wtorek, 21 sierpnia 2012

Zaklęty dwór, Walery Łoziński

Przy okazji "wspominek" jakie miałem z Zacofanym w lekturze na temat "Prawem i lewem" Władysława Łozińskiego zeszło na jego brata Walerego i "Zaklęty dwór", a skoro powiedziało się A wypada powiedzieć też i B ... .


Książka ma już ponad półtora wieku i jeśli myśleć stereotypami powinna leżeć pomiędzy innymi ramotami z tamtych czasów, wyciągana tylko przez badaczy literatury i studentów polonistyki. Ale jest jakiś powód dla którego "Zaklęty dwór" ciągle jest wznawiany i to nie będąc szkolną lekturą. Co prawda powieść Łozińskiego chodzi w nimbie pierwszej (albo jednej z pierwszych) polskich powieści kryminalno-sensacyjnych, co trudno mi ocenić bo nie znam jej konkurencji ale jej obecność we współczesnym "obiegu wydawniczym" i bez tej sławy, moim zdaniem, jest uzasadniona.

Bo i też czego się tu nie znajdzie - jest wątek romansowy i awanturniczy, jest patriotyczny spisek, i przyziemne oszustwa, intryga, której przedmiotem jest spadek, zaskakujące zwroty akcji i interesujące obserwacje społeczne, tajemniczy duch, piękna nieznajoma, dwóch przyjaciół z których jeden jest obdarzony romantyczną duszą a drugi stąpa twardo po ziemi (nawiasem mówiąc trudno oprzeć się wrażeniu, że jego epizod szkolny przypomina trochę losy szkolnej edukacji Rafała Olbromskiego z "Popiołów" S. Żeromskiego). Naturalnie wszystko dobrze się kończy. Skąd my to znamy?! A to wszystko lekko podlane dowcipną uszczypliwością i podane trochę w stylu chwilami kojarzącym się z "Pamiątkami Soplicy" H. Rzewuskiego, chociaż niektóre przypadki kojarzą się bardziej z wyczynami opisanymi we wspomnianym już "Prawem i lewem", jak choćby ten - "Starościc kupił sztukę sukna i kazał staromiejskiemu Żydowi krawcowi zrobić płaszcz. "Ale każdy najdrobniejszy kawałeczek pozostały oddasz mi na powrót!" - zaostrzał na końcu. We dwa dni przybył krawiec z robotą i z kawałkami. Starościc oglądnął wszystko i nie przymierzając nawet, kazał przerobić płaszcz na surdut, upominając się znowu o każdą resztę najmniejszą. Następnie z surduta kazał sobie zrobić spencer, a z spencera kamizelkę, z kamizelki czapkę, a zawsze o kawałki dopominał się najusilniej. Kiedy już ostatnia skończyła się przemiana, a Żyd przybył z czapką do dworu, zapytał go starościc: "A kawałki masz?" - "Mam, jasny panie". - "Wszystkie?" - "Co do jednego." - "A więc teraz tu u mnie uszyjesz płaszcz na powrót!" Gdyby piorun nagle ugodził w Żyda, nie mógłby go tyle zdziwić i przestraszyć, co ten rozkaz niespodziewany. Na próżno biedak prosił się do domu i na różne odwoływał się przeszkody. Starościc nie odstąpił od swego. W miejsce okrawek dodawał łokieć sukna nowego, ale koniecznie chciał mieć płaszcz jak dawniej. Nie widząc innego ratunku przyznał się Żyd, że parę łokci sukna zostawił w domu. Starościc na to zapłacił mu za robotę, ile żądał, ale w naddatku kazał mu wlepić sowitą porcję plag na pamiątkę". Takich wychowawczych anegdotek można tu znaleźć całkiem sporo i na dodatek także ślady oświeceniowej moralistyki, jak choćby w filipice autora przeciwko zapożyczeniom z języka francuskiego, co jednak nie przeszkadza bohaterom książki namiętnego używania wtrętów łacińskich. Te jakoś Łozińskiemu do polszczyzny pasowały, zresztą nic dziwnego skoro jej znajomość została wyniesiona ze szkół a powieść jest wyraźnie tradycjonalistyczna - szlachta nawet jeśli ma jakieś swoje wady to i tak przeważają nad nimi jej zalety, w każdym razie na pewno chce dobrze a jeśli jej nie wychodzi to nie z jej winy. Magnackie "fumy" należy wybaczyć bo to tylko taka słabostka, za którą ukryta jest wrażliwa osobowość a całemu złu winni są generalnie nieoświeceni, eufemistycznie mówiąc, chłopi i wykorzystujący ich, podobnie zresztą jak i ich panów urzędnicy różnego autoramentu.

Co ciekawe, tego rodzaju anachronizmy w niczym nie przeszkadzają w lekturze, zwłaszcza że nie są jakoś szczególnie natrętne, powiedziałbym nawet, że mają swój "smaczek". Jest to oczywiście powieść "z myszką" ale mam wrażenie, że spokojnie może stanąć w szranki ze współczesnymi "produkcjami" i wcale nie stoi na przegranej pozycji. 

30 komentarzy:

  1. Przeczytałam sobie właśnie biogram Łozińskiego - ale barwna postać! A finał a la Puszkin godny sensacyjnego filmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak w głównym bohaterze - Damazym Czorgucie - jest trochę jego cech, film też był tyle, że nie o nim a nakręcony na podstawie "Zaklętego dworu".

      Usuń
    2. Grzechem byłoby zlekceważyć książkę, której główny bohater nazywa się Damazy Czorgut! :) Zresztą Twoja recenzja i tak nie pozostawia wyboru. Muszę przeczytać "Zaklęty dwór"!

      Usuń
    3. Warto, warto :-) i można się z niej dowiedzieć nieco o mandatariuszach i aktuariuszach :-)

      Usuń
    4. Właśnie stałam się szczęśliwą posiadaczką "Zaklętego dworu", wydanie w serii z klonowym listkiem, którą bardzo lubię. :)

      Usuń
    5. To już pierwszy krok masz za sobą :-). Serię kojarzę, choć nie jestem przekonany czy prawidłowo został tam zakwalifikowany :-) mimo lekkiego tonu to chyba jednak nie jest książka dla dzieci i młodzieży. Ja z kolei usiłuję upolować wydanie w BN Ossolineum, że o pierwszym nie wspomnę :-).

      Usuń
    6. A ja bezskutecznie tropię "Lalkę" w tej edycji. :)
      Ta listkowa seria była chyba dość pojemna. :)

      Usuń
    7. Mam wrażenie, że profil dosyć wyraźnie się rysuje, ale tak czy inaczej widać, że zawierała porządne książki. Głowy nie dam ale wydany w niej chyba był też "Przylądek Dobrej Nadziei" Z. Nowakowskiego.

      Usuń
    8. Był, sam się zaczajam na to właśnie wydanie.

      Usuń
    9. A mi się udało kupić przedwojenne wydanie (niestety nie pierwsze) z autografem, chociaż wolałbym, żeby to był Rubikon, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma :-).

      Usuń
  2. Pamiętam serial nakręcony na podstawie tej powieści - był całkiem dobry, ze świetnymi aktorami, chociaż tak rzadko jest wznawiany (nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz był w TV). A książka jakoś nie wpadła mi w ręce, chociaż Twoja recenzja przekonuje, że warto ją przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serial pamiętam, to dzięki niemu sięgnąłem po książkę, trochę się różnią o ile mnie pamięć nie myli, bo film oglądałem wieki całe, do powtórek jakoś nie mam szczęścia a i na DVD chyba jeszcze go wydano. Szkoda, bo grali tam dobrzy aktorzy - Gustaw Lutkiewicz do dzisiaj kojarzy mi się z mandatariuszem Gągolewskim a Krzysztof Jasiński z Damazym Czorgutem :-).

      Usuń
    2. A mnie ten serial zupełnie umknął. :( Mam nadzieję, że załapię się na jakąś powtórkę.

      Usuń
    3. Serial ma już pewnie ze 30 lat :-) kiedy "leciał" w telewizji moje podwórko pustoszało :-) ale nie wiem jak teraz by się go oglądało.

      Usuń
  3. Książki nie czytałam, ale także pamiętam serial. Poza aktorami (w Jasińskim, jako Damazym podkochiwałam się, jako podlotek) pamiętam też atmosferę taką trochę romantyczną, troszkę tajemniczą, trochę patriotyczną, a troszkę humorystyczną. Z recenzji wnoszę, że książka warta lektury. Cieszę się, że wreszcie mogłam wtrąci swoje trzy grosze, bo ostatnie recenzje dot. nieznanych mi pozycji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się w Krzysztofie Jasińskim co prawda nie podkochiwałem :-) ale na zawsze został dla mnie Damazym Czorgutem. Co do "trzech groszy", to bez przesady :-) - zawsze przecież można w ostateczności "pojechać" klasyką blogowych komentarzy :-)), chociaż przyznaję, zwątpiłbym wówczas w Ciebie :-)

      Usuń
    2. Do mnie Jasiński to także dyrektor Teatru Stu w Krakowie, w którym miałam ogromną przyjemność uczestniczyć w przedstawieniu przez niego reżyserowanym "Biesy". Rzecz ciężka, trwająca cztery lub cztery i pół godziny, a siedziałam wciśnięta w fotel i jak to niektóre koleżanki piszą zbyt często "oniemiała" z zachwytu. Bardzo dobrze też wspominam prowadzone przez niego Benefisy ludzi sztuki nagrywane właśnie w Teatrze Stu. Klasyką polecę, jak mi słoneczko zanadto w berecik przygrzeje.

      Usuń
    3. Cóż, ja co prawda chodzę do teatru trochę częściej niż statystyczny Polak ale nie mogę za często, bo wówczas inni, żeby wyjść na "średnią krajową" musieliby chodzić raz na 20 lat :-).

      Usuń
    4. Ja także nie przeginam z tymi odwiedzinami w teatrze (choć czasami to chciałabym przegiąć), ale tamten spektakl wywarł na mnie ogromnie wrażenie, był chyba najlepszym, jaki ostatnio widziałam/przeżywałam, a było to jakieś 3-4 lata temu.

      Usuń
    5. To i tak zostawiasz daleko w polu "przeciętnego Kowalskiego" :-)

      Usuń
  4. Hmmm, ja mam już Życie polskie w dawnych wiekach, Pamiątki Soplicy też, nie każcie mi nabywać kolejnej książki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli o mnie chodzi - czuj się zwolniony z obowiązku nabycia lektury.

      Usuń
    2. Dzięki:) Od razu lepiej, jak nie ma takich silnych nacisków:P

      Usuń
    3. "Życia" nie znam ale "Pamiątkami" byłem baaaardzo mile zaskoczony.

      Usuń
    4. To jak sobie zaaplikuję Pamiątki, dobiję Pamiętnikami Paski i Trzy po trzy Fredry, to wtedy czas będzie na Zaklęte dwory:)

      Usuń
    5. A tak myślałem żeby zabrać Pamiętniki z domu :-). Porównywać je trudno to jednak już i inna epoka i inny styl. A w Zaklętym dworze można znaleźć passusy, których i Hrabia by się nie powstydził i momentami z nim mi się kojarzyły.

      Usuń
    6. Ciekawe, jak się w te klimaty wpisałby Crimen Hena, bo też mi leży.

      Usuń
    7. O Crimenie tylko słyszałem ale Hena znam jedynie z Toastu http://www.galeriakongo.blogspot.com/2012/07/prawo-i-piesc-vs-toast-jozef-hen.html vel Prawo i pięść i byłem nim bardzo rozczarowany, tak że nie mogłem się nawet przemóc żeby zainwestować w to co się ukazało w "Fortunie i fatum" :-/

      Usuń
    8. Faktycznie mało zachęcające. Ale Holoubka rewolwerowca chyba oglądałem kiedyś, niestety niewiele pamiętam. Holoubek i tak zawsze będzie dla mnie niemal wyłącznie Szefem z Gangsterów i filantropów:)

      Usuń
    9. Tych, to z kolei ją pamiętam "ino, ino" :-) a swego czasu "Prawo i pieść" mogłem oglądać na okrągło :-)

      Usuń