Trafiło mi się ocenzurowane wydanie "Wiernej rzeki". Sam Żeromski, mimo że wydał na nie zgodę, nie miał o nim najlepszego zdania, na szczęście ukazało się równocześnie z nią wersja pełna, tyle że przeznaczona dla czytelników z zaboru pruskiego i austriackiego. Przy okazji trafiłem też na informację o odnalezieniu czystopisu opowiadania i przekazania go Bibliotece Narodowej. A piszę o tym z dwóch powodów - pierwszy to asumpt do lektury "Wiernej rzeki", drugi to zjadliwa uwaga (chyba jak każdy anonimowy komentarz w internecie, ale nie pozbawiony, przynajmniej w części słuszności) do artykułu, który traktuje o odnalezieniu rękopisu "Wiernej rzeki", jako sensacji bibliofilskiej (zresztą słusznie) - "Z pewnością jest to sensacja w kręgach bibliofilskich, niestety tylko bibliofilskich. Proza Żeromskiego w dzisiejszej Polsce (...), nie jest dobrze odbierana. "Nie istnieje dziś ta inteligencja, o której autor "Ludzi bezdomnych" pisał i do której swoje teksty adresował. Nie ma dziś miejsca na mit inteligencki, na powinności, poczucie misji czy obowiązku społecznego i narodowego. A Żeromski jest bezkompromisowy: oczekuje poświęcenia, niezgody na zło i niesprawiedliwość, niesienia pomocy". Dziś mamy masowego odbiorcę (...) oraz roszczeniową klasę średnią, często źle wykształconą, a już na pewno źle wychowaną. O niskiej kulturze, choć starającą się być elitą społeczną. Iście pozytywistyczne przesłanie twórczości Żeromskiego, jego trzeźwe spojrzenia na otaczającą go rzeczywistość (...) sprawiają, że jest dziś na "indeksie" autorów "niepoprawnych politycznie". (...)".
Smutno się robi na myśl, że jedno z najlepszych opowiadań w historii literatury polskiej dogorywa czytelniczo. Swoje zrobiło piętno szkolnej lektury i "narodowej nudy". A przecież Żeromski w podstawowej warstwie opowiadania podejmuje temat, który gimbazie, zwłaszcza jej żeńskiej części powinien być bliski. Wszakże "Wierna rzeka" to romans i to jaki - nieszczęśliwy, a w dodatku mający swój zaczyn w faktach. Cóż za historia - on przychodzi i odchodzi, ona zostaje z rozdartym sercem. Na otarcie łez zostaje jej niewielka fortuna, która w gruncie rzeczy stanowi nie nagrodę za kilkumiesięczną opieką nad rannym lecz policzek w twarz, mający jednocześnie zagłuszyć wyrzuty sumienia ofiarodawczyni.
Tyle tylko, że po co mieszał w to niedzisiejsze wartości, honor ważniejszy od pieniędzy, dziewictwo w wieku dwudziestu dwóch lat, lojalność wobec ojca kontra pożądanie - słyszał to kto o czymś takim w dobie "Ekipy z Warszawy" i "Ex- na plaży"? Albo narażać się dla obcego - słyszane to rzeczy? I nie chodzi przecież o chwilowy impuls, który minie gdy tylko trochę ochłonie się z porywu serca, lecz codzienne kilkumiesięczne poświęcenie. A już wyrzucać pieniądze w błoto (przepraszam w rzekę)?! Wyłudzić, ukraść - owszem, ale wyrzucić? Nie mówiąc już o zupełnie niezrozumiałym dylemacie walki skazanej na przegraną - "wolicie (...) dzicz niż rany i śmierć? Będziecie mieli dzicz za wiecznego pana!" Nie da się ukryć, Żeromski wraził swoje pióro w narodowe rany i prowokacyjnie w nich gmera, ta krew powstańca wychluśnięta na gnojowisko, albo "wszy zostały żywe, gdy dwaj ludzie znikli jak cienie...". Nie dość, że wybrał sobie taki "nierokujący" temat, to jeszcze takie rzeczy.
Po co to wszystko, w imię czego? - żeby jeszcze odruchu litości, z miłości to byłoby może i zrozumiałe ale z poczucia patriotycznego obowiązku?! "bo dla ojczyzny jest najpierwszy obowiązek Polaka" i "kobiety polskiej godność", jakże to dziwnie brzmi anno domini 2016. To prawie tak samo dziwne jak patriotyzm właścicieli dworu w Niezdołach. Dulce et decorum est pro patria mori. Ale dlaczego patriotyzmu nie rozumieć także jako troski o współobywateli. Tylko właściwie o jakich współobywatelach w "Wiernej rzece" mówimy? To nie żadni współobywatele lecz prymitywne umysłowości, które nie potrafiły się wzbić ponad przyziemne urazy i wielkodusznie wybaczyć krzywdy swoim niedawnym jeszcze panom. Cóż może ich obchodzić panowanie rosyjskie, pruskie czy austriackie, kiedy mając polskiego, patriotycznie nastrojonego dziedzica u boku, przymierali głodem. Musieli się nieźle zasłużyć swoim gorzej urodzonym sąsiadom dziedzice Niezdołów skoro, bądź co bądź sąsiedzi, "gromada wiejska nie stawiła się" na pogrzeb "tylko paru starych włościan zajrzało do dworu popatrzeć na dziedzica, jakby z ciekawości, czy na prawdę umarł."
Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem! Nic więc dziwnego, że niezdolscy chłopi tak ochoczo pomagają Rosjanom, bo samym strachem przed nimi nie da się tego wytłumaczyć. Oni boją się także jeden drugiego. Dlaczego widać strach u sołtysa, który chce związać Odrowąża i zawieźć do Rosjanom, przecież w wiejskiej gromadzie nie ma Rosjanina, który by doniósł do swoich lecz sami swoi, Polacy. Któż by więc miałby go zdradzić jak nie swoi, sąsiedzi? Pewnie nie bez kozery sołtys tak się bał, znał swoich sąsiadów. Ta "tradycja" współpracy z zaborcą musiała być silnie zakorzeniona w chłopskiej mentalności, ani nie była niczym nowym a i przetrwała lata.
I tak można by dalej ciągnąć "poważne" tematy bo jest przecież do omówienia choćby postawa Rosjan wobec powstańców, a i zasygnalizowana "kwestia" żydowska. Ale nie zapominajmy, że opowiadanie jest w swym pierwszym, podstawowym odczytaniu opowieścią o miłości. Jak mogła ta biedna Salomea nie poznać się na tym francie Odrowążu. Ale co się dziwić, dziewczyna z "zadupia" a tu przystojniak, który gdy tylko jako tako doszedł do siebie nie omieszkał poinformować jej o swoim statusie społecznym. Uratować życie prawdziwemu księciu, to nie byle co, każda dziewczyna mogłaby stracić głowę. A on, cóż za świnia. Przyszedł, odszedł. Było, minęło. Była ta, będzie inna. Pewnie mu matka wytłumaczy, że nie wypada, że nie może się narażać, że nie ma sensu. Biedna Mija, za wysokie progi - nie ona pierwsza się o tym przekonała, by wspomnieć nieco wcześniejszą inną sławną nieszczęśliwą parę Stefcię i Waldy'ego. Zostanie tylko na niej odium "puszczalskiej" - "Na tym skończyła! Zwyczajne, pospolite rzeczy, ordynarne dzieje. Puściła się z powstańcem, który do domu zaszedł. Nikt jej nie pilnował, więc skorzystała." Tyle jest z tego przyjdzie, za poświęcenie, za miłość i za odwagę. A jeśli komuś byłoby jeszcze mało nieszczęśliwych miłości to zawsze zostaje Wiesnicyn i Dionizy pielęgnującego w sobie zranione uczucie niczym panna Havisham.
Co tu dużo mówić, polecam.
"Wierna rzeka" idealnie się nadaje na Żeromskiego dla początkujących. Swego czasu bardzo mi się podobała. A motyw niewiernego księcia - no, cóż, obiegowy. Już w Małej syrence książę wolał inną :)
OdpowiedzUsuńA ja nie przepadałem za nią przez brak happy endu, była dla mnie za bardzo przygnębiająca. No i zdecydowania obstawiałbym "Syzyfowe prace" jako Żeromskiego dla początkujących, zdecydowanie lżejszy kaliber.
UsuńSyzyfowe prace mają zwalone zakończenie, ten koszmarny romansik z Birutą, brrr. A jakby Wierna rzeka miała happy end, to byś narzekał, że ckliwy romans :P
Usuń"Wierna rzeka" nie mogła się dobrze skończyć bo i prawdziwa historia, którą wykorzystał Żeromski nie miała happy endu. A sam powiedz, jak może się podobać romans z takim przygnębiającym zakończeniem?
UsuńA w "Syzyfowych pracach" to Koledze nie podobało się, że Borowicz zakochał się w Birucie, czy że miłość była nieszczęśliwa, czy też tylko jego modus operandi, że tak powiem? :-)
W Love story i w Romeo i Julii wszyscy umierają. w Trędowatej też. Są tony romansów bez happy endów :)
UsuńMnie się nie podobało przejście od tej cudnej powieści sztubackiej do jakichś romansowych uniesień. On głupek, ona nie lepsza :P A ja zgred.
Zgadza się, ale tam są też i jasne chwile, tymczasem w "Wiernej rzece" zaczyna się od makabry, potem wszystko utrzymane jest w ponurej tonacji i na koniec jeszcze "dobitka".
UsuńWłaśnie, dla mnie "Syzyfowe prace" to "cudna powieść sztubacka", której elementem są takie owszem, niewydarzone zapały, ale nawet jeszcze "za moich czasów" całkiem zrozumiałe :-). Dzisiaj nie wątpię, wszystko poszłoby znacznie szybciej :-).
Światowa literaturze opiera się na makabrze, po której jest jeszcze gorzej. Samo życie wręcz :) Poza tym, jak pamiętam, przez całą książkę miałem nadzieję na happy end, a to, że Żeromski nie poszedł na łatwiznę, poprawiło notowania książki.
UsuńZapały niech sobie będą, nawet nieskonsumowane i niewydarzone, ale ta górnolotna młodopolszczyzna to buech.
W porównaniu z na przykład "Popiołami" Żeromski szafuje swoją frazą w "Wiernej rzece" bardzo oszczędnie, a jeśli od czasu do czasu można się jej dopatrzeć, to tylko dodaje barwy opisowi, jako uprawniony środek artystyczny :-).
UsuńCzyli jak chciał, to mógł się stylistycznie ograniczyć:)
UsuńTo pewnie też kwestia artystycznej ewolucji - w "Syzyfowych pracach" nie ma przecież tych grafomańskich ciągot, w "Popiołach" mają się jak najlepiej a w "Wiernej rzece" są już pod kontrolą :-). Nie pamiętam już "Wiatru od morza" więc nie mogę powiedzieć, czy była to tendencja malejąca czy tylko jakaś sinusoida :-)
UsuńWiatr od morza, chociaż znam tylko fragmenty, jest kwiecisto-poetyzujący.
UsuńPamiętam tylko rozdział "Otto von Arffberg" i ogólne wrażenie smętności ale to chyba był właśnie ten kwiecisto-poetyzujacy nastrój :-)
UsuńZ pewnością :) W każdym razie konkretów tam niewiele.
UsuńA jednak miała swoich amatorów, Wańkowicz chyba był jej dłużnikiem bo jakiś smętek u Żeromskiego mi się w pamięci kołacze.
UsuńStylistycznie Wańkowicz też był dłużnikiem, bo przynudzał okropnie w swoim Smętku.
UsuńZgadza się, nie wiem czy dług w ogóle nie był trochę większy bo Żeromski popełnił "Iławę-Kwidzyn-Malborg" a stąd do "Ta tropach..." już bardzo blisko. Zawsze zdumiewały mnie zachwyty nad tą książką ale składałem to na karb swojej gruboskórności.
UsuńW Smętku są dobre fragmenty, ale reszta jest albo propagandą, albo rocznikiem statystycznym. Jakby tak skrócić o połowę, to coś by z tego było.
UsuńMnie się kojarzy głównie z propagandą. Czytałem to kiedyś pod kątem zdobycia informacji dotyczących moich rodzinnych stron, o które Wańkowicz zahaczył ale słabiutko z tym było.
UsuńJa z kolei chciałem reportażu i niestety.
UsuńMoże wówczas to było coś ale dzisiaj wypada słabo, mówiąc wprost - słabizna.
UsuńNo to doszliśmy do ściany, bo się ze sobą zgodziliśmy :P
UsuńTak dla odmiany :-)
UsuńAż trudno uwierzyć :)
UsuńPrzy tylu książkach kiedyś musiał nastąpić ten moment, statystycy pewnie mieli być coś na ten temat do powiedzenia :-)
UsuńI tak chyba późno to nastąpiło.
UsuńBo częstotliwość wpisów się zmniejszyła więc i statystyczne prawdopodobieństwo podobnej opinii później wystąpiło :-)
UsuńJa tam się nie znam na statystyce, prosty humanista jestem.
UsuńChciałbym powiedzieć to samo ale sylwetka, niestety, nie ta :-)
UsuńNie o wymiar cielesny chodziło :P
UsuńAj waj :-) Jeśli z Kolegi prosty humanista, to w jakim świetle stawia to blogowy mainstream?! :-)
UsuńAj aj, nie schodźmy na mainstream, bardzo proszę.
UsuńTak, smutek ogarnia gdy widzę jak milkną blogi, na których skruszyłem niejedną kopię a nie widzę nic co mogłoby wypełnić po nich lukę. Ale pewnie już tak musi być i co najwyżej mogę sobie pozrzędzić stosownie do wieku.
Usuńtak tak, i mój też zamiera. Ogólna schyłkowość i dekadencja :)
UsuńWidzę, sam staram się trzymać przynajmniej jednej książki tygodniowo, przynajmniej taki miałem plan ale nic z tego nie wyszło nawet wliczając książki, o których nie pisałem. Ani chybi to oznaka wieku i przynajmniej u mnie, zniechęcenia.
UsuńJa mam stos nieopisanych do nadrobienia. Ani chybi to oznaka wieku i braku czasu.
UsuńU mnie stos, to za dużo powiedziane, ale jak na blogera przystało powiedziałby - stosik :-)
UsuńDla mnie dziewięć książek to już stos. W tym Rękopis znaleziony w Saragossie, on zastępuje trzy dodatkowe książki :P
UsuńCzyj przekład czytałeś?
UsuńWasilewskiej, zaiste znakomity. Muszę w końcu coś napisać, bo czytałem w marcu i zaraz mi wszystko umknie.
UsuńZgadza się (to już drugi raz się zgadzamy, aż strach pomyśleć co do ilu książek będziemy musieli mieć inne zdanie, żeby wyrobić normę). Ostrzyłem sobie zęby na drugą wersję w jej tłumaczeniu ale okazało się, że jest tylko w wersji elektronicznej. Pamiętam swoje męki nad przekładem Lorentowicza w zamierzchłej młodości, długo tej traumy nie mogłem pokonać :-).
UsuńZgroza! Zgroza!
UsuńNie mam nic przeciwko ebookom, ale jednak chciałbym mieć gustowny papierowy komplecik. Może się kiedyś nawet skuszę, bo ponoć to wersja swobodniejsza i jeszcze fantastyczniejsza. Na razie jednak faza na powieści szkatułkowe nieco mi przeszła.
A ja po Wasilewskiej się rozochociłem i wyciągnąłem oba stare przekłady, ale obawiam się, że w tym roku na wyciągnięciu może się skończyć :-).
UsuńMojego samozaparcia by nie starczyło. Ale jeśli zagustowałeś w Potockim, to być może usatysfakcjonuje Cię "Solfatara" Hena.
UsuńDo Hena zniechęciłem się raz na zawsze (chyba) po "Toaście" czyli pierwowzorze "Prawa i pięści". Katastrofa, książkę czyta się prawie jak scenariusz filmowy i nie uratował jak nawet fakt, że film należy do moich ulubionych.
UsuńAle to Hen Młodszy :P
UsuńNawet nie wiedziałem, że jest ktoś taki, takie to są konsekwencje nienadążania za współczesnością. Niedawno widziałem tytuł wpisu na jakimś blogu sugerujący, że Kisiel żyje. Myślę, o co chodzi?! czyżby powtórzenie casus Czapski - a tu się okazało, że chodzi o jakąś Martę Kisiel podczas gdy dla mnie Kisiel to in secula seculorum Stefan Kisielewski :-).
UsuńKolega tu nie kokietuje nienadążanie, jakoś Warsaw Shore czy inną tam ekipę kolega zauważył. A Marty Kisiel Ci nie polecam, mam głębokie przeczucie, że słodki aniołek z uczuleniem na własne pierze to nie Twoja bajka.
UsuńJak się chodzi spać grubo po północy to nie jedno można w TV zauważyć :-)
UsuńJak się wstaje 5.30, to się nie ogląda telewizji po nocach i potem człowiek nie wie, co aktualnie jest na topie :P
UsuńNieźle, o to porze to "mleko ma najszybszy transport", że tak pojadę klasykiem :-)
UsuńOwszem, i nawet obiad zdążam zjeść w bufecie. To po fajrancie już nie muszę zostawać, żeby jeść, tylko prosto do domu. I góra 22.50 jestem z powrotem. Golę się. Jem śniadanie i idę spać. :P
UsuńNo właśnie. I Ty zdanżasz :-)
UsuńSkąd do Pana dotarła świadomość istnienia takiego programu jak "Ex na plaży"? I czemu ją propagować?
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że "Wiernej rzeki" nie czytałem, ale "Ludzie bezdomni" wrażenia pozostawili za sobą pozytywne. Ale ze mnie w ogóle był licealny wybryk, bo większość lektur czytałem z przyjemnością.
Z bezsenności, a przemilczenie faktów nie oznacza, że one nie istnieją.
UsuńFaktycznie, znajdowanie upodobanie w lekturach szkolnych do rzadkie zjawisko.