Są takie książki, które umiejscawiam - to znaczy, niezależnie od tego, gdzie rozgrywa się ich akcja kojarzą się one z jakimś szczególnym, tym im przypisanym miejscem. Tak też jest z "Umarł mi. Notatnikiem żałoby" Ingi Iwasiów, który został przypisany do starego, poniemieckiego cmentarza w Cieplicach. Byłem tam niedawno, w listopadzie, w słoneczny, nadzwyczaj ładny, jak tę porę roku dzień, ostatni akord polskiej, złotej jesieni, niestety nie bez przyczyny. Ostatni raz byłem tam chyba jakieś trzydzieści lat temu, kiedy pod starymi nagrobkami leżeli ci, do których one pierwotnie należały choć i wówczas gdzieniegdzie było już widać ślady nowych porządków. Teraz w grobach dawnych mieszkańców Bad Warmbrunn leżą już inni, a na starych nagrobkach jeśli w ogóle ocalały były już nowe tablice ale cmentarz nadal roztaczał swoją atmosferę miejsca jakby wyrwanego z codziennej bieganiny i zgiełku.
To tu umiejscowiłem "Umarł mi" sam nie potrafiąc dokładnie wytłumaczyć - dlaczego? Ale to w sumie nieistotne i nie o tym miało być a o książce. Inga Iwasiów zastrzega w niej z góry - "nie wierzę w terapię (...) więc nie mogę tego pisania uznać za lekarstwo" ale z każdą stroną nabierałem przekonania, że to zastrzeżenie jest tylko rodzajem zasłony dymnej podobnie, tak jak i finalne wyznanie - "pisząc tę książkę, prawie nie udaję". Mam wrażenie, że wynikają one jakby z przestrachu własną szczerością wynikającą właśnie z terapeutycznej potrzeby wyrzucenia z siebie tego co boli, bo w jej książce "mi" jest co najmniej tak samo ważne jak "Umarł", jeśli nawet nie ważniejsze. Zaryzykowałbym nawet tezę, że "Notatnik żałoby" traktuje bardziej o samej Autorce, o jej przeżywaniu śmierci ojca (i nie tylko) niż o nim samym. Sama przecież dostrzega, że "ludziom łatwiej napisać, niż powiedzieć" a pisząc książkę bardzo osobistą, nie dziwię się, że jednocześnie na wszelki wypadek próbuje się chronić się za taką zasłoną.
A nie mam wątpliwości co do autentyczności i szczerości wyznań Autorki. Zbyt dużo tu szczegółów, które pewnie zna każdy, kto stracił kogoś bliskiego. Bo gdy pisze, że "za każdym razem, gdy stojąc lub sunąc w korku, mogę spojrzeć w stronę balkonu, mam nadzieję zobaczyć na nim babcię" czyż sami nie przypominany sobie domów, w których mieszkali nasi bliscy z żalem uświadamiając sobie, że już ich tam nie ma, w pierwszym odruchu mając nadzieję spotkać ich tam, gdzie zawsze ich spotykaliśmy? Czyż nie jest z nami tak, jak z Ingą Iwasiów, u której "opowieści - o przedmiocie, śmiesznym zdarzeniu i twarzy - wywołały całą lawinę dalszych szczegółowych przypomnień" niczym magdalenka umoczona w herbacie?
Chociaż odmiennie niż u niej te "dalsze szczegółowe przypomnienia" sprawiają, że nie stawiam sobie pytań, nawet jeśli miałyby być to pytania retoryczne "Co wygra, która wizja zostanie we mnie? Umieranie, którego nie widziałam, czy codzienność, z której do mnie mówił?" bo moi zmarli ciągle żyją w mojej pamięci, a raczej ożywają pod wpływem jakiegoś impulsu. Dzisiaj, tak jak Autorka, wraz z upływem lat i nabytymi doświadczeniami mam już taką wiedzę, że mógłbym "napisać poradnik na temat tego, jak traktować nagłe, bezsensowne, zabierające czas życzenia starych ludzi. Zwykle nie chcemy tych życzeń rozumieć. Traktujemy je jako oznaki starczego despotyzmu. Tymczasem są wołaniem o uwagę, wyrazem strachu przed śmiercią." Tyle tylko, że zabrakło mi jej albo nie umiałem spożytkować wówczas, kiedy powinienem był to zrobić. Ale z wiekiem doszedłem i do tego.
To nic, że w dniu śmierci naszych bliskich "nikt nie zauważył niczego wyjątkowego" (ten passus trochę zazgrzytał mi kiczowatą wariacją na temat zakończenia "Na Zachodzie bez zmian" E.M. Remarque'a). Jakie to w końcu ma znaczenie, przecież ich życie przez to nie stało się mniej istotne. Jak pisał w słynnej Medytacji XVII John Donne - "Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie."
Tak jak "Bambino" było dla mnie książką ważną ze względu na wątki, które odnajdywałem w losach własnej rodziny, tak i w "Umarł mi" znajduję podobne detale (nawiasem mówiąc wiele tu odwołań do "Bambino"). Tak jak Iwasiów pamięta wieczorną modlitwę swoich dziadków "klęczeli tak, on przy swoim tapczanie, babcia przy swoim pod oleodrukiem przedstawiającym Golgotę", tak ja pamiętam modlitwę swojej Babci, choć oleodruk był inny. A już sam, tak jak jej ojciec, który "brał w swoje smukłe palce kluczyk, umieszczał go delikatnie w dziurce. Przekręcał, nasłuchiwał. Naciągał ciężarki. Przykładał ucho do skrzynek." nakręcam w podobny sposób wiszący w domu stary zegar Gustava Becker'a, tyle tylko, że ten nie ma ciężarków a wahadło (zresztą i zegary z okładki to także nie te, które nakręcał bo to zegary kuchenne bez naciągu). Nie mówiąc już o tym, że tak jak ona, nie raz studziłem "herbatę, przelewając ją z kubka do kubka".
To wszystko buduje aurę autentyczności i szczerości, której tak się Inga Iwasiów obawia, a która stanowi najważniejszą jeśli w ogóle nie jedyną zaletę książki. Nie powiem, że jest to książka świetna i bez wad - bo nie jest, ale czułbym się niezręcznie pisząc o nich, biorąc pod uwagę jej bardzo intymny charakter. W każdym razie, na pewno to nie one nadają jej ton i nie burzą jej atmosfery. Polecam.
A nie mam wątpliwości co do autentyczności i szczerości wyznań Autorki. Zbyt dużo tu szczegółów, które pewnie zna każdy, kto stracił kogoś bliskiego. Bo gdy pisze, że "za każdym razem, gdy stojąc lub sunąc w korku, mogę spojrzeć w stronę balkonu, mam nadzieję zobaczyć na nim babcię" czyż sami nie przypominany sobie domów, w których mieszkali nasi bliscy z żalem uświadamiając sobie, że już ich tam nie ma, w pierwszym odruchu mając nadzieję spotkać ich tam, gdzie zawsze ich spotykaliśmy? Czyż nie jest z nami tak, jak z Ingą Iwasiów, u której "opowieści - o przedmiocie, śmiesznym zdarzeniu i twarzy - wywołały całą lawinę dalszych szczegółowych przypomnień" niczym magdalenka umoczona w herbacie?
Chociaż odmiennie niż u niej te "dalsze szczegółowe przypomnienia" sprawiają, że nie stawiam sobie pytań, nawet jeśli miałyby być to pytania retoryczne "Co wygra, która wizja zostanie we mnie? Umieranie, którego nie widziałam, czy codzienność, z której do mnie mówił?" bo moi zmarli ciągle żyją w mojej pamięci, a raczej ożywają pod wpływem jakiegoś impulsu. Dzisiaj, tak jak Autorka, wraz z upływem lat i nabytymi doświadczeniami mam już taką wiedzę, że mógłbym "napisać poradnik na temat tego, jak traktować nagłe, bezsensowne, zabierające czas życzenia starych ludzi. Zwykle nie chcemy tych życzeń rozumieć. Traktujemy je jako oznaki starczego despotyzmu. Tymczasem są wołaniem o uwagę, wyrazem strachu przed śmiercią." Tyle tylko, że zabrakło mi jej albo nie umiałem spożytkować wówczas, kiedy powinienem był to zrobić. Ale z wiekiem doszedłem i do tego.
To nic, że w dniu śmierci naszych bliskich "nikt nie zauważył niczego wyjątkowego" (ten passus trochę zazgrzytał mi kiczowatą wariacją na temat zakończenia "Na Zachodzie bez zmian" E.M. Remarque'a). Jakie to w końcu ma znaczenie, przecież ich życie przez to nie stało się mniej istotne. Jak pisał w słynnej Medytacji XVII John Donne - "Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie."
Tak jak "Bambino" było dla mnie książką ważną ze względu na wątki, które odnajdywałem w losach własnej rodziny, tak i w "Umarł mi" znajduję podobne detale (nawiasem mówiąc wiele tu odwołań do "Bambino"). Tak jak Iwasiów pamięta wieczorną modlitwę swoich dziadków "klęczeli tak, on przy swoim tapczanie, babcia przy swoim pod oleodrukiem przedstawiającym Golgotę", tak ja pamiętam modlitwę swojej Babci, choć oleodruk był inny. A już sam, tak jak jej ojciec, który "brał w swoje smukłe palce kluczyk, umieszczał go delikatnie w dziurce. Przekręcał, nasłuchiwał. Naciągał ciężarki. Przykładał ucho do skrzynek." nakręcam w podobny sposób wiszący w domu stary zegar Gustava Becker'a, tyle tylko, że ten nie ma ciężarków a wahadło (zresztą i zegary z okładki to także nie te, które nakręcał bo to zegary kuchenne bez naciągu). Nie mówiąc już o tym, że tak jak ona, nie raz studziłem "herbatę, przelewając ją z kubka do kubka".
To wszystko buduje aurę autentyczności i szczerości, której tak się Inga Iwasiów obawia, a która stanowi najważniejszą jeśli w ogóle nie jedyną zaletę książki. Nie powiem, że jest to książka świetna i bez wad - bo nie jest, ale czułbym się niezręcznie pisząc o nich, biorąc pod uwagę jej bardzo intymny charakter. W każdym razie, na pewno to nie one nadają jej ton i nie burzą jej atmosfery. Polecam.
Napisałabym, jak bardzo bliskie są mi fragmenty słów autorki, cytowane powyżej i jak bardzo kojarzą mi się z tak niedawno przeżywanymi wydarzeniami.........
OdpowiedzUsuńale to zbyt osobiste, więc nie napiszę....:-(
Piękna, nastrojowa i smutna recenzja.
Dziękuję. Trochę spóźniona ale może to i lepiej, że kiedy tam jechałem nie miałem książki pod ręką ...
UsuńKupiłam spontanicznie, bo temat więcej niż bliski.. Cieszę się, że polecasz. Ale przyznam, że jestem zaskoczona. U Ciebie coś z nowości to jednak swego rodzaju rewolta ;)
OdpowiedzUsuńFakt, zwykle u mnie nowości mają już kilkuletni staż ale w końcu co to jest te parę lat w porównaniu z historią literatury :-). Nie powiem, że "Umarł mi" polecam bez zastrzeżeń i nagrody Nike bym jej nie przyznał (dalekoooo jej do Myśliwskiego) ale Iwasiów ma u mnie spory kredyt zaufania po "Bambino" a i temat który podjęła okazał się, niestety, na czasie.
UsuńWiesz, samo to, że polecasz daje pozycji spory kredyt zaufania :-) Przykre, że temat okazał się dla Ciebie na czasie.. Może takie lektury pozwalają choć trochę łatwiej się z nim zmierzyć? Choć tutaj nigdy nie jest łatwiej.
UsuńW tym przypadku akurat nie był ktoś aż tak bliski jak dla Iwasiów, ale odżyły stara wspomnienia i to co mnie zaskoczyło, to podobieństwo odczuć związanych z utratą bliskiej osoby mimo, że z Autorką dzieli mnie prawie wszystko :-).
UsuńBoję się takich książek...
OdpowiedzUsuńMoże zacznę od Bambino?
Ale się jeszcze zastanowię bo ten cały Gender to był, powiedzmy, że średnio frapująco humorystyczny ;)
Bać się nie ma czego, a do książki trzeba mieć nastrój - nie da się ukryć. Iwasiów może trochę drażnić na początku - to właśnie tu przeważa to "mi" nad "Umarł" i dostrzec można w dalekim tle "jedynie słuszne" pokłosie genderu ale to na szczęście mija. Z lekko "filozoficznymi" zakończeniami rozdziałów też dałabyś sobie radę. Pomyśl ja dałem - to Ty nie potrafisz?! :-). "Bambino" na pewno jest lepsze (warto wcześniej przeczytać "Dziewczęta z Nowolipek") ale jest też specyficzne i bardziej dociera do tych, którzy pochodzą z Kresów albo mają świadomość pochodzenia stamtąd swoich rodzin (w przypadku młodszego pokolenia). Bez tego połowa klimatu książki odpada, to tak jak czytać "Blaszany bębenek" nie będąc nigdy w Gdańsku - owszem można ale to jednak nie to. W każdym razie zbieram się do przeczytania dalszego ciągu "Bambino" - "Ku słońcu" - omne trinum perfectum :-)
Usuńchciałam tylko zapytać czy czytał pan"ćwiczenia z utraty"agaty tuszyńskiej a jeżeli tak,to jak to się ma książki ingi iwasiów?-anna
OdpowiedzUsuńTuszyńską znam tylko z "Oskarżonej: Wiery Gran" tak, że na temat jej "Ćwiczeń z utraty" nic nie mogę powiedzieć.
UsuńPodziwiam ludzi, którzy potrafią takie doświadczenia przekuwać w słowa, pisać o tym książki. Chciałabym przeczytać "Matka odchodzi" Różewicza, może kiedyś się odważę.
OdpowiedzUsuńMyślę, że wbrew temu co pisała dla Iwasiów była to jednak forma terapii a i ma chyba lekko ekshibicjonistyczną (a la rozmówcy Ewy Drzyzgi) potrzebę mówienia/pisania o sobie. Z czego to wynika nie mam pojęcia. Różewicza nie czytałem i sam jestem ciekaw czy jest pomiędzy obu książkami związek ale na razie chyba sobie odpuszczę sprawdzenie.
UsuńPoco ja czytam, (tą recenzję) i tak miałam ochotę przeczytać "Umarł mi". Kulturowo ciekawe dlaczego czujemy się niezręcznie w obliczu żałoby, w szczególności cudzej, bo własnej--- to wiadomo. Polecam, inne, ale ad vocem tematu "Rok magicznego myślenia"
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że jednak nie odniosłaś poczucia zmarnowanego czasu po lekturze recenzji, w razie czego pociesz się myślą, że to tylko kilka minut :-). Swoją drogą, że też w okolicach Bożego Narodzenia takie tematy trzymają się człowieka - a Didion dodaję do Różewicza.
UsuńTematyka bardzo smutna, nostalgiczna , w tej chwili faktycznie nie mam nastroju na takie smutne tematy, ale w przyszłości będę miała na uwadze, bo bardzo mnie interesuje.
OdpowiedzUsuńTo rzeczywiście książka, do której lektury trzeba mieć nastrój.
Usuń