Ciekawe ile osób zgadłoby, że "Korrcuiwski", "Korgemourki" i "Konkorzentowski" to ta sama osoba - Józef Teodor Konrad Korzeniowski? Spis radosnej twórczości w traktowaniu jego nazwiska przez cudzoziemców mógłby być zabawną lekturą - ale to nie jedyny pożytek płynący z biografii Conrada pióra Zdzisława Najdera. To dwa spore tomy, które trochę mogą są objętością zniechęcić czytelnika ale warto poświęcić im czas, bo to biografia w "starym, dobrym stylu", bez tego całego postmodernistycznego zadęcia, często jawnie sprzecznego ze zdrowym rozsądkiem.
Może też i dlatego "Życie ..." czyta się bez trudu, choć trzeba to też uczciwie powiedzieć i bez specjalnego zachwytu. Ani Zdzisław Najder nie jest złotousty ani też nie są to Urbankowe historie opowiadające o życiu luminarzy polskiej poezji poprzez pryzmat anegdoty i skandalu, które czyta się łatwo i przyjemnie ale za to jest to solidna praca, pisana sine ira et studio, bez przyjętej z góry tezy i wyraźnej sympatii czy antypatii, tak że trudno nawet powiedzieć czy Najder swojego bohatera lubi czy nie.
W każdym razie mimo, że Korzeniowski "wielkim pisarzem był" nie jest to biografia pisana na kolanach a jednocześnie czytelnik nie jest epatowany wątkami sensacyjnymi, a nie wątpię, że dałoby się w ten sposób wyzyskać chociażby znajomość z "wujenką" - Marguerite Poradowską, jego dosyć niespodziewany ożenek z Jessie George, która mówiąc eufemistycznie nie była dla niego partnerem intelektualnym czy atak Orzeszkowej na pisarza. Zdzisław Najder nie znęca się też nad "podrasowaniem" przez niego własnej biografii, widząc w tym przede wszystkim "mechanizm psychiczny, który skłaniał Conrada do autobiograficznych fantazji; było to podciąganie przeszłości do poziomu tworzonej z wysiłkiem wizji sensu własnego życia".
W każdym razie mimo, że Korzeniowski "wielkim pisarzem był" nie jest to biografia pisana na kolanach a jednocześnie czytelnik nie jest epatowany wątkami sensacyjnymi, a nie wątpię, że dałoby się w ten sposób wyzyskać chociażby znajomość z "wujenką" - Marguerite Poradowską, jego dosyć niespodziewany ożenek z Jessie George, która mówiąc eufemistycznie nie była dla niego partnerem intelektualnym czy atak Orzeszkowej na pisarza. Zdzisław Najder nie znęca się też nad "podrasowaniem" przez niego własnej biografii, widząc w tym przede wszystkim "mechanizm psychiczny, który skłaniał Conrada do autobiograficznych fantazji; było to podciąganie przeszłości do poziomu tworzonej z wysiłkiem wizji sensu własnego życia".
"Życie ..." jest biografią w ścisłym tego słowa znaczeniu, w której czytelnikowi darowane są wypełniacze stron w rodzaju opisu epoki, z czego korzystają często autorzy, którzy nie mają za wiele do powiedzenia o bohaterze ich książki czy analiza dzieł Conrada. Książka oczywiście nie abstrahuje od nich. Traktuje jednak o nich prawie wyłącznie w kontekście życia Korzeniowskiego, mierząc się przy okazji z mitem ich autobiograficzności. W rezultacie z "Życia ... " wyłania się postać bardzo niejednoznaczna. Człowiek dla którego praca i obowiązek, na każdym etapie jego życia były wartością naczelną, czemu dawał wyraz nie tylko w twórczości ale także w prywatnej korespondencji - "Kiedy się dobrze zrozumie, że człowiek sam przez się jest niczym i że jest wart ani mniej, ani więcej, tylko tyle, ile warta jest jego praca, uczciwie wykonana, w uczciwym celu i ściśle w granicach obowiązków społecznych - dopiero wówczas staje się panem własnego sumienia i ma się prawo do miana człowieka."
Z takim podejściem zaskakująco kolidowało prawie permanentne życie Conrada ponad stan, które o ile uchodziło jeszcze w kawalerskim stanie i było finansowane przez wuja to po założeniu rodziny było źródłem nieustającej frustracji a wynikało z "trzech czynników: polskiego "zastaw się, a postaw się", osobistej nieumiejętności liczenia się z groszem oraz milczącej presji otoczenia, która kazała ludziom "z towarzystwa" naśladować w Anglii styl życia dostatniego mieszczaństwa - jeśli nie chciało się oficjalnie zlecieć w przepaść biedoty, "o której myśleć się nie da"." Wieczna pogoń za pieniędzmi sprawiała, że jego korespondencja w sprawach finansowych daleko różniła się od postawy jego bohaterów bo "prezentuje żenującą niekiedy mieszankę poczucia upokorzenia i urażonej dumy z przebiegłością, pokorą i chęcią uzyskania jak najprędzej jak największej sumy". A do tego dochodziło jego przewrażliwienie na punkcie własnej osoby i twórczości, stany depresyjne i zmiany nastrojów, co razem składa się na postać daleką od "pracownika morza", którego w swoim wyobrażeniu widzimy jako niezłomny monolit.
Jest jeszcze jeden szczegół, który z taką wizją człowieka koliduje - otóż Conrad mimo, że nie wypierał się swoich polskich korzeni, nigdy też specjalnie się z nimi nie afiszował. Żaden z bohaterów jego książek nie jest Polakiem - "bohatera Polaka z różnych powodów brać nie chciał; zmuszałoby to do rozdrapywania ran i przykrego obnażania się przed czytelnikami.", co brzmi znacznie bardziej przekonująco niż argument o nieatrakcyjność tematyki wschodnioeuropejskiej dla anglosaskich czytelników, zważywszy że w tym samym czasie Sienkiewicz ze swoją "zaściankową" tematyką był najpopularnieszym polskim pisarzem w Europie i Ameryce.
Z drugiej strony jeśli Conrad przedstawiał Rosjan, to w niekorzystnym świetle, bo Rosja dla niego to"współczesne wcielenie azjatyckiego, tataro-bizantyjskiego barbarzyństwa. Moskale nie stanowią narodu: są zbiorowiskiem, trzymanym w ryzach przez "hosudarstwo", system państwowy" a "państwo rosyjskie przedstawiał jako miażdżące poddanych monstrum, pozbawione zarówno historycznych uzasadnień jak i możliwości ewolucyjnego rozwoju." No i jak się okazuje jego diagnoza po upływie wieku ciągle pozostaje zaskakująco aktualna.
Zdaniem Zdzisława Najdera stosunek pisarza do Polski był wynikiem tego, że jak on sam pisał "patrzę na przyszłość z otchłani najczarniejszej przeszłości i widzę, że nie jest mi dozwolone nic prócz wierności sprawie zupełnie straconej, idei bez przyszłości". Jest to oczywiście jakieś wytłumaczenie ale i tak pozostaje jakieś poczucie niedosytu i żalu, że najwybitniejszy polski pisarz został nie pisarzem polskim lecz angielskim.
Raczej dla zainteresowanych Conradem.
Nie zgadłabym... Może ta ostatnia wersja - "Konkorzentowski" - nieco przypomina nazwisko pisarza, ale dwie pierwsze?
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, za co Orzeszkowa krytykowała Conrada. Może za to, że nie pisał po polsku? :)
Sprowadzało się to do tego, że powinien siedzieć w kraju i pisać po polsku :-)
UsuńAj, jaka to Orzeszkowa była wymagająca :) Ona i do Sienkiewicza się czepiała.
UsuńWiadomo, zawsze ktoś musi wiedzieć wszystko najlepiej a jeszcze jak ma poczucie misji, to już w ogóle ciężka sprawa :-) Z Konopnicką też jej stosunki się popsuły chociaż chyba bardziej z winy Marii, jeśli dobrze pamiętam ale w tym przypadku to była tylko kwestia czasu bo "trafił swój na swego" :-)
UsuńAle z Sienkiewiczem to chyba o Nobla szło ?
UsuńRaczej nie, oni ze sobą polemizowali już znacznie wcześniej.
Usuńprzeglądając niedawno stare numery"nowych książek"natknęłam się na wywiad ze zdzisławem najderem(8/2007),opowiada w nim w jakich okolicznościach"zawarł znajomość" z conradem korzenowskim i jak doszło do napisania jego biografii-anna
OdpowiedzUsuńChyba wszystko zaczęło się od "Conradowskiego pojęcia wierności" Dąbrowskiej.
Usuńrzeczywiście,"...o istnieniu conrada-korzeniowskiego dowiedziałem się z eseju marii dąbrowskiej"conradowskie pojęcie wierności"napisanego w 1946 roku,jest to znakomity tekst,który wytrzymał próbę czasu,po części literacki,po części zaś filozoficzny i polityczny,dąbrowska podjęła w nim zasadniczą problematykę conrada,zadając pytanie-skąd się wzięła jego etyka?..."-anna
OdpowiedzUsuńDąbrowska miała szczęście, że napisała polemikę z Kottem w '46 bo parę lat później pewnie by ją za to zgnoił razem z innymi "inżynierami dusz".
Usuńdlaczego?-anna
OdpowiedzUsuńA czegóż innego można było się po kimś kto mówi o mordzie w Katyniu "cóż znaczy kilka tysięcy oficerów wobec Historii w marszu" a po '56 doznał nagłej iluminacji.
Usuńno wie pan,ale ten sam człowiek został w 1952 roku usunięty z UW za współpracę z tygodnikiem powszechnym,w latach 1957-1958 działał w klubie krzywego koła,w 1976 roku współorganizował tajne polskie porozumienie niepodległościowe,potem był między innymi członkiem i doradcą solidarności,dyrektorem radia wolna europa,współpracował z prezydentem lechem kaczyńskim,a jeszcze wcześniej władze prl-u skazały go na karę śmierci,może więc jego nawrócenie było szczere? -anna
OdpowiedzUsuńUsunięty? Formalnie przecież był profesorem na UW do końca lat 60-tych. W 1952 roku tylko się przeniósł z uniwersytety we Wrocławiu do na uniwerek w Warszawie, który był kuźnią ideologiczną.
UsuńCo do reszty, to przecież wspominałem, że iluminacji doznał dzięki śmierci "chorążego pokoju" tak samo zresztą jak i inne tzw. autorytety moralne.
to czym zasłużył na ten wyrok śmierci?-anna
OdpowiedzUsuńJaki wyrok śmierci?
Usuńproszę pana,w"nowych książkach",o których wspomniałam powyżej przeczytałam,że w 1983 roku,władze PRL zaocznie skazały zdzisława najdera na karę śmierci,w wikipedii też o tym piszą,"... w PRL w 1983 został skazany zaocznie na śmierć za rzekomą kolaborację z wywiadem amerykańskim; wyrok uchylono w 1989..."-anna
OdpowiedzUsuńAaaa - a ja zrozumiałem, że to Kott miał dostać wyrok śmierci :-). Najder rzeczywiście miał wyrok śmierci - był dyrektorem RWE więc "wynaleziono" mu kolaborację z obcym wywiadem żeby mu dopiec na całego.
UsuńKończę właśnie czytać. Biografia Najdera z jednej strony zachwyca szczegółowością (tropienie dat dziennych) i odniesieniami się do jakości innych biografii i relacji (np. wspomnień żony Conrada), a z drugiej strony głębokością analiz psychologicznych motywów kierujących Conradem.
OdpowiedzUsuńZ lektury Conrad jawi mi się jako "homo duplex" (zresztą sam użył tego określenia). Człowiek podwójny, targany sprzecznościami. Polskością-angielskością. Morzem-literaturą. Biedą-wystawnością.
Szczególnie poruszające były dla mnie zmagania Conrada z depresją. A z ciekawostek zainteresowała fobia dentystyczna: "Od czasu Lorda Jima (włącznie) koniec każdej długiej powieści kosztuje mnie ząb. Nie mam nic przeciw utracie dwu zębów, aby tę rzecz szybko zakończyć" :)
Tak, ta polskość-angielskość to dla nas generalnie trudny orzech do zgryzienia, bo przecież polskości w jego książkach jak na lekarstwo a my przecież przyzwyczajeniu jesteśmy do ujęcia "słoń a sprawa polska" :-)
UsuńJak się dobrze wczytać, to polskość znajdziemy, nie tyle w tekstach, co w podejściu do niektórych tematów. Chodzi mi o to, że jak pisał Conrad "jesteśmy przyzwyczajeni chodzić w bój bez złudzeń". I brak tych złudzeń widzę. Szczególnie w "Tajnym Agencie" i "W oczach Zachodu". Na dodatek po lekturze Najdera wiemy, czym dla autora skończyło się napisanie drugiej z ww. powieści.
OdpowiedzUsuńPrzy pewnej dozie dobrej woli to i w "Jądrze ciemności" w potraktowaniu postaci arlekina można by się dopatrywać polskiego (czytaj: patriotycznego) spojrzenia na Rosjan :-) bo przecież syn archijereja z tambowskiej guberni jest pokazany jako prostaczek, by nie powiedzieć głupek, który ślepo jest zapatrzony w tyrana, jakim stał się Kurtz.
Usuń