Miałem, przyznaję nie poparte żadnymi "twardymi" przesłankami, przeświadczenie że "Wojna futbolowa" należy do najlepszych książek Ryszarda Kapuścińskiego. Po rozczarowującym "Hebanie" przypuszczałem, że będzie to powrót do klasy, jaką pisarz zaprezentował w "Cesarzu". Ale okazało się, że jeszcze nie tym razem, jeszcze nie.
Może była to książka ciekawa w epoce PRL-u (pierwsze wydanie ukazało się w 1978 r. a poszczególne rozdziały powstawały na przestrzeni lat 1960-1976), w państwie w którym szczytem wakacyjnych możliwości wyjazdu za granicę był urlop w "Złotych Piaskach" w Bułgarii i w związku z tym, każda wiadomość z szerokiego świata miała w sobie posmak egzotyki.
Czytając ją jednak dzisiaj odnosi się wrażenie, że nadzwyczaj szybko się zestarzała, a to za sprawą zarówno tematyki jak i sposobu jej przedstawienia. Kapuściński sam przyznaje, że interesuje go tylko polityka - na próżno więc szukać, w jego książce czegoś więcej niż opisów polityków i sytuacji politycznej. W dodatku, "Wojna futbolowa" stanowiąc zbitkę impresji z państw afrykańskich, Ameryki Łacińskiej i basenu Morza Śródziemnego mającą na celu pokazanie uniwersalności procesów politycznych w gruncie rzeczy, pokazuje to co jest doskonale znane także w państwach z naszego kręgu tyle, że u Kapuścińskiego są to reakcje spotęgowane i "zwyrodniałe".
Niewiele więc nowego się dowiadujemy o samej polityce a zgoła nic o ludziach. Powiedziałbym nawet, że w tej ostatniej dziedzinie obraz relacji ludzkich w Kongo jest w "Wojnie futbolowej" daleko, daleko w tyle za tym co przedstawił w "Samotnym Afrykaninie" C. Turnbull. Spostrzeżenia i "prawdy" jakimi Kapuściński raczy czytelnika brzmią naiwnie, by nie powiedzieć kuriozalnie, bo jak inaczej może brzmieć w ustach członka partii, która na posiedzeniach Komitetu Centralnego decydowała o wszystkim, łącznie z ceną mięsa u rzeźnika, uwaga "za dużo monopoli - (...) - przeklęty kapitalizm". Socjalistyczne reformy w Algierii, Che Guevara itp. itd.
Na niezamierzoną parodię, mając w pamięci rok 1968 w Polsce, wygląda też zbitka rasista-burżuj w wypowiedzi "nie złość się na rasistów - (...) - nie złość się na burżujów", a czytając skargę pisarza, że "na przestrzeni 520 kilometrów byłem kontrolowany dwadzieścia jeden razy i przeszedłem cztery rewizje osobiste" trudno nie zadać sobie pytania. ile to razy normalny Polak był kontrolowany na takiej trasie po 13 grudnia 1981 r., jeśli w ogóle miał szansę w nią się udać.
Rzeczywiście można powiedzieć za Andrzejem W. Pawluczukiem, że "w żadnej z dotychczasowej książek Kapuścińskiego nie dostrzegało się jeszcze świata jako spójnej całości" ale śmiem wątpić czy o taką spójną całość pisarzowi chodziło. Co gorsza, to nawet nie te "koncesje" na rzecz "przodującego ustroju", które można uznać za drobiazgi, przesądzają o słabości książki. Otóż niektóre jej partie robią wrażenie, że po to by je napisać Kapuściński nie tylko nie musiał jechać do Afryki ale tak na prawdę nie musiał w ogóle wyjeżdżać z Warszawy. Rozdział "Będziemy pławić konie we krwi" można spokojnie napisać w czytelni przyzwoicie zaopatrzonej biblioteki. Z kolei tytuł rozdziału "Cd. planu nigdy nie napisanej książki, która mogłaby (itd.)" jest zupełnie nieadekwatny, przynajmniej w części dotyczącej opisu zachowań białych w tropikach. Powstały bowiem na ten temat przynajmniej dwie książki, które Kapuściński najprawdopodobniej znał, w szczególności "Placówka postępu" Conrada, w której wypisz-wymaluj można przeczytać o tym, co zostało przedstawione w skondensowanej formie w "Wojnie futbolowej".
Ma książka swoje lepsze momenty jak choćby rozdziały poświęcone Ameryce Łacińskiej, w tym tytułowy i Cyprowi ale nie rzucają one na kolana, podobnie jak i "mrożące krew w żyłach" przeżycia, które po biografii Artura Domosłowskiego "Kapuściński non-fiction" czyta się z przymrużeniem oka. Cóż wygląda na to, że odkrywanie w Kapuścińskim wybitnego pisarza zajmie mi jeszcze trochę czasu.
Czytając ją jednak dzisiaj odnosi się wrażenie, że nadzwyczaj szybko się zestarzała, a to za sprawą zarówno tematyki jak i sposobu jej przedstawienia. Kapuściński sam przyznaje, że interesuje go tylko polityka - na próżno więc szukać, w jego książce czegoś więcej niż opisów polityków i sytuacji politycznej. W dodatku, "Wojna futbolowa" stanowiąc zbitkę impresji z państw afrykańskich, Ameryki Łacińskiej i basenu Morza Śródziemnego mającą na celu pokazanie uniwersalności procesów politycznych w gruncie rzeczy, pokazuje to co jest doskonale znane także w państwach z naszego kręgu tyle, że u Kapuścińskiego są to reakcje spotęgowane i "zwyrodniałe".
Niewiele więc nowego się dowiadujemy o samej polityce a zgoła nic o ludziach. Powiedziałbym nawet, że w tej ostatniej dziedzinie obraz relacji ludzkich w Kongo jest w "Wojnie futbolowej" daleko, daleko w tyle za tym co przedstawił w "Samotnym Afrykaninie" C. Turnbull. Spostrzeżenia i "prawdy" jakimi Kapuściński raczy czytelnika brzmią naiwnie, by nie powiedzieć kuriozalnie, bo jak inaczej może brzmieć w ustach członka partii, która na posiedzeniach Komitetu Centralnego decydowała o wszystkim, łącznie z ceną mięsa u rzeźnika, uwaga "za dużo monopoli - (...) - przeklęty kapitalizm". Socjalistyczne reformy w Algierii, Che Guevara itp. itd.
Na niezamierzoną parodię, mając w pamięci rok 1968 w Polsce, wygląda też zbitka rasista-burżuj w wypowiedzi "nie złość się na rasistów - (...) - nie złość się na burżujów", a czytając skargę pisarza, że "na przestrzeni 520 kilometrów byłem kontrolowany dwadzieścia jeden razy i przeszedłem cztery rewizje osobiste" trudno nie zadać sobie pytania. ile to razy normalny Polak był kontrolowany na takiej trasie po 13 grudnia 1981 r., jeśli w ogóle miał szansę w nią się udać.
Rzeczywiście można powiedzieć za Andrzejem W. Pawluczukiem, że "w żadnej z dotychczasowej książek Kapuścińskiego nie dostrzegało się jeszcze świata jako spójnej całości" ale śmiem wątpić czy o taką spójną całość pisarzowi chodziło. Co gorsza, to nawet nie te "koncesje" na rzecz "przodującego ustroju", które można uznać za drobiazgi, przesądzają o słabości książki. Otóż niektóre jej partie robią wrażenie, że po to by je napisać Kapuściński nie tylko nie musiał jechać do Afryki ale tak na prawdę nie musiał w ogóle wyjeżdżać z Warszawy. Rozdział "Będziemy pławić konie we krwi" można spokojnie napisać w czytelni przyzwoicie zaopatrzonej biblioteki. Z kolei tytuł rozdziału "Cd. planu nigdy nie napisanej książki, która mogłaby (itd.)" jest zupełnie nieadekwatny, przynajmniej w części dotyczącej opisu zachowań białych w tropikach. Powstały bowiem na ten temat przynajmniej dwie książki, które Kapuściński najprawdopodobniej znał, w szczególności "Placówka postępu" Conrada, w której wypisz-wymaluj można przeczytać o tym, co zostało przedstawione w skondensowanej formie w "Wojnie futbolowej".
Ma książka swoje lepsze momenty jak choćby rozdziały poświęcone Ameryce Łacińskiej, w tym tytułowy i Cyprowi ale nie rzucają one na kolana, podobnie jak i "mrożące krew w żyłach" przeżycia, które po biografii Artura Domosłowskiego "Kapuściński non-fiction" czyta się z przymrużeniem oka. Cóż wygląda na to, że odkrywanie w Kapuścińskim wybitnego pisarza zajmie mi jeszcze trochę czasu.
Po Buszu po polsku przedyskutowanym u Ani nabrałem ochoty na Kapuścińskiego, ale będzie Kirgiz schodzi z konia, skoro Wojny futbolowe takie sobie.
OdpowiedzUsuńJa spróbuję jeszcze "Szachinszacha" i coś jeszcze, żeby było równe pięć :-). O ile "Cesarz" jest bardzo dobry to "Heban" i "Wojny" okazały się średnie.
UsuńCesarza sobie odkładam, bo mam przeciętne wspomnienia o tej książce, nie będę sobie na nowo psuł wrażenia:P
UsuńOoo?! No nieźle a to podobno jego najlepsza książka :-), specjalnie od niej zaczynałem, "Heban" brałem na drugim miejscu bo to z jednej strony Afryka, z drugiej nagrody które wydawały mi się gwarancją jakości. Jak tak dalej pójdzie to wyjdzie z tego, że to mocno przereklamowany pisarz :-)
UsuńNie wypominając, ale Tobie trudno dogodzić:)) Zaczynałem Cesarza właśnie z nastawieniem, że to Dzieło i może dlatego się rozczarowałem. Powtórka jednak planowana, więc może zmienię zdanie. Spróbuj może Buszu po polsku, są w tym przebłyski literatury; Imperium zebrało dobre opinie też.
UsuńO przepraszam, bardzo łatwo mi dogodzić jeśli tylko książka jest na prawdę dobra :-) "Przebłyski literatury" powiadasz ... i kto tu mówi o dogodzeniu :-) Zaryzykuję "Imperium" bo "przebłyski" to trochę mało :-)
UsuńPrzyganiał kocioł:P Weź i znajdź naprawdę dobrą książkę:)) Przy moim niechętnym nastawieniu do RK byłem naprawdę zdziwiony, że napisał w tym Buszu kilka dobrych tekstów.
UsuńJa w sumie nic do niego nie mam, reportaży nie czytam, chyba że od wielkiego dzwonu, więc nie mam skali porównawczej. Zresztą nie traktuję jego książek jako reportaży par excellance. Niech w takim razie będzie "Busz" - ale na Twoją odpowiedzialność :-)
UsuńŚwietnie, a potem napiszesz, że chała:P No ale już przywykłem, że to, co polecam, jakoś Ci nie podchodzi:)
UsuńTo są jakieś zupełnie nieuzasadnione, pochopnie wyciągane wnioski i nadinterpretacje :-) o ile pamiętam zachowałem "rezerwę" wobec Słonimskiego ale już na przykład nie wobec jego biografii :-)
UsuńA Wańkowicza kto rozniósł na butach?:D Strach cokolwiek zachwalać:P
UsuńNo nie ... , ja tylko twierdzę, że był to wybitny pisarz - pióro na pewno miał sprawne, podobnie jak Kapuściński :-) i też lubił pisać o sobie :-)
UsuńChyba "nie" zjadłeś:) Wybitności chyba nikt Wańkowiczowi nie wmawiał, o ile dobrze pamiętam, ale może wyparłem:) Pisanie o sobie nie jest grzechem, co najwyżej powtarzanie anegdot:P
UsuńDobrze, że przynajmniej z powtarzaniem anegdot się zgadzamy :-)
UsuńZawsze można znaleźć jakąś płaszczyznę porozumienia:D
UsuńTo może i w przypadku Kapuścińskiego ją znajdziemy :-)
UsuńTo ja sobie najpierw więcej poczytam, bo jeden Busz wiosny nie czyni.
UsuńNo tak, ale jak długo można przekonywać się, że dobry pisarz był pisarzem, jak chcą niektórzy, wybitnym pisarzem :-)
UsuńNo wiesz, z Lemem zaskoczyło za szóstym lub za siódmym razem:) Czyli właściwie można próbować w nieskończoność, a przynajmniej do wyczerpania dzieł autora:P
UsuńO matko! nie strasz mnie, bo Lem jeszcze przede mną - może od razu lepiej powiedz za co mam się złapać, żeby nie błądzić :-)
UsuńAha, ja Ci powiem i będzie jak zwykle? Ale właśnie Eden zrobił na mnie wielkie wrażenie:)
UsuńDaj mi szansę, a Ty od razu z takim nastawieniem :-) Dzięki za podpowiedź.
UsuńTrochę Cię już znam, ale miłej lektury:)
UsuńSpoko :-), jak mi trzy osoby mówią, że jestem pijany, to zawsze na wszelki wypadek idę do domu, żeby się przespać :-)
UsuńA może spróbować "Podróże z Herodotem". Późna to książka, ale naprawdę zacna. A co do Lema to może jednak kultowe "Solaris" lub całkiem zacne i przyjemne "Śledztwo"?
UsuńAle co do Kapuścińskiego to ja jednak jestem uparty piernik (nie stary!) i bezkrytycznie go wielbię. Mam totalne klapki na oczach jeśli chodzi o tego Pana. Wielbię i basta. Bezkrytycznie ;)
Chociaż ostatnią książkę Kapuścińskiego czytałam jakieś 4 lata temu...Może to usprawiedliwia mój fanatyzm :)
Pozdraiwam serdecznie :)
Jakoś nie mogą dopatrzeć się powodów do uwielbiania Kapuścińskiego przynajmniej żadna z trzech książek, które do tej pory przeczytałem takiego powodu mi nie dała :-), może z wyjątkiem "Cesarza". Za Lema dziękuję i niniejszym listę testową zamykam :-).
UsuńWtrącę się: "Imperium" jest naprawdę niezłe. Te opisy mrozu, wytwarzania koniaku, albo historia cerkwi Chrystusa Zbawiciela - palce lizać.;)
UsuńPróbka tu:
http://www.maciej.chwala.pl/tekst/ksiazki-Kapuscinski-Imperium-Swiatynia-i-palac.htm
Dzięki, w ten sposób "Imperium" zakwalifikowało się definitywnie do dalszych rozgrywek, a co potem - zobaczymy ... :-)
UsuńA ja lubię Kapuścińskiego i tyle, a najbardziej "Imperium" i "Podróże z Herodotem" :)
UsuńAleż ja nie poczytuję nikomu za wadę tego, że lubi Kapuścińskiego :-) chwała Bogu, każdy może czytać co chce :-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAkurat w "Wojnie", w niektórych rozdziałach są i miejsca i nazwiska ale to moim zdaniem sprawa trzeciorzędna i raczej kwestia stylu i mi to nie przeszkadza. Jego "aktywność polityczna" rzeczywiście nie przynosi mu powodu do chwały ale w końcu nie za to Ryszarda Kapuścińskiego cenimy :-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńOd dawna wiadomo, że jego książki są swobodną wersją wrażeń (także i cudzych), jeśli tylko książka nie rości sobie prawa do miana dokumentu to jest to ok. Gdyby oceniać książki po tym co ich autorzy robili i do czego należeli, to pewnie niejedna biblioteczka by się przerzedziła ale na szczęście to niekoniecznie tak działa :-).
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTwoje zarzuty tak na prawdę odnoszą się do wszystkich, którzy pisali w okresie PRL-u. Wszystko co było wówczas wydawane było wydawane z błogosławieństwem władzy i cenzury i za pieniądze. Widziałem na Twoim blogu, że czytujesz Fleszarową-Muskat - czy nie zastanowiło Cię, jak to możliwe, w ówczesnych realiach, że wydawała książki w stachanowskim tempie i to jeszcze w tak "wolnomyślicielskim" wydawnictwie jak MON? Odpowiedź jest, jak się domyślasz banalnie prosta. A przecież zachwycasz się twórczością Flaszarowej. Podobnie rzecz ma się z Kapuścińskim - jako człowiek, mógł być dalekim od ideału, co nie przeszkadzało mu być całkiem niezłym pisarzem.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńAlicjo i o to mi właśnie chodzi, pisarz może mieć "mało interesujące" poglądy i jego postawa może pozostawiać dużo do życzenia a jednocześnie jego twórczość może podobać się czytelnikom, tak jak w przypadku Fleszarowej. Twoja recenzja mnie raczej odstraszyła, bo wynikało z niej, że to prawie jak "Pamiątka z Celulozy" - młody komunista buduje Gdynię :-). Już wolałem swego czasu Eugeniusza Pauksztę, też nie lubił Niemców tyle, że lokalizował akcję raczej na Ziemiach Zachodnich. Ale ile można czytać ciągle o tym samym i to pisanym tak jednowymiarowo?
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńFaktycznie, przekrój społeczny wygląda na panoramę zgodną z wymogami, zabrakło tylko jakiegoś ślusarza z centralnej Polski :-). Nawet gdybyś lubiła czytać "produkcyjniaki" albo "wyciskacze łez" to przecież to kwestia Twojego gustu :-) i nic mi do tego.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńFaktycznie pióro miała bardzo lekkie :-) - w wikipedii znalazłem informację, że " była autorką ponad 700 różnych utworów (w tym tylko niewielka część nie była publikowana)." - prawie jak Kraszewski :-) więc wygląda na to, że przez jakiś czas będziesz miała co czytać :-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTo już może daj jej szansę :-)
UsuńSzachinszacha czytałam dwa razy - czytało się świetnie.
OdpowiedzUsuńRównież Wojnę futbolową, ale bardzo dawno.
Tyle, że ja nie analizuję tak dokładnie jego reportaży, gdyż nie czuję się na siłach.
Odbieram to jako dobrą literaturę faktu i tyle.Dlatego chętnie czytam co piszą inni.)
Ja traktuję je z założenia, być może błędnego, jako sprawnie napisane historie z głębszym przesłaniem - być może moje przesłanie okazuje się błędem. Jeśli rozdział poświęcony apertheidowi brzmi jak z podręcznika to w zasadzie już jest po analizie :-)
UsuńJednym słowem dwa słowa.Ideały sięgają .....)
UsuńNigdy nie byłam fanką Kapuścińskiego, ale przykro się dowiadywać, że to co uważane było za niezwykle nie do końca takie jest.)
Eee ..., nie bardzo wiem czego sięgają w tym przypadku ideały :-), po prostu "Wojna futbolowa" jest nierówna :-)
UsuńNie chodziło mi akurat w tym momencie o książkę tylko o pisarza.)
UsuńRzeczywiście, po "Non-fiction" Kapuścińskiemu daleko do ideału.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNie zapominaj, że bez Kapuścińskiego nie byłoby Domosławskiego :-).
UsuńNie wiem, skad to pojęcie, że Kapuściński wybitnym pisarzem był. Pojawiło się, tak myślę, dopiero po jego śmierci. Pisał ... no właśnie, co? Troszkę wspomnienia, troszkę reportaże, troszkę encyklopedyczne wiadomości, troszkę książki akcji (w Imperium jest kilka takich momentów). Spróbuj podejść do jego pozycji nie jako do wybitnej książki, ale jako do lektury, której temat Cię interesuje. I niczego więcej się nie spodziewaj.
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu przeczytałam "Imperium" - bardzo nierówne, ale chwilami dobrze się czyta, oraz "Szachinszach" - tutaj z kolei forma przedstawienia tematu jest dość ciekawa. Ale zarówno ani jedna, ani druga z tych pozycji nie jest wybitna. Jeśli ciekawi Cię Iran z pierwszej połowy (do '79) XX wieku, to polecam "Szachinszacha". Z kolei "Imperium" to taka relacja z podróży po Związku Radzieckim w chwili jego rozpadu (z wątkami wcześniejszymi). Jedną i drugą dobrze się czyta. I tylko tyle. D.
D.! Pewnie gdybym od razu podchodził do Kapuścińskiego z takim nastawieniem jak proponujesz oszczędziłbym sobie rozczarowania :-) ale dałem wziąć się na lep marketingu, i to w moim wieku :-)
UsuńZ tego co pamiętam, nie czytałeś wcześniej Kapuścińskiego. No właśnie, a jaki był stosunek do jego książek wcześniej, przed dobą wszystkiego i wszędzie? Szczerze mowiąc, to nie pamiętam. Ja czytałam opinie ludzi z innego kontynentu i trzeba przyznać,że były "szczegółowo-krytyczne". Ale to mi odpowiadało - zwykle nic nie jest zdecydowanie czarne, albo zdecydowanie białe :-). I takie są książki Kapuścińskiego. Jak każdy - ma bezkrytycznych fanów, ma krytykantów, ale ma też całe rzesze zwykłych czytelników, którzy nie doszukują się wybitnej literatury, reportażu, faktów, tylko dobrze im się czyta jego realistyczną fikcję, lub też czasami realny reportaż. D.
UsuńZnajomość z książkami Kapuścińskiego zawarłem w zeszłym roku, zaczynając od "Cesarza" i byłem pod wrażeniem, potem był "Heban" - sądziłem, że jako książka nagrodzona jest porównywalny - niestety nie, i teraz "Wojna" - mniej więcej ten sam poziom co "Heban".
UsuńNo to muszę się przymierzyć do "Cesarza" - bo jeśli piszesz, że byłeś pod wrażeniem :-). Chociaż teraz mi się przypomniało, że czytałam też "Podróże z Herodotem" i też dobrze się to czytało przed snem :-). D.
UsuńJako usypiacz? :-) "Cesarz", moim zdaniem, jest bardzo dobry trzeba tylko przyzwyczaić się do stylistyki ale po kilku stronach nie ma już z tym kłopotu.
Usuń