W końcu i na mnie przyszła pora ... ale skoro znowu natknąłem się na dobrą książkę w cenie paczki papierosów, to już nie mogłem znaleźć pretekstu by jej nie kupić. Może zresztą bym jej i nie kupił ale wszystko przez te Kielce. Znalazłem na jakimś blogu zdanie łączące te dwie nazwy; tytuł książki i nazwę miasta, a potem jeszcze kartkując książkę i zastanawiając się jakby tu jej nie kupić napatoczyły mi się przed oczy znajome nazwy wsi przez które przejeżdża się jadąc z Kielc do Buska, no i kupiłem. A nie dość, że kupiłem to jeszcze przeczytałem.
Co prawda, z tego co mi wiadomo, w Kielcach naprzeciwko synagogi, stojącej zresztą do dzisiaj, nie było przed wojną ulicy Szerokiej, przy której mieszkała Lala z rodzicami. A jeśli rzeczywiście zjeżdżała ulicą zimą na sankach, to jedyna ulica w jej pobliżu, gdzie od biedy dałoby się to zrobić to ulica Wesoła. Podobno zawdzięcza tę nazwę przybytkom, w których można było spędzić czas adekwatnie do tego miana ale to nic nie szkodzi. Nie szkodzi nawet, gdy Karczówka widziana oczami dziecka we wspomnieniach starszej pani Bienieckiej jest tylko górką za miastem, choć zwykle to co pamiętamy z dzieciństwa raczej powiększamy, a to spore wzniesienie, na którym zmieścił się słusznych rozmiarów klasztor otoczony na dodatek lasem. To nic, że w Chmielniku nie ma klasztoru. "Lala" Jacka Dehnela jest i tak książką niebanalną.
Pierwsze skojarzenie, jakie mu przyszło na myśl to pokrewieństwo z "Hanemannem" S. Chwina, może to za sprawą miejsca urodzenia obu autorów, nad którym unosi się ten sam genius loci, chociaż bywają okresy w historii, że do jego opieki można mieć zastrzeżenia - "Czasami, kiedy patrzyłem na moje zimne, północne miasto z wysokości jednego ze wzgórz, które zaczynają się tuż za ogrodem babci, wydawało mi się, że i ono jest osmalone po brzegach, że i ono pachnie spalenizną spod polskich tynków i farb. I wtedy przypominała mi się niewinność pioruna". Tak jak w "Hanemannie" za przyczyną filiżanki czy łyżeczki, tak i tu "historia przesączała się przez przedmioty. Z początku niepewnie i dość tajemniczo, później coraz bardziej wartko, coraz szerzej i głębiej, falami, jak morze niezmierne. A zaczęło się chyba od sygnetu." Ale bardziej jeszcze niż w przedmiotach historia zawiera się w ludziach. Historie o niech są równie nieodporne na czas jak przedmioty w powieści Dehnela a jednak w nich trwają - "(...) to właśnie jest wieczność. Czaszki w aksamicie, kadzidło i złocone próchno." i świetnie pasują do tych wszystkich ozdób i ozdóbek babci Lali.
To książka mająca wdzięk takiego właśnie bibelotu. Nawet skandale towarzyskie, które swego czasu musiały ich uczestników i świadków przyprawiać o dreszcz emocji wyglądają w niej trochę jak na pożółkłej fotografii, bo też i co to za skandale jak na dzisiejsze czasy, że pani zostawiła pana a pan zostawił panią?! Są dobrzy Niemcy (niewielu Żydów przeżyło getta w pobliskim Chmielniku i Kielcach), lud wiejski, który w swej prostocie, nawet gdy kradnie (a kradnie na potęgę) trzyma się zasad uświęconych swoiście pojmowanym honorem. Ale to przecież w końcu nie jest książka historyczna ani socjologiczna a opowieści snute z perspektywy czasu zatracają z reguły ostrze dramatyzmu, nawet gdy dotyczą rzeczy przykrych, z wiekiem i z upływem czasu stajemy się bardziej wyrozumiali dla ludzkich występków. Czym może nas starsza pani zaszokować jeśli na codzień mamy Pudelka, Fakt czy TVN.
Każdy kto miał szczęście mieć taką prawdziwą, staroświecką babcię urodzoną w "okolicach" czasów Wielkiej Wojny wie, jak jest ważna, chociaż tak naprawdę tę ważność uświadamiamy sobie dopiero wówczas gdy jej już nie ma. Chcemy wówczas zapytać ją o tak wiele rzeczy, które były dla nas zupełnie nieistotne z punktu widzenia przemądrzałości naszych nastu- albo -estu lat. Bo z czasem wiemy już, że babcia była najlepszą skarbnicą pamięci o wydarzeniach i ludziach, o których w najlepszym przypadku wiemy, że podobno tacy byli. Babcia ma już dystans, i przeżyła wszystko, i nie żyje walką o kolejne sukcesy, i ma czas, i ma chęć podzielenia się z nami swoją historią. Dużo szczęścia miał wnuk Lali Bienieckiej, że mógł usłyszeć takie opowieści a my, że chciało mu się je nam przekazać.
Ile razy tak jak on, z rezygnacją przytakiwaliśmy, żeby usłyszeć po raz kolejny tę samą historię? - tyle, że nam jednym uchem wpadała a drugim wypadała. Ach, czemu nie wpadliśmy na pomysł, żeby póki mieliśmy ją świeżo w pamięci zapisać to wszystko wieczorem by za pół wieku móc snuć swoją z kolei opowieść swoim wnukom? Ile razy podrzucaliśmy swojej babci "słowa - klucze", po których toczyła się dobrze znana opowieść o babcinych siostrach i braciach; o Anielce, o Weronce i o Tośku, o Józiku czy Franyku? Ale nie słuchaliśmy uważnie więc nie pamiętamy i ich historia po części będąca historią nas samych bezpowrotnie uleciała. Tym bardziej więc warto poznać historie, które Lala opowiedziała swojemu wnukowi.
PS.
To niekompletne wrażenia z lektury ale skupiłem się na tym co dla mnie w książce Jacka Dehnela najważniejsze, a jednocześnie nie wątpię, że dla kogoś innego ważniejsze okazać się mogą te wątki, o których nie wspominałem - jak na przykład przejmowanie stopniowo roli "opowiadacza" historii za babcię i jej odchodzenie ale o tym może innym razem.
Pierwsze skojarzenie, jakie mu przyszło na myśl to pokrewieństwo z "Hanemannem" S. Chwina, może to za sprawą miejsca urodzenia obu autorów, nad którym unosi się ten sam genius loci, chociaż bywają okresy w historii, że do jego opieki można mieć zastrzeżenia - "Czasami, kiedy patrzyłem na moje zimne, północne miasto z wysokości jednego ze wzgórz, które zaczynają się tuż za ogrodem babci, wydawało mi się, że i ono jest osmalone po brzegach, że i ono pachnie spalenizną spod polskich tynków i farb. I wtedy przypominała mi się niewinność pioruna". Tak jak w "Hanemannie" za przyczyną filiżanki czy łyżeczki, tak i tu "historia przesączała się przez przedmioty. Z początku niepewnie i dość tajemniczo, później coraz bardziej wartko, coraz szerzej i głębiej, falami, jak morze niezmierne. A zaczęło się chyba od sygnetu." Ale bardziej jeszcze niż w przedmiotach historia zawiera się w ludziach. Historie o niech są równie nieodporne na czas jak przedmioty w powieści Dehnela a jednak w nich trwają - "(...) to właśnie jest wieczność. Czaszki w aksamicie, kadzidło i złocone próchno." i świetnie pasują do tych wszystkich ozdób i ozdóbek babci Lali.
To książka mająca wdzięk takiego właśnie bibelotu. Nawet skandale towarzyskie, które swego czasu musiały ich uczestników i świadków przyprawiać o dreszcz emocji wyglądają w niej trochę jak na pożółkłej fotografii, bo też i co to za skandale jak na dzisiejsze czasy, że pani zostawiła pana a pan zostawił panią?! Są dobrzy Niemcy (niewielu Żydów przeżyło getta w pobliskim Chmielniku i Kielcach), lud wiejski, który w swej prostocie, nawet gdy kradnie (a kradnie na potęgę) trzyma się zasad uświęconych swoiście pojmowanym honorem. Ale to przecież w końcu nie jest książka historyczna ani socjologiczna a opowieści snute z perspektywy czasu zatracają z reguły ostrze dramatyzmu, nawet gdy dotyczą rzeczy przykrych, z wiekiem i z upływem czasu stajemy się bardziej wyrozumiali dla ludzkich występków. Czym może nas starsza pani zaszokować jeśli na codzień mamy Pudelka, Fakt czy TVN.
Każdy kto miał szczęście mieć taką prawdziwą, staroświecką babcię urodzoną w "okolicach" czasów Wielkiej Wojny wie, jak jest ważna, chociaż tak naprawdę tę ważność uświadamiamy sobie dopiero wówczas gdy jej już nie ma. Chcemy wówczas zapytać ją o tak wiele rzeczy, które były dla nas zupełnie nieistotne z punktu widzenia przemądrzałości naszych nastu- albo -estu lat. Bo z czasem wiemy już, że babcia była najlepszą skarbnicą pamięci o wydarzeniach i ludziach, o których w najlepszym przypadku wiemy, że podobno tacy byli. Babcia ma już dystans, i przeżyła wszystko, i nie żyje walką o kolejne sukcesy, i ma czas, i ma chęć podzielenia się z nami swoją historią. Dużo szczęścia miał wnuk Lali Bienieckiej, że mógł usłyszeć takie opowieści a my, że chciało mu się je nam przekazać.
Ile razy tak jak on, z rezygnacją przytakiwaliśmy, żeby usłyszeć po raz kolejny tę samą historię? - tyle, że nam jednym uchem wpadała a drugim wypadała. Ach, czemu nie wpadliśmy na pomysł, żeby póki mieliśmy ją świeżo w pamięci zapisać to wszystko wieczorem by za pół wieku móc snuć swoją z kolei opowieść swoim wnukom? Ile razy podrzucaliśmy swojej babci "słowa - klucze", po których toczyła się dobrze znana opowieść o babcinych siostrach i braciach; o Anielce, o Weronce i o Tośku, o Józiku czy Franyku? Ale nie słuchaliśmy uważnie więc nie pamiętamy i ich historia po części będąca historią nas samych bezpowrotnie uleciała. Tym bardziej więc warto poznać historie, które Lala opowiedziała swojemu wnukowi.
PS.
To niekompletne wrażenia z lektury ale skupiłem się na tym co dla mnie w książce Jacka Dehnela najważniejsze, a jednocześnie nie wątpię, że dla kogoś innego ważniejsze okazać się mogą te wątki, o których nie wspominałem - jak na przykład przejmowanie stopniowo roli "opowiadacza" historii za babcię i jej odchodzenie ale o tym może innym razem.
"Lala" tak mi się podobała, że do dziś nie mogę sięgnąć po nic innego Dehnela, ani nawet powtórzyć "Lali". Boję się, żeby czar nie prysł. Znakomita książka.
OdpowiedzUsuńSięgałem po nią z rezerwą i żałuję że ... tak późno się na nią skusiłem. A że zanim do niej powrócę i zacznę kręcić nosem to minie pewnie trochę czasu więc póki co potwierdzam - świetna książka :-).
UsuńJa się zakochałam w "Lali" od pierwszych stron. I rzeczywiście - niesiona pamięcią o tej książce, przy każdej kolejnej autorstwa Dehnela przeżywałam małe rozczarowanie... Nie żeby mi się nie podobały. Ale jednak to już nie było to samo, nie było tego niesamowitego klimatu i cudownej narracji.
UsuńTak miałem z "Weiserem Dawidkiem" P. Huelle. "Lala" jednak ma kilka słabszych momentów co nie zmienia faktu, że to bardzo dobra powieść. Innych książek Dehnela nie znam - powoli szykuję się do "Saturna" ale że mam teraz na tapecie "Dzieci Jerominów" i jeszcze parę "zaległości" więc musi swoje odczekać.
UsuńKsiążka już od jakiegoś czasu czeka na przeczytanie, i teraz, po Twoich wrażeniach, szybciej niż później na pewno taki los ją spotka ;-). Ja bardzo żałuję, że właśnie nie spisywałam opowieści sąsiadki - to była taka moja zastępcza babcia (prawdziwa mieszkała daleko). Dożyła 96 lat i była dla mnie i mojego rodzeństwa taką "prawdziwą" babcią. Wspomnienia mojego dzieciństwa to codzienny widok sąsiadki, jak nas, dzieci, strofuje (wszystko widziała), ale jednocześnie codziennie przychodziła do mojej mamy i wtedy opowiadała. Jakich się opowieści od niej nasłuchałam (przyjechała z ziem wschodnich, tuż po wojnie ;-). Do ostatnich lat życia zachowała sprawny umysł. Muszę przyznać, że mimo, że dom rodzinny już jakiś czas temu opuściłam, to brakuje mi Jej - Jej "wszystkowiedzącego" zrozumienia, Jej troski, no i Jej opowieści (mimo, że oczywiście wiele z nich słyszałam niejednokrotnie ;-).
OdpowiedzUsuńDla mnie dehnelowskim Lisowem jest/był Mizocz, niewielkie miasteczko na Wołyniu. Byłem tam dwukrotnie jako mały chłopiec, raz jako nastolatek. Moja Babcia nigdy nie wyzbyła się kresowego akcentu :-) ale to historia na osobną opowieść.
UsuńChoć za najlepszą książkę Dehnela uważam Saturna (rzecz o Goyi), to najbardziej podobała mi się (największym sentymentem obdarzyłam) właśnie Lala. Swoją opinię wyraziłam na blogu. I przyznam się, że choć nic mi do tego, co się komu podoba, a co nie, zaczęłam czytać twój wpis z pewną obawą krytyki książki. Tym bardziej się cieszę, iż książka zyskała twoją sympatię.
OdpowiedzUsuńZ "Saturnem" też się spróbuję, na razie ponieważ nie przepadam za malarstwem Goyi odsuwam go jak najdalej ale to tylko kwestia czasu :-). W sumie "Lali" mógłbym parę "grzeszków" wytknąć - ale tak właściwie qui bono? :-) nie ma sensu łyżką dziegciu psuć beczki miodu :-)
UsuńJak napisałam u siebie Saturn kumuluje w sobie wszystko to, co nie wzbudza we mnie cieplejszych uczuć:
Usuń- malarstwo Goi, które doceniam, ale nie przepadam,
- klimat Hiszpanii z przełomu wieków XVIII/XIX (ani epoka, ani kraj nie przyciągają mnie ku sobie),
- dosadny, momentami wulgarny język,
- książka, której klimat jest mroczny, posępny, przygnębiający a nawet „depresyjny” – nie jest to rodzaj literatury, który sprawiałby mi przyjemność.
A mimo to wciągnęła mnie i przeczytałam z dużą przyjemnością.
Byłem, zaglądałem, czytałem :-), na temat "Saturna" nie wypowiadam się (na razie) a "Lali" może 6 był nie dał ale 5,5 już tak :-)
UsuńA zatem będę śledziła i wyczekiwała recenzji Saturna. A Lalę i tak wysoko oceniasz :)
UsuńTrudno żeby było inaczej skoro to dobra książka :-)
UsuńI tak na deser sobie natrafiłam na Twoją recenzję...taka recenzja w kolorze sepii...bardzo, bardzo mi się podoba. Najbardziej lubię, gdy recenzent trafia w sedno i dodaje trochę swojej duszy. Właśnie to dostałam, dzięki. A na półce już stoi i Lala i Saturn, więc już się cieszę na dobrą lekturę:)
OdpowiedzUsuńCiekaw jestem Twoich wrażeń z "Lali" a "Saturn" też już czeka u mnie w kolejce :-)
UsuńByła to pierwsza i jak dotąd ostatnia książka Dehnela, z jaką miałam przyjemność się zapoznać. Po jej lekturze pobiegałam niemal od razu do babci (rocznik 1930), aby opowiedziała mi więcej swoich własnych historii :)
OdpowiedzUsuńJa już, niestety, nie mam takiej możliwości ...
UsuńChichot historii sprawił, że na ul. Wesołej, jeszcze za moich studenckich czasów, miast przybytków rozrywki była izba wytrzeźwień. :) A "Lala" świetna, ale moja opinia może być mocno skrzywiona tęsknotą za Babcią.
OdpowiedzUsuńTaaak, dzisiaj nie ma tam ani zamtuzów, ani izby wytrzeźwień a i na sankach nikt tam już nie zjeżdża ...
UsuńMasz absolutną rację co do niedoceniania skarbnicy wiedzy, jaką jest najstarsze pokolenie dostępne każdemu z nas. Ale cóż, młody człowiek jest zazwyczaj przekonany, że na wszystko ma jeszcze czas.;(
OdpowiedzUsuńZa każdym razem czytając/słuchając o podobnych babciach jest mi trochę żal, że nie miałam tutaj szczęścia. Trafiły mi się egzemplarze niezainteresowane wnukami i nieskore do opowieści. A jednej na pewno starczyłoby materiału na Lalę bis.;)
Ja miałem więcej szczęścia ale co z tego, skoro nie umiałem tego docenić i "wykorzystać", teraz staram się jakoś choć trochę zminimalizować straty ale im bardziej próbuję tym bardziej widzę ich rozmiar, eh.
UsuńJa mam jeszcze inny problem - mam jeszcze wujów, którzy pamiętają wojnę, ale krępuję się pytać o te bolesne dla nich czasy.
UsuńDaj im szansę, może i oni będą Ci wdzięczni za to, że chcesz ich wysłuchać, może mają już dystans do tego co przeżyli kiedyś i patrzą na to spokojniej. Sam byłem zaskoczony wspominkami takimi wspominkami - jeśli się nie zapytasz (jeśli odmówią - trudno), nigdy się nie dowiesz. Później tylko będziesz żałować. Tak jak ja.
UsuńCórka jednego z nich proponowała, żeby nawet spisał wspomnienia - choćby dla swoich wnuków. Żachnął się, za skromny jest.
UsuńI niespecjalnie się dziwię :-), może wystarczy wyczuć moment i zapytać, tak zwyczajnie, po ludzku, "wujku, opowiedz, a jak to było ..." :-)
UsuńNie wykluczam takiej sytuacji.;)
UsuńZwykle najprostsze rozwiązania są najskuteczniejsze :-), trzymam kciuki i ... więcej odwagi Aniu :-)
UsuńDehnela nie przeczytałam tylko "Fotoplastikonu" oraz jego wierszy. "Lala" jest moją ulubioną powieścią i zajęła szczególne miejsce w moim sercu właśnie z tych powodów, o których piszesz. . Bardzo lubię też "Balzakianę", która plasuje się u mnie zaraz po "Lali". "Saturna" nieco mniej, bardzo mroczny i depresyjny, ale również bardzo go cenię.
OdpowiedzUsuńDehnela odkryłam w zeszłym roku i stal się moim ulubionym pisarzem młodego pokolenia. Po nim długo, długo, długo nic :)
Po jednej książce trudno mi coś więcej powiedzieć na jego temat, szykuję się do "Saturna" a potem ewentualnie na "Balzakiadę". Na razie jest nieźle :-)
Usuń