piątek, 17 sierpnia 2012

Dziewczyna z poczty, Stefan Zweig

"(...) bieda to nie wstyd. Ale to nieprawda. Kiedy nie można jej skryć, przynosi wstyd, i nic się na to nie poradzi, człowiek wstydzi się jej tak samo jak wtedy, kiedy zrobi plamę na czyimś obrusie. Załużona czy nie, uczciwa czy nikczemna, bieda zawsze cuchnie. Tak, cuchnie, cuchnie tak, jak może cuchnąc pokój w suterynie, która ma okna na ciasne podwórko, albo tak jak niezmieniane dostatecznie często ubrania. Człowiek sam ją czuje, jakby śmierdział gnojem. I nie da się jej pozbyć. Niewiele pomoże, że się założy nowy kapulusz, to tak, jakby wypłukać usta, gdy smród tymczasem bierze się z żołądka i przez usta jedynie wychodzi. Ciągnie się za człowiekiem i każdy go natychmiast poczuje, wystarczy, że to tylko przelotnie muśnie albo na niego spojrzy." 

Szkoda, że Zweig nie skończył tej książki, naprawdę szkoda. To jedna z tych nielicznych powieści, które czyta się z niecierpliwością przewracając kartki by dowiedzieć się co przyniesie kolejna strona, a gdy przeczyta się już ostatnią żałuje się, że to już koniec. Ja żałuję.


Bieda nie ma w sobie nic szlachetnego ani nie jest też motorem szlachetnych postępków a jeśli już to raczej takich, których wyjawienie niczego dobrego nie przyniesie. Życie w niej jest ciężkie ale jeszcze cięższa jest świadomość, że istnieje zupełnie inny świat, którego wydają się nie imać żadne troski i świadomość, że "łatwiej jest przeżyć dziesięć lat z pieniędzmi niż jeden dzień bez nich". Ale pieniądze nie są same w sobie są źródłem szczęścia ale tylko kluczem do jego osiągnięcia. Nie trzeba być bogatym wystarczy, że żyje się tak jak bogaty.

"Dziewczyna z poczty" jest historią o młodej kobiecie obdarowanej chwilową ułudą lepszego życia, którym się zachłysnęła i której ten miraż został odebrany. Jak kończą się takie przypadki nie od dziś wiadomo za  sprawą wicehrabiego de Valmont i pani de Tourvel, a w tym przypadku przypadek jest tym bardziej "niesmaczny", bo nie dotyczy miłości. Prosta dziewczyna, urzędniczka pocztowa w zabitej dziurze, popadająca w staropanieństwo nagle dzięki wyrzutom sumienia nigdy nie widzianej ciotki ma szansę zobaczyć inny świat dla niej niedostępny i którego istnienia nawet sobie nie wyobrażała. Nie jest heroiną bez skazy - odurzona atmosferą wielkiego świata zapomina, że to i tak tylko na chwilę, że to tylko niespodziewane wakacje, którymi została przypadkowo, w gruncie rzeczy obdarowana. Pozornie niewinne przemilczenie przeradza się w kłamstwo a to szybko wychodzi na jaw - wiadomo, wszak nie brak wokoło "życzliwych". Dla ciotki konwenanse okazują się najważniejsze i w obawie przed skandalem wyprawia ją z powrotem do domu.  Ale powrót to klęska - to już nie jest jej miejsce na ziemi. Wyjazd do Wiednia ma dać jej namiastkę życia, za którym tęskni a przypadek sprawia, że spotyka jeszcze jednego rozgoryczonego, którego nadzieje tak wydawałoby się realne rozpłynęły się za sprawą biegu historii. Czy uda się jej wraz z nim powrót do świata marzeń - tego już się nigdy nie dowiemy ...

Po niedawnej lekturze Niecierpliwości serca nie da uniknąć porównań obu książek, zwłaszcza że to chyba jedyne dwie powieści jakie napisał. Jego bohaterki mi, że pochodzą ze skrajnie różnych warstw społecznych, dzieli je również różnica wieku mają jednak pewien rys wspólny, żyją jakby w uśpieniu do momentu gdy doznają impulsu; i jedna i druga doznała go w zbliżonych okolicznościach. Podobnie, żadna z nich nie ma też uczuć pośrednich - konsekwencją niemożliwości realizacji marzenia dla każdej z nich jest tylko samobójstwo, przerzucając się ze skrajności w skrajność. Obie też żyją złudzeniami Edyta Kekesfalva  złudzeniem miłości, Christine Hoflehner złudzeniem dostatku. Emocje obu kobiet nie pozostawiają złudzeń, obie mogłbyby być pacjentkami Zygmunta Freuda.

Dla mnie, niespodziewanie "Dziewczyna z poczty" okazała się książką do pewnego stopnia szczególną a to za sprawą osobistych skojarzeń i wspomnień związanych z gasthofem niedaleko Vaduz, mieszczącym się w dawnym budynku poczty, w takim w jakim mogła pracować Christine i drugim, na austriackim "zadupiu" pomiędzy Wiedniem i Grazem, w jakim na poddaszu mogła mieszkać ze swoją matką.

Ale są też i inne skojarzenia, których zupełnie się nie spodziewałem, zważywszy że świeża pamięć o "Niecierpliwości serca" nie dawała ku temu żadnych podstaw. Wspomnienia syberyjskiej niewoli Ferdinanda Farrnera przywodzą na myśl "Armję (sic!) za drutem kolczastym" E. Dwingera a opisywana przez niego sytuacja w Wiedniu po Wielkiej Wojnie może się kojarzyć z "Berlin Alexanderplatz" A. Döblina. Gdy czyta się jego "diagnozy społeczne"  ma się przed oczami "Bezrobotnych" A. Sandera (poniżej), a "pikanterii" dodaje fakt, że choć zdjęcia zostały zrobione w Kolonii to pochodzą z okresu, w którym mniej więcej rozgrywa się akcja powieści - pierwsze w 1920, drugie w 1928 roku.



Wzmianka Franzla, szwagra Christine o "rusińskich lumpach" wśród towarzyszy niedoli, wywołuje z pamięci Piotra Niewiadomskiego z Soli ziemi J. Wittlina - kto wie jak potoczyły się jego dalsze losy? Z kolei  ostracyzm, którego ofiarą pada tytułowa bohaterka to przecież "wypisz, wymaluj" los Stefci Rudeckiej z "Trędowatej" H. Mniszkówny. Ale jest też przeciwwaga dla tego niebezpiecznego ocierania się o literaturę, jak to się kiedyś powiadało, "dla kucharek" bo w epizodzie, w którym Christine oddaje się Ferdinandowi w tanim, podejrzanym hotelu można dopatrzeć się podobieństwa do jednego z opowiadań I. Bunina, bodajże "Gramatyki miłości", jeśli dobrze pamiętam ale głowy jednak nie daję. Zaskakujące ... . Świetna książka, dawno już takiej nie czytałem ... .

18 komentarzy:

  1. Dobra, kończę na pierwszym akapicie, który mnie pocieszył. Przeglądałam książkę intensywnie i zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno mam na nią teraz ochotę. Ale jeśli piszesz, że żal się z nią rozstawać, to jej nie odkładam na słodkie "kiedyś". Bardzo spodobał mi się ton opisu samej poczty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja zacząłem szukać opowiadań Zweiga :-) i prawem serii łapię się za następny "Nowy kanon". Która, Twoim zdaniem, z książek Simenona; "Wdowa" czy "Ekspres" jest lepsza?

      Usuń
    2. Na początek doradziłabym "Wdowę...", bo jest krótsza.;) Czyta się ją szybko i dobrze, można wyrobić sobie pojęcie o stylu Simenona. A czy lepsza od "Paryskiego ekspresu" - sam kiedyś ocenisz.;)

      Usuń
    3. Dzięki :-), jest taka anegdotka o jednym z wybitnych malarzy, którego obraz ogląda jakiś człowiek - artysta podchodzi do niego i pyta się, co w tym obrazie go zainteresowało, że tak przed nim stoi i słyszy w odpowiedzi - ramy, bo on taki duży :-). Niech będzie "Wdowa" :-)

      Usuń
    4. :)
      Wiesz, ja mam taki zwyczaj, że znajomość z pisarzem zaczynam od krótszych rzeczy, najchętniej opowiadań. Jeśli okaże się niewypałem, to przynajmniej czasu nie szkoda.;)

      Usuń
    5. Ty to umiesz zachęcić :-)

      Usuń
    6. Ale tu czasu nie szkoda, zapewniam Cię. Ani w jednym, ani w drugim przypadku.

      Usuń
    7. Wiem, wiem ... :-) przy najbliższej wizycie w empiku zakup już postanowiony :-)

      Usuń
  2. Przeczytałam i uważam, że powieść kończy się w całkiem dobrym momencie.;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie twierdzę, że w złym ale pamiętając o losie Edyty Kekesfalva nie wróżyłbym Christine spokojnej starości :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam na myśli, że od strony dramaturgii, jak na rzecz niedokończoną, książka kończy się w całkiem dobrym momencie.:)
      Ale spodziewałabym się złego obrotu sprawy dla głównej bohaterki.

      Usuń
    2. Spoko, spoko :-) tak też Cię zrozumiałem, co nie zmienia faktu, że widać po tym zakończeniu, że jest to książka niedokończona :-).

      Usuń
    3. Na szczęście nie kończy się w pół zdania.;)

      Usuń
    4. Ale poczucie niedosytu u mnie i tak zostało :-)

      Usuń
    5. Lubię otwarte zakończenia, więc jestem ukontentowana.

      Usuń
    6. Roma locuta, causa finita :-)

      Usuń
  4. Z niecierpliwością się czytaj, a z jaką czeka! mam ją już kupioną, tylko niech ona do mnie wreszcie dojdzie z Polski.
    Nie interesowałam się Zweigiem do tego stopnia, żeby wiedzieć, że napisał tylko dwie. To dodaje smaczku, chociaż powinno być w sumie obojętne dla odbioru.
    Czekam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przynajmniej dwie powieści przetłumaczono na polski :-), biograficznych nie liczę. W jego przypadku żałuje się, że to tylko dwie zwłaszcza, że zwłaszcza teraz namnożyło się "pisarzy" co to co rok to powieść napiszą albo i dwie ale tacy to i pisarze :-)

      Usuń