Nie wiem, czy gdyby Boy-Żeleński był krakusem, to też wystawiłby taki "pomnik" Krakowowi. "Pomnik", z którego, choć w finale osłodzony, to jednak rysuje się obraz prowincjonalnego miasta "z pretensjami", którego elity to "kombinacja sknerstwa, bigoterii, snobizmu", o których Żeromski pisał do Oktawii - "Gdybyś tu była i gdybyś widziała tę nagą głupotę, tę bezczelną podłość, to nadużycie słowa, tę pompę idiotów - śmiałabyś się do rozpuku, jak ja. Galicja - Kraków, to niewyczerpane źródło humoru, to po prostu sam humor, potrzebujący opisu. Dookoła nędza, głód, ciemnota - i ci... w swoich kontuszach i kitach...".
Boy aż tak bezkompromisowy jak Żeromski nie jest, stara się opisać Kraków przełomu wieków (XIX i XX) z przymrużeniem oka, nawet nie tyle miasto, ile jego elity kulturalne, koncentrując się w szczególności na redakcji tygodnika "Czas", Przybyszewskim oraz środowisku Jamy Michalika. Nie ma co oczekiwać po książce rzetelnego obrazu Krakowa, za to mamy pełne anegdot gawędy (felietony, jak Żeleński sam je określa), w których przez wszystkie przypadki odmieniany jest "Zielony Balonik" (którego Boy był członkiem), który ma się wrażenie, że pełni rolę wyraziciela opinii publicznej i ma jedynie słuszne poglądy na wszystko. Mnie to jakoś skojarzyło się z podporucznikiem Dubem, który też wszystko już od dawna wiedział najlepiej i omówił przed wojną ze starostą powiatowym. Żeleński nie zapomina też o sobie, przypominając w tym człowieka, który chcąc zawsze być w centrum zainteresowania, na ślubie żałuje, że nie jest panem młodym, a na pogrzebie, że nie jest nieboszczykiem, apogeum egocentryzmu osiągając przy okazji wspominków o Przybyszewskim i laurce, jaką ten mu wystawił w swoich wspomnieniach.
Rzecz w tym, że Boy sam, z rozbrajającą szczerością przyznaje, z Przybyszewskim nie rozmawiał nigdy o literaturze i w ogóle rozmawiał z nim niewiele, za to... spoglądał mu w oczy. Zapomniał jednak dodać, że pisząc swoje wspomnienia Przybyszewski doskonale wiedział, że Żeleński nie jest już nieznanym studentem medycyny spędzającym zbyt dużo czasu przy kieliszku i kartach, jak to było za czasów kiedy się spotykali, lecz bardzo popularną osobistością życia kulturalnego, z którą znajomość może tylko nobilitować. Nie trzeba więc być zbyt przenikliwym by domniemywać, że peany na cześć Żeleńskiego były prawdopodobnie próbą zapewnienia sobie życzliwości z jego strony, co zresztą się udało.
Niewątpliwie najsilniejszą stroną książki jest jej anegdotyczny charakter, nie ma co ukrywać przyprawiony sporą dozą złośliwości. Przyznam szczerze, nie jestem z tego powodu na Boya oburzony ale też nie da się ukryć, że jego dowcip jest chwilami słabej próby, jak choćby wówczas gdy winę za zapyziały klimat Krakowa przypisuje mało pociągającym, prostytuującym się pracownicom fabryk tytoniu, niezdolnym do pobudzenia wyższych dążeń u swych klientów albo gdy w anegdocie o Józefacie Nowińskim jednym tchem pisze lekko o jego samobójstwie i jednocześnie podśmiewuje się z jego imienia. Miałyby rację krakowskie matrony, po których tak "jeździ" Boy, gdyby mu zwróciły uwagę, że to bardzo nie comme il faut, oj, miałyby rację.
Ale to nie jedyna rzecz, która jakoś zgrzyta w książce i rzuca na Żeleńskiego mało pochlebne światło. Widać bowiem wyraźnie, że Boy opowiadając swoje anegdoty, ma przy tym predylekcję do czegoś, co można by nazwać oględnie elastycznymi kryteriami opisu a mówiąc wprost, oportunizmem. Jeśli wczytać się w "Znaszli ten kraj?..", widać że w wielu przypadkach (mam wrażenie, że zwłaszcza tych, w których osoby lub ich rodziny "coś mogły") poprzestaje na inicjałach postaci, tam zaś gdzie bezkarnie może poużywać, nie robi sobie ceregieli i to do tego stopnia, że można dowiedzieć się, kto chorował na choroby weneryczne. Ale ta dociekliwość ma u Żeleńskiego granice. Niczym wzorcowy "brązownik" jakoś "zapomniał" wspomnieć, że wielokrotnie pojawiający się na kartach książki Wyspiański zmarł na paraliż postępowy. Wyszukując antyklerykalne smaczki a la Kostruliew jakoś umknął mu "smaczek" jakim było... pochowanie syfilityka na Skałce. To zresztą nie jedyny przykład "selektywnego" podejścia do postaci. W ten sposób potraktowany jest bowiem, wspomniany już wcześniej, Stanisław Przybyszewski. Przytaczając anegdoty dotyczące swego dawnego idola Żeleński starannie przemilcza wszystko, to co mogłoby pokazać Przybyszewskiego, takim jakim był w rzeczywistości. Dziwne, a przecież samobójcza śmierć konkubiny w ciąży, porzucenie dzieci to byłby dopiero temat. Tyle, że nie byłoby już tak miło i zabawnie.
Lepiej więc nie traktować książki zbyt serio. Zresztą, kogo dzisiaj mogą zainteresować te historie burz, nawet nie w szklance ale w łyżce wody, gdy toczono spór o to, czy w jednym tekście może wystąpić święta Kinga i... gatki, może oprócz krakusów i tych, którzy interesują się historią literatury albo historią sztuki okresu Młodej Polski i lubią poczytać ploteczki "z myszką".
Boy aż tak bezkompromisowy jak Żeromski nie jest, stara się opisać Kraków przełomu wieków (XIX i XX) z przymrużeniem oka, nawet nie tyle miasto, ile jego elity kulturalne, koncentrując się w szczególności na redakcji tygodnika "Czas", Przybyszewskim oraz środowisku Jamy Michalika. Nie ma co oczekiwać po książce rzetelnego obrazu Krakowa, za to mamy pełne anegdot gawędy (felietony, jak Żeleński sam je określa), w których przez wszystkie przypadki odmieniany jest "Zielony Balonik" (którego Boy był członkiem), który ma się wrażenie, że pełni rolę wyraziciela opinii publicznej i ma jedynie słuszne poglądy na wszystko. Mnie to jakoś skojarzyło się z podporucznikiem Dubem, który też wszystko już od dawna wiedział najlepiej i omówił przed wojną ze starostą powiatowym. Żeleński nie zapomina też o sobie, przypominając w tym człowieka, który chcąc zawsze być w centrum zainteresowania, na ślubie żałuje, że nie jest panem młodym, a na pogrzebie, że nie jest nieboszczykiem, apogeum egocentryzmu osiągając przy okazji wspominków o Przybyszewskim i laurce, jaką ten mu wystawił w swoich wspomnieniach.
Rzecz w tym, że Boy sam, z rozbrajającą szczerością przyznaje, z Przybyszewskim nie rozmawiał nigdy o literaturze i w ogóle rozmawiał z nim niewiele, za to... spoglądał mu w oczy. Zapomniał jednak dodać, że pisząc swoje wspomnienia Przybyszewski doskonale wiedział, że Żeleński nie jest już nieznanym studentem medycyny spędzającym zbyt dużo czasu przy kieliszku i kartach, jak to było za czasów kiedy się spotykali, lecz bardzo popularną osobistością życia kulturalnego, z którą znajomość może tylko nobilitować. Nie trzeba więc być zbyt przenikliwym by domniemywać, że peany na cześć Żeleńskiego były prawdopodobnie próbą zapewnienia sobie życzliwości z jego strony, co zresztą się udało.
Niewątpliwie najsilniejszą stroną książki jest jej anegdotyczny charakter, nie ma co ukrywać przyprawiony sporą dozą złośliwości. Przyznam szczerze, nie jestem z tego powodu na Boya oburzony ale też nie da się ukryć, że jego dowcip jest chwilami słabej próby, jak choćby wówczas gdy winę za zapyziały klimat Krakowa przypisuje mało pociągającym, prostytuującym się pracownicom fabryk tytoniu, niezdolnym do pobudzenia wyższych dążeń u swych klientów albo gdy w anegdocie o Józefacie Nowińskim jednym tchem pisze lekko o jego samobójstwie i jednocześnie podśmiewuje się z jego imienia. Miałyby rację krakowskie matrony, po których tak "jeździ" Boy, gdyby mu zwróciły uwagę, że to bardzo nie comme il faut, oj, miałyby rację.
Ale to nie jedyna rzecz, która jakoś zgrzyta w książce i rzuca na Żeleńskiego mało pochlebne światło. Widać bowiem wyraźnie, że Boy opowiadając swoje anegdoty, ma przy tym predylekcję do czegoś, co można by nazwać oględnie elastycznymi kryteriami opisu a mówiąc wprost, oportunizmem. Jeśli wczytać się w "Znaszli ten kraj?..", widać że w wielu przypadkach (mam wrażenie, że zwłaszcza tych, w których osoby lub ich rodziny "coś mogły") poprzestaje na inicjałach postaci, tam zaś gdzie bezkarnie może poużywać, nie robi sobie ceregieli i to do tego stopnia, że można dowiedzieć się, kto chorował na choroby weneryczne. Ale ta dociekliwość ma u Żeleńskiego granice. Niczym wzorcowy "brązownik" jakoś "zapomniał" wspomnieć, że wielokrotnie pojawiający się na kartach książki Wyspiański zmarł na paraliż postępowy. Wyszukując antyklerykalne smaczki a la Kostruliew jakoś umknął mu "smaczek" jakim było... pochowanie syfilityka na Skałce. To zresztą nie jedyny przykład "selektywnego" podejścia do postaci. W ten sposób potraktowany jest bowiem, wspomniany już wcześniej, Stanisław Przybyszewski. Przytaczając anegdoty dotyczące swego dawnego idola Żeleński starannie przemilcza wszystko, to co mogłoby pokazać Przybyszewskiego, takim jakim był w rzeczywistości. Dziwne, a przecież samobójcza śmierć konkubiny w ciąży, porzucenie dzieci to byłby dopiero temat. Tyle, że nie byłoby już tak miło i zabawnie.
Lepiej więc nie traktować książki zbyt serio. Zresztą, kogo dzisiaj mogą zainteresować te historie burz, nawet nie w szklance ale w łyżce wody, gdy toczono spór o to, czy w jednym tekście może wystąpić święta Kinga i... gatki, może oprócz krakusów i tych, którzy interesują się historią literatury albo historią sztuki okresu Młodej Polski i lubią poczytać ploteczki "z myszką".
Nie bądź taki zasadniczy :P Wytaczasz armaty przeciwko zbiorkowi anegdot cudnej urody i jeszcze wymagasz trzymania pisania całej prawdy.
OdpowiedzUsuńPS. Czy w pierwszym wersie to jednak nie powinien być Żeromski, a nie Żeleński?
Żeromski - Boy, chyba dwa albo trzy razy przywołuje jego listy.
UsuńNie przeczę, historyjki są zabawne ale jednak nie wszystkie i na pewno nie wszystkich bawiły. Mam wrażenie, że facet załatwiał jakieś zadawnione urazy albo po prostu poczucie dobrego smaku go zawiodło.
Mnie się raczej kilka tekstów wydawało mniej błyskotliwych, ale detali nie pomnę, bo dawno to było.
UsuńDowcipnych owszem, tak ale żeby zaraz błyskotliwych?! Zwłaszcza, że Boy rozminął się z tematem - jak głosi podtytuł miała to być rzecz o cyganerii krakowskiej, nie wiem czy nawet przy dużej dozie dobrej woli połowę tekstów dałoby się pod to podciągnąć. Ale nie przeczę, pisane są ze swadą i pewnie mało który współczesny pisarz mógłby stanąć w szranki z Boyem jeśli chodzi o polszczyznę.
UsuńMało Ci cyganerii? A zbiorek był, zdaje się, rozmaicie miksowany w różnych wydaniach. Tyle dobrego, że chociaż na stylu się poznałeś :P
UsuńStylu Boyowi nie odmawiam i trzeba przyznać, że gawędziarzem jest przednim, tylko jeszcze żeby trzymał się tematu. To chyba Irzykowski zarzucał mu, że nie potrafi napisać nic dłuższego (w sensie poważniejszego) na jeden temat i wygląda na to, że miał rację.
UsuńOpinią Irzykowskiego bym się nie przyjmował, panowie byli na ścieżce wojennej :) W końcu Boy pisał też dłuższe formy vide Marysieńka Sobieska i raczej nie kręcił się w tej książce w kółko.
UsuńFakt, nie przeczę, że z tekstu Irzykowskiego ulewała się frustracja i zazdrość więc specjalnie wiarygodny nie był ale też to ocenianie postaci "od dupy strony" i przez jej pryzmat po jakimś czasie się przejada. Owszem trochę śmiechu i pikanterii nie zaszkodzi ale jeśli chce się czegoś dowiedzieć o człowieku to jest to zdecydowanie za mało.
UsuńOd dowiadywania się to jest wikipedia :D
UsuńTeż prawda :-), pewnie mój błąd - bo sądziłem, że to jest jakiś rodzaj monografii w boyowskim (czytaj: plotkarskim) stylu, a to się okazało zbiorkiem, tekstów dotyczących Krakowa, z których każdy z osobna spokojnie mógłby żyć własnym życiem.
UsuńMam wrażenie, że każdy żył własnym życiem, bo to chyba przedruki są z czasopism.
UsuńMożliwe, pod koniec kilka razy określa teksty jako felietony ale widać, że niektóre nawiązują do siebie - jak na przykład tekst o Iwi Przybyszewskiej z tekstem o jej tatusiu, choć tym razem Żeleński jest zaskakująco oględny i dyskretny.
UsuńMusiałbym sprawdzić w swoich wydaniach, czy te teksty były wpierw drukowane w pismach, wydaje mi się, że tak, możliwe że do wydania książkowego Boy coś dopisał.
UsuńI chyba tak było, pewnie przy okazji zbierania tekstów do kupy starał się, by jakoś to wyglądała ale jakby nie było pierwsza połowa ma "średni" związek z cyganerią. Chyba, że za jej przedstawiciela uznać Stanisława Tarnowskiego, któremu się nieźle oberwało.
UsuńNależało czytać wydanie BN, tam by Ci ładnie we wstępie wyłożyli, dlaczego książka ma Ci się podobać. A Ty czytasz jakieś przypadkowe wydania i nie masz busoli interpretacyjnej :D
UsuńTo trzeba mi było od razu tak powiedzieć a nie dopiero teraz. Oni w tej BN lubią wszystko objaśniać - mam jakieś stare wydanie Rewizora, w którym w przypisach objaśniają nawet na czym mają polegać dowcipy Gogola :-).
UsuńTaki duży chłopiec już powinien wiedzieć, co czytać :D Duża oszczędność na myśleniu. Pamiętam, jak się naczytałem we Wstępie do Wichrowych Wzgórz, jakie to arcydzieło, a potem czekałem i czekałem aż mi się ten Absolut objawi...
UsuńZapewne podyktowana profetyczną wizją nadejścia czasów gimbazy.
UsuńJa, na szczęście, nie czytałem "Wichrowych..." w wydaniu BN więc czytałem je sobie jako klasykę romansu. Nie powiem żeby wciskało mnie w fotel ale na pewno bije na głowę twórczość Michalak Katarzyny.
Przeciętny harlekin bije na głowę twórczość KM. Ja zamierzam wrócić do Wichrowych Wzgórz tym razem bez balastu oczekiwań i zobaczymy, co będzie.
UsuńSzału nie ma ale dasz radę. U mnie w planach jest "Jane Eyre" i "Duma i uprzedzenie", ale za nim do nich dojdę chcę się zmierzyć z "Księgami Jakubowymi"
UsuńŻe dam radę, to akurat nie wątpię, lubię takie klimaty.
UsuńA tak nosem kręciłeś, że brak Absolutu :-)
UsuńBo co innego, jak chcesz klimatu, a co innego, jak Absolutu.
UsuńKlimat jest, nieco trąci myszką ale w tym wieku ma już prawo.
UsuńWiadomo, i dlatego taki dobry ten klimat :)
UsuńJak stare wino ale żeby nie było - zamierzam dać szansę Beaujolais Nouveau :-)
UsuńPo beaujolais nouveau miałem swego czasu gigantycznego kaca, może z literaturą jest ciut inaczej :P
UsuńMam nadzieję - jestem po Houellebecqu i ciągle żyję :-)
UsuńAle on to już taki dość godny rocznik, a nie żaden świeży sikacz.
UsuńWiesz, dla mnie wszystko co ma mniej niż ćwierć wieku to świeżynka.
UsuńAle mimo wszystko powinieneś jednak nieco uszczegółowić kryteria :)
UsuńNie byłem za dobry na studiach z metodologii więc jeśli masz jakieś sugestie to jestem otwarty :-)
UsuńNo wiesz, beaujolais nouveau to jacyś debiutanci, bo taki Houllebecq to już raczej półka wyżej :D
UsuńAle debiutanci są co drugi dzień a przynajmniej raz na tydzień, kto za tym dąży?!
UsuńA Ty chciałbyś zażywać bożole nuwo co tydzień? Toż to morderstwo na wątrobie :P
UsuńCo Ty, przeleć się po blogaskach, tam co drugi dzień fetują jakieś nowe literackie odkrycie i zdaje się, że odkrywczynie są w dobrym zdrowiu :-)
UsuńJa tam jestem panem w sile wieku i nie zamierzam sobie nadwyrężać układu pokarmowego żadną nieprzebadaną świeżyzną :D
UsuńA mnie namawiasz, czyżbyś mi źle życzył?! :-)
UsuńGdzie Cię namawiam? Raczej doradzam przejście na rzeczy choćby nieco bardziej wykwintne :)
UsuńAle na co?! Sylwię Chutnik, Szczepana Twardocha i Elżbietę Cherezińską?
UsuńMoże chociaż na Klimko-Dobrzanieckiego. Chociaż akurat chętnie bym poczytał u Ciebie o Cherezińskiej :P
UsuńNie znam człowieka ale to u mnie nic nowego, wietrzę jakiś podstęp z Twojej strony :-).
UsuńNo skąd, osobiście się zachwycałem Preparatorem :)
UsuńOk, trochę mnie ta Cherezińska zmyliła :-) kolejka na ten roku już jest długa ale nazwisko będę miał w pamięci.
UsuńKolejka? Jaki Kolega porządnicki i zorganizowany.
UsuńJuż na 2016 miałem plan ale słabo mi poszło, może w tym roku będzie lepiej, zostawiłem sobie miejsce właśnie na takie strzały zza węgła jak ten w wykonaniu Kolegi :-)
UsuńZaraz tam strzał zza węgła, rozszerzam Koledze horyzonty. A poza tym nie musisz czytać w ciemno: http://zacofany-w-lekturze.pl/2016/01/swiat-bez-kolorow-hubert-klimko-dobrzaniecki-preparator.html
UsuńPrzeczytałem. Ha, skoro powiadasz, że jest tak dobrze możesz już uznać, że mnie namówiłeś i że kolejka wcale nie będzie taka długa jak się na początku wydawało.
UsuńI tak napiszesz, że to słabe, wtórne, bez wyrazu i przekombinowane i jeszcze całąwinę zwalisz na mnie :P
OdpowiedzUsuńJak takie będzie, to tak napiszę i oczywiście całą winę zwalę na Ciebie, ale z tego co pisałeś, wygląda że ten wariant, tym razem w grę nie wchodzi :-)
UsuńAle może akurat włączy Ci się wariant turbomarudzenia albo megazblazowania i tylko się wstydu najem :P
UsuńWięcej optymizmu i wiary w swój dobry gust! :-)
UsuńMoja wiara w mój dobry gust jest niezachwiana :)
UsuńA ja mogę dodać, że uzasadniona :-)
UsuńZarumieniłem się :)
UsuńW Twoim wieku?! Daj spokój! :-)
UsuńDobra, dam :P
UsuńPozwolę sobie zapytać na marginesie powodowany ciekawością i niemym zachwytem nad Waszymi rozmowami: czy Panowie mieliście okazję spotkać się twarzą w twarz?
OdpowiedzUsuńNie mieliśmy. Ale to może lepiej, bo ja dużo tracę przy bliższym poznaniu :D
UsuńGdyby któryś z nas był dwudziestoletnią, atrakcyjną blondynką o niebieskich oczach, prawdopodobnie przyspieszyłoby to osobiste poznanie, a tak co?! pewnie poszlibyśmy na piwo i sycili się nektarem dialogu na temat jakiejś książki napisanej jeszcze w czasach zanim zaczęto korzystać z iphone'ów. Kto coś takiego zniesie?! :-)
UsuńNo my dwaj jakoś wytrzymujemy takie dialogi :D
UsuńAle my to już trochę jak Statler i Waldorf :-)
UsuńNie trochę, tylko całkiem :P
UsuńStrach pomyśleć, co to będzie jeśli jeszcze trochę posuniemy się w latach :-)
UsuńNabierzemy wtedy jeszcze większego doświadczenia i mądrości, wiadomo :P
UsuńŻe o zanikach pamięci i przytępionym słuchu nie wspomnę :-)
UsuńChwilowo nie zauważyłem :P
UsuńJeszcze nie zauważyłeś, czy już nie zauważasz? :-)
UsuńZłośliwy staruszek z kolegi :D
UsuńTo też z wiekiem postępuje :-)
UsuńStrach się bać, co tu się będzie wypisywało w komciach za 20 lat :P
UsuńOoo, Panie! Komcie za 20 lat?! Zdarzenie przyszłe i niepewne jak dożycie do emerytury! :-)
UsuńNie no, do emerytury to dożyjemy, potem będzie trudniej, ale zawsze możemy iść w świat w charakterze dziadów proszalnych :D
UsuńA pewien jesteś, że jakaś ekipa nie podniesie wieku emerytalnego?! :-)
UsuńKtóraś na pewno podniesie. Ale wiesz, póki pracujesz, masz co jeść, a na naszej emeryturze to już różnie może być :P
UsuńDamy radę :-)
UsuńBędziemy wyprzedawać biblioteki? :P
UsuńPatrząc na alarmujące statystyki księgarzy, ubolewających że interes im nie idzie tak jakby chcieli (ups, to znaczy nad spadkiem czytelnictwa) nie wiem czy znajdą się kupcy. Boję się, że możemy być skazani na składy makulatury, zresztą już dzisiaj spora część książek tam się tylko nadaje.
UsuńJak zaoferujemy białe kruki, to kupcy się znajdą :P
UsuńMam nadzieję, parę już odłożyłem :-)
UsuńCo za przezorność :P
UsuńCo prawda zbieram książki nie z myślą o dodatku do emerytury ale kto czy rzeczywiście tak nie skończą :-)
UsuńW sumie to i tak nieźle.
UsuńTo się dopiero okaże.
UsuńZapewniam cię, że wiele osób jeszcze może ruszyć ten klimat... Przynajmniej mnie ruszył, kiedy jakiś rok temu znalazłam zbiór felietonów Boy'a porzucony w Pałacu Staszica i postanowiłam jednak go sobie przywłaszczyć. Ba, to własnie ta książka była jednym z czynników, przez które rozpoczęłam jednak studia w Krakowie, chociaż wcale nie miałam tego w planach.
OdpowiedzUsuńOczywiście nie zgadzam się z absolutnie wszystkimi jego artykułami - niektórych po prostu nie czytam, do innych wracam bardzo często. Jego wywody o środowisku literackim są bardzo interesujące, społeczne mniej, bo problemy społeczne mamy już własne. Niemniej to jeszcze nie powód, żeby tak biedaka potępiać. Czytanie jego tekstów może być świetną rozrywką, a nawet, ośmielę się użyć tego okropnego słowa, pewną inspiracją.
Dla kogoś kto jest związany z Krakowem - nie wątpię! To że prześmiewczy ton książki może się podobać i stanowi świetną rozrywkę - tego również jestem pewien, tyle że po jakimś czasie oczekuje się już czegoś więcej niż tylko anegdot i ploteczek. One owszem, są zabawne, ale w gruncie rzeczy mają brązowniczy charakter, przynajmniej w odniesieniu do postaci, do których Boy miał sentyment - vide casus Przybyszewski.
UsuńCo do potępiania Żeleńskiego - daleko mi do tego, ale też nie podobają mi się chwyty rodem z "brukowców" na temat osób, których Boy nie lubił pod przykrywką "obrazków z życia cyganerii krakowskiej". Uczciwsze byłoby jasne postawienie sprawy, ale czemu bojownik o prawdę tego nie zrobił, tego można się tylko domyślać.