O książce usłyszałem dzięki ... Dodzie. Tak, tak! Co prawda nie potrafiła podać tytułu ani autora, co mnie tak znowu nie bardzo dziwiło, ale z opisu nie ulegało wątpliwości, że chodziło jej o "Łaskawe". Nie żebym pasjonował się intelektualnymi przeżyciami Doroty Rabczewskiej, zastrzegam na wszelki wypadek, że innymi też nie, ale trochę mnie to zaintrygowało. Reszty dopełniła informacja o nagrodzie Goncourtów oraz Akademii Francuskiej na tylnej okładce i sugestia, że to "monumentalne dzieło w duchu powieści Tołstoja, Dostojewskiego i Manna" ewentualnie "brutalna i perwersyjna prowokacja". Ale jej autor albo nie czytał powieści żadnego z tych pisarzy albo nie czytał "Łaskawych", a już na pewno nie rozumie znaczenia słowa "monumentalne", bo powieść Littella z pewnością nie jest pomnikowa, a co najwyżej tylko gruba.
Kończyłem ją czytać z "mieszanymi uczuciami"
i co tu dużo mówić, jednak zawiedziony. Ilość stron, jak się okazuje, wcale nie
przechodzi w jakość a „dużo” wcale nie znaczy dobrze, bo widać, że chwilami
Littell sam się gubi w tym co pisze, jak wówczas, gdy główny bohater przyjeżdża w
lutym do zamkniętego jeszcze przed Świętami Bożego Narodzenia domu swojej
siostry i po przespanej nocy, rano w kuchni w tym opustoszałym od ponad
dwóch miesięcy domu znajduje … chleb i masło, które zjada na śniadanie. Zdarzają
się też passusy o wątpliwej „głębi”, że o braku sensu nie wspomnę, jak
chociażby ten gdy Max Aue skarży się: "świat ranił mnie jak rozbite
szkło - rozmyślnie łykałem haczyki, jeden za drugim, a potem dziwiłem się, że
ustami wyłażą mi wydarte wnętrzności."
Ale od początku ... Tytuł książki, jak wiadomo, nawiązuje do mitu o Orestesie (powieść odwołuje się zresztą do „Elektry” Sofoklesa, chociaż ani w niej, ani w dramacie Eurypidesa, Łaskawe nie występują) i rzeczywiście, nie trzeba wielkiej przenikliwości by domyśleć się, że główna postać, SS-man dr Maksymilian Aue jest jego wcieleniem, natomiast matka, ojciec, ojczym i siostra to odpowiednio Klitajmestra, Agamemnon, Ajgistos oraz Elektra, zaś rolę Eryni pełnią dwaj policjanci. Lektura pokazuje jednak, że wbrew temu co sugeruje tytuł "trawestacja" mitu jest w gruncie rzeczy tylko ubocznym wątkiem. Na dodatek Littellowi coś się chyba pomieszało, gdyż Łaskawe to przecież przebłagane Erynie – Eumenidy, które były bóstwami opiekuńczymi a nie ścigającymi za zbrodnie. To co jest interesujące, to fakt, że Erynie ścigają głównego bohatera nie za jego udział w zagładzie Żydów, bo przekleństwo rzucone w godzinie śmierci przez ojca dziecka "Chciałbym tylko życzyć panu, żeby pan przeżył tę wojnę. Żeby nawet za dwadzieścia lat budził się pan z krzykiem każdej nocy. Mam nadzieję, że nie będzie mógł pan spojrzeć na własne dzieci, nie myśląc o naszych dzieciach, które pan zamordował." okazało się bezsilne, lecz za morderstwo "indywidualne" - matkobójstwo. Śmierć zbiorowa okazuje się mniej ważna od śmierci jednostkowej.
O ile „monumentalność” książki pozostaje w sferze pobożnych życzeń, to na pewno można zgodzić się z opinią, że powieść stanowi prowokację. Jeśli o to chodzi, to kojarzy mi się ona z "Malowanym ptakiem". I powiedziałbym, że gdyby książka Littella ukazała się w latach, gdy powieść Kosińskiego święciła triumfy, to nie ulega wątpliwości, że byłaby rewelacją. Dzisiaj zestawienie komunizmu i narodowego socjalizmu, dokonane ustami Maxa - "od bolszewików różni nas jedynie spojrzenie na kategorie problemów do rozwiązania: oni rozpisywali je w poziomym kontekście społecznym (klasy), my zaś - w pionowym (rasy), przy czym oba te sposoby były jednakowo deterministyczne (...) i prowadziły do podobnych wniosków, jeśli chodzi o stosowane środki zaradcze.", podobnie jak wytknięcie Amerykanom ludobójstwa dokonanego na Indianach, a Belgom na Murzynach nie jest już niczym nowym.
Pornograficzne opisy homoseksualnych i kazirodczych ekscesów to też już nie jest coś co by dogłębnie wstrząsnęło czytelnikami, chociaż zniesmaczyć - przyznaję - może. A po "Wyborze Zofii" W. Styrona także polski antysemityzm, o którym czytelnik dowiaduje się - o ironio! - od Niemca: "(...) Żydzi zachowali pozycję mocarzy i pomagali panom w wysysaniu krwi z wieśniaków na wszelkie możliwe sposoby, służąc im za intendentów, lichwiarzy, trzymając mocno w swych łapach cały handel. Stąd trwałość polskiego antysemityzmu: w oczach polskiego ludu Żyd pozostanie wyzyskiwaczem, więc choć nas nienawidzą do żywego, to w głębi serca aprobują nasz sposób rozwiązywania problemu Żydów. To się również tyczy partyzantów z Armii Krajowej, którzy są, bez wyjątku, katolickimi bigotami, i komunistów, choć może w nieco mniejszym stopniu, bo oni zobowiązani się, czasem wbrew sobie, podążać drogą wytyczoną przez moskiewską partię." nie stanowi żadnego novum.
Wydaje mi się jednak, że zasadniczy element prowokacji polega na spojrzeniu na ludobójstwo oczami sprawcy, pozornie porządnego, normalnego człowieka, który chce powierzone mu obowiązki, jakiekolwiek by one nie były, wypełnić jak najlepiej. To wyraźne nawiązanie do problemu banalności zła, o którym pisała Hannah Arendt w swojej książce o Eichmannie. Nawiązania do "Eichmanna w Jerozolimie" są zresztą bardzo widoczne, jak choćby wówczas, gdy Aue mówi: "Nie żałuję niczego, taką miałem pracę i już" stanowiąc pendant dla słów Eichmanna, że "Skrucha dobra jest dla dzieci", choć z drugiej strony Max jest „dojrzalszy” zdaje sobie bowiem sprawę z tego co robi mówiąc "(...) patrząc, ponoszę taką samą odpowiedzialność jak ci, co strzelają" i nie pozwalając innym zapomnieć o ich współodpowiedzialności "Wszyscy wiedzą, wszyscy, prócz porządnych Niemców, którzy nie chcą nic wiedzieć."
Wielokrotnie pojawiająca się w powieści charakterystyka Eichmanna, w której jest "to stosunkowo prosty człowiek, bez jakichś szczególnych talentów." oparta jest na eseju Arendt ale dług wdzięczności Littella wobec niej rozciąga się także na opis niepowodzenia Endlösung w Danii, postawy Francuzów, wahającej się od nadgorliwości we współuczestnictwie w Holocauście do obstrukcji wobec żądań Niemców, czy wreszcie na "anegdotę" dotyczącą fortepianów dostarczonych Otto Hunsche'mu.
Czarny, czy wręcz makabryczny humor pojawia się w powieści kilkukrotnie jak choćby wówczas, gdy żołnierze niemieccy będący na granicy śmierci "rozpoczęli debatę nad kwestią następującą: zjeść Rosjanina czy Niemca? Problem ideologiczny, który wtedy zaistniał, dotyczył słuszności zjedzenia Słowianina, bolszewickiego Untermenscha. Czy mięso to nie zaszkodzi niemieckim żołądkom?" czy wówczas gdy Hans Frank przedstawia projekt stworzenia Menschengarten - ogrodu antropologicznego, w którym za pieniądze zwiedzający mogliby na żywo oglądać życie „podludzi”, a który, tak zupełnie na marginesie, czyż nie jest jakoś dziwnie podobny do reality show w rodzaju "Big Brother'a"?
Spojrzenie ma ludobójstwo oczami mordercy, członka Einsatzgruppe, to chwilami szokujący zabieg. Gdy czytamy relację z rozmowy głównego bohatera z innym SS-manem: "Sobibór? Jest jak wszędzie, człowiek się przyzwyczaja". Wykonał dziwny ruch, który wywarł na mnie silne wrażenie: potarł podłogę czubkiem buta, jak gdyby coś rozdeptywał: "Mali mężczyźni, małe kobiety, jedno i to samo. To tak, jakbym zdeptał karalucha." to wydawać się może, że mamy do czynienia z zupełnym zobojętnieniem na ludzki los. Ale to tylko wrażenie – Aue jest jak najbardziej przejęty odczuciami … morderców, uczestniczących w masowych egzekucjach. Jego troska o ich kondycję psychiczną, morale może wprawić w osłupienie, podobnie jak rozważania nad „technologią” ludobójstwa, której przyświeca troska o jak najsprawniejsze dokonanie mordów.
Przyznam, że opisy zbrodni wydają mi się nieco wyblakłe, z wyjątkiem epizodu rozgrywającego się w Babim Jarze pod Kijowem. Wypływa to przede wszystkim z faktu, że jednak "Łaskawe" nie są książką autentyczną w tym znaczeniu, że nie stanowią oryginalnej relacji lecz wytwór twórczej inwencji Littella aczkolwiek niewątpliwie bazujący na faktach. To coś w rodzaju "Kodu Leonarda" Dana Browna, w którym, choć mamy do czynienia z istniejącymi miejscami, artefaktami i wydarzeniami, to jednak nie mamy wątpliwości, że jest to fikcja. Stąd też opisy takie wypadają zdecydowanie blado wobec autentycznych relacji z Zagłady.
Dla nas jest to książka interesująca nie tylko ze względu na „polski” wątek antysemityzmu ale także ze względu na epizod dotyczący masowych mordów dokonanych przez NKWD na Polakach, tuż przed wkroczeniem Niemców na Kresy i odwetu wziętego na społeczności żydowskiej, który nastąpił po ujawnieniu zbrodni (już całkiem na poważnie zajmował się tą problematyką Bogdan Musiał w swojej pracy "Rozstrzelać elementy kontrrewolucyjne. Brutalizacja wojny niemiecko-sowieckiej 1941") aczkolwiek z "Łaskawych" można wyciągnąć wniosek, że odwet nastąpił z rąk ludności ukraińskiej a nie polskiej. Akcja powieści rozgrywa się także w Oświęcimiu, Lublinie, Poznaniu oraz w Krakowie, a spotkanie Maxa Aue z Hansem Frankiem, które tam się odbywa ewidentnie nawiązuje do drugiej książki, której Littell jest coś winien. Chodzi mianowicie o słynne "Kaputt" Curzio Malaparte.
Inspirację nim widać zarówno w samym ujęciu tematu, usytuowaniu narratora, zmianach miejsca akcji czy wreszcie rezygnacji z "konwencjonalnych" tytułów rozdziałów (nie wiem czy te przyjęte przez Littella nawiązują do jakieś istniejącego utworu muzycznego). Z kolei epizod z fanatycznymi chłopcami stanowi nawiązanie do "Władcy much" W. Goldinga. Mam też wrażenie, że powieść dużo ma do zawdzięczenia również "Lingua Tertii Imperii" V. Klemperera w warstwie językowej. Od tej strony książka jest dopieszczona przez autora (chociaż nie przez tłumaczkę), który wyciąga z niebytu osławionego N.J. Marra, którego teorii jest poświęcone chyba najsłynniejsze dzieło Stalina "W sprawie marksizmu w językoznawstwie", a o którym Zbigniew Herbert "mówił, że gdy chce się zdrowo pośmiać, sięga po pracę Stalina o językoznawstwie i nigdy nie doznaje zawodu." To wszystko jest ciekawe, chwilami poszukiwanie tych tropów jest dla czytelnika naprawdę interesujące i mogłaby to być dobra książka gdyby tylko Littell posiadł dar nieco bardziej zwięzłego wypowiadania myśli.
Ale od początku ... Tytuł książki, jak wiadomo, nawiązuje do mitu o Orestesie (powieść odwołuje się zresztą do „Elektry” Sofoklesa, chociaż ani w niej, ani w dramacie Eurypidesa, Łaskawe nie występują) i rzeczywiście, nie trzeba wielkiej przenikliwości by domyśleć się, że główna postać, SS-man dr Maksymilian Aue jest jego wcieleniem, natomiast matka, ojciec, ojczym i siostra to odpowiednio Klitajmestra, Agamemnon, Ajgistos oraz Elektra, zaś rolę Eryni pełnią dwaj policjanci. Lektura pokazuje jednak, że wbrew temu co sugeruje tytuł "trawestacja" mitu jest w gruncie rzeczy tylko ubocznym wątkiem. Na dodatek Littellowi coś się chyba pomieszało, gdyż Łaskawe to przecież przebłagane Erynie – Eumenidy, które były bóstwami opiekuńczymi a nie ścigającymi za zbrodnie. To co jest interesujące, to fakt, że Erynie ścigają głównego bohatera nie za jego udział w zagładzie Żydów, bo przekleństwo rzucone w godzinie śmierci przez ojca dziecka "Chciałbym tylko życzyć panu, żeby pan przeżył tę wojnę. Żeby nawet za dwadzieścia lat budził się pan z krzykiem każdej nocy. Mam nadzieję, że nie będzie mógł pan spojrzeć na własne dzieci, nie myśląc o naszych dzieciach, które pan zamordował." okazało się bezsilne, lecz za morderstwo "indywidualne" - matkobójstwo. Śmierć zbiorowa okazuje się mniej ważna od śmierci jednostkowej.
O ile „monumentalność” książki pozostaje w sferze pobożnych życzeń, to na pewno można zgodzić się z opinią, że powieść stanowi prowokację. Jeśli o to chodzi, to kojarzy mi się ona z "Malowanym ptakiem". I powiedziałbym, że gdyby książka Littella ukazała się w latach, gdy powieść Kosińskiego święciła triumfy, to nie ulega wątpliwości, że byłaby rewelacją. Dzisiaj zestawienie komunizmu i narodowego socjalizmu, dokonane ustami Maxa - "od bolszewików różni nas jedynie spojrzenie na kategorie problemów do rozwiązania: oni rozpisywali je w poziomym kontekście społecznym (klasy), my zaś - w pionowym (rasy), przy czym oba te sposoby były jednakowo deterministyczne (...) i prowadziły do podobnych wniosków, jeśli chodzi o stosowane środki zaradcze.", podobnie jak wytknięcie Amerykanom ludobójstwa dokonanego na Indianach, a Belgom na Murzynach nie jest już niczym nowym.
Pornograficzne opisy homoseksualnych i kazirodczych ekscesów to też już nie jest coś co by dogłębnie wstrząsnęło czytelnikami, chociaż zniesmaczyć - przyznaję - może. A po "Wyborze Zofii" W. Styrona także polski antysemityzm, o którym czytelnik dowiaduje się - o ironio! - od Niemca: "(...) Żydzi zachowali pozycję mocarzy i pomagali panom w wysysaniu krwi z wieśniaków na wszelkie możliwe sposoby, służąc im za intendentów, lichwiarzy, trzymając mocno w swych łapach cały handel. Stąd trwałość polskiego antysemityzmu: w oczach polskiego ludu Żyd pozostanie wyzyskiwaczem, więc choć nas nienawidzą do żywego, to w głębi serca aprobują nasz sposób rozwiązywania problemu Żydów. To się również tyczy partyzantów z Armii Krajowej, którzy są, bez wyjątku, katolickimi bigotami, i komunistów, choć może w nieco mniejszym stopniu, bo oni zobowiązani się, czasem wbrew sobie, podążać drogą wytyczoną przez moskiewską partię." nie stanowi żadnego novum.
Wydaje mi się jednak, że zasadniczy element prowokacji polega na spojrzeniu na ludobójstwo oczami sprawcy, pozornie porządnego, normalnego człowieka, który chce powierzone mu obowiązki, jakiekolwiek by one nie były, wypełnić jak najlepiej. To wyraźne nawiązanie do problemu banalności zła, o którym pisała Hannah Arendt w swojej książce o Eichmannie. Nawiązania do "Eichmanna w Jerozolimie" są zresztą bardzo widoczne, jak choćby wówczas, gdy Aue mówi: "Nie żałuję niczego, taką miałem pracę i już" stanowiąc pendant dla słów Eichmanna, że "Skrucha dobra jest dla dzieci", choć z drugiej strony Max jest „dojrzalszy” zdaje sobie bowiem sprawę z tego co robi mówiąc "(...) patrząc, ponoszę taką samą odpowiedzialność jak ci, co strzelają" i nie pozwalając innym zapomnieć o ich współodpowiedzialności "Wszyscy wiedzą, wszyscy, prócz porządnych Niemców, którzy nie chcą nic wiedzieć."
Wielokrotnie pojawiająca się w powieści charakterystyka Eichmanna, w której jest "to stosunkowo prosty człowiek, bez jakichś szczególnych talentów." oparta jest na eseju Arendt ale dług wdzięczności Littella wobec niej rozciąga się także na opis niepowodzenia Endlösung w Danii, postawy Francuzów, wahającej się od nadgorliwości we współuczestnictwie w Holocauście do obstrukcji wobec żądań Niemców, czy wreszcie na "anegdotę" dotyczącą fortepianów dostarczonych Otto Hunsche'mu.
Czarny, czy wręcz makabryczny humor pojawia się w powieści kilkukrotnie jak choćby wówczas, gdy żołnierze niemieccy będący na granicy śmierci "rozpoczęli debatę nad kwestią następującą: zjeść Rosjanina czy Niemca? Problem ideologiczny, który wtedy zaistniał, dotyczył słuszności zjedzenia Słowianina, bolszewickiego Untermenscha. Czy mięso to nie zaszkodzi niemieckim żołądkom?" czy wówczas gdy Hans Frank przedstawia projekt stworzenia Menschengarten - ogrodu antropologicznego, w którym za pieniądze zwiedzający mogliby na żywo oglądać życie „podludzi”, a który, tak zupełnie na marginesie, czyż nie jest jakoś dziwnie podobny do reality show w rodzaju "Big Brother'a"?
Spojrzenie ma ludobójstwo oczami mordercy, członka Einsatzgruppe, to chwilami szokujący zabieg. Gdy czytamy relację z rozmowy głównego bohatera z innym SS-manem: "Sobibór? Jest jak wszędzie, człowiek się przyzwyczaja". Wykonał dziwny ruch, który wywarł na mnie silne wrażenie: potarł podłogę czubkiem buta, jak gdyby coś rozdeptywał: "Mali mężczyźni, małe kobiety, jedno i to samo. To tak, jakbym zdeptał karalucha." to wydawać się może, że mamy do czynienia z zupełnym zobojętnieniem na ludzki los. Ale to tylko wrażenie – Aue jest jak najbardziej przejęty odczuciami … morderców, uczestniczących w masowych egzekucjach. Jego troska o ich kondycję psychiczną, morale może wprawić w osłupienie, podobnie jak rozważania nad „technologią” ludobójstwa, której przyświeca troska o jak najsprawniejsze dokonanie mordów.
Przyznam, że opisy zbrodni wydają mi się nieco wyblakłe, z wyjątkiem epizodu rozgrywającego się w Babim Jarze pod Kijowem. Wypływa to przede wszystkim z faktu, że jednak "Łaskawe" nie są książką autentyczną w tym znaczeniu, że nie stanowią oryginalnej relacji lecz wytwór twórczej inwencji Littella aczkolwiek niewątpliwie bazujący na faktach. To coś w rodzaju "Kodu Leonarda" Dana Browna, w którym, choć mamy do czynienia z istniejącymi miejscami, artefaktami i wydarzeniami, to jednak nie mamy wątpliwości, że jest to fikcja. Stąd też opisy takie wypadają zdecydowanie blado wobec autentycznych relacji z Zagłady.
Dla nas jest to książka interesująca nie tylko ze względu na „polski” wątek antysemityzmu ale także ze względu na epizod dotyczący masowych mordów dokonanych przez NKWD na Polakach, tuż przed wkroczeniem Niemców na Kresy i odwetu wziętego na społeczności żydowskiej, który nastąpił po ujawnieniu zbrodni (już całkiem na poważnie zajmował się tą problematyką Bogdan Musiał w swojej pracy "Rozstrzelać elementy kontrrewolucyjne. Brutalizacja wojny niemiecko-sowieckiej 1941") aczkolwiek z "Łaskawych" można wyciągnąć wniosek, że odwet nastąpił z rąk ludności ukraińskiej a nie polskiej. Akcja powieści rozgrywa się także w Oświęcimiu, Lublinie, Poznaniu oraz w Krakowie, a spotkanie Maxa Aue z Hansem Frankiem, które tam się odbywa ewidentnie nawiązuje do drugiej książki, której Littell jest coś winien. Chodzi mianowicie o słynne "Kaputt" Curzio Malaparte.
Inspirację nim widać zarówno w samym ujęciu tematu, usytuowaniu narratora, zmianach miejsca akcji czy wreszcie rezygnacji z "konwencjonalnych" tytułów rozdziałów (nie wiem czy te przyjęte przez Littella nawiązują do jakieś istniejącego utworu muzycznego). Z kolei epizod z fanatycznymi chłopcami stanowi nawiązanie do "Władcy much" W. Goldinga. Mam też wrażenie, że powieść dużo ma do zawdzięczenia również "Lingua Tertii Imperii" V. Klemperera w warstwie językowej. Od tej strony książka jest dopieszczona przez autora (chociaż nie przez tłumaczkę), który wyciąga z niebytu osławionego N.J. Marra, którego teorii jest poświęcone chyba najsłynniejsze dzieło Stalina "W sprawie marksizmu w językoznawstwie", a o którym Zbigniew Herbert "mówił, że gdy chce się zdrowo pośmiać, sięga po pracę Stalina o językoznawstwie i nigdy nie doznaje zawodu." To wszystko jest ciekawe, chwilami poszukiwanie tych tropów jest dla czytelnika naprawdę interesujące i mogłaby to być dobra książka gdyby tylko Littell posiadł dar nieco bardziej zwięzłego wypowiadania myśli.
Pisałam tej książce pracę dyplomową. O Kulturze jako czynniku usprawiedliwiającym ludobójstwo etc. Zgadzam się, że "Łaskawe" to prowokacja i taki trochę popkulturowy twór. Ale jeśli chodzi o Erynie- Eumenidy to autor użył tego mitu po to aby pokazać że transformacja Erynii w Eumenidy to nic innego jak opieka nad Maxem w ostatniej części książki. I żył długo i szczęśliwie...
OdpowiedzUsuńOstatnie zdanie "Łaskawe wpadły na mój trop" sugeruje, że Erynie nie tyle się nim opiekowały, co jednak ścigały, a i już na początku swoich wspomnień skarży się na ciągnące się od czasów wojny "kłopoty trawienne". No i nie wiadomo, co by miało być ofiarą, która sprawiła, że Erynie zmieniły się w Eumenidy.
UsuńJego podły los? nic nie znacząca egzystencja, która mimo wszystko oznacza życie? niewykorzystane możliwości?
UsuńPodły los?! Aue po wojnie miał się całkiem nieźle - rodzina, pieniądze, status społeczny. Poza tym, jeśli policjanci to Erynie ścigające go, tak jak Orestesa, za zbrodnię matkobójstwa, z których w finałowej scenie zabił jednego, to jaka to ofiara? Raczej tym bardziej pozostały przy życiu policjant tym bardziej powinien go ścigać niż przemieniać się w Eumenidę.
Usuńproszę pana,niedawno rozmawialiśmy ze znajomymi o tej powieści a właściwie o jednym zdaniu,nie paniętam czy to jest motto czy pierwsze zdanie,zaczyna się jakoś tak"...jeśli myślicie że..."czy "...jeśli wam się wydaje że..."nie pamiętam jak to jest dalej,czy mógłby mi pan to przypomnieć?
OdpowiedzUsuńKsiążka nie ma motta - jest zadedykowana "Umarłym" a pierwsze jej zdanie brzmi "Bracie śmiertelnicy, pozwólcie, że opowiem wam, jak był."
Usuńto chyba nie to,bo początek tego zdania na pewno brzmi mniej więcej tak jak to napisałam,tylko nie pamiętam dokładnie jak to jest dalej,nawiązując do niego doszliśmy ze znajomymi do wniosku,że czasami jesteśmy zdolni do zrobienia czegoś,co jeszcze przed chwilą zdawało się nam nie do pomyślenia i wcale się z tym dobrze nie czujemy,mówimy..."ja to bym nie mógł..."a potem życie to "ja" koryguje,pokazuje,że jednak możemy,przypomniały nam się teczki i lustracje
OdpowiedzUsuń"Nigdy nie mów nigdy" ale to akurat nie Littell wymyślił. Muszę przyznać, że z teczkami i lustrację "Łaskawe" w ogóle mi się nie kojarzą - raczej z problemem "porządnych Niemców" ale to zupełnie inna historia.
Usuńmnie też nie,nam chodziło tylko o to,co kto może i kiedy,czytając tę powieść niejeden myśli ja bym tak nie mógł,a może jednak?
OdpowiedzUsuńOdbierałem książkę jednak jako fikcję i jednak trochę wtórną, tak że tego refleksji siłą rzeczy nie miałem.
UsuńKilka lat temu bardzo byłam tą książką podekscytowana. Kupiłam ją i zabrałam się za czytanie. Doczytałam do setnej strony i odłożyłam. Stoi na półce i czeka na podejście nr 2 :)
OdpowiedzUsuńTa potęga marketingu :-) u mnie książka trochę "odstała" a i czytanie szło mi tak sobie, więc nie dziwię Ci się, że nie dałaś rady za pierwszym podejściem :-)
UsuńPamiętam czasy, kiedy byłam młoda i głupia, a książka miała ukazać się na rynku i reklamowano ją właśnie sloganami porównującymi ją do dzieł Dostojewskiego, Tólstoja, etc. Podekscytowana byłam niezmiernie i tak bardzo czekałam na to nowe objawienie w literaturze światowej.
OdpowiedzUsuńNie doczekałam się. ;-)
Książkę przeczytałam dwa razy - po raz drugi w tamtym roku, bom myślała, że przy pierwszym podejściu byłam zbyt niedojrzała, nieoczytana, żeby poczuć i zrozumieć.
Nie byłam. ;-)
Co mnie najbardziej w Laskawych" uderzyło to to, że jak na ponadtysiącstronicową powieść, nie pada tam ANI JEDNO odkrywcze zdanie nt. wojny, katów, ofiar, Żydów, Niemców, Polaków...
Aż ma się ochotę zapytać "po co to wszystko?".\
Ładnie rozebrałeś te "inspiracje" Littella na części. ;-)
Czytałaś "Łaskawe" dwa razy?! :-) o matko - podziwiam ale faktycznie niepotrzebnie :-) mnie w tym wszystkim najbardziej zdumiewa to, że zostały wyróżnione, jakby nie było, poważnymi nagrodami. W każdym razie udowadniają, że reklama dźwignią handlu :-)
UsuńPo prostu musiałam sprawdzić czy się nie myliłam. ;-)
UsuńNa marginesie dodam, że podobno najnwsze książki Litella są bardzo, bardzo słabe (sama nie potwierdzam, nie czytałam ;)
Ja też nie, nawet nie wiedziałem, że jeszcze coś napisał i już mnie nie kusi by sprawdzić :-)
UsuńMam zapisany tytuł od dawna i widzę, że zrobiłam dobrze, nie starając się bardziej, by książkę mieć. Pewnie bym była rozżalona, że tyle zachwytów - bo przecież to był powód wciągnięcia na listę - a mnie się nie podoba.
OdpowiedzUsuńBardzo cenię twoją intertekstualność:)
Intertekstualność?! :-) Czy Ty mnie czasami nie obrażasz? :-) - to po prostu rzuca się w oczy. Jedyne zachwyty nad książką z którymi się spotkałem to te z okładki powieści :-). Moim zdaniem niewiele straciłaś (pewnie chwilami byłabyś zniesmaczona, chwilami zbulwersowana ale czasami też i wstrząśnięta) chociaż tak naprawdę mogłabyś się o tym sama przekonać dopiero po przeczytaniu "Łaskawych".
UsuńNie czytałam wspomnianej książki, więc moja uwaga, która tak cię obruszyła(?), dotyczy większości wpisów. Chodzi mi o to, że osadzasz swoje lektury w kontekstach literackich i to mi się baaaardzo podoba:)
UsuńPozwolę sobie tutaj dopisać, że też bardzo to lubię w Twoich wpisach, kolego - wszelkie odnośniki do innych lektur, powiązania. Miałam Ci to wcześniej napisać, ale ... starość nie radość :-). Co prawda gdybyś usłyszał naszą równieśniczkę, która podczas każdej omalże rozmowy mówi o zanikach pamięci, to byś faktycznie poczuł się dużo starszy, niż mówi metryka :-). Pozdrawiam, D.
UsuńD! naszej rówieśniczce poradź rzeczy przerzuciła się z masła na margarynę, powinno jej pomóc na zaniki pamięci :-)
UsuńKsiążkowcu! obruszyła?! - ależ skąd :-) o interekstualności też słyszałem :-) po prostu usiłowałem sobie zażartować ale widzę, że mi nie wyszło :-)
UsuńW domyśle dałam pytajnik;) Ciężko facetom przyjmuje się komplementy?:)
UsuńKsiążkowcu, ja łykam je jak niegdysiejsze bułeczki ministra Krasińskiego :-))
UsuńA ja dałam się nabrać i kupiłam, po czym, ze względu na nieporęczny format, nie skusiłam się na lekturę. Teraz w sumie nie wiem, czy kiedykolwiek będę miała ochotę.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie przeze mnie :-). Ja też długo się do niej zabierałem - najpierw do zakupu a potem do czytania ale w sumie nie żałuję, dobrze jest samemu przekonać się ile książka jest warta. Format rzeczywiście mało przyjazny dla czytelnika ale zauważyłem, że teraz jest chyba ogólniejsza tendencja do pisania "kolubryn" przynajmniej jeśli chodzi o bestsellery :-).
Usuń