Kilkukrotnie marudziłem już na temat nieumiejętności pisania prostym językiem o trudnych sprawach przez przedstawicieli świata nauki albo osoby pretendujące do tego miana. "Pogoń za "naukowością" - cokolwiek ona w naukach humanistycznych oznacza - sprawia, że naukowcy tworzą dla wąskiej grupy odbiorców, bez specjalnej chęci wyjścia na zewnątrz skorupy" to szerszy problem na post innego rodzaju a tu proszę, taka niespodzianka - książka naukowa napisana w sposób zrozumiały po jednokrotnym czytaniu i w dodatku nie jest to tylko moja opinia. W dodatku nie dość, że dobrze napisana to i jeszcze temat interesujący bo jakże tu odmówić sobie przyjemności poczytania o tych, którzy są znani z tego, że są znani, a ściślej mówiąc o ich odmianie - o tych, którzy znani są z tego, że prowadzą programy telewizyjne dotyczące podróży.
"Ofiarami" M. F. Gawryckiego są Elżbieta Dzikowska i Tony Halik, Martyna Wojciechowska oraz Wojciech Cejrowski i Robert Makłowicz (pojawiają się też "wpadkowo" m. in. Beata Pawlikowska, Jarosław Kret, Marcin Kydryński i ... Arkady Fiedler) oraz ich "urobek" w postaci programów telewizyjnych i w dwóch ostatnich przypadkach, także książek. Ich tematyka ograniczona jest do Ameryki Łacińskiej (z wyjątkiem osławionego przypadku Kydryńskiego) ale uwagi formułowane na ich tle mają, moim zdaniem, ogólniejsze zastosowanie i nie ograniczają tylko do programów o tej części świata. Co łączy te postacie? - ano to, że podróżowanie uczynili swoim źródłem dochodów i za sprawą przekazywania swoich wrażeń w telewizji stali się osobami znanymi. Mimo, że samo określenie trawelebryta pobrzmiewa pejoratywnie to sam jego status nie jest uwłaczający, zresztą Autor dostrzega rzeczywiste osiągnięcia podróżnicze zwłaszcza Martyny Wojciechowskiej i Tony Halika. To co poddaje krytyce, to przede wszystkim sposób w jaki trawelebryci traktują bohaterów swoich programów i sposób w jaki prezentują ich widzom. Zarzuca im generalnie "mentorski i patriarchalny ton" oraz "egzotyzację" obrazów, które przedstawiają podczas gdy tak naprawdę są one efektem podróży turystycznych, wycieczek, które w zasadzie każdy odpowiednio zdeterminowany widz jest w stanie podjąć samodzielnie lub z biurem podróży. To jednak, że z różnych przyczyn nie decydujemy się na podjęcie daje trawelebrytom przewagę nad nami i "autorytet zdobyty przez doświadczenie. Każde (...) stwierdzenie i osąd o egzotycznych krajach, które mają na celu "zobiektyzowanie" rzeczywistości, można bowiem wówczas podkreślić i wzmocnić autorytatywnym komentarzem:"Wiem, bo tam byłem". Trudno z takim zdaniem polemizować ...". "Podglądając Innego" jasno formułuje powód, dla którego została poddana krytyce ich "twórczość" i zakwestionowana wartość prezentowanego w niej obrazu świata. Otóż "trawelebryci kreują i wygłaszają subiektywne sądy, uzurpując sobie prawo do odkrywania obiektywnych prawd. (...) w społeczeństwie ugruntowuje się w ten sposób obraz latynoamerykańskich Innych i możliwość wzajemnego zrozumienia staje się coraz trudniejsza do zrealizowania." Trudno temu poglądowi nie przyznać racji i nie zgodzić się, że instrumentalne traktowanie przez trawelebrytów ludzi z którymi rozmawiają jest dowodem na to, że "pogoń za oglądalnością jest ważniejsza niż poprawa międzykulturowych relacji." Ja dodałbym bym jeszcze, że przede wszystkim jest świadectwem kultury osobistej a w zasadzie w wielu przypadkach jej braku. "Podglądając Innego" aczkolwiek w przeważającej mierze krytyczne to jednak dostrzega "wartość dodaną" nawet w przypadku programów tych osób, które zostały potraktowane surowo tak jak Elżbieta Dzikowska czy Wojciech Cejrowski. W przypadku tego drugiego Autor przyznaje, iż "charakteryzuje się często dojrzałością swoich sądów, skłonnością do przeciwstawiania się ogólnie znanym prawdom i przenikliwością spostrzeżeń" choć dla równowagi zastrzega, że "jest to (...) typowa mądrość bez empatii. Często wie w jaki sposób ująć problem, ale równie często robi to jak słoń w składzie porcelany", jest "arogancki, przekonany o swoim "jestestwie", prezentuje nieznoszącą sprzeciwu pewność siebie i kategoryczność swoich sądów. (...) Bohater jest jeden - on sam". Pewnym zaskoczeniem była dla mnie przyczyna, dla której krytycznej ocenie zostały poddane programy Martyny Wojciechowskiej. Profesor Gawrycki zarzuca jej, że "dyskurs rozwojowo-genderowy" jakim się posługuje pozbawia kobiety, przedstawiane przez nią kobiety, ich wartości, spychając je do roli biednych kobiet z Trzeciego Świata, którym "wolność może nadać jedynie biała podróżniczka z Europy". Muszę przyznać, że jako "niepoprawnego seksistę odczuwającego patriarchalną potrzebę dominacji" zaskoczył mnie ten dystans do feminizmu i feministek, który zarzucono, że "walcząc o prawa sióstr w krajach pozaeuropejskich, esencjalizują ich sytuację, wychodząc z paternalistycznego założenia, że one wiedzą, co dla uciskanych kobiet jest dobre." w swojej nienowoczesności bowiem traktowałem krytykę feministyczną i postkolonialną jak papużki nierozłączki. Ale żeby nie było tak całkiem miło - cóż, nie da się ukryć, że "Podglądając Innego" jest książką naukową. Niestety Autor o tym przypomina, z uporem godnym lepszej sprawy zapuszczając się co jakiś czas w odmęty "treści intelektualnie nośnych", które z punktu widzenia tematu są mało istotne, jak choćby rozważania na temat państw Trzeciego Świata. Na szczęście nie ma tego zbyt wiele i nie wpływa to na jasność wywodów, tak że dla mnie "Podglądając Innego" okazało się pierwszą od wielu lat "przyswajalną" pracą naukową.
Trawelebryci... mój Boże, to i takie słowo wymyślono :)
OdpowiedzUsuńTak, tak ... czego to ludzie nie wymyślą, prawda? :-) To przez zamiłowanie do klasyfikowania i szufladkowania i przekonanie, że jak czegoś nie nazwiemy to to nie istnieje :-)
UsuńZ tego grona tego rodzaju "celebrytów", jak ich naukowiec nazwał znam tylko z programów pokazywanych w socjaliźmie Halika z
OdpowiedzUsuńDzikowską, Fidlera chyba z jednej książki/raczej nie byłam nigdy miłośniczką podróżniczej literatury - poza Tomkami/, a teraz czasem oglądam Cejrowskiego, lubię go za swadę z jaką opowiada i za to samo Makłowicza. Ale to rzadkie chwile, gdyż tv prawie, że nie oglądam.)
Ja pamiętam z zamierzchłej przeszłości coś takiego jak "Klub sześciu kontynentów" chyba z Halikiem, choć głowy nie dam. Książka zaskoczyła mnie zwróceniem uwagi aspekt pisarstwa Fiedlera a mianowicie seksualność i moim zdaniem nie jest to tylko idee fixe M. Gawryckiego bo uświadomiłem sobie, że takie motywy występowały w jednej z moich ulubionych książek dzieciństwa - "Orinoko". Co do swady - "Poznać Innego" nie odmawia programom tego rodzaju zalet (chyba poza programami Dzikowskiej i Halika a i to tylko niektórym) i w tym chyba widzi niebezpieczeństwo - zniekształcony obraz podany w atrakcyjnej, przekonującej, zapadającej w pamięć formie.
UsuńPytanie w takim razie jest takie na ile te programy mają służyć pokazywaniu rzeczywistości taka, jaka ona jest a na ile rozrywce, gdyż nie są to programy publicystyczne. Ja myślę, że one bardziej tworzone są dla rozrywki,a zatem następne pytanie, czy szkodzą? Nie sądzę.)
UsuńMi one też nie zaszkodziły :-) ale wydaje mi się, że to nie jest takie proste. Dla wielu osób to co zobaczą, usłyszą czy przeczytają w mediach (niezależnie od proweniencji) jest wykładnią stosunku do rzeczywistości "a bo w telewizji mówili" i one zapewne traktują takie programy całkiem serio. I w tym sensie one szkodzą ponieważ utrwalają stereotyp egzotyki i naszej rzekomej wyższości. Gdyby ktoś zrobił program o Polakach pokazując widoki z noclegowni dla bezdomnych, dawnych PGR-ów, ludzi grzebiących w śmietnikach i jakieś furmanki na dodatek i pokazał to za granicą to nie wiem, czy nadal byłabyś zdania, że to nie szkodzi :-)
UsuńTo co powiedzieć o tym co słyszą na co dzień w kwestii polityki i gospodarki.)
UsuńWłaśnie :-) a potem ci co chodzą na wybory dziwią się, że żadna z obietnic, które usłyszeli przed wyborami po wyborach nie została zrealizowana, prawda?! :-) To właśnie magia mediów, która oddziałuje na ludzi, którzy biorą za dobrą monetę co zobaczą w TV i dlatego prof. Gawryckiemu nie spodobały się programy, o których pisał :-).
UsuńStrasznie głęboko myślisz, ja najwyraźniej powierzchownie to znaczy z innego punktu widzenia spojrzałam na sprawę.
Usuń)
Moja odpowiedź dotyczyła pierwszej Twojej odpowiedzi.
UsuńOh, łykam to jak bułeczki ministra Krasińskiego :-) mam tylko nadzieję, że nie bierzesz na serio wszystkiego co piszę :-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń"Kontynenty" swego czasu nawet prenumerowałem - w podstawówce. Jak na tamte czasy było to efektowne pismo, o merytorycznej zawartości nie piszę bo nie pamiętam :-). Beata Pawlikowska jest chyba tylko raz wspomniana, kiedy w TV była "ekspertem" (?) od ... ptasiej grypy. Co do Fiedlera to wybacz przeoczenie :-). Martynie Wojciechowskiej dostało się trochę za kreowanie własnego wizerunku kosztem innych - chodziło o publiczne ofiarowanie jakiegoś stroju, co zrobione było przy świetle jupiterów. A jeśli chodzi o podsumowanie to zgadzam z Tobą - trawelebryci spełniają nasze marzenia o egzotyce, chociaż moje nie do końca :-) ale z potrzebą ich istnienia już bym polemizował :-).
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńKojarzę tylko niestandardowy format, większy niż "Poznaj Świat" i dużo kolorowych ilustracji. Przepisy kulinarne w ogóle mnie nie interesowały, no chyba że jako konsumenta :-). Pamiętam dzień, w którym, pod okiem Mamy dokonywałem wyboru czasopism, które mogłem sobie zaprenumerować z dłuuuuugiej listy, którą przyniosła moja "przyszywana" Ciocia - urzędniczka na poczcie - ot i cała tajemnica :-). Na pocieszenie, że Ci nic nie wyszło, pomyśl, że Makłowiczowi zapewne ktoś to wcześniej przygotowuje bo chyba nie wierzysz w to, że zdąży przygotować te wszystkie potrawy od A do Z w ciągu 25 minut, czy ile tam trwa odcinek :-).
UsuńAleś przypomniała te Kontynenty - dzięki Tobie pamięć mi si odświeża.)
UsuńZa to moja, jeśli chodzi o "Kontynenty", jest w stanie zaniku :-)
UsuńA u mnie niepotrzebna była prenumerata - zakładało się "teczkę" w kiosku. Na teczce pani kioskarka wypisywała tytuły, odkładała do niej odpowiednie pisma i w piątek szło się odbierać i płacić. Pamiętam, że w naszej teczce z krajoznawczych był "Poznaj Świat", a oprócz tego "Życie Literackie", "Polityka", "Kobieta i Życie", "Przyjaciółka", "Żyjmy Dłużej", "Mówią Wieki", dla nas dzieciorów w zależności od wieku - "Miś", "Świerszczyk", "Płomyczek", "Płomyk", "Świat Młodych"...
UsuńEch, kiedyś się czytało tego. A teraz! Kioski pełne makulatury, a nic się nie kupuje. Aleśmy na psy zeszli :)
A Pan co tak milczysz zawzięcie? Chyba jakąś grubszą lekturę szykujesz :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńŚwieszczyk, Płomyczek i Płomyk u mnie chyba można było dostać ze szkoły (w ramach prenumeraty) ale i tak wówczas najważniejszy był Świat młodych, na końcu którego był zawsze jakiś komiks. Chociaż mój pierwszy komiks w życiu jaki widziałem to chyba w Świerszczyku "Alicja w krainie czarów" i byłem niepocieszony, że z jakichś nie znanych mi powodów nie dostałem wszystkich numerów. Eh, młodość, to były problemy ... :-) Co do tego, że się kiedyś czytało, to wynikało pewnie w dużej mierze z tego, że nie było tyle mediów, które zaspokajają potrzebę ludzkiej ciekawości - dla dwóch programów TV i 4 radiowych słowo pisane było konkurencją.
UsuńTo przeczytałam - jestem w niedoczasie :-) teraz co prawda mam fazę na książki z obrazkami a ponieważ są to, wg mnie, super "obrazki" to wypadałoby napisać coś w miarę sensownego. Na szczęście idzie weekend :-).
Teraz za wydawanie "Kontynentów" wzięła się Agora, na razie 3 lub 4 numery. Nie pamiętam co prawda czasopisma we wcześniejszej odsłonie ale to jest ciekawe. Marlow chylę czoła za wnikliwe recenzje. Alicja2010 świetne opowieści kulinarne, uśmiałam się :) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDziękuję za dobre słowo :-), swoją drogą to Agora była odważna bo teraz "Kontynenty" mają trochę poważniejszą konkurencję niż za czasów PRL-u. Pozdrawiam :-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCzytam, czytam i właśnie dlatego, że czytam to nie piszę :-)
Usuń