Dzisiaj to już nie te czasy, kiedy wspomnienia niemieckich wypędzonych stanowiły sensację, bo dotykały drażliwego dla nas tematu przeszłości "Ziem Odzyskanych", które jak się potem w trakcie lektury okazywało, były nie tyle odzyskane co zdobyte. Z "Dziennika" wyłania się okrutna wiedza o tym, co się działo na tych terenach a "wyczyny" rosyjskich "wyzwolicieli" budzą nie mniejszą grozę, niż to co robili niemieccy żołnierze. To opis czasu i miejsc, "gdzie nie sięga żadne prawo, wszystkie cechy objawiają się ze szczególną ostrością. Nawet fakt, że widzi cię ludzkie oko, nie jest już powodem, by odstąpić od jakiegoś zamiaru. Wszystko jest dozwolone, ponieważ nie ma nikogo, kto mógłby tego zabronić. I można się poważnie zastanowić, czy wychowanie i moralność nie są tylko luksusem na spokojne czasy."
Tak się jakoś składało, że zapiski wypędzonych, na które dotychczas wpadłem to wspomnienia kobiet, zresztą różnego ciężaru gatunkowego; od nijakich "Nazw, których nikt już nie wymienia" poprzez "Czas kobiet" a skończywszy na "Wypędzonych". Na tym tle "Dziennik z Prus Wschodni" jawi się jako coś wyjątkowego bo napisany jest przez mężczyznę ale to jeszcze najmniejsza cecha jego wyjątkowości. To co mnie uderzyło, to odrębność, w porównaniu z innymi wspomnieniami, punktu widzenia von Lehndorffa w stosunku do opisywanego świata. Może ona być dla nas irytująca, ponieważ opowiada on o tym co widział i czego doświadczył jakby z punktu widzenia człowieka żyjącego w innym świecie, co wypływa z faktu, że mamy do czynienia z człowiekiem głęboko religijnym, dla którego wiara to nie tylko kwestia werbalnych deklaracji.
Otóż zaskakujące jest to, że nawet w opisach bestialstw nie czuje się gniewu a raczej rezygnację, pogodzenie się z losem i przyjmowanie ich jako dopustu Bożego. "Po zmroku przychodzi nasza obstawa ze ślepymi latarkami i wszystko przetrząsa. Kobiety skamlą albo klną; wywlekają je przy udziale Polaków. To piekło chyba nigdy się nie skończy. "Dawaj siuda! Frau komm!" Dźwięczy mi to w uszach gorzej niż wszystkie przekleństwa świata. Jeśli to, co oznacza życie, stoi pod znakiem śmierci, to triumf szatana osiąga apogeum. Nie przeszkadza im wcale, że mają przed sobą półtrupy. Osiemdziesięcioletnie kobiety narażone są tak samo, jak nieprzytomne (później się dowiedziałem, że moja ranna w głowę pacjentka została zgwałcona niezliczoną ilość razy, nic o tym nie wiedząc)."
To czego doświadczają Niemcy przedstawione jest w kategoriach ogólnoludzkiej krzywdy, która dosięgnąć może każdego, a nie odwetu i karu (w kategoriach zbiorowych) będących konsekwencją wojny przez nich rozpętanej. Nie ma tu nienawiści, żalu czy pretensji wobec Rosjan i Polaków, choć od czasu do czasu pobrzmiewa w "Dzienniku" coś jakby nuta wyższości kulturalnego Niemca nad dziczą rosyjską. Z drugiej jednak strony von Lehndorff nie ucieka od opisu postaw, które deprecjonują samych Niemców: aktów kanibalizmu, porzucania rodzin przez mężczyzn czy dobrowolnego współżycia Niemek z Rosjanami. Charakterystyczna jest uwaga, że jego ciotka nie mogła uskarżać się na sposób traktowania jej przez Polaków. "Raz ją pobili, co nie było przyjemne. Poza tym jednak wszystko, co tu dotychczas przeżyła, jest jak wczasy w porównaniu z półrocznym pobytem na Gestapo w Allensteinie."
Dla nas szczególnie interesujący jest wątek polski. Autor przebywał w okolicach Susza, który przed wojną liczył ok. 6000 mieszkańców, a w którym "w istniejących jeszcze mieszkaniach wokół zniszczonego centrum osiedliło się około 1200 Polaków, ale wydaje się, że niewielu chce tu zostać na stałe. Większość nie może usiedzieć na miejscu, a pociąg kursujący raz albo dwa razy dziennie zapchany jest łazęgami, którzy nie znaleźli jeszcze stałego lokum albo chcą rozejrzeć się za czymś lepszym." "Wszystkich łączy jedno - są wykorzenieni, w przeciwnym razie nie przybywaliby tu dobrowolnie, na te spustoszone ziemie, z którymi nic ich nie wiąże, może z wyjątkiem tych nielicznych, którzy podczas wojny pracowali tu na roli, a teraz w opuszczonych gospodarstwach próbują od nowa budować swą egzystencję."
I to w związku z relacjami ze zwykłymi Polakami pojawia się, chciałoby się powiedzieć - wreszcie - wątek rozliczeniowy - "wojna straszliwie ich sponiewierała, przy czym nie wiadomo, od której strony doznali więcej krzywd i strat - zachodniej czy wschodniej. Często jestem głęboko zawstydzony, z jaką gotowością w reakcji na ludzkie słowo odrzucają uzasadnione pragnienie zemsty, zaś to, co wyrządziliśmy im za pośrednictwem Hitlera postrzegają jako rodzaj zbłądzenia, niemającego nic wspólnego z niemieckim charakterem.", bo już w odniesieniu do reprezentantów władzy - milicji wykazuje daleko posuniętą, nazwijmy to, rezerwę. Ciekawostką jest też wzmianka o polskich partyzantach (być może chodzi o V Wileńską Brygadę mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki") i próbach polonizacji Niemców.
W sumie trafiła mi się świetna książka, zdecydowanie najlepsza pozycja dotycząca losu wypędzonych, której punkt widzenia odległy jest od tego, czego można by się spodziewać w tego rodzaju literaturze. Polecam.
Otóż zaskakujące jest to, że nawet w opisach bestialstw nie czuje się gniewu a raczej rezygnację, pogodzenie się z losem i przyjmowanie ich jako dopustu Bożego. "Po zmroku przychodzi nasza obstawa ze ślepymi latarkami i wszystko przetrząsa. Kobiety skamlą albo klną; wywlekają je przy udziale Polaków. To piekło chyba nigdy się nie skończy. "Dawaj siuda! Frau komm!" Dźwięczy mi to w uszach gorzej niż wszystkie przekleństwa świata. Jeśli to, co oznacza życie, stoi pod znakiem śmierci, to triumf szatana osiąga apogeum. Nie przeszkadza im wcale, że mają przed sobą półtrupy. Osiemdziesięcioletnie kobiety narażone są tak samo, jak nieprzytomne (później się dowiedziałem, że moja ranna w głowę pacjentka została zgwałcona niezliczoną ilość razy, nic o tym nie wiedząc)."
To czego doświadczają Niemcy przedstawione jest w kategoriach ogólnoludzkiej krzywdy, która dosięgnąć może każdego, a nie odwetu i karu (w kategoriach zbiorowych) będących konsekwencją wojny przez nich rozpętanej. Nie ma tu nienawiści, żalu czy pretensji wobec Rosjan i Polaków, choć od czasu do czasu pobrzmiewa w "Dzienniku" coś jakby nuta wyższości kulturalnego Niemca nad dziczą rosyjską. Z drugiej jednak strony von Lehndorff nie ucieka od opisu postaw, które deprecjonują samych Niemców: aktów kanibalizmu, porzucania rodzin przez mężczyzn czy dobrowolnego współżycia Niemek z Rosjanami. Charakterystyczna jest uwaga, że jego ciotka nie mogła uskarżać się na sposób traktowania jej przez Polaków. "Raz ją pobili, co nie było przyjemne. Poza tym jednak wszystko, co tu dotychczas przeżyła, jest jak wczasy w porównaniu z półrocznym pobytem na Gestapo w Allensteinie."
Dla nas szczególnie interesujący jest wątek polski. Autor przebywał w okolicach Susza, który przed wojną liczył ok. 6000 mieszkańców, a w którym "w istniejących jeszcze mieszkaniach wokół zniszczonego centrum osiedliło się około 1200 Polaków, ale wydaje się, że niewielu chce tu zostać na stałe. Większość nie może usiedzieć na miejscu, a pociąg kursujący raz albo dwa razy dziennie zapchany jest łazęgami, którzy nie znaleźli jeszcze stałego lokum albo chcą rozejrzeć się za czymś lepszym." "Wszystkich łączy jedno - są wykorzenieni, w przeciwnym razie nie przybywaliby tu dobrowolnie, na te spustoszone ziemie, z którymi nic ich nie wiąże, może z wyjątkiem tych nielicznych, którzy podczas wojny pracowali tu na roli, a teraz w opuszczonych gospodarstwach próbują od nowa budować swą egzystencję."
I to w związku z relacjami ze zwykłymi Polakami pojawia się, chciałoby się powiedzieć - wreszcie - wątek rozliczeniowy - "wojna straszliwie ich sponiewierała, przy czym nie wiadomo, od której strony doznali więcej krzywd i strat - zachodniej czy wschodniej. Często jestem głęboko zawstydzony, z jaką gotowością w reakcji na ludzkie słowo odrzucają uzasadnione pragnienie zemsty, zaś to, co wyrządziliśmy im za pośrednictwem Hitlera postrzegają jako rodzaj zbłądzenia, niemającego nic wspólnego z niemieckim charakterem.", bo już w odniesieniu do reprezentantów władzy - milicji wykazuje daleko posuniętą, nazwijmy to, rezerwę. Ciekawostką jest też wzmianka o polskich partyzantach (być może chodzi o V Wileńską Brygadę mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki") i próbach polonizacji Niemców.
W sumie trafiła mi się świetna książka, zdecydowanie najlepsza pozycja dotycząca losu wypędzonych, której punkt widzenia odległy jest od tego, czego można by się spodziewać w tego rodzaju literaturze. Polecam.
Ważny głos w sprawie wypędzonych. Zwłaszcza ta moralność, ukazana jako luksus na czas pokoju...
OdpowiedzUsuńVon Lehndorff pokazuje jednak, że ten "luksus" był nawet w tamtym okresie w zastosowaniu, w zależności od człowieka oczywiście.
UsuńDobrze, że pojawia się jakaś odrobina człowieczeństwa.
UsuńW przypadku von Lehndorffa to nie odrobina, ale ona pojawia się także i u innych i to niekiedy zaskakujących postaci.
UsuńNajlepsza powiadasz ? Lista się wydłuża tylko doba coś nie chce. Ostatnie dwa dni spędziłam na blogu "To przeczytałam" i też sporo sobie książek wynotowałam ... kiedy to czytać u diabła. Sięgnęłam po Yehudę by choć przejrzeć ( ostatnio BZwL o tym pisał) i szukając fragmentu o Zofii Kossak Szczuckiej by napisać coś w/w zaczęłam od nowa czytać Bartoszewskiego. Czasu , czasu na wszystko brak !
OdpowiedzUsuńTo prawda - brak. Yehuda?! ... - nawet nie wiem, kto zacz :-)
UsuńChodzi o "Utracone dzieciństwo " niedawno pisał o tym BZ http://www.zacofany-w-lekturze.pl/2014/04/dojrzewanie-w-warunkach-infernalnych.html o tutaj , pozwolę sobie wkleić link. I przypomniał mi tym samym że mam to na półce i najwyższy czas przeczytać.
UsuńAaaa ... to już kojarzę :-)
Usuń"Łupaszka" był Zygmuntem, nie Zbigniewem :)
OdpowiedzUsuńKsiążkę sobie notuję, bo tytułu tego nie znałam, a tematyka mocno mnie interesuje.
Smutne to, że dopiero kiedy przychodzi pokonfliktowe opamiętanie (celowo nie piszę "powojenne", bo nie o tę wojnę tylko mi chodzi), znów człowiek człowieka w tym drugim zaczyna widzieć, jego krzywdę, cierpienie, poniewierkę.
I szczególnie przykre, kiedy się czyta te wspomnienia niezliczone i po raz kolejny uderza, jak łatwo zacierają się granice pomiędzy katem a ofiarą.
Oczywiście - już poprawiam :-)
UsuńW "Dzienniku" von Lehndorffa nie ma mowy o zatarciu granic pomiędzy katem i ofiarą, zresztą w innych relacjach, które czytałem także, bo nie można zatrzeć granicę pomiędzy na przykład tabunem żołnierzy a gwałconą bezbronną kobietą.
Ale chodziło mi również i o coś innego: granica zaciera się w obłędnej spirali odwetów, zemsty. Ofiary przejmują role katów. Oczywiście, pospolite zezwierzęcenie takiemu wartościowaniu nie podlega.
OdpowiedzUsuńP.S. I masz rację, tyle, że z przytoczonej przez Ciebie relacji wynika, że wyciąganie kobiet do gwałtów odbywało się przy współudziale Polaków. W takim przypadku granica się jednak zaciera.
Usuń(urwało mi ten fragment z wcześniejszej odpowiedzi - nie wiem dlaczego)
Powiedziałbym, że nie tyle zaciera się granica ile odwracają role i to też w ujęciu zbiorowym (Niemcy - Rosjanie, Niemcy - Polacy) bo nie w kategoriach indywidualnej winy i kary - przecież kobiety, które były gwałcone raczej niczego nie zrobiły swoim oprawcom, a i gwałcący Uzbek nie zaznał z rąk Niemców krzywdy, a co dopiero mówić o starcach czy dzieciach.
UsuńPS.
Akurat też cytat ze współudziałem "naszych" napatoczył mi się jako pierwszy i jest jedynym miejscem, w którym zaznaczyliśmy w ten sposób swoją obecność. Aczkolwiek von Lehndorff podaje jeszcze wiele przykładów naszego mało chwalebnego zachowania, to już nigdy nie tego rodzaju.
W ogóle nie podejmuję się rozważań nad zbydlęceniem człowieka, bo nie jestem w stanie objąć rozumem sytuacji, kiedy np. - jak czytam we wspomnieniach byłych więźniarek obozów koncentracyjnych - zdarzało się nierzadko, że były gwałcone przez "wyzwolicieli", nie zdążywszy nawet zamienić obozowego pasiaka na zwykłe ubranie.
UsuńObawiam się otarcia o stereotyp, gdybym jednak pokusiła się o nazywanie w takim przypadku rzeczy po imieniu.
Dla mnie to też nie do pojęcia - von Lehndorff wspomina o młodej Rosjance, której po kryjomu pomagał bo oficjalnie niemiecki lekarz nie mógł leczyć Rosjan, która wcześniej trzy lata była na robotach przymusowych i jak twierdziła był to dla niej najszczęśliwszy okres. Po wyzwoleniu została zgwałcona przez Rosjan tak jak i Niemki, wskutek czego została zarażona. Musiała zamieszkać i współżyć ze strażnikiem obozowym, który pilnował Niemców - tyle tylko, że dzięki temu nie cierpiała głodu.
UsuńAtawizmy ludzkie: zająć teren - przemocą i nie licząc się z niczym, obsikać go, a najchętniej obsiać swoim nasieniem. Wyprzeć terytorialnie i genetycznie swoich wrogów. Jakie to proste. I jakże przydatne są do tego samice, czytaj kobiety.
OdpowiedzUsuńCzyż nie jest to trwała nauka z historii?
Okazuje się, że oblicze wojny ciągle pozostaje takie samo - najbardziej uderza w bezbronnych i najsłabszych.
UsuńA ta książeczka u mnie leży i czeka - mam zamiar czytać w wakacje:)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy to dobry pomysł czytać takie książki w czasie wakacji, ale w sumie nigdy nie ma dobrego czasu na taką lekturę a jednocześnie każdy czas jest dobry.
UsuńPlan jest taki: w wakacje przyjeżdża do mnie na kilka dni szwagierka i to ona mi "Dziennik" poleciła i sprezentowała (wie że dzienniki zbieram). I mam go czytać przy niej i mamy o ni dyskutować. I NIE WOLNO mi wcześniej:)))))
UsuńTwoja szwagierka gra chyba trochę nie fair, bo przecież sama, jak rozumiem, samodzielną lekturę von Lehndorffa ma już za sobą :-)
UsuńOryginalnie się rzecz zapowiada, aczkolwiek to tematyka niezwykle śliska. Bardzo jestem ciekaw, co wyjdzie z tej lektury, i mam nadzieję, że kiedyś znajdę na nią czas.
OdpowiedzUsuńEeee tam, tematyka była śliska może jeszcze z 10 - 20 lat temu, dzisiaj świadomość tego, że w stosunku do pokonanych nie okazaliśmy się zbyt rycerscy, łagodnie rzecz ujmując, a o Rosjanach nie ma nawet co mówić, jest raczej normą.
UsuńNie to miałem na myśli. Chodzi mi o dobrych i złych, o mechanizmy, które powodują, że dobrzy ludzie zachowują się jak psychopaci.
UsuńWytłumaczenie tego w "Dziennikach" się nie znajdzie, to mieszanka różnych postaw zarówno wśród Polaków, Niemców jak i Rosjan. Witać tylko, że im bardziej ekstremalna sytuacja tym bardziej ekstremalne zachowania (w jedną i drugą stronę), a im bardziej robiło się spokojnie (na tamte warunki oczywiście) tym bardziej ludzie normalnieli.
UsuńMechanizmy, które tym rządzą, to raczej domena psychologii społecznej niż literatury pięknej czy nawet dokumentalnej. Pisząc, że łatwo się na tym temacie poślizgnąć, miałem na myśli, że „Dzienniki” nie muszą określać tych zależności, ale powinny być zgodne z tym, co wiemy na ten temat. I na razie mam nadzieję, że są. Niestety wielu autorów ulega pokusie czynienia z profesjonalnych katów sadystów, z psychopatów fanatyków, z dobrych ludzi wmanewrowanych w złe role bestii. Już to, co napisałeś, że jest korelacja między sytuacją a poziomem agresji, wyjątkowo dobrze rokuje.
UsuńU von Lehndorffa nie ma prostych diagnoz, które by siekierką porządkowały świat. Ewentualnie można mówić o przeciwstawieniu barbarzyństwa cywilizacji ale to nie jest równoznaczne z przeciwstawieniem Rosjan a potem Polaków - Niemcom choć oczywiście w dużej części ten podział tak przebiega. Ale gdy pisze np., że głos Niemki "że furer nas zagazuje" (tzn. w "trosce" o naród nie dopuści by Niemcy zostali wydani na pastwę Rosjan), przyjmowany był jako coś normalnego to widać, że barbarzyństwo w takim szerokim rozmiarze nie było zarezerwowane tylko dla jednej nacji.
Usuń"...może wojna wyzwala w ludziach ich prawdziwą naturę,
OdpowiedzUsuńmoże to społeczeństwo,a nie wojna,zmusza człowieka do zachowania sprzecznego z jego naturą..."
niestety nie wiem z czego ja to wypisałam,gdzie ja to znalazłam,ale pamiętam,że kiedyś się nad tym zastanawiałam,zwłaszcza w odniesieniu do takich sytuacji,o których mowa w powyższej dyskusji-anna
Wygląda na to, że ten kto to powiedział miał rację, choć można by dodać, że każda trudna sytuacja tę naturę wyzwala - będę musiał chyba powtórzyć sobie "Lorda Jima" na tę okoliczność.
UsuńNo - nie jest tak do końca. Czasami najmniej znaczący element sytuacji sprawia, że całkiem inną twarz człowiek okazuje. Przeprowadzono na ten temat liczne eksperymenty, ale i w „naturze" można to obserwować. Klęski żywiołowe w USA i Indiach. Oba kraje wielkie, oba o wielkich dysproporcjach stanu posiadania, i w jednym wojsko trzeba wysyłać do walki z rabusiami, a w drugim grabieże są w takich sytuacjach wyjątkiem. Ja osobiście uważam, że człowiek jest z natury dobry, tylko że jeśli jest nieświadomy podstępnych nacisków, jakie wywierają nań Sytuacja i System, to skutki są opłakane. A że większość ludzi jest nieświadoma, przekonana o własnej prawości i wolnej woli, to i najczęściej jest jak jest. Zamiast powtarzać „Lorda Jima” proponuję coś z psychologii społecznej. Nie żebym mia coś przeciwko Korzeniowi :)
UsuńNam zdecydowanie bliżej do USA w tym względzie, niestety :-). A co do "Lorda Jima" i psychologii społecznej to myślę, że Conrad jeśli chodzi o prawdę o człowieku, ciągle jest nie do pobicia.
Usuń