, bez słowa wyjaśnienia, kasował wszystkie swoje wypowiedzi na jakikolwiek temat - najczęściej zresztą z polityką nie mających nic wspólnego. Mimo, że lubiłem się spierać z Alicją i zaglądać do niej, to nie zmienia to mojej opinii, że takie zachowanie jest dla mnie dziwne. Z mojej strony to tyle.
UsuńPewnie Alicja przeszła na drugą stronę lustra:)
Usuń:-)
UsuńAle jak to zniknęła z sieci? Jest, tyle że teraz nazywa się Orzeszkowa:
Usuńhttps://plus.google.com/112840852802009499193/posts
Ja na początku do niej zaglądałam, ale potem byłam świadkiem jej brzydkiego zachowania wobec pewnej przemiłej blogerki i przestałam zaglądać.
Zniknęła w tym sensie, że przynajmniej u mnie na blogu wykasowała wszystkie swoje posty i otrzymuję komunikat, że jej blog nie istnieje. Pamiętam ten incydent - to był post bardzo napastliwy, pisany bez zrozumienia tematu ale po zwróceniu uwagi, chyba sama zrozumiała, że coś jest nie tak bo go usunęła. Ale wychodzę z założenia, że każdy ma prawo do błędu i każdego mogą ponieść czasami emocje.
UsuńWiem z dobrze poinformowanych źródeł, że Alicja 2010 nie żyje.
UsuńPopełniła samobójstwo w czerwcu tego roku.
Być może przed śmiercią usunęła komentarze?
Spoko, po takim "uśmierceniu" będzie żyła jeszcze 100 lat i oby w dobrym zdrowiu :-) jeśli wejdziesz na stronę, na którą namiary podała wyżej Koczowniczka to znajdziesz nowe wcielenie Alicji :-)
UsuńWłaśnie przeglądam. Bardzo ciekawy blog! Na szczęście bez tych durnych reklamowych wpisów.
UsuńWrzucę go sobie na blogrolla
To anonimowi mają blogrolle?! :-) Tak, tak "ciekawy" to dobre określenie ... :-)
UsuńSpodziewałam się masakry teksańską pilą mechaniczną, a tu proszę, nic z tego. :) A tak serio, to bardzo się cieszę, że książka okazała się bardzo dobra.
OdpowiedzUsuńCzy możesz uchylić rąbka tajemnicy w kwestii tytułu? Czy chodzi o lody?
Po serii wyszydzania szpetnych okładek tym razem muszę powiedzieć, że ta jest po prostu świetna!
W przypadku "Bambino" nie ma mowy o teksańskiej masakrze piłą mechaniczną, ta zapowiada się przy "Gender dla średnio zaawansowanych". Przeczytałem fragment, na podstawie którego mógłbym powiedzieć, że gender to rodzaj idee fixe, manii, wszystkiego tylko nie nauki - ale nauczony doświadczeniem :-) wstrzymam się z ostateczną oceną do chwili gdy przeczytam całą książkę.
UsuńTytuł i o tym chyba wspominałem to nazwa baru (a później baru mlecznego), w którym pracowały główne bohaterki i który jest jakby ich przystanią. Pojawia się też adapter "Bambino" :-) ale tylko epizodycznie. Co do okładki, to mnie ona jakoś niespecjalnie przekonuje zwłaszcza w zestawieniu z siermiężną rzeczywistością PRL-u, w której rozgrywa się akcja książki.
To ja źle zrozumiałam, bo sądziłam, że "Gender dla średnio zaawansowanych" to slogan wydawcy reklamujący "Bambino", a okazuje się, że to oddzielna pozycja. :) Co tylko dobitnie ilustruje moją kompletną ignorancję w tej dziedzinie. :) Bardzo jestem ciekawa, jak ostatecznie ocenisz tę książkę.
UsuńTytuł mnie się natrętnie kojarzy z jelonkiem Bambi. :)
Szkoda, że okładka niezbyt ściśle związana z treścią, bo ta grafika bardzo mi się podoba.
Rodzina mojego dziadka od strony mamy to właśnie typowi przesiedleńcy. Z Kresów Wschodnich zostali przeniesieni na Dolny Śląsk. Okres powojenny i to bezduszne przerzucanie ludzi to niezwykły czas w historii Polski. Polacy zostali oderwani od swoich korzeni i rzuceni w zupełnie nową rzeczywistość, która pachniała jeszcze poprzednimi mieszkańcami, z którymi na dobrą sprawę nie wiadomo co się stało. Bardzo mnie zaciekawiłeś tym tytułem.
OdpowiedzUsuńTo może pochodzili ze Lwowa lub okolic. Bohaterka Iwasiów pochodzi z okolic Sambora. Miałem okazję odwiedzić rodzinne strony mojej Mamy jeszcze jakoś dziecko i było to dla mnie wielkie przeżycie, utwierdzonym kilkanaście lat potem tak że do mnie ten wątek bardzo przemówił. Myślę, że nie będziesz zawiedziona - pewnym problem jest styl ale z czasem i do tego można się przyzwyczaić.
UsuńNie przejmuje się :-) ja sądziłem, że to taki prowokujący tytuł powieści a to wykłady :-).
OdpowiedzUsuńWczoraj sobie przeczytałam notę wydawcy i ponoć "Gender dla średnio zaawansowanych" zawiera m.in. anegdoty. Mam nadzieję, że zabawne i że są promyczkiem, który ozłaca Twoją drogę przez czytelniczą mękę. :)
UsuńW rozdziale (a może jego części) na jaki trafiłem, jako zajawkę nic do takiego optymizmu niestety nie upoważniało :-).
UsuńNie lubię Szczecina z osobistych powodów i chyba miało być "kto tak jak w Szczecinie nie był", bo ... wygląda jakby coś Ci się urwało, co do książki to całkiem całkiem interesująca :)
OdpowiedzUsuńDzięki już poprawiam - to co znaczą młode oczy :-)
Usuń