niedziela, 3 sierpnia 2014

Lord Jim, Joseph Conrad

Jaki chłopiec w dzieciństwie nie marzył o dokonaniu bohaterskich czynów? To nic, że z biegiem lat okazywało się, że nie było okazji uratować nikogo z topieli ani z pożaru, nie udało się odkryć skarbów ani wygrać bitwy, "a to, co zdobywamy ... ech, lepiej zamilczę o tym; ale któż z nas zdoła powstrzymać wobec młodzieńczych wspomnień?" Ale nie wybrałem powieści Conrada żeby snuć wspomnienia z własnej młodości lecz ze względu na 70 rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego bo przecież jednym z elementów powstańczego etosu była Conradowska wierność zasadom, a kto jest jej lepszym przykładem jak nie tytułowy bohater "Lorda Jima"?


Zastanawiałem się na czym polega fenomen powieści Conrada - może na tym, że tak jak często w życiu szlachetność przegrywa z nikczemnością, a może na tym, że jest to opowieść o "jednym z nas", przedstawionym w - o, zgrozo! - ciągle żywym, tradycyjnym, konserwatywnym wymiarze, w którym postawa mężczyzny wymyka się możliwościom zrozumienia jej przez kobietę.

Nie dziwię się snuciu paraleli pomiędzy postawą powstańców a bohaterem "Lord Jima", wszak byli zbliżonym wieku, wychowani na tych samych wartościach, dla nich nie było abstrakcją stwierdzenie, że "każde źdźbło trawy ma swoje miejsce na ziemi, skąd czerpie życie i siły; i tak samo człowiek jest wrośnięty w kraj, z którego czerpie swą wiarę wespół z życiem", rozumieli wartość "staroświeckich imponderabiliów", które nie były dla nich tylko abstrakcyjnymi pojęciami -  "Ale honor, honor, proszę pana ... Honor! ... To, to jest rzeczywiste, to, to naprawdę istnieje! A co życie może być warte, jeśli ... - (...) - ... jeżeli honor jest stracony (...)" i co do których nie uznawali kompromisów - "cnota jest jedna na całym świecie i jedna jest tylko wiara, jeden należyty sposób kierowania życiem i umierania."

Dzisiaj Jim ze swoim romantyzmem pewnie miałby niewielkie szanse na zrozumienie, przez jednych skazany na wieczyste potępienie za chwilę nadmiernej troski o własne życie, a żadna "kara za bohaterskie rojenia jego imaginacji, pokuta za pożądanie chwały, której nie był w stanie udźwignąć" nie byłaby dla nich zapewne wystarczająca.  Dla drugich byłby prawdopodobnie nieszkodliwym dziwakiem pozbawionym trzeźwego, pragmatycznego spojrzenia na świat, i zupełnie nie doceniliby oni jego odwagi stanięcia twarzą w twarz z konsekwencjami własnego czynu, który w gruncie rzeczy tak na prawdę niewielu obchodził.

A przecież cała jego postawa wydaje się tak po ludzku jak najbardziej zrozumiała. Z pewnością nie jest chwalebne tchórzostwo i pozostawienie na pastwę losu, na pewną wydawałoby się śmierć setek ludzi, których powierzono jego opiece. I nie jest żadnym usprawiedliwieniem tego czynu ani to, że sami nie wiemy jak byśmy postąpili na jego miejscu ani tym bardziej to, że nie był w "pogotowiu". Ale czy poszukiwanie odkupienia hańby nie jest dostateczną pokutą?

Fakt, Jim jest egocentryczny, jeśli o to chodzi to nic się ani przed i ani po nie zmieniło. Tyle jednak, że o ile wcześniej "serce miał pełne szlachetnych porywów, a w myśli rozważał swą wyższość" i "myśli jego były przepełnione walecznymi czynami: kochał te swoje marzenia i sukcesy urojonych czynów", to po tym gdy uświadomił sobie jak to "niemiło się przekonać, że człowiek nie może urzeczywistnić swego marzenia, bo ma za mało sił albo mało zdolności" stał się tylko maruderem  tęskniącym "bez ustanku za swym utraconym skromnym miejscem w szeregach", w których nikt nie odczuwał jego braku i do których powrotu nikt go nie wzywał.

Jego życie stało się pasmem ciągłego udawadniania, że jest "jednym z nas", że należy do ludzi, "których istnienie opiera się po prostu na uczciwej wierze i instynktownej odwadze. Nie chodzi mi o odwagę wojskową ani odwagę cywilną, ani żaden specjalny rodzaj odwagi. Mam na myśli tę wrodzoną zdolność do spojrzenia pokusie prosto w oczy - gotowość bynajmniej nie intelektualną, lecz pozbawioną pozy odporność, być może, wyzbytą wdzięku, ale bezcenną - instynktowną i błogosławioną, nieugiętość wobec zewnętrznych i wewnętrznych trwóg, wobec potęgi przyrody, wobec kuszącego ludzkiego zepsucia - nieugiętość popartą przez wiarę, która nie ulega sile faktów, niedostępna jest dla zarazy przykładu, dla ponęt idei."

I udowodnił to, ale ta nieugiętość i wiara w to, że posiada się monopol na jedynie słuszne rozumienie ludzkiej natury stały się przyczyną kolejnej katastrofy, "surowej nauki, odwetu, przejawu jakiejś ciemnej i utajonej cechy ludzkiej natury, który niestety nie leży w nas tak głęboko pod powierzchnią, jakbyśmy radzi to sobie wyobrażać" tym razem o nieodwracalnych skutkach i z której chyba też nie wyciągnąłby właściwych wniosków. Cóż z tego, że poniósł tego, także nieodwracalne konsekwencje? Jego śmierć nie mogła naprawić skutków jego błędu, nie wróciła życia żadnej z ofiar i była marnym pocieszeniem dla ich bliskich, jednak paradoksalnie może dlatego "wydaje się większy i bardziej żałosny w osamotnieniu swego ducha".

36 komentarzy:

  1. proszę pana,podobają mi się pana lektury i recenzje,bo są takie jak lubię,zostają w pamięci,skłaniają do refleksji-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło :-) ale zdaje się, że jesteś w tym poglądzie odosobniona :-)

      Usuń
  2. dlaczego?po tym jak rośnie liczba odwiedzających pana bloga,myślę,że nie jest tak źle-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzrost liczby odwiedzających to po jakimiś czasie proces czysto techniczny, można kompletnie nic nie robić i dalej będzie postępował :-).

      Usuń
  3. może ma pan rację,wydaje mi się jednak,że ludzie nie odwiedzają blogów,które ich nie interesują-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy patrzy się na słowa kluczowe, które służą do wyszukiwania haseł można się trochę zdziwić :-). Z bardziej zaskakujących dzisiaj: "saga o ludziach lodu", "głośna muzyka", o których na pewno nie pisałem u siebie :-)

      Usuń
    2. U mnie dziś w słowach kluczach consuela wbija sztylet powieść :) albo artystą być 2014-część 2 :) to już bardziej zrozumiałe- część 2 u mnie się pojawia częściej, ale w odniesieniu do innego pierwszego członu.
      Kiedy jednej z blogerek, u której dominuje literatura współczesna odpowiedziałam na ubolewanie, że dziś nikt klasyki nie czyta, że i owszem, znam parę blogów z klasyką- odpisała mi, no tak, ale te blogi mało kto czyta :( Jeśli chodzi o mnie, nie zależy mi na biciu rekordów i na ile znam Ciebie jest podobnie. Miło było by gdyby czytało więcej osób (czytało, nie zaglądało), bo to świadczyć by mogło, że jeszcze kogoś ponad te parę osób interesuje literatura piękna, ale mnie jest miło nawet, jeśli te kilka czy kilkanaście osób poczyta, a czasem jakieś swoje słówko wtrąci. A Lorda Jima nie czytałam, chyba. Skoro piszecie, że to literatura, której się nie zapomina, to chyba na pewno nie czytałam. Czytałam natomiast parę innych książek Conrada, a po twoich wpisach i po tym, co czytam w Dziennikach Dąbrowskiej wiem, że do Conrada wrócę. Nie wiem, czemu, ale mam pewne obawy, co dam radę lekturze. Dziwne, bo dawałam ostatnio sobie radę z dość trudnymi, czy trudno przyswajalnymi książkami, a tu czuję jakąś zaporę.

      Usuń
    3. I ma rację :-) ale taki już los wszelkiej klasyki - do filharmonii też mało kto chodzi w porównaniu z tłumami na wiejskich dyskotekach disco polo :-) c'est la vie.
      Twoje obawy co do tego czy dasz radę Conradowi są absolutnie nieuzasadnione, choć przyznaję, że na przykład bakcyla "Jądra ciemności" połknąłem za drugim albo trzecim razem. Kwestią dyskusyjną są tłumaczenia - deprecjonuje się Anielę Zagórską pierwszą tłumaczę Conrada i długi czas jedyną ale dla mnie jej przekłady mają klimat, o którym "konkurencja" może tylko marzyć.

      Usuń
    4. Chyba właśnie tego przekładu bym szukała, a to właśnie ze względu na wspominaną Dziennikach Dąbrowskiej panią Anielę. No i jakoś podniosłeś mnie na ducha, skoro Ty, taki "conradysta" podchodziłeś do Jądra ciemności kilka razy to podejdę do lektury na większym luzie, bez tego spinania się (sama nie wiem skąd wynikającego:))

      Usuń
    5. Uhahaha, tośmy się pośmiali z "conradysty" :-), jeśli chodzi o ścisłość to "Jądru ciemności" dałem radę za pierwszym razem tyle, że byłem nim bardzo znudzony i zupełnie nie rozumiałem powodu, dla które wokół niego robi się tyle szumu, dopiero kolejna i kolejna lektura, w której zacząłem zwracać uwagę na detale trochę mnie oświeciła :-). Anielę Zagórską wspomina też Parandowski, w którymś z opowiadań z czasów okupacji.

      Usuń
  4. jeśli tak na to spojrzeć,to może ma pan rację,jednak wiele osób odwiedza blogi,które ich po prostu interesują,sam pan wie,że większość blogerów czyta podobną literaturę,ich blogi są prawie takie same,mało oryginalne,dlatego wielu szuka czegoś innego,czegoś takiego jak to miejsce,ja na przykład,czytam pana bloga dla przyjemności,jest on dla mnie także źródłem inspiracji,nie mówię tego po to,by panu schlebiać,nie czytam książek,które pan poleca dlatego,że jestem masochistką-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój zestaw lektur, to powiedziałbym zestaw starszego pokolenia - mam nadzieję, że Cię nie uraziłem :-). Dzisiaj takie książki są już może nie tyle w odwrocie, co w mniejszości i nie nadają tonu czytelnictwu, przynajmniej temu, które panuje na blogach czytelniczych. Dzisiaj króluje literackie disco polo, które oczywiście zawsze niezależnie od czasów istniało ale dopiero teraz zyskało pełne prawa obywatelskie, o ile nie obywatelstwo pierwszej kategorii.

      Usuń
    2. Literackie disco polo ciekawe określenie :-) Chciałabym jednak zwrócić uwagę że pomiędzy klasyką a disco polo jest trochę innej muzyki , to dwa krańce a jeszcze istnieje coś pomiędzy.

      Usuń
    3. Oczywiście, tyle że nie zmienia to faktu, że knoty są ciągle w natarciu.

      Usuń
    4. Ale co zrobić - c'est la vie.

      Usuń
  5. dobre sobie,ha ha ha,proszę pana,niektóre pozycje z tego zestawu przetrwały setki lat,nie na darmo,bo to wpaniała literatura,taka,jak powiedziałam wcześniej,która zostaje w pamięci,skłania do refleksji,jak mogę się zastanawiać nad jakąś współczesną powieścią,skoro już po miesiącu nie pamiętam o czym ona była,pewnie,że od czasu do czasu,mogę przeczytać i to,ale bez przesady-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego też podejrzliwie podchodzę do nowości, ryzykując spotkanie z nimi dopiero wówczas gdy się "uleżą". Ale uczciwie muszę przyznać, że wiele rzeczy z klasyki potrafi być irytujących i czasami także rozczarowujących.

      Usuń
    2. może i tak,ale są też"starocie",które zostają w pamięci zaskakująco długo i nie chcą stamtąd zniknąć,niedawno recenzował pan"inny świat"herlinga grudzińskiego i"na nieludzkiej ziemi"czapskiego,nie wiem ile lat temu to czytałam a przecież pamiętam niektóre fragmenty do dziś-anna

      Usuń
    3. Pewnie dlatego, że o nich się pamięta stają się klasyką. Inna sprawa, że polska klasyka łagrowa po chwilowym zainteresowaniu szybko stała się niszową działką. Kto kojarzy "Tyfus, teraz słowiki" Czuchnowskiego, "Więźniów nocy" Romańskiego czy "Rzekę" Mayewskiego? Choć z drugiej strony co się dziwić skoro literatura poświęcona obozom niemieckim czas największej popularności też ma już dawno za sobą.

      Usuń
    4. tu się z panem zgadzam,z drugiej strony muszę przyznać,że ja również nigdy o wymienionych przez pana tytułach nie słyszałam,widzę,że został pan prawdziwym znawcą przedmiotu,tak nawiasem mówiąc,co pan teraz czyta?do czego się pan przymierza?-anna

      Usuń
    5. Bez przesady :-) to tylko fragment kanonu literatury łagrowej, jest jeszcze przecież Krakowiecki, Olszewski, Obertyńska czy Naglerowa. Przecież gdybyśmy rozmawiali o drugim nurcie literatury obozowej, to znajomość "Medalionów", "Dymów nad Birkenau", "I boję się snów" czy "Anus mundi" nie oznaczałaby, że uchodzilibyśmy od razu za znawców przedmiotu :-)

      Usuń
    6. dlaczego miałabym przesaddzać?przecież gdyby pan zapytał ludzi na ulicy o nałkowską i herlinga grudzińskiego to może wiedzieliby o kogo chodzi,ze szmaglewską i czapskim pewnie byłoby już gorzej,ale nie wierzę,że znalazłby pan tam kogoś kto słyszał nazwisko kielar albo półtawska,że już o mayewskim,romańskim,krakowieckim i czuchnowskim nie wspomnę,nie mam racji?-anna

      Usuń
    7. I tak, i nie :-) to nazwiska, które powinny być znane licealistom o ile mieli nauczyciela polskiego wykazującego trochę zainteresowania tematyką, bo były chyba na liście lektur zalecanych, czy dalej są - nie wiem.

      Że nie kojarzy ich średnie pokolenie, to zrozumiałe bo to nazwiska znane w zasadzie tylko tym, którzy mieli dostęp do literatury emigracyjnej a z tym wiadomo jak było, chociaż np. Czuchnowski czy Naglerowa byli rozpoznawalni już przed wojną.

      Usuń
    8. jednak będę obstawać przy swoim,ludzie stosunkowo rzadko sięgają po literaturę obozową,żyją innymi problemami,czas idzie do przodu,wymarli ci,którzy mogliby jeszcze coś do tego tematu ciekawego wnieść,wynotowałam sobie nazwiska,które znalazłam na pana blogu,jeśli się uda znaleźć coś w bibliotece to sobie przeczytam-anna

      Usuń
    9. Oczywiście - masz rację, literatura "łagrowa" miała swoje 5 minut paradoksalnie w czasach PRL-u gdy miała smak owocu zakazanego, z zaraz po '89 kiedy odreagowano lata cenzury. Dzisiaj, tak jak każdy temat historyczny (z wyjątkiem chyba tylko Powstania Warszawskiego) już tylko wegetuje.

      Usuń
    10. a co pan czyta teraz?-anna

      Usuń
    11. "Komu bije dzwon", "Zasypie wszystko zawieje" i ... "Wakacje z braciszkiem" :-)

      Usuń
  6. Oj zabieram się za twórczość Conrada już od dłuższego czasu i jakoś mi to nie wychodzi :-) Muszę w końcu nadrobić zaległości. Bardzo ciekawa recenzja :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za dobre słowo :-) Może nie wychodzi Ci dlatego, że to "męska" literatura przynajmniej jeśli chodzi o jego najlepsze utwory "Jądro ciemności", "Lorda Jima" i "Nostromo" - któraś z krytyczek plecie nawet o "brutalnie seksistowskiej" konwencji artystycznej Conrada :-).

      Usuń
    2. Pozwolę sobie na małą dygresję w tym miejscu - według mnie tzw. literatura "męska" jest jak najbardziej do czytania dla kobiet, ale na odwrót już trochę gorzej. Mnóstwo kobiet bez problem czyta książki "męskie", podobają im się i nie czują że to nie dla nich (chociażby mnóstwo dziewcząt czytało młodzieżowe książki dla chłopców, przygodowe książki w stylu Alistaira MacLeana i wielu innych), natomiast w drugą stronę już jest gorzej - stanowczo dużo mniej panów jest w stanie sięgnąć po książki tzw. "kobiece". Pozdrawiam, D.

      Usuń
    3. Zgadza się, to chyba w dużej mierze zależy od autora i talentu. Przyznaję, że z przyjemnością czytałem typowo "babskie" książki Fielding, za sprawą jej poczucia humoru, ale już Grocholi nie byłem w stanie strawić.

      Usuń
  7. A czy czytałeś "Murzyna z załogi Narcyza"? Bardzo ciekawie, niecodziennie zostały w niej przedstawione stosunki marynarzy o białej skórze z jedynym na pokładzie Murzynem.
    Ciekawa rzecz - gdyby Conrad wydał "Lorda Jima" rok wcześniej, nie mógłbyś jej już zaliczyć do powieści dwudziestowiecznych, tylko do dziewiętnastowiecznych.
    I zgadzam się z Anną. Ciekawe lektury wybierasz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, aż tak mnie do Conrada nie ciągnie, zwłaszcza że po każdą jego książkę sięgam, że tak powiem, z obawą bo to lektura, po której zostaje zawsze niepokojący osad. Gdyby jego książki kończyły się happy endem pewnie byłoby inaczej :-)

      Usuń
  8. A ja doceniłem "Lorda Jima" dopiero w przekładzie Kłobukowskiego. Zagórskiej był dla mnie nie do przejścia. Winą wydawcy (Znak) był brak przypisów i - przede wszystkim - wstępu (dlaczego???), ale sam przekład znakomity, jak to Kłobukowski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wypowiadam się na temat jakości tłumaczenia bo "Lorda Jima" w oryginale nie czytałem i w dającej się wyobrazić przyszłości na to się nie zanosi. Moja rezerwa wobec tłumaczenia Kłobukowskiego wynika z rozczarowania tłumaczeniem "Jądra ciemności" przez Magdalenę Haydel, nad którym "Znak" piał zachwyty. Być może jest wierniejsze oryginałowi ale jeśli chodzi o nastrój to, moim zdaniem, nie umywa się do "staruszki" Zagórskiej.

      Usuń