Przywykło się traktować "Konopielkę" (1973) jako komedię, ale to moim zdaniem zbytnie uproszczenie. Rzeczywiście, pierwsze wrażenie wywołuje uśmiech na twarzy a czasami nawet śmiech ale jeśli czyta się książkę na spokojnie widać, że wiele rzeczy jest w niej bardzo nieśmiesznych. Na pierwszy rzut oka jakże zabawne może się wydawać poszukiwania kurzego jaja przez całą rodzinę ale trochę mniej śmieszne staje się ono w swoim finale, gdy Kaziuk bije Hankę, która je rozdeptała. Do czytelnika zaczyna docierać, że może ten epizod jest bardziej na serio.
A takich przykładów jest znacznie więcej. Może to i zabawne, gdy chore dziecko jest przeciągane pod chomątem by ozdrowiało ale czy ktoś się śmiał gdy Rozalkę z "Antka" B. Prusa zamknięto w piecu na trzy "zdrowaśki", jeszcze mnie robi się śmiesznie gdy dziecko umiera. Gdzie tu komedia? A może śmieszny jest epizod, w którym ojciec ma zbić trumnę dla zmarłej córeczki i wysyła syna by kupił nie osiem a siedem gwoździ bo jeden się znalazł w kieszeni? Równie "śmieszne" wydają się niedwuznaczne aluzje dotyczące aberracji, dla których w normalnym świecie nie ma akceptacji.
To wszystko składa się raczej na zakwalifikowanie powieści Redlińskiego bardziej jako gorzkiej groteski niż komedii, co wcale nie znaczy, że nie ma w "Konopielce" momentów wywołujących autentyczny uśmiech na twarzy. Do klasyki przeszła przecież przepowiednia dziada, wg której "Chłop z chłopem spać będzie, baba z babo, wilki latać, bociany pływać, słońce wzejdzie na zachodzie, zajdzie na wschodzie!", po części zresztą jak powszechnie wiadomo, spełniona.
Zresztą literacka kwalifikacja książki wydaje się zagadnieniem drugorzędnym, nie od tego przecież zależy jej czytelnicze powodzenie. W każdym razie uchodzi ona za mieszczącą się w nurcie literatury chłopskiej ale jaka to różnica pomiędzy nią a sztandarową pozycją tego nurtu - "Chłopami" W. Reymonta! choć nie dam głowy, czy chwilami "Konopielka" na swój sposób nie jest prawdziwsza. To wrażenie pogłębia fakt, że poza Taplarami większość nazw miejscowości, które w książce się pojawiają, to nazwy autentyczne i ciekawy czytelnik, może w miarę dokładnie określić miejsce akcji jeśli nie jest usatysfakcjonowany ogólnym określeniem - Białostocczyzna.
Powieść Redlińskiego, moim zdaniem, jest raczej krzywym zwierciadłem, w którym tradycja ściera się z nieuchronnie nadchodzącymi zmianami. Stoi co prawda na przegranej pozycji ale w tej konfrontacji ma swoje racje. Jest przecież coś pociągającego w tym, gdy "Dzień się sam zaczyna, wszystko idzie jak trzeba, jak wczoraj, jak kiedyś, jak było na początku teraz i zawsze i na wieki wieków amen". Poczucie tradycji, trwałości i ciągłości ma swoją wartość, i nie zawsze musi być rozumiane tak jak pojmują ją mieszkańcy Taplar wzbraniający się przed koszeniem zboża, czy Kaziuk przedkładający drewnianą łyżkę i miskę nad sztućce i talerze. Zmiany są nieuchronne ale przecież znamienne jest też i to, że wykształcona nauczycielka nie potrafi nic mądrego odpowiedzieć prostemu chłopu, analfabecie, gdy ten ją pyta "Na co pani żyje? To tu, to tam, to z tym, to z tamtym? Dzie panine dzieci? Dzie panina ziemia? Panine krowy? Świni? Kury? Panina rzeka, panina chata, panine drzewo? Dzie?" To nie są komediowe pytania - równie dobrze mógłby je zadać przecież Maciej Boryna ale niezależnie od tego, kto je zadaje, może warto samemu na nie odpowiedzieć.
To wszystko składa się raczej na zakwalifikowanie powieści Redlińskiego bardziej jako gorzkiej groteski niż komedii, co wcale nie znaczy, że nie ma w "Konopielce" momentów wywołujących autentyczny uśmiech na twarzy. Do klasyki przeszła przecież przepowiednia dziada, wg której "Chłop z chłopem spać będzie, baba z babo, wilki latać, bociany pływać, słońce wzejdzie na zachodzie, zajdzie na wschodzie!", po części zresztą jak powszechnie wiadomo, spełniona.
Zresztą literacka kwalifikacja książki wydaje się zagadnieniem drugorzędnym, nie od tego przecież zależy jej czytelnicze powodzenie. W każdym razie uchodzi ona za mieszczącą się w nurcie literatury chłopskiej ale jaka to różnica pomiędzy nią a sztandarową pozycją tego nurtu - "Chłopami" W. Reymonta! choć nie dam głowy, czy chwilami "Konopielka" na swój sposób nie jest prawdziwsza. To wrażenie pogłębia fakt, że poza Taplarami większość nazw miejscowości, które w książce się pojawiają, to nazwy autentyczne i ciekawy czytelnik, może w miarę dokładnie określić miejsce akcji jeśli nie jest usatysfakcjonowany ogólnym określeniem - Białostocczyzna.
Powieść Redlińskiego, moim zdaniem, jest raczej krzywym zwierciadłem, w którym tradycja ściera się z nieuchronnie nadchodzącymi zmianami. Stoi co prawda na przegranej pozycji ale w tej konfrontacji ma swoje racje. Jest przecież coś pociągającego w tym, gdy "Dzień się sam zaczyna, wszystko idzie jak trzeba, jak wczoraj, jak kiedyś, jak było na początku teraz i zawsze i na wieki wieków amen". Poczucie tradycji, trwałości i ciągłości ma swoją wartość, i nie zawsze musi być rozumiane tak jak pojmują ją mieszkańcy Taplar wzbraniający się przed koszeniem zboża, czy Kaziuk przedkładający drewnianą łyżkę i miskę nad sztućce i talerze. Zmiany są nieuchronne ale przecież znamienne jest też i to, że wykształcona nauczycielka nie potrafi nic mądrego odpowiedzieć prostemu chłopu, analfabecie, gdy ten ją pyta "Na co pani żyje? To tu, to tam, to z tym, to z tamtym? Dzie panine dzieci? Dzie panina ziemia? Panine krowy? Świni? Kury? Panina rzeka, panina chata, panine drzewo? Dzie?" To nie są komediowe pytania - równie dobrze mógłby je zadać przecież Maciej Boryna ale niezależnie od tego, kto je zadaje, może warto samemu na nie odpowiedzieć.
Mnie Konopielka zawsze bardziej przerażała niż śmieszyła. To faktycznie znakomite studium starcia starego z nowym, przy czym i nowe i stare mają swoje racje. W podobnym klimacie polecam Śniła się sowa Ewy Ostrowskiej.
OdpowiedzUsuńJa, jak zwykle, zajrzałem do niej po latach - pierwszy raz czytałem ją jeszcze w szkole ale jakie to wówczas mogło byc czytanie :-) i wówczas odbierałem ją jako książkę śmieszną. Teraz przerażac może nie przeraża ale i do śmiechu zostało niewiele. A tytuł wpisuję do kolejki :-).
UsuńBo ta śmieszność chyba szybciej rzuca się w oczy niż w sumie tragiczna dość wymowa całości. W każdym razie to kawał solidnej literatury, wracałem wielokrotnie.
UsuńTak, też mam wrażenie, że książka jest niedoceniana ale to "wina" pierwszego wrażenia powodowano stylizacją językową, która sprawia, że nie odbiera się jej na poważnie.
Usuń"Konopielki" nie czytałam, ale książkę Ostrowskiej - tak. W podobnym klimacie co "Śniła się sowa" jest także "Owoc żywota twego" tej samej autorki. Niektórzy mówią, że te książki są śmieszne, ale mi nie wydawały się śmieszne, raczej przerażające. Prawie wszyscy ludzie z tych książek są okrutni i bardzo prymitywni. Nie dałoby się z nimi mieszkać.
UsuńOwoc jest wtórny w stosunku do Sowy, i robi przez to mniejsze wrażenie.
UsuńBohaterowie Konopielki owszem są prymitywni ale nie okrutni, nie dostrzegam tam przemocy stosowanej dla samej siebie - raczej jako odreagowanie w sytacjach, z którymi nie potrafią sobie poradzić. Byłoby też grubą przesadą twierdzić, że życie w Taplarach zdominowane było przez przemoc i okrucieństwo. Ja tego nie dostrzegłem.
UsuńJezu, jak ja filmu i książki nie znoszę, szczerze. A co najgorsze mam czasami wrażenie, że Konopielka w niektórych kręgach nadal jest aktualna, może nie aż w takim zakresie, ale w dużej części na pewno.
OdpowiedzUsuńFilm wydaje mi się bardziej liryczny a książka bardziej groteskowa. Nie jest wielbicielem ani książki ani filmu choc lubię i jedno i drugie. I chyba zaliczam się do tych niektórych kręgów, w których Konopielka jest aktualna :-), cokolwiek to znaczy :-).
UsuńMoże kręgi w koło ciebie tak, ale ty sam na pewno nie:)
UsuńDomniemuję, że to dobrze - dla mnie :-)
UsuńAno bardzo dobrze:D
Usuń:-)
UsuńOch, jak ja chciałam tę książkę przeczytać! Oglądaliśmy na WOKu na studiach fragmenty i pierwsze co się rzucało w oczy to właśnie konflikt nowego ze starym i śmieszność - choć to pewnie w dużej mierze zależało od wybranych przez panią fragmentów. W każdym razie od tamtej pory książka czeka na półce na przeczytanie, a teraz nie wiem, czy chcę po nią sięgnąć bardziej czy mniej po Twojej notce. Już wiem, że nie będzie tak śmiesznie, choć z drugiej strony, czy pełny obraz wsi nie będzie zawsze trochę tragiczny?
OdpowiedzUsuńNa pewno nie zajmie Ci dużo czasu, na początku stylizacja trochę śmieszy trochę drażni ale idzie przywyknąć i czyta się samo :-). Wyrwane z kontekstu fragmenty na pewno są śmieszniejsze niż książka jako całość. Nie da się też książki odbierać tak całkiem serio-serio bo oczywiste jest, że dzisiaj jest to już tylko bajka o żelazanym wilku. Moim zdaniem przeczytać warto.
UsuńCiekawe, ciekawe! kiedyś się skuszę :)
OdpowiedzUsuńI nie będzie to czas zmarnowany :-)
UsuńCzytałam książkę i widziałam film (Majchrzak świetny). Jest tu groteska, a przez język można przebrnąć, choć początkowo może być trudno. Zdecydowanie polecam.
OdpowiedzUsuńI takie też są moje wrażenia jeśli chodzi o książkę. Co do filmu to chyba wszyscy są tam dobrze obsadzeniu w swoich rolach i świetni - może tylko trochę za dużo jest "świętego Pietra" ale z drugiej stronie film zyskuje na liryźmie.
Usuń