Cóż za uczta dla ducha! Początkowo nic jej nie zapowiada, bo cóż może być interesującego w toczącej się powolnym, może nawet sennym tempem opowieści angielskiego duchownego podróżującego po Francji (Włoch jakoś tu niewiele)? A jednak z każdą kolejną stronicą, urok narracji Sterne'a zaczynał do mnie coraz bardziej docierać, tak że odkładałem książkę niemile zaskoczony - jak to, to już koniec?!
Kiedy teraz, po raz drugi po nią sięgałem, mogłem z czystym sumieniem powtórzyć za Stanisławem Lemem, to co pisał w przedmowie do "Na srebrnym globie" - "Do ponownego odczytania zabierałem się z pewnym niepokojem. Niejedno już bóstwo powieściowe strąciłem z piedestału, który ufundowałem mu ongiś. W takich rozczarowaniach tyleż jest żalu do autora, do książki, z której się wyrosło, w której się już człowiek nie mieści, co do samego siebie. Mają posmak wstydu i zdrady. Prawda, że trafiają się książki-rekompensaty; dawniej głuche, martwe, zamknięte na wszystkie spusty, znajdują drogę do czytelnika dojrzałego, ukazują problemy i sceny, na które było się przedtem ślepym."
Ileż w tym prawdy! Pamiętam męki nad "Cierpieniami młodego Wertera", które odkryłem dopiero teraz, po z górą dwudziestu latach i tak też jest z "Podróżą sentymentalną", tą cichą podróżą "serca w poszukiwaniu natury i tych uczuć, które z niej się biorą i uczą nas kochać się wzajemnie - i kochać świat lepiej, niż go dotychczas kochamy".
Jasne, że współczesny czytelnik a zwłaszcza czytelniczka nie zostawiłaby na głównym bohaterze i narratorze, Joriku (tak, tak, skojarzenie nieprzypadkowe a miłośnicy literatury odnajdą jeszcze przynajmniej dwa inne, co najmniej równie czytelne) suchej nitki - jak to, to kocha jedną, która została w domu, a ledwo z niego wyjechał robi maślane oczy do drugiej, by zaraz poddać się urokowi, kolejnej i kolejnej? Coś musi być z nim nie tak! No bo jeszcze i to ... - roztkliwia go trzymany w niewoli szpak potrafiący mówić "nie mogę się wydostać", tak bardzo, że usiłuje go wydostać z klatki w hotelu, w którym mieszkał ale jakoś dziwnym trafem "zapomniał" go oswobodzić po tym, gdy udało mu się go kupić i ptak stał się jego własnością. Wolał go oddać w inne ręce niż zwrócić mu wolność. Tak, zdecydowanie dziwny jest ten sentymentalizm Sterne'a.
Ileż w tym prawdy! Pamiętam męki nad "Cierpieniami młodego Wertera", które odkryłem dopiero teraz, po z górą dwudziestu latach i tak też jest z "Podróżą sentymentalną", tą cichą podróżą "serca w poszukiwaniu natury i tych uczuć, które z niej się biorą i uczą nas kochać się wzajemnie - i kochać świat lepiej, niż go dotychczas kochamy".
Jasne, że współczesny czytelnik a zwłaszcza czytelniczka nie zostawiłaby na głównym bohaterze i narratorze, Joriku (tak, tak, skojarzenie nieprzypadkowe a miłośnicy literatury odnajdą jeszcze przynajmniej dwa inne, co najmniej równie czytelne) suchej nitki - jak to, to kocha jedną, która została w domu, a ledwo z niego wyjechał robi maślane oczy do drugiej, by zaraz poddać się urokowi, kolejnej i kolejnej? Coś musi być z nim nie tak! No bo jeszcze i to ... - roztkliwia go trzymany w niewoli szpak potrafiący mówić "nie mogę się wydostać", tak bardzo, że usiłuje go wydostać z klatki w hotelu, w którym mieszkał ale jakoś dziwnym trafem "zapomniał" go oswobodzić po tym, gdy udało mu się go kupić i ptak stał się jego własnością. Wolał go oddać w inne ręce niż zwrócić mu wolność. Tak, zdecydowanie dziwny jest ten sentymentalizm Sterne'a.
A jednak główny bohater wydaje się zrozumiały, nie tylko ze względu na swój manifest, który w XXI wieku nabiera nowego znaczenia - "Jestem zupełnie pewien, iż mam duszę, i wszystkie książki, którymi zatruli świat materialiści, nie zdołają mnie przekonać, że jest inaczej" ale także, a może przede wszystkim, na drążącą go nieustannie potrzebę oddania własnego serca, komuś drugiemu. Fakt, stałość uczuć nie jest jego mocną stroną ale jednak jego postępowanie nie ma nic wspólnego z wyuzdaniem. To konsekwencja prymatu serca nad rozumem, bo "kiedy serce lotem swym wyprzedza rozum, oszczędza to osądowi naszemu wielu kłopotów", no i poddania się losowi ("rządzą mną okoliczności - sam nimi bowiem rządzić nie mogę"), chociaż z drugiej strony, gdy chce, główny bohater zaskakująco przedsiębiorczo bierze los we własne ręce sam go kształtując.
To całkiem nowe oblicze sentymentalizmu, dalekie od stereotypu, który sobie wyrobiliśmy na jego temat - tu nie ma mowie o wzdychającym i lejącym łzy przy księżycu safandule, a jeśli nawet trochę ich uroni przy siedzącej na kamieniu u źródła pastereczce, to jakoś nie przeszkadza mu to być dziwnie przedsiębiorczym wówczas gdy trzeba. Zaskakująco dobra rzecz i szkoda tylko, że taka krótka.
Jaże celny ten cytat z Lema. Dobrze, że go podałeś. Zapiszę sobię na zawsze.
OdpowiedzUsuńU mnie "prawo" odkryte przez Lema wielokrotnie się sprawdziło, także w przypadku "Podróży sentymentalnej".
UsuńWłaśnie sobie uświadomiłam, że tego akurat nie czytałam ani razu...
OdpowiedzUsuńA ilu książek ja nie przeczytałem! I to jakich!
UsuńA! Aż podskoczyłam z zachwytu! Jak wspaniale, że napisałeś o "Podróży sentymentalnej"! Chodziła za mną latami, tak zupełnie przypadkiem - kiedyś, kiedyś oglądałam ekranizację "Mansfield Park" na podstawie Jane Austen. I tam, w jednej scenie, jeden z bohaterów czyta na głos fragment "Powieści sentymentalnej", ten o uwięzionym ptaku i w piękny sposób wypowiada na głos słowa szpaka "I can't get out! I can't get out..." - od tamtej pory chorowałam na Sterne'a i jak tylko wpadła mi w ręce, od razu przeczytałam. Jak się pewnie już domyślasz, od razu wpadłam w zachwyt.
OdpowiedzUsuńDokładnie - uczta dla ducha, uczta dla zmysłów - rewelacja! :)
Uuu, Pani, jak to miło wiedzieć, że jest gdzieś jeszcze bratnia dusza, bo kto tam dzisiaj jeszcze czyta takie książki?! :-) Chyba, że jakieś wydawnictwo zaszaleje i w ramach promocji roześle je do "współpracujących" blogerów, bo Sterne, zresztą tak jak większość klasyków, nie ma szans by znaleźć się na liście bestsellerów. Takie czasy.
Usuń