Jedną z zalet (?) pisania bloga jest w moim przypadku "przeproszenie się" z polską literaturą współczesną. W ramach nadrabiania zaległości, które narosły przez parę dziesięcioleci złapałem się za "Wojnę polsko-ruską" Doroty Masłowskiej, bo to i książka znana i podobno najlepsza jej powieść.
Jeśli rzeczywiście to jej najlepsza książka, to nawet wolę sobie nie wyobrażać jakie są te pozostałe. Zmarnowałem przez nią weekend bo miałem w planach "Biagunów" albo "Absalomie, Absalomie". Nie przeczytałem żadnej z nich. Myślałem skoro jest taka dobra to ją raz, dwa przeczytam. Jednym tchem, góra w trzy godziny. Bo co to jest dwieście stron z niewielkim okładem? Nic z tego. Nie doceniłem Doroty Masłowskiej.
Te dwieście strony czytałem jak Faulknera prawie. Ale gdzie jej tam do Faulknera?! Jej książka przypomina meblościankę w domu Izabeli Robakowskiej. Tą samą, co w niej, braciak Andrzeja Robakoskiego chował kwas w ptasim mleczku, co go Cichy w nim znalazł.
Podrapać trochę politurę paznokciem a tam, pod spodem, same paździerze. Tylko dlaczego książka taka głośna? Nie mogłem zgadnąć. Może przez te komiksowe obrazki. Może bo to literatura womitywna, myślałem, było - minęło. Może przez narrację, taką więcej jak skzyżowanie Holdena Caulfieda ze Zdzisławem Dyrmą ("zasadniczo"). A może, bo to samo życie; skitrać kwasa, wciągnąć ścieżkę, naspawać się i puknąć laskę. A one, głupie, tylko kombinują jakby załapać faceta. A potem to wiadomo. Będzie Klaudia albo Diana albo Maks albo Aleks. Bo tak wyczytała głupia pinda w jakimś swoim babskim piśmie, albo tak było na tym fajnym filmie, co na nim była w kinie albo leciał w telewizji. O tym jest ta książka. No i jeszcze o wojnie polsko-ruskiej. Ale ta wojna, ona bardziej taka jak, no ten co go Godot nazywali, co na niego czekali a on ciągle nie przychodził. Niby jest tylko tych Ruskich nie widać.
Miałem zjazd po "Wojnie polsko-ruskiej" fakt, przyznaję, miałem - z nudów. Życie wewnętrzne dresów. Owszem, dresów Silny nie nosił. Ale by mógł. Sól ziemi. Ale gust miał taki sobie albo zdesperowany był jak puknął tą dupę, co ją nikt normalny kijem przez ubranie by nie ruszył. Tą co do o niej, niby Natasza powiedziała "(...) po ile ty ją kupiłeś? Bo ona chyba była przeceniona jakaś w promocji". A to przecież "Wojna polsko-ruska" na przecenie była.
Te dwieście strony czytałem jak Faulknera prawie. Ale gdzie jej tam do Faulknera?! Jej książka przypomina meblościankę w domu Izabeli Robakowskiej. Tą samą, co w niej, braciak Andrzeja Robakoskiego chował kwas w ptasim mleczku, co go Cichy w nim znalazł.
Podrapać trochę politurę paznokciem a tam, pod spodem, same paździerze. Tylko dlaczego książka taka głośna? Nie mogłem zgadnąć. Może przez te komiksowe obrazki. Może bo to literatura womitywna, myślałem, było - minęło. Może przez narrację, taką więcej jak skzyżowanie Holdena Caulfieda ze Zdzisławem Dyrmą ("zasadniczo"). A może, bo to samo życie; skitrać kwasa, wciągnąć ścieżkę, naspawać się i puknąć laskę. A one, głupie, tylko kombinują jakby załapać faceta. A potem to wiadomo. Będzie Klaudia albo Diana albo Maks albo Aleks. Bo tak wyczytała głupia pinda w jakimś swoim babskim piśmie, albo tak było na tym fajnym filmie, co na nim była w kinie albo leciał w telewizji. O tym jest ta książka. No i jeszcze o wojnie polsko-ruskiej. Ale ta wojna, ona bardziej taka jak, no ten co go Godot nazywali, co na niego czekali a on ciągle nie przychodził. Niby jest tylko tych Ruskich nie widać.
Miałem zjazd po "Wojnie polsko-ruskiej" fakt, przyznaję, miałem - z nudów. Życie wewnętrzne dresów. Owszem, dresów Silny nie nosił. Ale by mógł. Sól ziemi. Ale gust miał taki sobie albo zdesperowany był jak puknął tą dupę, co ją nikt normalny kijem przez ubranie by nie ruszył. Tą co do o niej, niby Natasza powiedziała "(...) po ile ty ją kupiłeś? Bo ona chyba była przeceniona jakaś w promocji". A to przecież "Wojna polsko-ruska" na przecenie była.
Oj, jak mnie to cieszy. To Twoje zdanie na temat książki, której lektura była i dla mnie stratą czasu i kompletnym nieporozumieniem. Kiedyś wyraziwszy swe zdanie u Izy uzyskałam odpowiedz, że się nie znam. No może rzeczywiście, ale w takim razie jest nas przynajmniej dwoje, co to się na tym arcydziele nie poznali. :)
OdpowiedzUsuńMoże u Izy była nie ta książka :-). Dla mnie "Wojna" to książka zmarnowanych szans i potwierdzenie uniwersalności praw marketingu.
UsuńOj źle się wyraziłam, komentarz był u Izy pod wpisem, który nie dotyczył bezpośrednio książki Masłowskiej, ale dyskusja tak jakoś zeszła na nią. I to nie Iza mi odpowiadała, a inny bloger.
UsuńOn też ma się prawo mylić! :-)
Usuń"Wojny polsko-ruskiej" nie czytałam i chyba nic na tym nie stracę, ale mam za sobą lekturę "Kochanie, zabiłam nasze koty" i... spodobała mi się ta powieść!:) Miałam o tej powieści napisać na blogu, ale w ferworze różnych zajęć zapomniałam. Zawsze zachowuję dystans wobec najbardziej nagłaśnianych i nagradzanych książek/autorów i tu utwierdzasz mnie w tym przekonaniu.Może lepiej sięgać po drugą lub trzecią książkę w dorobku hołubionego przez Salony autora? Tak właśnie zrobiłam z Masłowską i się nie zawiodłam:)
OdpowiedzUsuńNie chyba a na pewno nic na tym nie stracisz. Byłem bardzo rozczarowany "Wojną" i pewnie dużo wody w Wiśle upłynie zanim skuszę się, jeśli w ogóle, na inną książkę Masłowskiej.
UsuńPrzypomniałeś mi o mojej zaległości blogowej i niejako "zmusiłeś" mnie do napisania o swoich refleksjach po lekturze powieści "Kochanie, zabiłam nasze koty":)
UsuńO, matko! :-) ale to zupełnie niechcący! :-)
UsuńA ja jestem fanką prozy i stylu Doroty Masłowskiej i jej podobnych. Trafia we mnie w sam środek. Niedawno oglądałam film na podstawie tej książki. Byłam wniebowzięta! :DD
OdpowiedzUsuńRzecz gustu :-), dla mnie "Wojna" to zmarnowany materiał na porządne opowiadanie.
UsuńPodpisuję się pod Cleverą. Nie bez zastrzeżeń, bo pomysłu na zakończenie książki autorce raczej zabrakło, ale na pewno przebojem weszła do literatury. Żuławskiego podziwiam natomiast za odwagę przeniesienia "Wojny..." na ekran, to ryzykowne zadanie.
UsuńJa z opóźnieniem dowiedziałem się (nieoceniona ciocia wikipedia), że "Wojnę" popełniła Autorka 19-letnia - od tej strony pełen "szacun" i skłonny jestem bardziej życzliwie patrzeć na jej pracę. To koniec, który jak wiadomo wieńczy dzieło, zaważył na mojej ocenie, bo ani tematyka ani nawet język nie były dla mnie problemem.
UsuńW takim razie co było problemem? Bo piszesz, że czytałeś jak Faulknera prawie.
UsuńTo, że "pierwsze" 3/4 książki też nie przykuwało do fotela, "czytało się" ale bez rewelacji.
UsuńNiewątpliwie książka wymaga sporej uwagi.;) Byłam pod wrażeniem, że można coś takiego napisać w b. krótkim czasie, prawie jednym ciągiem.
UsuńDla mnie było w normie mniej więcej do początku aresztowania, potem już się posypało. Wydaje mi się, że gdyby trzymała się do końca konwencji, którą przyjęła na początku byłoby to z korzyścią dla czytelników. Ale "było minęło".
UsuńZgadzam się z recenzją. "Wojna" to przereklamowany w mediach gniot.
OdpowiedzUsuńGniotem bym "Wojny" nie nazwał ale fakt - zmarnowała szansę na dobrą książkę.
UsuńHm. Nie czytałam, więc nie dołączę się do chóru głaszczących, jak również nie wykonam solówki potępieńczej:)
OdpowiedzUsuńTak sobie tylko kombinuję, że może to nie do takich odbiorców jak Ty? Tylko wtedy pytanie: do jakich? Bo dresy raczej i tak nie czytają, nawet jak jest o nich.
Ja mam w domu "Pawia królowej" i już od paru lat krążę wokół niego, nie jak wokół pawia, lecz jak wkoło jeża...
Nie wiem, czy książka była pisana myślą o jakiejś grupy targetowej. Zakładam, być może naiwnie, że nie. Jest w "Wojnie" zapowiedź ciągu dalszego, a biorąc pod uwagę jej womitywny charakter i pewną dwuznaczność tytułu "Pawia" :-) ja sobie oszczędzę dalszych spotkań z prozą Masłowskiej. Dla mnie szkoda czasu - ani śmieszne, ani głębokie.
UsuńPamiętam, że próbowałam kiedyś przeczytać fragment zamieszczony gdzieś w internecie, ale wymiękłam po kilku zdaniach. Tego się po prostu NIE DAŁO czytać...
OdpowiedzUsuńAż tak źle nie było :-), dopiero w końcówka wyraźnie obniża loty. Przy próbie wprowadzenia "treści intelektualnie nośnych" (?) rzeczywiście zupełnie zawodzi.
UsuńZaskoczyłeś mnie recenzją tej książki i tym, że ją przeczytałeś ;-). Nie pasuje mi to do Ciebie :-). To, że po nią siegnąłeś, mogę jeszcze zrozumieć - każdy ma jakąś tam ochotę na poznanie czegoś nagłośnionego, ale że ją całą przeczytałeś i jeszcze o niej napisaleś (chociaż to może i dobrze - przeczytałam to, co wiedziałam bez czytania ;-). Ja coraz częściej dochodzę do wniosku, że nie mam czasu na czytanie pozycji, po których zakończeniu mogę tylko powiedzieć - to był stracony czas i ... coraz częściej się zdarza, że odkładam książkę nieprzeczytaną do końca. A na Masłowską jakoś w ogóle nie mam ochoty - wystarczyło mi kilka fragmentów tu i ówdzie. I kilka fragmentów filmu. Pozdrawiam. D.
OdpowiedzUsuń3/4 jakoś idzie :-), w końcówce to rzeczywiście jakaś "skucha" :-) przyznam, że po "Wojnie" nie tylko jakoś ale w ogóle nie mam ochoty na jej książki. Ale wiadomo - "pisać każdy może", tylko nie zawszee wiadomo po co :-). Pozdrawiam D.
UsuńCzytałam tę książkę lat temu dobre dziesięć. A zatem inna mentalność i inny sposób postrzegania literatury. Dlatego zastanawiam się czy teraz inaczej bym odebrała "Wojnę..." ponieważ wtedy, mimo czytania równie opornego jak u Ciebie, zakończenie książki mi się spodobało i sprawiło, że oceniłam pozytywnie całość. (swoją drogą ciekawa analogia..) W każdym razie wtedy skojarzyło mi się to z mocno uproszczoną wersją "Ubika" (byłam na fali zachwytów wszystkiego sygnowanego nazwiskiem Dicka ;D) i pewnie stąd pozytywna ocena. Musze jednak przeczytać raz jeszcze by to zweryfikować po 10 latach zmian, jak odbiorę ją teraz.
OdpowiedzUsuńO "Ubiku" nawet nie słyszałem :-), o ile główną część książki byłem skłonny uznać, za przedstawienie "świata dresiarzy" w krzywym zwierciadle to zakończenie zupełnie jakoś surrealistycznie "odjechało" ale przy takiej ilości "ścieżek" jakie wciągali bohaterowie książki to w sumie nic dziwnego :-), można się nawet dziwić, że tak późno :-)
UsuńA! Nie słyszałeś o "Ubiku"? Ach, potworne niedopatrzenie ;) Mam wrażenie, że cała współczesna popkultura czerpała z "Ubika" pełnymi garściami. "Matrix" i całe pokłosie matriksowych klimatów, "Ghost in the shell" -komiks i film, i wiele, wiele innych. "Jam jest Ubik. Zanim świat był jam jest" ;) Szczerze, polecam do nadrobienia :D
UsuńMoże być ciężko, bo byłem mocno rozczarowany "Czy androidy śnią o elektrycznych owcach" w zestawieniu z "Łowcą androidów" :-) ale skoro była to inspiracja dla "Matrixa" ... :-)
UsuńI co warto było tracić czas? Nie pytam złośliwie.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem, nie.
UsuńTrochę przeterminowany wpis ale zajrzałam pod wpływem wpisu o najpopularniejszych polskich pisarkach. Dla mnie fabuła u Masłowskiej ma drugorzędne znaczenie. Jestem zafascynowana jej słowotwórstwem, zabawą językiem, formą - śmieszy mnie to bardzo :) Myślę, że wspomniany gdzieś w komentarzach "Paw Królowej" byłby dla Ciebie bardziej strawny - bardziej poszatkowane, mniej "słowotokowe" ale pewnie ten rozdział w swem czytelniczym życiu zamknąłeś ;) Masłowska to raczej ten typ, że bierzesz w całości albo odrzucasz. Nie da się jej lubić trochę :)
OdpowiedzUsuńPo lekturze "Wojny..." miałem tzw. mieszane uczucia, takie same jak zięć, który widzi jak teściowa spada w przepaść jego nowym samochodem. Nie wiem czy można było tam mówić o słowotwórstwie Masłowskiej, bo z tego co pamiętam ona nie tworzyła nowego słownika, tylko przeniosła język ulicy do książki. Szczerze mówiąc jakoś to mną nie wstrząsnęło, tak że jakoś trudno mi wykrzesać chęć na lekturę kolejnych dzieł Masłowskiej.
UsuńŹle się wyraziłam, bardziej chodziło mi o wyrażeniotwórstwo. Ale to jak z poczuciem humoru, czasem wystarczą subtelności aby ktoś odrzucił, a inny pokochał ;)
UsuńWyrażeniotwórstwo?! Jak zwał, tak zwał. W "Wojnie" tego nie zauważyłem, oprócz, tak jak pisałem, przeniesienia języka ulicy do książki. Przez jakiś czas było to nawet ok ale gdzieś w ok. 2/3 książki coś się stało z fabułą i jak dla mnie rozpoczął się dramat.
Usuń