To jedna z moich ulubionych książek, może dlatego, że gdy ją po raz pierwszych czytałem byłem tylko trochę młodszy od Siggi Jepsena, kiedy zaczynał odsiadywać swoją karę i tak jak on, i chyba tak jak każdy doświadczyłem rozdźwięku pomiędzy tym co robimy, a tym jak to zostaje zrozumiane przez otaczający nas świat. Niestety, nie zawsze tak jakbyśmy chcieli.
Drugi powód, to skojarzenia z moimi rodzinnymi stronami. Co prawda nie ma tu torfowisk a i do morza jest spory kawałek ale równinny krajobraz, urozmaicony samotnymi gospodarstwami na kilkusetletnich terpach, od czasu do czasu wieżą gotyckiego kościoła albo linią drzew biegnących wzdłuż drogi jest doskonałą pożywką dla wiatrów i gwarantuje, że każdy wędrujący jest już z daleka widoczny. Ale to są tylko całkowicie poboczne i osobiste skojarzenia, dla wielu czytelników "Lekcji niemieckiego" zupełnie nieistotne, bo w końcu, ile osób doświadczyło smutku jesiennego (albo zimowego) krajobrazu na Żuławach.
W pierwszym rzędzie książka jest powieścią rozliczeniową z przeszłością hitlerowskich Niemiec bez łatwych diagnoz i recept. Jakże niemiecki jest tytuł wypracowania "Radości obowiązku", które za karę pisze główny bohater. Czyż nie kojarzy się z równie lapidarnymi i mocnym "Siła przez radość" a może nawet "Praca czyni wolnym"?
U Lenza okazuje się, że rzeczywiście są tacy, którym obowiązek nie tylko niesie radość, ale staje się też ich idee fixe. Nie ma żadnych ograniczeń w jego wypełnieniu. Nie stanowią ich przyjaźń, dług wdzięczności za uratowanie życia, ani myśl o przyszłości, bo "kto wykonuje swój obowiązek, ten nie potrzebuje się martwić, nawet jeżeli kiedyś czasy mogłyby się zmienić", zresztą, "dokąd byśmy zaszli, gdybyśmy przy każdej sprawie zadawali pytanie: co będzie potem?".
Na szczęście, "radości obowiązku" są czymś czego doznaje specjalny gatunek ludzi, który "bardzo wolno wszystko pojmował i rozumiał: to było szczęście, które pozwalało mu niejedno znieść, przede wszystkim - siebie samego". Gatunek stosunkowo nieliczny ale wystarczająco liczny by decydować o losach większości. Jak to się dzieje, że coś takiego ogarnia człowieka? Przecież nikt takim się nie rodzi, tak jak "radość obowiązku" nie przychodzi sama z siebie i nie jest czymś co się przyjmuje od razu i bez zastrzeżeń. Wszak w książce, w swym najostrzejszym wymiarze, gotowości wydania własnego dziecka na śmierć wygrywa dopiero po wewnętrznych zmaganiach - "dzień udręki jest bratem dnia każdego, ale czas cierpienia jeszcze nie minął". Co takiego się stało z ludźmi, że zdecydowali się wyprzeć własnych dzieci w imię poczucia obowiązku? Na to u Lenza nie znalazłem odpowiedzi i wcale nie jestem pewien, czy on ją w ogóle daje.
Pokazuje natomiast, że konsekwencje takich wyborów ponoszą nie ci, którzy ich dokonali lecz niewinni. To przecież główny bohater przeciwstawiając się ojcu ląduje w zakładzie dla trudnej młodzieży, pytając dlaczego nikt nie podejmuje się wychowania trudnych dorosłych, które byłoby i sprawiedliwe, i bardziej właściwe.
"Lekcja niemieckiego" jest, tak jak wspomniałem, przede wszystkim powieścią dotyczącą rozliczenia z nazistowską przeszłością ale wiele z problemów stawianych przez Lenza pobrzmiewa znajomo i mają one szersze zastosowanie niż tylko do jego "podwórka". Przecież refleksja: "myśląc naszymi kategoriami przypuszczamy, że oni się nie ośmielą; ale rozejrzyj się tylko: oni to właśnie robią, co wielu uważa za nie do pomyślenia, i ośmielają się to robić" ma uniwersalne zastosowanie do każdej totalitarnej władzy.
"Człowiek myślał, że choć przez jakiś czas pozostaną w ukryciu, będą cicho, będą udawać, że nie żyją, skryją się w ciemnościach ze swoim wstydem jedynie, a tu, ledwo odetchnąłeś, a już znowu są. Byłem pewien, że pewnego dnia wylezą znowu, ale że aż tak szybko." brzmi to jakoś dziwnie znajomo, tak jakby mogło odnosić się też do tych, którzy spełniali "radości obowiązku" do '56, czy '89 roku i przywodzi na myśl bodajże księdza Tischnera, który pisał o tym, jak wielu myliło wybaczenie z zaproszeniem do rządzenia.
Ale Lenzowi udało się uniknąć jednak pułapek literatury zaangażowanej i stworzył powieść o osamotnieniu dziecka wychowanego w domu bez ciepła i miłości rodzinnej, o związkach człowieka z jego ziemią rodzinną (widać w tym zapowiedź "Muzeum ziemi ojczystej") wreszcie last but not least, o roli jaką w życiu odgrywa sztuka. Nie jest bowiem tajemnicą, że pod postacią Maksa Ludwika Nansena, kryje się wybitny niemiecki ekspresjonista Emil Nolde (zainteresowani bez większych problemów znajdą wiele analogii pomiędzy tymi postaciami). To wszystko zaś podane jest w powolnej narracji, kojarząca się z krokami strażnika, który "zbliżał się ze swojej dalekiej wartowni, (...), z taką samą wzmagającą oczekiwanie powolnością, z jaką statek wynurza się zza linii horyzontu, martwo wlokąc czas na kamiennych płytach." budującej nastrój i tworzącej poszczególne epizody tak, że w jakiś przedziwny sposób współgrają z obrazami artysty.
Dla mnie książka super. Polecam.
Drugi powód, to skojarzenia z moimi rodzinnymi stronami. Co prawda nie ma tu torfowisk a i do morza jest spory kawałek ale równinny krajobraz, urozmaicony samotnymi gospodarstwami na kilkusetletnich terpach, od czasu do czasu wieżą gotyckiego kościoła albo linią drzew biegnących wzdłuż drogi jest doskonałą pożywką dla wiatrów i gwarantuje, że każdy wędrujący jest już z daleka widoczny. Ale to są tylko całkowicie poboczne i osobiste skojarzenia, dla wielu czytelników "Lekcji niemieckiego" zupełnie nieistotne, bo w końcu, ile osób doświadczyło smutku jesiennego (albo zimowego) krajobrazu na Żuławach.
W pierwszym rzędzie książka jest powieścią rozliczeniową z przeszłością hitlerowskich Niemiec bez łatwych diagnoz i recept. Jakże niemiecki jest tytuł wypracowania "Radości obowiązku", które za karę pisze główny bohater. Czyż nie kojarzy się z równie lapidarnymi i mocnym "Siła przez radość" a może nawet "Praca czyni wolnym"?
U Lenza okazuje się, że rzeczywiście są tacy, którym obowiązek nie tylko niesie radość, ale staje się też ich idee fixe. Nie ma żadnych ograniczeń w jego wypełnieniu. Nie stanowią ich przyjaźń, dług wdzięczności za uratowanie życia, ani myśl o przyszłości, bo "kto wykonuje swój obowiązek, ten nie potrzebuje się martwić, nawet jeżeli kiedyś czasy mogłyby się zmienić", zresztą, "dokąd byśmy zaszli, gdybyśmy przy każdej sprawie zadawali pytanie: co będzie potem?".
Na szczęście, "radości obowiązku" są czymś czego doznaje specjalny gatunek ludzi, który "bardzo wolno wszystko pojmował i rozumiał: to było szczęście, które pozwalało mu niejedno znieść, przede wszystkim - siebie samego". Gatunek stosunkowo nieliczny ale wystarczająco liczny by decydować o losach większości. Jak to się dzieje, że coś takiego ogarnia człowieka? Przecież nikt takim się nie rodzi, tak jak "radość obowiązku" nie przychodzi sama z siebie i nie jest czymś co się przyjmuje od razu i bez zastrzeżeń. Wszak w książce, w swym najostrzejszym wymiarze, gotowości wydania własnego dziecka na śmierć wygrywa dopiero po wewnętrznych zmaganiach - "dzień udręki jest bratem dnia każdego, ale czas cierpienia jeszcze nie minął". Co takiego się stało z ludźmi, że zdecydowali się wyprzeć własnych dzieci w imię poczucia obowiązku? Na to u Lenza nie znalazłem odpowiedzi i wcale nie jestem pewien, czy on ją w ogóle daje.
Pokazuje natomiast, że konsekwencje takich wyborów ponoszą nie ci, którzy ich dokonali lecz niewinni. To przecież główny bohater przeciwstawiając się ojcu ląduje w zakładzie dla trudnej młodzieży, pytając dlaczego nikt nie podejmuje się wychowania trudnych dorosłych, które byłoby i sprawiedliwe, i bardziej właściwe.
"Lekcja niemieckiego" jest, tak jak wspomniałem, przede wszystkim powieścią dotyczącą rozliczenia z nazistowską przeszłością ale wiele z problemów stawianych przez Lenza pobrzmiewa znajomo i mają one szersze zastosowanie niż tylko do jego "podwórka". Przecież refleksja: "myśląc naszymi kategoriami przypuszczamy, że oni się nie ośmielą; ale rozejrzyj się tylko: oni to właśnie robią, co wielu uważa za nie do pomyślenia, i ośmielają się to robić" ma uniwersalne zastosowanie do każdej totalitarnej władzy.
"Człowiek myślał, że choć przez jakiś czas pozostaną w ukryciu, będą cicho, będą udawać, że nie żyją, skryją się w ciemnościach ze swoim wstydem jedynie, a tu, ledwo odetchnąłeś, a już znowu są. Byłem pewien, że pewnego dnia wylezą znowu, ale że aż tak szybko." brzmi to jakoś dziwnie znajomo, tak jakby mogło odnosić się też do tych, którzy spełniali "radości obowiązku" do '56, czy '89 roku i przywodzi na myśl bodajże księdza Tischnera, który pisał o tym, jak wielu myliło wybaczenie z zaproszeniem do rządzenia.
Ale Lenzowi udało się uniknąć jednak pułapek literatury zaangażowanej i stworzył powieść o osamotnieniu dziecka wychowanego w domu bez ciepła i miłości rodzinnej, o związkach człowieka z jego ziemią rodzinną (widać w tym zapowiedź "Muzeum ziemi ojczystej") wreszcie last but not least, o roli jaką w życiu odgrywa sztuka. Nie jest bowiem tajemnicą, że pod postacią Maksa Ludwika Nansena, kryje się wybitny niemiecki ekspresjonista Emil Nolde (zainteresowani bez większych problemów znajdą wiele analogii pomiędzy tymi postaciami). To wszystko zaś podane jest w powolnej narracji, kojarząca się z krokami strażnika, który "zbliżał się ze swojej dalekiej wartowni, (...), z taką samą wzmagającą oczekiwanie powolnością, z jaką statek wynurza się zza linii horyzontu, martwo wlokąc czas na kamiennych płytach." budującej nastrój i tworzącej poszczególne epizody tak, że w jakiś przedziwny sposób współgrają z obrazami artysty.
Dla mnie książka super. Polecam.
Już kiedyś udało Ci się zachęcić mnie do Lenza a teraz tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że muszę przeczytać :-) Świetna recenzja, jak zawsze przy okazji Twoich lektur sentymentalnych :-)
OdpowiedzUsuńDzięki ale na wszelki wypadek nie obiecuj sobie jednak zbyt wiele :-) dla mnie to jedna z tych książek "osadowych", po których wrażenie zostaje jeszcze długo po ich zakończeniu, no i niezbyt pasuje do tak radosnego okresu jakim są Święta Bożego Narodzenia :-)
UsuńKsiążka na Święta raczej się nie załapie, tym bardziej, że ciągle siedzę we wspomnieniowych lekturach :-) Ale na ponure dni zimowe może będzie jak znalazł :-)
UsuńJeśli chcesz popaść w stan depresyjny, to jak najbardziej się nadaje :-), może nawet nie dlatego, że sama historia jest tego rodzaju ale bardziej przez styl jej opowiadania.
UsuńJeśli chciałeś mnie ostrzec, to osiągnąłeś skutek odwrotny do zamierzonego :) Klimat depresyjny mnie nie odstrasza :)
UsuńMoże z depresją trochę przesadziłem, może bardziej pasowałoby określenie refleksyjność :-)
UsuńMoże trochę nie na temat - mam w domu kilka książek z tej serii Czytelnika, i zawsze zastanawiało mnie, co przedstawia ta grafika na okładce. Nie przypomina ona zupełnie niczego, co zna przyroda.
OdpowiedzUsuńRysunek przedstawia tę rzeźbę, od niej pochodzi nazwa serii (Nike).
UsuńPrzyznam się, że w dzieciństwie sądziłam, że to szkocki terier w szlafroku. :)
To Nike z Samotraki to obejrzenia w Luwrze :-)
UsuńHa ha ha, ja w dzieciństwie myślałam, że to but!
UsuńW dzieciństwie w braku abstrakcyjnej wyobraźni w ogóle nie miałem pojęcia co to takiego :-) a poznałem ją dzięki ... Centkiewiczom. W "Nie prowadziła ich gwiazda polarna" piszą o Dumont d'Urville'u, który przywiózł do Francji Wenus z Milo i szukając jej w encyklopedii trafiłem też na Nike z Samotraki :-)
UsuńOdetchnąłem z ulgą! (inni też to mieli, nie tylko ja)
UsuńDla mnie w dzieciństwie był to dziwny osobnik ze słoniowym uchem i wielkim nochalem, potem kojarzyłem go (ją!) z Ferdynandem Wspaniałym.
Szczęśliwego Nowego Roku (bo po świętach już to piszę)
i nieustającej weny czytelniczo-recenzenckiej życzę z Krakowa
Entuzjastyczny obserwator z rzadka pisujący
P.S. Czemu taka cisza na stronie Stary Malbork i gdzież blog Jacka K. - jego zdjęcia Malborka, Gdańska i Żuław były kapitalne?
Z "Ferdynandem"?! :-) skandal - właśnie czytam go swojemu synkowi i okazuje się, że Kern ciągle w grze :-).
UsuńJacek K., który był spiritus movens działalności popularyzatorskiej dotyczącej Malborka i okolic (zakładał wcześniej forum marienburg) już jakiś czas temu zamilkł, z nieznanych mi powodów nie pokazuje także zdjęć. W Starym Malborku udzielałem się tylko gościnnie zaledwie kilkanaście razy, tak że nie byłem nigdy jego prawdziwym gospodarzem i nie potrafię powiedzieć, czy nastąpi jego reaktywacja - jestem raczej realistą. Szkoda bo jest tam dużo interesujących zdjęć i sporo ciekawostek ale mówi się trudno.
Za życzenia oczywiście dziękuję i również życzę wszystkiego najlepszego.
przeczytałam,kiedyś,że to stylizowana sylwetka nike z samotraki-anna
OdpowiedzUsuńMnie się kiedyś Lekcja podobała, ta niespieszna narracja, krajobrazy. Ale to jedyny Lenz, którego zmogłem.
OdpowiedzUsuńNie tylko zmogłem :-) ale pochłonąłem jego "Muzeum ziemi ojczystej", choć do Ełku mam kawał drogi. W "Lekcji niemieckiego" widać zresztą jego zapowiedź bo związki bohaterów z ziemią ojczystą są bardzo mocne. Początkowo myślałem, że to sam Lenz stamtąd pochodził ale okazało się, że po wojnie siedział w tamtym Schlezwik-Holsztynie w obozie, w książce jest zresztą związany z tym epizod. Wróciłem do "Lekcji" po wielu latach i nie tylko nic przez ten czas nie straciła a powiedziałbym, że zyskała bo widzę w niej teraz o wiele więcej niż kiedyś.
UsuńJa próbowałem "Całe miasto mówi", ale nie zaiskrzyło. Lekcję bym kiedyś chętnie powtórzył, bo młody byłem, ale to musi poczekać.
UsuńNie bez kozery "Lekcja ..." i "Muzeum ..." uchodzą za jego najlepsze książki więc innych nie ryzykowałem :-) a w związku z Twoim niezaiskrzeniem "Całego miasta" to nawet nie będę próbował :-)
UsuńJa akurat nie muszę być miarodajny :P
UsuńNie bądź taki skromny, w razie czego i tak będzie na Ciebie :-)
UsuńTo już nie robi na mnie wrażenia :P
UsuńCzyżbyś był już aż tak obolały? :-)
UsuńRaczej zdążyłem się solidnie opancerzyć :P
UsuńAle to chyba na zapas bo przecież nie byłeś pod jakimś specjalnie silnym ostrzałem :-)
UsuńDo dziś leczę niektóre rany zadane memu literackiemu gustowi :P
UsuńNie roztkliwiaj się nad sobą, bądź twardy jak Roman Bratny :-) nawet jeśli były jakieś delikatne uszczypnięcia to to i tak jest nic z walcem, którym zostałem wczoraj przejechany przez M.M. "na okoliczność" niezrozumienia Anny Kareniny :-)
UsuńNależało Ci się walcowanie za wszystkie moje siniaki :P O! Teraz bądź twardy i weź to na klatę :D
UsuńAleż oczywiście, że wziąłem :-) a Ty mówiłeś, że jak potrzebuję adrenaliny to powinienem się wziąć za jakąś książkę o Wałęsie - a tu proszę "Anna Karenina" i jaka zabawa :-)
UsuńNie zawsze znajdzie się subtelny znawca Tołstoja, który podważy Twoją opinię. A Wałęsa to pewniak:P Możesz poczytać Poszłem Głowackiego, niby nic kontrowersyjnego, ale a nuż jakiś desperat się odezwie :D
UsuńTen nie był zbyt subtelny na dodatek okazał się trochę niedouczony :-) Od literatury "konfrontacyjnej" chyba sobie trochę odpocznę, w końcu Święta :-) - czytam teraz "Klaudiusza" Graves'a a temu nikt konfrontacyjności chyba nie zarzuci bo chyba nie ma nikogo komu by się książka nie podobała :-).
UsuńNigdy nie można być niczego pewnym:)
UsuńFakt, może się okazać, że nieprawidłowo ją odczytam :-)
UsuńKłaniam się nisko miłośnikom literatury, tu 56-latek z Krakowa. Lekcję czytałem 30 lat temu i właśnie powtarzam, mając to samo wrażenie - o wiele więcej teraz z niej rozumiem i czuję, chyba doświadczenie życiowe procentuje. Co do Lenza, polecam także jego opowiadania, są po prostu znakomite, bardzo żywe, każde zupełnie inne, jakby mikropowieść, naprawdę czyta się "z zapartym tchem", jak to się dawniej mówiło. W Polsce ukazały się dawno temu dwa zbiory: "Najszczęśliwsza rodzina miesiąca" oraz "Einstein przepływa Łabę pod Hamburgiem". Czytać te opowiadania równolegle z wersją oryginalną to lekcja doskonałej, bogatej niemczyzny. Czytając Lenza łapię się na tym, że czytam go nie dla problemów etycznych czy moralnych występujących tam, ale bardziej dla tego pięknego stylu, miękkiego, zwiewnego opowiadania. Potrafi delikatnym językiem opowiedzieć ciężkie i ponure sprawy jakby mimochodem, w lekkim zasmuceniu. Co do mnie, to właśnie tego szukam w książkach. Życzę pięknej lektury - Piotr.
UsuńTen tytuł pociąga mnie chyba od 30 lat, ale jakoś w ręce osobiście nie wpadł... skoro mówisz, że to jedna z Twoich ulubionych książek, może się za nią rozejrzę :)
OdpowiedzUsuńW bibliotece znajdziesz ją z pewnością w najbardziej zakurzonym kącie :-) a i pewnie na allegro do kupienia za grosze.
UsuńJa właśnie odkrywam Lenza, co jest związane z moją wizytą, którą odbyłem w lipcu w Ełku. I jestem naprawdę zachwycony. Na razie za mną "Za burtą" i "Lekcja niemieckiego", czytam też "Muzeum...".
OdpowiedzUsuńTo naprawdę literatura przez duże L, a "Lekcję..." odebrałem bardziej właśnie jako historię chłopca, który nie potrafił odnaleźć się w dziwnym świecie dorosłych niż rozliczenie z hitlerowską przeszłością. Twój wpis świetnie wydobywa z kolei właśnie to owo rozliczenie. Lenza będę polecał zawsze i wszędzie :)
Pewnie najlepiej byłoby czytać "Muzeum..." w Ełku, w jakiś jesienny wieczór, w starym poniemieckim domu z widokiem na jezioro ale i tak mam nadzieję, że nie będziesz zawiedziony. Wraz z "Dziećmi Jerominów" to chyba najlepsze mazurskie pozycje z heimatliteratur.
Usuń