Każdy pretekst jest dobry by przewietrzyć trochę półki z książkami. Tym razem skorzystałem z nieudolnej próby Mady z "Zapałki na zakręcie", usiłującej poderwać chłopaka na "Absalomie, Absalomie ..." Faulknera.
Co prawda czas podrywania mam już za sobą a "Absalomie, ..." przeczytane dwukrotnie, ostatni raz nawet nie tak dawno ale postanowiłem pozostać przy Faulknerze. Jak się okazało słusznie.
Pierwsze skojarzenie jakie budzi "Intruz" to "Zabić drozda" (Murzyn oskarżony o zabójstwo białego, którego obrony pod wpływem kilkunastoletniego siostrzeńca, podejmuje się biały adwokat, okazuje się niewinny) ale na tym podobieństwo się kończy.
"Intruz" jest książką bez porównania brutalniejszą, jego akcja rozgrywa się w latach 30-tych ubiegłego stulecia w okręgu Yoknapatawpha, zadupiu stanu Missisipi, gdzie ludzie wierzą w "powinowactwo, które, jak mówią, istnieje między Murzynem a mułem" a lincz na czarnym za zabicie białego jest czymś oczywistym dla białych i czarnych. To świat, w którym odmienność jest czymś gorszym bo panuje tu przekonanie, że "tylko z homogeniczności rodzą się wartości trwałe i nie podlegające zmianom, wartości z ludu i dla ludu - literatura, sztuka, nauka, owo minimum rządów i polityki oznaczające wolność i swobodę, i może najcenniejsze ze wszystkiego: charakter narodu, rekompensujący wszystkie straty podczas kryzysu, kryzysu, wobec jakiego staniemy któregoś dnia, kiedy zmierzymy siły z nieprzyjacielem mającym nie mniej ludzi niż my i nie mniejsze środki niż my i - któż to wie? - może nawet umiejącym przechwalać się i chełpić tak, jak my przechwalamy się i chełpimy."
Czy w ogóle taka książka może być dzisiaj dla nas interesująca? Z taką lokalną egzotyką i w której nawet wątek kryminalny trzeba wyłuskiwać z faulkner'owskiego "strumienia świadomości"? Otóż takie pytanie można potraktować jako pytanie retoryczne bo "Intruz" jest książką o niezgodzie na obowiązujący porządek i walce o zachowanie godności, czymś co pozostaje aktualne bez względu na miejsce i upływ czasu.
Jedyną winą tytułowego bohatera jest nieprzyjęcie do wiadomość, że jest kimś gorszym, gorszym bo tak stanowią reguły społeczne, którym nikt się nie przeciwstawia, tolerowany może być tylko za ceną samoupokorzenia i pogodzenia się z rolą jaką przypisano mu bez jego zgody - "Najpierw musimy go nauczyć, że jest czarny. Musi przyznać, że jest czarny. A potem może przyjmiemy go takiego, jakim on chce być przyjęty." Rolą ustanowioną przez "lepszych - białych" ale aprobowaną bez sprzeciwu przez "gorszych - czarnych". Okazuje się, że miejsce człowieka nie zależy od niego ale od społeczności, która o nim decyduje.
Z drugiej strony, widzimy chłopaka, w którym poczucie wyższości białego, zasada uznana przez społeczność w której żyje, walczy z poczuciem przyzwoitości jako człowieka, czymś co tkwi w nim samym, co jest przyrodzone z samej natury człowieka. Jego dylemat, w końcu znajduje rozwiązanie - "Nigdy nie wolno ci się zgodzić na znoszenie pewnych rzeczy. Niesprawiedliwości i przemocy, i hańby, i wstydu. Obojętne, czy jeszcze jesteś młody, czy już jesteś stary. Ani dla opinii morowca, ani dla forsy, fotografii w gazecie czy majątku w banku. Po prostu nie wolno ci się z nimi pogodzić." Nawet jeśli ta niezgoda wynika z pewnego rodzaju egoizmu, bo "to co każe się człowiekowi skręcać z bezsenności po nocach, to nie krzywda wyrządzona drugiemu człowiekowi, ale własna pomyłka; samą krzywdę (jeśli nie można jej usprawiedliwić tym, co się nazywa logiką) człowiek potrafi wymazać niwecząc i ofiarę, i świadków tej krzywdy, ale pomyłka z nim zostaje, i to jest właśnie ten szczur, którego zawsze będzie wolał zadławić na śmierć darowanym żarciem."
Świetna książka, choć oczywiście jak to u Faulknera stanowi wyzwanie dla czytelnika, ale warto zdobyć się na odrobinę wysiłku - satysfakcja gwarantowana.
Pierwsze skojarzenie jakie budzi "Intruz" to "Zabić drozda" (Murzyn oskarżony o zabójstwo białego, którego obrony pod wpływem kilkunastoletniego siostrzeńca, podejmuje się biały adwokat, okazuje się niewinny) ale na tym podobieństwo się kończy.
"Intruz" jest książką bez porównania brutalniejszą, jego akcja rozgrywa się w latach 30-tych ubiegłego stulecia w okręgu Yoknapatawpha, zadupiu stanu Missisipi, gdzie ludzie wierzą w "powinowactwo, które, jak mówią, istnieje między Murzynem a mułem" a lincz na czarnym za zabicie białego jest czymś oczywistym dla białych i czarnych. To świat, w którym odmienność jest czymś gorszym bo panuje tu przekonanie, że "tylko z homogeniczności rodzą się wartości trwałe i nie podlegające zmianom, wartości z ludu i dla ludu - literatura, sztuka, nauka, owo minimum rządów i polityki oznaczające wolność i swobodę, i może najcenniejsze ze wszystkiego: charakter narodu, rekompensujący wszystkie straty podczas kryzysu, kryzysu, wobec jakiego staniemy któregoś dnia, kiedy zmierzymy siły z nieprzyjacielem mającym nie mniej ludzi niż my i nie mniejsze środki niż my i - któż to wie? - może nawet umiejącym przechwalać się i chełpić tak, jak my przechwalamy się i chełpimy."
Czy w ogóle taka książka może być dzisiaj dla nas interesująca? Z taką lokalną egzotyką i w której nawet wątek kryminalny trzeba wyłuskiwać z faulkner'owskiego "strumienia świadomości"? Otóż takie pytanie można potraktować jako pytanie retoryczne bo "Intruz" jest książką o niezgodzie na obowiązujący porządek i walce o zachowanie godności, czymś co pozostaje aktualne bez względu na miejsce i upływ czasu.
Jedyną winą tytułowego bohatera jest nieprzyjęcie do wiadomość, że jest kimś gorszym, gorszym bo tak stanowią reguły społeczne, którym nikt się nie przeciwstawia, tolerowany może być tylko za ceną samoupokorzenia i pogodzenia się z rolą jaką przypisano mu bez jego zgody - "Najpierw musimy go nauczyć, że jest czarny. Musi przyznać, że jest czarny. A potem może przyjmiemy go takiego, jakim on chce być przyjęty." Rolą ustanowioną przez "lepszych - białych" ale aprobowaną bez sprzeciwu przez "gorszych - czarnych". Okazuje się, że miejsce człowieka nie zależy od niego ale od społeczności, która o nim decyduje.
Z drugiej strony, widzimy chłopaka, w którym poczucie wyższości białego, zasada uznana przez społeczność w której żyje, walczy z poczuciem przyzwoitości jako człowieka, czymś co tkwi w nim samym, co jest przyrodzone z samej natury człowieka. Jego dylemat, w końcu znajduje rozwiązanie - "Nigdy nie wolno ci się zgodzić na znoszenie pewnych rzeczy. Niesprawiedliwości i przemocy, i hańby, i wstydu. Obojętne, czy jeszcze jesteś młody, czy już jesteś stary. Ani dla opinii morowca, ani dla forsy, fotografii w gazecie czy majątku w banku. Po prostu nie wolno ci się z nimi pogodzić." Nawet jeśli ta niezgoda wynika z pewnego rodzaju egoizmu, bo "to co każe się człowiekowi skręcać z bezsenności po nocach, to nie krzywda wyrządzona drugiemu człowiekowi, ale własna pomyłka; samą krzywdę (jeśli nie można jej usprawiedliwić tym, co się nazywa logiką) człowiek potrafi wymazać niwecząc i ofiarę, i świadków tej krzywdy, ale pomyłka z nim zostaje, i to jest właśnie ten szczur, którego zawsze będzie wolał zadławić na śmierć darowanym żarciem."
Świetna książka, choć oczywiście jak to u Faulknera stanowi wyzwanie dla czytelnika, ale warto zdobyć się na odrobinę wysiłku - satysfakcja gwarantowana.
Parę razy zdobywałem się na wysiłek, satysfakcji nigdy nie znalazłem, uznałem konformistycznie, że mi z Faulknerem nie po drodze. Chociaż w Twojej interpretacji Intruz wydaje się interesujący i wart kolejnej próby.
OdpowiedzUsuńCzyżbym wyszedł na nonkonformistę? :-) Miałem kiedyś okres "Faulknerowski" i już od dawna ciągnęła się za mną potrzeba przypomnienia. Lekko nie jest, nie ma się co oszukiwać, bo książka wymaga skupienia, ale jeśli masz nastrój nie powinna przysporzyć kłopotów bo jednak wciąga.
UsuńWyszedłeś na faceta, który nie ulega chęci pirzgnięcia Faulknerem po pierwszych pięciu stronach, co ja miałem nieustannie. Zmęczyłem tylko "Starego", w nic innego nie udało mi się wgryźć, a i nic nie zapowiadało się na rzecz, która się rozkręci.
UsuńTo mnie uspokoiłeś bo czytam "Gender dla średnio zaawansowanych" Iwasiów i wychodzi ze mnie konformista wszystkimi porami skóry a na dodatek ogarnia mnie chęć pirzgnięcia ale że jestem już w 1/3 to się powstrzymuję bo szkoda by mi było zmarnowanego do tej pory czasu.
UsuńŻelazna wola u Waćpana i upór:) Doczytaj koniecznie, bo czekam na dekonstrukcję tego dzieła.
UsuńW takim razie bądź człowiekiem i pomóż mi zdekodować jedną z bardziej interesujących myśli (?) Iwasiów: "Krytykę Woolf próbuje przenicować Toril Moi w tekście "Kto się boi Virginii Woolf". Moi dokonuje analizy krytyki feministycznej pod kątem jej związków z dekonstrukcjonizmem, a przede wszystkim z lekturą Jacques'a Derridy i Julii Kristevej. Twierdzi, że zarzuty Elaine Showalter należą tyleż do przezwyciężonego etapu feminizmu, co do jego odmiany anglosaskiej (związanej z praktyką i mniej skłonną do teoretyzowania). Efektywną interpretację uprawiają zaś zorientowane na francuską (świadomą, wypracowaną i teoretyczną) krytykę czytelniczki." etc. etc. etc.
UsuńChyba mnie przeceniasz, ja prosty humanista jestem:P Podejrzewam, że sama autorka nie ma pojęcia, o co jej chodziło. Z praktyki wiem, że autorzy poproszeni o napisanie takich kawałków ludzkim językiem wolą je wykreślić z tekstu niż przekładać z ichniego na nasze :)
UsuńTak, tak ... nie ma to jak "treści intelektualnie nośne" :-) nie wiem czy to poza, czy najzwyklejsza nieumiejętność przekazywania wiedzy językiem zrozumiałym ale zakładam też możliwość, że książka rzeczywiście jest adresowana do "średniozaawansowanych" w literaturoznawstwie a dla tych, którzy tylko najzwyczajniej w świecie czytają książki :-).
UsuńNie znam autorki, żeby osądzić. W każdym razie teksty w tej poetyce omijam szerokim łukiem, chyba że mi zwierzchnictwo poleci się nad nimi pochylić.
UsuńPoetyka miała być inna z recenzji (?) prof. dr. hab. Jerzego Smulskiego zamieszczonej na okładce "Inga Iwasiów dysponuje rzadkim talentem - potrafi pisać o skomplikowanych problemach współczesnej humanistyki w sposób niehermetyczny, frapujący, ale wolny od wszelkich uproszczeń." - uha ha ha! :-)
UsuńTo wyobraź sobie, jak pisze pan profesor, skoro to jest dla niego niehermetyczne i frapujące :P
UsuńBiedni studenci :-) ale może chciał być uprzejmy i nie czytając książki wystawił laurkę, to by go tłumaczyło chociaż na pewno nie przed Iwasiów :-)
UsuńWystawianie laurek bez czytania to dość powszechna praktyka i nie może dziwić, bo po przeczytaniu o laurki byłoby trudniej :PP
UsuńJa tu widzę wyraźnie kody kulturowe zakorzenione głęboko w męskim myśleniu o kobiecie, która nie jest równoważnym partnerem a Ty tu trywializujesz :-)
UsuńBo ja jestem prymitywnym szowinistą, na dodatek cynicznym.
UsuńOj, żebyś za karę w piekle (męskim) nie musiał słuchać wykładów Iwasiów :-)
OdpowiedzUsuńApage! Tfu tfu na psa urok :P
UsuńPodejrzewałem, że tak będzie z jej książką, a miałem na prawdę szczery zamiar dowiedzenia się, co to za szatański wymysł to "gender", no i po "Bambino" nabrałem optymizmu a tu proszę ...
UsuńHmmm. Jako cyniczna szowinistyczna świnia podejrzewam, że sami genderowcy nie bardzo wiedzą, o co im chodzi, a niewiedzę maskują kilkoma wytrychami typu "płeć kulturowa" i "patriarchalna dominacja". No i zawsze mogą zarzucić oponentowi, że jest cyniczną szowinistyczną świnią, rzecz jasna :P
UsuńTeż ma podobne wrażenie :-) jak facet powie o kobiecie, że jest głupia to jest seksistą, a jak kobieta powie o mężczyźnie, że jest głupi to jest feministką :-).
UsuńTouche :D A teraz czekaj na jakiegoś feministycznego anioła z mieczem ognistym, który Ci udowodni, że jesteś prymitywnym samcem przywiązanym do stereotypowych ról społecznych. Wszystko dlatego, że Ci rodzice w dzieciństwie nie pozwolili bawić się lalkami :D
UsuńU mnie syn mógł się potknąć o zabawki córki a żadnej nie wziął do ręki oprócz jednego misia :-), tak że kupowanie mu lalek odpuściłem sobie :-) chociaż taniej by mnie to wyniosło niż te wszystkie Lego Star Wars i Chima :-)
UsuńOj nie wiem, najmodniejsza Barbie z zestawem akcesoriów wychodzi tyle, co mały samochód :P
UsuńNo to może rzeczywiście lepiej/taniej niech już będzie tak jak jest :-).
UsuńZdecydowanie :)
Usuń:-)
UsuńCóż za interesująca wymiana zdań u ciebie:)
OdpowiedzUsuńPrzypomniałeś mi o Faulknerze. To dobrze. Ładnych kilka lat temu sięgnęłam z czystej ciekawości po "Światłość w sierpniu". Wstyd przyznać, ale nie pamiętam o co tam chodziło. Wiem, że był murzyn. Kurcze, ale mam teraz zagwozdkę. W każdym razie wiem, że wtedy Faulkner zrobił na mnie duże wrażenie. Czas wrócić do jego twórczości.
Wymiana zdań adekwatna do lektury :-). "Światłość w sierpniu" czeka już w kolejce, czytałem to jeszcze w szkole ale też już nic nie pamiętam, tak że witam w klubie :-) do tego jeszcze "Sartoris", "Koniokrady" i oczywiście "Wściekłość i wrzask", long, long way ...
UsuńKiedyś przeczytałam "Requiem dla zakonnicy". Pamiętam, że pod względem narracyjnym to był majstersztyk, ale przeszkadzał mi trochę chłód Faulknera. Wiem, że jest pozorny, ale mimo wszystko coś było nie tak. Też mam w planach powrót do jego twórczości.
OdpowiedzUsuń"Requiem" nie przewiduję chociaż było wydane, jeśli dobrze pamiętam we Współczesnej prozie światowej, do której mam sentyment. Trzymam się tylko tych, których akcje rozgrywa się w Yoknapatawpha.
UsuńTak, to była ta seria. Też ją lubię. Moje pierwsze skojarzenie to chyba "Imię róży". :)
UsuńMoje to White'a "Oko cyklonu" i Grassa "Blaszany bębenek" jeszcze w wersji podobno z ingerencjami cenzury, chociaż mi akurat one jakoś umknęły :-).
Usuń"Intruza" czytałam wieki temu (podobnie jak "Światłość w sierpniu" i "Dzikie palmy") więc nic mądrego nie mam na ten temat do powiedzenia. Pamiętam tylko, że książka mną wstrząsnęła. O ile mogę powiedzieć, że "Zabić drozda" było dla mnie lekturą wzruszającą i smutną, to "Intruza" wspominam jako powieść przybijającą.
OdpowiedzUsuńRozważam powtórkę Faulknera, chociaż nie wiem, czy mnie nie przerośnie i czy "gwarancja satysfakcji" znajdzie odniesienie do moich możliwości czytelniczych :-)
Bez przesady :-) wydaje mi się, że trudność Faulknera jest mocno zdemonizowana. Nie taki diabeł straszny jak go malują :-). Owszem nie jest to łatwa lektura, ale trochę czasu, skupienia i wysiłku w zupełności wystarczają by ją ogarnąć. I "Absalomie" i "Intruza" określiłbym jako wciągające (zwłaszcza "Absalomie" - nawet bardzo) z uwzględnieniem powyższego zastrzeżenia :-). "Światłość" też czytałem - wieki temu i też nie mam nic na jej temat do powiedzenia oprócz ogólnego wrażenia lekkiego zaskoczenia, że wcale nie okazała się tak "niedostępna" jakby to mogło wynikać z opinii o pisarstwie Faulknera.
UsuńWygląda na to, że moje obawy są jak najbardziej uzasadnione - Ty uważasz, że "Absalomie..." było książką wciągającą a ja poległam po kilkudziesięciu stronach... Pomimo najlepszych chęci.
UsuńNo, ale fakt, że to było dokładnie pół życia temu, może z czasem dojrzałam do takich lektur.
Początki są zwykle najtrudniejsze :-) wierzę bo sam zaczynałem książkę chyba ze dwa razy ale gdy po jakimś czasie zaczynają się odsłaniać tajemnice mieszkańców "Setki Sutpena" powiedziałbym, że robi się nawet, wiem że to brzmi niewiarygodnie :-), pasjonująco.
UsuńNo cóż, wierzę Ci na słowo ;-)
UsuńPróbę z Faulknerem ponowię, ale to już raczej w nowym roku, w okresie okołoświątecznym zawsze dobieram podświadomie łatwiejsze w odbiorze (i mniej depresyjne, niż zwykle) lektury.
Nie żebym nalegał :-) w okresie okołoświątecznym rzeczywiście zdecydowanie na czasie będzie "Opowieść wigilijna" Dickensa albo "Morderstwo w Boże Narodzenie" Christie :-).
UsuńWątki bożonarodzeniowe nie są mi wprawdzie niezbędne, ale tak - chodziło właśnie o ten poziom trudności :-)
UsuńTo ze znalezieniem lektury nie będziesz miała trudności tyle, że wybór może okazać się trudny :-)
UsuńZaryzykowałabym i podjęła wyzwanie, chociaż z pewnością nie umiałabym tak świetnie odzwierciedlić pod względem fabularnym i interpretacji książki, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBez przesady :-) daj sobie szansę :-)
UsuńKończę właśnie tę powieść i w całej rozciągłości zgadzam się z końcową konstatacją - technicznie dość wymagająca, ale traktowana jako całość, z uwzględnieniem płynącego przesłania i poruszanej tematyki, rozpatrywana jest przeze mnie w kategoriach prozy najwyższych lotów :)
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że jeśli tylko uda się wczytać w rytm Faulknera to i ta techniczna trudność wcale nie okazuje się aż taka trudna jak to wieść gminna niesie ;-)
Usuń