niedziela, 16 czerwca 2013

Grek Zorba, Nikos Kazantzakis

Chociaż dzisiaj port w Pireusie zmienił swoje oblicze to ciągle bez trudu można znaleźć kefeniony w rodzaju tego, w którym pojawił się Zorba. To po spartańsku urządzone miejsca, w których mężczyźni siedzą godzinami nad szklaneczką ouzo (a nie rumu), filiżanką kawy (koniecznie z wodą) i przebierając palcami przesuwają paciorkami komboloi dyskutują najczęściej o polityce. To jedno z tym miejsc gdzie, jeśli kobieta w ogóle przychodzi, to tylko by obsługiwać mężczyzn. Stary świat. W którym lepiej zostawić ludzi w spokoju, nie starać się otwierać im oczu, bo "cóż by zobaczyli? Własną nędzę! Niech więc mają oczy zamknięte ... I niech dalej śnią! (...) Chyba że, gdy otworzą oczy" zobaczą "lepszy świat niż ciemności, w których poruszają się teraz ..."

 
 "Grek Zorba" to jedna z tych książek, które należy czytać nieśpiesznie i które zostawiają wrażenie jeszcze długo po skończonej lekturze pozostawiając poczuciu smutku i osamotnienia jakiego doświadczył opowiadający historię narrator. Czy wystarczającym pocieszeniem były dla niego wiersze Dantego? Nie wiadomo - na pewno jednak potrafił sobie wszystko wytłumaczyć i zracjonalizować, tak jak każdy kulturalny i wykształcony człowiek. Nie wątpię, że santuri ciągle jeszcze gdzieś leży w jakiejś zapadłej serbskiej wiosce, w której Zorba dokonał żywota, bo nie było czasu by tam pojechać, bo to, bo tamto, sami dobrze znamy takie wymówki. A przecież bez wątpienia go podziwiał, to ucieleśnienie greckiej wersji "carpe diem".

Ale to ten rodzaj podziwu, o którym wiemy, że choć wiemy, że jest także dla nas w zasięgu ręki to jednak nigdy po niego nie sięgniemy. To nie dla nas. Mając świadomość niedoskonałości własnego życia, tkwimy jednak w nim nie chcąc rezygnować z jego wad, które są nam tak bliskie. Taki jest też wybór narratora, on nie uczestniczy w pełni życia, jest tylko jego obserwatorem i aby zobaczyć jak wygląda prawdziwe życie, przeżyć przygodę swego życia, poświęca tylko to z czym bez żalu może się rozstać; pieniądze i czas. Nie decyduje się ani na wyjazd z jednym przyjacielem ani na spotkanie z drugim chowając się za zasłonę swoich studiów. A przecież o ich "użyteczności" w życiu dowiaduje się od prostego pastucha, pewnie analfabety: "- A ty co robisz w tych ruinach?
- Rozmyślam nad starożytnością.
- I co ci z tego?
- Nic.
- Nic. Tak właśnie myślałem. Oni umarli, my żyjemy. Lepiej ruszaj stąd! Z Bogiem!"

Świat Zorby to nie kraina prostaczków, w której ludzie żyją długo i szczęśliwie, tu rządzą uczucia w czystej postaci, nie przysłonięte polorem kultury jest żądza, chciwość i zemsta za każdą ceną. Nie dziwię się więc jego szefowi, że jednak woli się schronić w swojej wieży z kości słoniowej niż zapuścić się w nieznane sobie rejony. Pełnia życia, choć patrzy na nią z podziwem to nie dla niego, raz tylko ośmielił się z niej zaczerpnąć. Sam przyznaje to mówiąc: "upadłem już tak nisko, że gdybym miał do wyboru rzeczywistą miłość lub przeczytanie dobrego romansu, wybrałbym książkę." Ale i tak miał szczęście bo poznał kogoś kto uzmysłowił mu, że taki wybór w ogóle istnieje.

Wybór wcale jednak nie jest oczywisty i każdy ze światów ma swoje cienie - z jednej strony mamy więc śmierć wdowy należącej do świata Zorby z drugiej klasztor, który ze swoją kontemplacyjną naturą z istoty swojej wydaje się bliższy narratorowi a okazuje się siedliskiem deprawacji, zbrodni i miałkiego intelektu. Okazuje się też, że radość życia Zorby nie jest panaceum na wszystko, wszak praca, zaangażowanie, czas i pieniądze idą na marne za sprawą "kątu nachylenia" - braku książkowej wiedzy, którą tak gardzi.

Ta radość życia i poczucie wolności, której Zorba jest uosobieniem ma różne wymiary, soczewką w której je widać jest stosunek do rodziny i kobiet, z jednej strony rodzina stanowi dla niego ograniczenie, z drugiej jest tym, w czym odnajduje szczęście. Podobnie jest i z kobietami, które z jednej strony są dla niego przedmiotem jako źródło przyjemności, z drugiej podmiotem jako osoby wymagające opieki. Na tym tle ciekawie prezentuje się Hortensja, ofiara stosowanej przez siebie dewizy "carpe diem". Okazuje się, że "radość życia" ma również ponury wymiar widoczny w osamotnieniu i pragnieniu życia, które stanowi jego zaprzeczenie, statecznego i pełnego konwenansów. 

20 komentarzy:

  1. Mam książkę i czytałam. Grekiem Zorbą będzie dla mnie na zawsze niezrównany Anthony Quinn.
    Jeszcze do dzisiaj mam w oczach ostatnią sekwencję filmu. Rzadko, która książka jest taką pochwałą życia, do którego powstajemy po każdym upadku.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Film pamiętam bardzo słabo ale z tego co pamiętam, to rzeczywiście odzwierciedlał klimat tamtych lat. Mi kojarzył się z Grecją z lat pięćdziesiątych, jaką oglądałem na filmach dokumentalnych. W każdym razie Quinn ma swój udział w rozsławieniu Zorby bo chyba jego najbardziej znane słowa "Jaka piękna katastrofa" to kwestia filmowa a nie powieściowa.

      Usuń
    2. Może uda mi się jeszcze wrócić do książki, wystarczy tylko po nią sięgnąć.

      Usuń
    3. To warto wyciągnąć rękę :-) zwłaszcza, że czyta się bardzo dobrze, chociaż oczywiście najlepiej byłoby przeczytać "Zorbę" w jakiejś wioszczynie na Krecie :-)

      Usuń
    4. To prawda, że takie otoczenie byłoby doskonałe, ale cóż ja mogę tylko opisy czytać i próbować sobie wyobrazić to otoczenie, no chyba, że znaleźć jakiś filmik pokazujący Kretę, co te najgorszy pomysł nie byłby.)

      Usuń
    5. O film z tamtych lat pewnie byłoby nie łatwo ale zawsze można jeszcze raz obejrzeć samego "Greka Zorbę" :-)

      Usuń
  2. "Grek Zorba" na Krecie - świetny pomysł. Tyle tylko, że ciężko dziś by znaleźć takie miejsce, które oddałoby klimat tego niespiesznego spokoju i pogodzenia z losem...

    OdpowiedzUsuń
  3. Fakt, mogłoby być ciężko, chociaż jeszcze parę lat temu w Górach Białych, można było znaleźć zbliżone klimaty, chociaż myślę, że kafeniony trzymają się nadal dobrze także i w Atenach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj Ola, w Grecji, ale tej prawdziwej Grecji w głębi kraju, nie w tym Disneylandzie dla turystów jest dokładnie tka samo jak w Greku Zorbie. Ale to trzeba zjechać z utartych szlaków i zagłębić się w prawdziwą Grecję.
    A książka i film dla mnie rewelacja, obie pozycje wręcz kultowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, z naszego punktu widzenia im dalej od turystów tym, może nie lepiej, a prawdziwiej ale to chyba ogólna prawidłowość zagraniczny turysta w Polsce też zobaczy co innego w Sopocie na plaży i w okolicach a co innego w jakiejś wsi na Podlasiu :-). Ale na pewno warto zadać sobie trochę trudu, bardzo mili ludzie i piękny kraj.

      Usuń
    2. Oj piękny kraj. Ja mam teściów Greków:)

      Usuń
    3. To masz od czasu do czasu okazję spróbować prawdziwego greckiego jedzenia :-)

      Usuń
  5. Film oczywiście znam, choć nie powiem, zachciało mi się go obejrzeć znowu... a książki nigdy nie czytałam, no ale Ty to już potrafisz zachęcić, tak że chyba się specjalnie za nią rozejrzę, kompletuję zestaw lektur podtrzymujących na duchu na czas remontu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam nic nie wiem by "Grek Zorba" był lekturą podtrzymującą na duchu, raczej pozostawia po sobie nutę nostalgii :-).

      Usuń
  6. Jako niereformowalny zwolennik złotego środka w postaci równowagi szukałabym możliwości połączenia realnego życia z książkową wiedzą, bo tylko taki melanż moim zdaniem daje szansę na ciekawe i dobre życie. Ale to oczywiście teoria, która w praktyce nie zawsze wychodzi tak, jak powinna. A w Greku Zorbie (znanym mi jedynie z wersji filmowej) dostrzegam zarówno nostalgię i smutek, jak i właśnie nadzieję. Jeśli w książce Zorba załamuje się z powodu katastrofy - to byłabym bardzo rozczarowana. A co do takich miejsc, jak tu opisywane -można je dostrzec w Grecji w wielu miejscach (i oczywiście te prawdziwe będą gdzieś z dala od popularnych szlaków), ale bystry obserwator dostrzeże je niemal na każdym kroku (bary, gdzie mężczyźni całymi dniami popijają uzo i przesuwają paciorki i dyskutują o polityce, a kobiety w tym czasie wykonują inne niewdzięczne role).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według Zorby usługiwanie mężczyznom wcale nie było niewdzięczną rolą kobiet, to rola do której zostały stworzone i z którą dobrze im było :-). I nie ma co ukrywać do dzisiaj coś z tego w Grecji zostało.

      Usuń
    2. Może i rzeczywiście przynajmniej niektóre greckie kobiety wykonują ją z radością i nawet nie marzą o żadnej innej :(

      Usuń
    3. Radości nie zauważyłem, raczej akceptację i uznawanie za normę.

      Usuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anetopzn - litości! już tyle razy to wałkowaliśmy i zgodnie z wcześniejszą obietnicą Twoje nagabywania usuwam.

      Usuń