Nie dawno, przy okazji postu o wierszu Kazimierza Wierzyńskiego, Beata wspomniała o tomie poezji "Czarny polonez" Wierzyńskiego wydanym przez Instytut Literacki w Paryżu. Dzisiaj książki tego nieistniejącego już legendarnego wydawnictwa, które w czasach "komuny" nobilitowały jako "owoc zakazany" każdą szanującą się domową bibliotekę nie budzą już takich emocji. Wiadomo - można wydać co się i co się chce czytać. Ja jednak do "Biblioteki Kultury" wydawanej przez Instytut z charakterystyczną okładką z deseniem płóciennego worka mam duży sentyment, za sprawą osobistych przeżyć.
Jedną z pierwszych książek z tej serii, która do mnie trafiła było "Ferdydurke" Gombrowicza, nie miałem już wówczas 16 lat ale i do trzydziestki sporo mi brakowało ale książka zrobiła na mnie wrażenie bo opisywała to, co sam pamiętałem z nie tak dawnej jeszcze przeszłości. Dzisiaj gdy znacznie bliżej mam do wieku profesora Pimki ciągle wydaje mi się, że "Ferdydurke" niewiele straciła ze swojej aktualności a z całą pewnością była aktualna w moich latach szkolnych.
To były czasy gdy do chwalebnych wyjątków należeli ci nauczyciele, których nie obejmowało Gombrowiczowskie "ciało pedagogiczne" te "najtęższe głowy w stolicy", z których żadna "nie ma jednej własnej myśli (...). To zgoła nieszkodliwe niedołęgi, nauczają tylko tego, co w programach, nie, nie postoi w nich myśl własna."
Nie wiem z czego wynika to ponadczasowe belferskie dążenie do przykrojenia młodego pokolenia do jednego, z góry narzuconego, słusznego szablonu, ta niechęć do potraktowania młodzieży na serio, jako partnerów w dyskusji, mających prawo do własnego, samodzielnego zdania. Mam wrażenie, że "temat wypracowania domowego. "Dlaczego w poezjach wielkiego poety, Juliusza Słowackiego, mieszka nieśmiertelne piękno, które zachwyt wzbudza w nas zachwyt i miłość?"" jest "wiecznie żywy" a następcy profesora Bladaczki ciągle oczekują w odpowiedzi na zadany temat jedynie wyuczonych sloganów. W szkole Gombrowicza samodzielne myślenie ucznia i nawet nie tyle niechęć co niemożność/nieumiejętność zrozumienia klasyki - "Ale kiedy ja się wcale nie zachwycam! Wcale nie zachwycam! Nie zajmuje mnie! Nie mogę wyczytać więcej jak dwie strofy, a i to mnie nie zajmuje. Boże ratuj, jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca?" - nie ma szans sensowną ripostę i pracę u podstaw. Co najwyżej oznacza tylko problem dla oportunisty, który ma przecież "żonę i dziecko". Ale to w końcu nic dziwnego skoro szkoła nie kształtuje człowieka myślącego a infantylne intelektualnie klony i jest miejscem, w którym "pupa" zwycięża "dupę".
Z tym "niezrozumieniem" klasyki współbrzmi krytyka kanonu literackiego - "wspominałem owe piękne, romantyczne lub klasyczne zbrodnie, gwałty, wyłupianie oczu w poezji i w prozie - masło z konfiturą, to wiem, że jest straszne, a nie wspaniałe i piękne zbrodnie u Szekspira.", która upomina się o "zwykłość tematyki", która korespondowałaby z tym co czytelnik widzi dookoła siebie, a jednocześnie kwestionowanie szczególnej roli twórców i ich pretensje do sprawowania "rządu dusz". Wreszcie obrywa się tym, którzy tylko wtórnie, odtwórczo żyją z literatury, osławionym ciotkom, ciotkom kulturalnym, tych ćwierć-autorkom i doczepionym pół-krytyczkom, wypowiadającym "sądy swe po czasopismach. Gdyż kulturę świata obsiadło stado babin przyczepionych, przyłatanych do literatury, niezmiernie wprowadzonych w wartości duchowe i zorientowanych estetycznie, najczęściej z jakimiś swoimi poglądami i przemyśleniami (...)."
Nie ma co ukrywać, "Ferdydurke" stanowi zamach na przyjęte ogólnie wartości "niedługo zdamy sobie sprawę, że już nie to jest najważniejsze: umierać za idee, style, tezy, hasła, wiary; i nie to także: utwierdzać się w nich i zamykać; ale co innego, ale to: wycofać się o krok i zdobyć dystans do wszystkiego, co nieustannie wydarza się z nami." Taki dystans mógł być przydatny w polskim piekiełku lat międzywojennym, tym "odzyskanym śmietniku" jak pisał Kaden-Bandrowski, w którym "dziesiątki koncepistów, doktrynerów, demagogów i agitatorów przerabiają i urabiają, zasiewając swoje koncepcje, poglądy, doktryny, idee, a wszystkie specjalnie uproszczone i przyrządzone dla maluczkich" a spory ideologiczne okazywały się całkowicie jałowe - "Analiza właściwie zwyciężyła ale cóż z tego? Zupełnie nic. Mogła równie dobrze zwyciężyć synteza i też by z tego nic nie było." Ale wkrótce po ukazaniu się "Ferdydurke" wybuchła II wojna światowa i rozpoczęła się w Polsce okupacja niemiecka a później nastała "komuna" a w odniesieniu już do tych lat "wycofanie się o krok" i "zdobycie dystansu" brzmią mocno dwuznacznie, choć z drugiej strony trudno mieć do Gombrowicza pretensje o to, że nie przewidział tego, czego także i nikt inny nie przewidywał.
Drugą po szkole instytucją, która poddana została krytyce, jest dom w jego "ekstremalnych" przejawach. Na jednej szali mamy dom "nowoczesny" w sferze deklaracji głoszących, że "Kult dziewictwa ustał! My, inżynierowie konstruktorzy nowej rzeczywistości społecznej, nie uznajemy kultu dziewictwa dawnych hreczkosiejów", które okazują się tylko pozą, wychodzącą na jaw kiedy zostaną naruszone stare, dobre konwenanse. Zajmującym się "feministyczną dekonstrukcją" pozostawiam analizę opresyjnych reguł społecznych, zgodnie z którymi "dziewczyna (...) idzie do starego, ponieważ jest pensjonarką ... Dziewczyna, (...) która oddaje się młodemu, ponieważ jest nowoczesna ...". Na drugiej zaś dla przeciwwagi postawiony został tradycyjny dom szlachecki, anachroniczny i zakłamany, w którym "odwieczna hierarchia opierała się na dominacji części pańskich i był to system natężonej i feudalnej hierarchii, gdzie ręka pana równała się gębie sługi, a noga wypadała w pół chłopa. Hierarchia ta była pradawna. Układ, kanon i prawo odwieczne. Była to klamra mistyczna spajająca części w powyższym układzie mogli państwa państwo dotykać się i stykać z chamstwem."
Wyobrażam sobie, co to musiało się dziać gdy książka się ukazała, dzisiaj paradoksalnie, choć mu się przeciwstawiała, sama jest częścią kanonu, a co gorsza nawet szkolną lekturą, co pamiętając przypadek Gałkiewicza, nie wróży jej dobrze wśród uczniów a szkoda.
To były czasy gdy do chwalebnych wyjątków należeli ci nauczyciele, których nie obejmowało Gombrowiczowskie "ciało pedagogiczne" te "najtęższe głowy w stolicy", z których żadna "nie ma jednej własnej myśli (...). To zgoła nieszkodliwe niedołęgi, nauczają tylko tego, co w programach, nie, nie postoi w nich myśl własna."
Nie wiem z czego wynika to ponadczasowe belferskie dążenie do przykrojenia młodego pokolenia do jednego, z góry narzuconego, słusznego szablonu, ta niechęć do potraktowania młodzieży na serio, jako partnerów w dyskusji, mających prawo do własnego, samodzielnego zdania. Mam wrażenie, że "temat wypracowania domowego. "Dlaczego w poezjach wielkiego poety, Juliusza Słowackiego, mieszka nieśmiertelne piękno, które zachwyt wzbudza w nas zachwyt i miłość?"" jest "wiecznie żywy" a następcy profesora Bladaczki ciągle oczekują w odpowiedzi na zadany temat jedynie wyuczonych sloganów. W szkole Gombrowicza samodzielne myślenie ucznia i nawet nie tyle niechęć co niemożność/nieumiejętność zrozumienia klasyki - "Ale kiedy ja się wcale nie zachwycam! Wcale nie zachwycam! Nie zajmuje mnie! Nie mogę wyczytać więcej jak dwie strofy, a i to mnie nie zajmuje. Boże ratuj, jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca?" - nie ma szans sensowną ripostę i pracę u podstaw. Co najwyżej oznacza tylko problem dla oportunisty, który ma przecież "żonę i dziecko". Ale to w końcu nic dziwnego skoro szkoła nie kształtuje człowieka myślącego a infantylne intelektualnie klony i jest miejscem, w którym "pupa" zwycięża "dupę".
Z tym "niezrozumieniem" klasyki współbrzmi krytyka kanonu literackiego - "wspominałem owe piękne, romantyczne lub klasyczne zbrodnie, gwałty, wyłupianie oczu w poezji i w prozie - masło z konfiturą, to wiem, że jest straszne, a nie wspaniałe i piękne zbrodnie u Szekspira.", która upomina się o "zwykłość tematyki", która korespondowałaby z tym co czytelnik widzi dookoła siebie, a jednocześnie kwestionowanie szczególnej roli twórców i ich pretensje do sprawowania "rządu dusz". Wreszcie obrywa się tym, którzy tylko wtórnie, odtwórczo żyją z literatury, osławionym ciotkom, ciotkom kulturalnym, tych ćwierć-autorkom i doczepionym pół-krytyczkom, wypowiadającym "sądy swe po czasopismach. Gdyż kulturę świata obsiadło stado babin przyczepionych, przyłatanych do literatury, niezmiernie wprowadzonych w wartości duchowe i zorientowanych estetycznie, najczęściej z jakimiś swoimi poglądami i przemyśleniami (...)."
Nie ma co ukrywać, "Ferdydurke" stanowi zamach na przyjęte ogólnie wartości "niedługo zdamy sobie sprawę, że już nie to jest najważniejsze: umierać za idee, style, tezy, hasła, wiary; i nie to także: utwierdzać się w nich i zamykać; ale co innego, ale to: wycofać się o krok i zdobyć dystans do wszystkiego, co nieustannie wydarza się z nami." Taki dystans mógł być przydatny w polskim piekiełku lat międzywojennym, tym "odzyskanym śmietniku" jak pisał Kaden-Bandrowski, w którym "dziesiątki koncepistów, doktrynerów, demagogów i agitatorów przerabiają i urabiają, zasiewając swoje koncepcje, poglądy, doktryny, idee, a wszystkie specjalnie uproszczone i przyrządzone dla maluczkich" a spory ideologiczne okazywały się całkowicie jałowe - "Analiza właściwie zwyciężyła ale cóż z tego? Zupełnie nic. Mogła równie dobrze zwyciężyć synteza i też by z tego nic nie było." Ale wkrótce po ukazaniu się "Ferdydurke" wybuchła II wojna światowa i rozpoczęła się w Polsce okupacja niemiecka a później nastała "komuna" a w odniesieniu już do tych lat "wycofanie się o krok" i "zdobycie dystansu" brzmią mocno dwuznacznie, choć z drugiej strony trudno mieć do Gombrowicza pretensje o to, że nie przewidział tego, czego także i nikt inny nie przewidywał.
Drugą po szkole instytucją, która poddana została krytyce, jest dom w jego "ekstremalnych" przejawach. Na jednej szali mamy dom "nowoczesny" w sferze deklaracji głoszących, że "Kult dziewictwa ustał! My, inżynierowie konstruktorzy nowej rzeczywistości społecznej, nie uznajemy kultu dziewictwa dawnych hreczkosiejów", które okazują się tylko pozą, wychodzącą na jaw kiedy zostaną naruszone stare, dobre konwenanse. Zajmującym się "feministyczną dekonstrukcją" pozostawiam analizę opresyjnych reguł społecznych, zgodnie z którymi "dziewczyna (...) idzie do starego, ponieważ jest pensjonarką ... Dziewczyna, (...) która oddaje się młodemu, ponieważ jest nowoczesna ...". Na drugiej zaś dla przeciwwagi postawiony został tradycyjny dom szlachecki, anachroniczny i zakłamany, w którym "odwieczna hierarchia opierała się na dominacji części pańskich i był to system natężonej i feudalnej hierarchii, gdzie ręka pana równała się gębie sługi, a noga wypadała w pół chłopa. Hierarchia ta była pradawna. Układ, kanon i prawo odwieczne. Była to klamra mistyczna spajająca części w powyższym układzie mogli państwa państwo dotykać się i stykać z chamstwem."
Wyobrażam sobie, co to musiało się dziać gdy książka się ukazała, dzisiaj paradoksalnie, choć mu się przeciwstawiała, sama jest częścią kanonu, a co gorsza nawet szkolną lekturą, co pamiętając przypadek Gałkiewicza, nie wróży jej dobrze wśród uczniów a szkoda.
przyznaję,gombrowicz nie jest moim ulubionym pisarzem,chociaż przeczytałam kilka jego utworów-",ślub","iwona księżniczka burgunda","trans-atlantyk","operetka" no i "ferdydurke",najbardziej jednak podobały mi się dwie jego powieści,to jest-"pornografia"i jeszcze coś(proszę wybaczyć,bo nie mogę sobie przypomnieć tytułu),trochę jak powieść sensacyjna,w której straszy,odpowiada mi natomiast styl gombrowicza-anna
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem tylko "Ferdydurke" ale mimo upływu lat pomiędzy pierwszym i drugim czytaniem ciągle mi się podoba. "Pornografię" wpisuję na listę "must read" :-).
UsuńWidzę, że na blogach coraz więcej miażdżąco krytycznych uwag o nauczycielach, więc pozwolę sobie wystąpić z belferskim apelem :błagam, nie przesadzajmy z tą niszczycielską rolą szkoły. Od dawna na co dzień obserwuję całkiem sporo nauczycieli, którzy są stuprocentowym przeciwieństwem Bladaczki, widzę uśmiechniętych uczniów, którzy po latach wracają, żeby powspominać gimnazjalne czasy. Nie sądzę, żeby pojawiali się z własnej woli, gdyby zapamiętali szkołę jako miejsce kaźni młodych dusz.
OdpowiedzUsuń"Ferdydurke" bardzo lubię i do wybranych fragmentów często wracam, ze szkolnymi epizodami na czele.
Uderz w stół ... :-) ale tak na serio - nie wiem, jak to teraz wygląda, domyślam się, że nie tak źle ponieważ szkoła uwolniona jest z gorsetu ideologii jaka by ona nie była - dowodem tego jest choćby z "Ferdydurke" na liście lektur. Swoją drogą ciekaw jestem co uczniowie na to! Z własnych szkolnych doświadczeń mogę powiedzieć, że choć miałem dużo szczęścia i trafiłem na prawdziwych pedagogów to jednak zdarzali mi się i tacy w rodzaju Bladaczki, niestety.
UsuńZ nożycami i stołem to tak nie do końca, bo uczę innego przedmiotu niż Bladaczka i mam mniejsze pole do popisu. :) Mogłabym ewentualnie uprawiać perfidną lingwistyczną dywersję a la Pchła Szachrajka. :)
UsuńWłaśnie, zdarzali się. Założenie, że wszyscy nauczyciele są tacy jak Bladaczka jest równie prawdziwe jak stwierdzenie, że wszyscy dentyści to sadyści. Tylko o dentystach tak jakoś przezornie wszyscy milczą. :)
Z dentystami nie miałem żadnych budzących niesmak doświadczeń :-) a w dzisiejszych czasach wizyta u nich już nie jest traumatycznym doświadczeniem. Ale tak całkiem na serio - oczywiście nie piłem do Ciebie ani do żadnego z nauczycieli, którzy do mnie (ewentualnie) zaglądają ale poniekąd rozumiem solidarność zawodową :-).
UsuńPoza tym wizyty w gabinecie dentystycznym są jednak zdecydowanie rzadsze niż w szkole. :)
UsuńNie odebrałam Twoich słów jako atak czy aluzję, ale widzę, że takie krytyczne opinie pojawiają się wszędzie i jest mi najzwyczajniej w świecie przykro. Nie chodzi o solidarność zawodową, ale o to, że to był mój wymarzony zawód, który sobie wybrałam w wieku lat czterech. :) Niebagatelną rolę odegrała tu moja babcia, która była nauczycielką z powołania. Smutno mi po prostu, że obecnie ten zawód postrzegany jest tak negatywnie. Tym bardziej, że znam naprawdę wielu świetnych, oddanych swojej pracy nauczycieli.
Pewnie to dla Ciebie marna pociecha ale po latach w pamięci (wdzięcznej) bardziej zostali mi ci dobrzy nauczyciele, a na tych trochę "mniej dobrych" też patrzę już z przymrużeniem oka. No i wiadomo, "złe wiadomości rozchodzą się 10 razy szybciej niż dobre" tak że nikt nie mówi o rzeczy dobrych nauczycieli a o tych którzy, o których nie da się powiedzieć wiele dobrego. To ogólna prawidłowość dotycząca wszystkich profesji bez wyjątku.
UsuńTeż jeszcze mam spore braki jeśli chodzi o Gombrowicza, a za "Pornografię" już dawno miałam się zabrać, ale nawet nie wiesz jak mnie ucieszył Twój wpis :-) Muszę sobie odświeżyć "Ferdydurke" bo dawno nie czytałam. Jeśli chodzi o nauczycieli to zgodzę się, że wielu próbowało wcisnąć nas w jeden z góry ustalony szablon, ale trafiali się tez wyjątkowi pedagodzy, którzy zarażali swoim entuzjazmem. Wydaje mi się, że i dziś działa to podobnie, ale swoją drogą, gdy słucham o trudach zawodu nauczycielskiego to szczerze podziwiam, że i tak chcą uczyć i mają dość motywacji, by nadal to robić. Znam skądinąd wielu byłych nauczycieli, którzy uciekli ze szkół w zupełnie inne zawody, bo właśnie nie podołali. Ba, ja sama się nie podjęłam po praktykach. Przerosły mnie zachowania starej kadry, próby właśnie wtłoczenia mnie w ich stare metody nauczania, podczas gdy mi na dydaktyce trąbiono by być elastycznym, stosować różne metody nauczania, zainteresować przede wszystkim, a nie wyłożyć temat i żądać jego wyuczenia na pamięć. A czasami żałuję tej decyzji, bo dzieciaki uwielbiałam..
OdpowiedzUsuńPowiedziałbym, że dzisiaj przynajmniej na poziomie liceum profesorowie w rodzaju Bladaczki, paradoksalnie są przynajmniej częściowo wytłumaczeni troską o rezultaty na maturze, ta bowiem jeśli chodzi o język polski niestety tak jest skonstruowana, że uczeń musi wiedzieć co na myśli miał nie tyle autor co układający testy, a przecież interpretacja utworu literackiego to nie działanie matematyczne mające jedno właściwe rozwiązanie.
UsuńTa sama troska występuje na poziomie gimnazjum, tu też jest egzamin. I wtedy nauczyciel jest drobiazgowo rozliczany z procentowych wyników ucznia, a nie z twórczych, rozwijających wyobraźnię dzieci metod, które stosował przez 3 lata. Nikt o nie nie pyta. Nie pyta też o to, czy na zajęciach stwarzał pogodną atmosferę, czy był bezwzględnym, zgryźliwym Terminatorem. I niektóre takie rozliczenia kończą się w sądzie - zdarzają się przypadki, że zawiedzeni wynikiem dziecka rodzice stają na głowie, żeby znaleźć winnego. Niedawno była głośna afera: na egzaminie gimnazjalnym z polskiego pojawiła się lektura, której z jakichś powodów nauczyciel nie omówił i było nieciekawie.
UsuńAno właśnie, choć z jednej strony oczywiście rozumiem, że nauczyciel chce mieć święty spokój ale nie wątpię, że tego typu sprawy sprzyjają występowaniu "syndromu Bladaczki". Kiedy weryfikowałem swoje opinie u córki byłem zaskoczony takim stanem rzeczy bo sądziłem, że brak zideologizowania szkoły sprzyja samodzielności myślenia a tu proszę - okazało się, że wprowadzono "znakomity" praktyczny ogranicznik w postaci procentów ...
Usuń"pornografia"to dobry pomysł,ciekawa forma i treść,bo dla mnie to jest ciekawe jak gombrowicz opowiada,te swoje historie,język,taki inny,trochę staroświecki,"odrębny",do takich zaliczam też iwaszkiewicza czy kadena- bandrowskiego,mają swój styl,nie każdemu odpowiada ale mnie tak,co do treści,też mi się podoba,ta gra jaką prowadzą bohaterowie,trochę jak niegrzeczni,duźi chłopcy,człowiek przez skórę czuje,że to nie może się dobrze skończyć,warto przeczytać-anna
OdpowiedzUsuńTo mi też się podobało w "Ferdydurke", to opisanie mężczyzn jako wiecznych chłopców i coś w tym jest :-). Czuję się dostatecznie zachęcony, tak że już przenoszę się na allegro na zakupy.
Usuń"...przecież interpretacja utworu literackiego to nie działanie matematyczne mające jedno właściwe rozwiązanie...",przepraszam,czy mogę podać jeden przykład,nawiązując do tej wypowiedzi?opowiadam to czasem,bo to jest taki dobry przykład,na poparcie tej tezy-anna
OdpowiedzUsuńAnno, przykłady praktyczne ilustrujące teorię zawsze są mile widziane :-).
Usuń"Na ulicy Grochowej, w jednym z wielkich domów, którego mieszkańców starczyłoby na całe powiatowe miasto, leżał rankiem w łóżku, w swym mieszkaniu, Ilia Iljicz Obłomow..."gonczarow,kiedyś przerabialiśmy to jako lekturę,problemów nie było żadnych,bo jakie mogły być?obłomowa znają przecież wszyscy,nawet ci,co powieści nigdy w rękach nie mieli,obłomow to facet,który leży,któremu nie chce się wstać,który chce mieć święty spokój i który nie ma żadnego pomysłu na życie,jest nudny,nieciekawy,"nieruchawy itd.więc trwają zajęcia,wszyscy"wieszają psy"na obłomowie,bo cóż można dobrego o nim powiedzieć i wtedy wstała moja koleżanka,powiedziała,że ona się z nami kategorycznie nie zgadza,dlaczego twierdzimy,że obłomow nie ma pomysłu na życie,że jest leniwy i nijaki,przecież on też czegoś chce,spokojnie przeżyć życie,pomysł tak samo dobry jak każdy inny,no bo dlaczego,niby,wszyscy muszą być aktywni,muszą robić kariere,muszą się spieszyć,wstawaś skoro świt,pracować na nerwice i wrzody żoładka,zakładać rodzine i rozmnażać się itd.no dlaczego?wie pan,ona była wspaniała,tak cholernie przekonywująca,pani profesor"szczęka opadła"i nam też,od tamtej pory już nigdy nie patrzyłam na"obłomowa"tak samo,wciąż mam przed oczami koleżanke,która jak wytrawny adwokat broni swojego klienta,lubię takich ludzi,bo niby coś znam i wiem a tu się okazuje,że się mylę, oni otwierają we mnie jakieś okienko-anna
OdpowiedzUsuńCiekawe jak to się skończyło dla Twojej koleżanki :-) Kiedyś przygotowałem pracę na temat "Kolumbów, rocznik 20", w której przeciwstawiłem się obowiązującej romantycznej wizji i nie były to twierdzenia, nie bo nie, pokazałem to wcześniej koledze, któremu się to spodobało na tyle właśnie, że uznałem że praca nadaje się do pokazania - skończyło się zgodnie z przewidywaniami. Byłem zniesmaczony zwłaszcza, że pracę oceniała młoda nauczycielka, która jak mi się wydawało powinna była mieć poczucie pedagogicznej misji - ale skończyło się jak w szkole Gombrowicza. Na szczęście miałem i takich polonistów, którym samodzielne myślenie nie przeszkadzało a i trafiłem także na takiego, który je promował.
Usuńja z tych zajęć coś wyniosłam,na bank,koleżanka dostała najlepszy stopień z nas,potem studiowała jeszcze teatrologie,co było dalej?nie wiem,bo kontakt"się urwał",a szkoda,czy pani profesor coś skorzystała?nie mam pojęcia-anna
OdpowiedzUsuńGrunt, że nie przywołała dziewczyny do porządku :-) a "Obłomow" też czeka na swoją kolejkę do przypomnienia, pamiętam, że podobnie jak Twoja koleżanka byłem zaskoczony, że był interpretowany jako postać negatywna :-)
Usuńno przecież jest przykładem takiego autsajdera,człowieka pozbawionego wszelkich ambicji,powszechnie się go tak postrzega,w dzisiejszych czasach,taki człowiek,nie biorący udziału "wyścigu szczurów",na pewno nie jest atrakcyjnym wzorem do naśladowania,a pan jak go widzi?-"byłem zaskoczony, że był interpretowany jako postać negatywna"-anna
OdpowiedzUsuńDzisiaj nie podyskutujemy sobie na temat Obłomowa bo czytałem go jeszcze w szkole :-) tak że w sumie nic z niego nie pamiętam oprócz ogólnego wrażenia, że książka mi się podobała, no i tego zaskoczenia "obowiązującą" oceną głównego bohatera.
Usuńw porządku,ja"obłomowa"też czytałam dawno,ale muszę przyznać,że mnie ciągnie do tej powieści,ciekawa jestem bardzo jak ją po latach odczytam-anna
OdpowiedzUsuńZ rosyjskiej literatury, po "Biesach" odłożyłem sobie "Ojców i dzieci" Turgieniewa bo jestem ciekaw czy Dostojewski miał rację czepiając się go a na Święta czeka już na mnie "Cichy Don".
Usuńprosze pana,to na pewno nie będzie stracony czas,turgieniewa pamiętam:"wiosenne wody","ojcowie i dzieci"oraz zbiór opowiadań"zapiski myśliwego"a"cichy don",to nie ma nawet o czy mówić-anna
OdpowiedzUsuńTrochę obaw mam w stosunku do Szołochowa - wiadomo, czasy komunizmu to w Rosji kulturalna czarna dziura, na "spróbę" przeczytałem jego "Los człowieka" - rozczarowujący ale o ile byłem w stanie to przeboleć bo to krótkie opowiadanie, to w przypadku "Cichego Donu" to już poważna inwestycja czasu i trochę się boję by nie okazało się, że to czas zmarnowany.
Usuńjuż pan,kiedyś o tym mówił,ale niech pan pomyśli ileż tam jest wątków,ludzkich losów,tematów do przemyślenia?nie,"cichy don"to nie może być zmarnowany czas,tak nawiasem mówiąc,czasem się sama dziwię,jakimi drogami krążą moje myśli,w tych dyskusjach z panem,powinnam być chyba bardziej zdyscyplinowana,no bo,gdzie gombrowicz,gdzie gonczarow,turgieniew,że już o szołochowie nie wpomnę,ale wie pan,już samo wspomnienie,tych nazwisk,sprawia,że mam ochotę lecieć do biblioteki ha ha ha ..........-anna
OdpowiedzUsuńDla mnie to podstawowa korzyść z blogowania (chociaż bywają też i jego wady) takie przypomnienie sobie dawnych lektur, po które pewnie w innym przypadku bym się sięgnął bo brakuje mi dyscypliny :-) Zaczyna się od jakiejś porządnej książki a potem to już samo leci - skojarzenie, z tym, z tamtym i owym, to znowu ktoś otwiera mi oczy na rzeczy, o których nie miałem pojęcia albo ich nie dojrzałem. Nawet nie muszę chodzić do biblioteki bo od lat szkolnych budowałem własną tyle tylko, że nie wiadomo kiedy to czytać :-)
Usuńu mnie,póki co,moje własne książki przegrywają,z kretesem,z tymi pożyczonymi,dlatego,że z braku czasu czytam,przede wszystkim,te które muszę oddać,z przerażeniem patrzę na moje stosiki,bo już nie mieszczę się na półkach,może kiedyś dorobię się porządnego regału i odciążę szafę ubraniową,nie mówiąc już o tym,że może,kiedyś przeczytam swoje zbiory,kiedyś,a panu wystarcza miejsca na półkach?-anna
OdpowiedzUsuńJuż od dawna upycham książki po szafach, inna rzecz, że wielu książek mógłbym pozbyć się bez żalu ale i tych, które przeszłyby taką ewentualną weryfikacją ciągle jeszcze sporo by zostało.
Usuń"Ferdydurke" czytałam już tak dawno, że przesłanie i treść pamiętam tylko w ogólnym zarysie. Zgadzam się jednak z Lirael w kwestii nadmiernego demonizowania roli "ciała pedagogicznego". Wydaje mi się (a na poparcie tej tezy mam dość liczne przykłady z życia bliskiej rodziny wzięte), że problemem nie jest brak inwencji czy kreatywności u nauczycieli, tylko brak odpowiednich rozwiązań systemowych.
OdpowiedzUsuńAle nawet w sytuacji przedstawionej w "Ferdydurke" paradoksalnie można dostrzec pewne plusy. Ograniczenia i zakazy w sposób naturalny rodzą bunt, natomiast przyzwolenie a wręcz zachęta do formułowania własnych wniosków często spotyka się z efektem odwrotnym do zamierzonego.
Pewnie każdy może znaleźć przykłady z jednej strony pokazujące, że szkoła z "Ferdydurke" to gruba przesada, i te które pokazują, że jednak niekoniecznie. Tak jak pisałem znałem nauczycieli w rodzaju profesora Bladaczki ale też i pedagogów par excellance. Na pewno nie szukał bym winy w "rozwiązaniach systemowych" bo to ludzie tworzą system i bez nich nie ma szans na zaistnienie, jakikolwiek by nie był. Mimo, że chodziłem do szkoły za "komuny" i załapałem się jeszcze na stan wojenny to w przypadku nauczycieli z prawdziwego zdarzenia okazało się, że system w ogóle nie działa, za co niektórzy z nich zapłacili słoną cenę.
UsuńOczywiście, w tym sensie masz zupełną rację. Miałam jedynie na myśli to, że system (mam teraz na myśli ten współczesny) nie sprzyja nauczycielom stawiającym na indywidualizm. Nie jest to zresztą nic odkrywczego. A że wszystko ostatecznie zależy od ludzi, to prawda.
UsuńChciałam jeszcze tylko powiedzieć, że ograniczenia pedagogiczne nie są żadną poważną blokadą jeśli chodzi o kształtowanie się systemu wartości czy mechanizmu samodzielnego myślenia u uczniów. Tak przynajmniej wynika z moich obserwacji, choć zapewne bywają i inne przypadki.
W takim ujęciu to oczywiście się zgadzamy (trudno zresztą żeby nie skoro jesteśmy tą samą osobą :-) - jak tam, miałaś jeszcze odwiedziny?). Wydaje mi się, że system jest dla wielu ludzi wygodną zasłoną zresztą i nie ograniczającą się tylko do szkoły.
UsuńOch, mój blog ostatnio funkcjonuje na zwolnionych obrotach, recenzji prowokujących do rozważań na tematy prawdziwego i fałszywego patriotyzmu brak, więc i odwiedziny się skończyły :-) I nie boleję nad tym :-)
OdpowiedzUsuńNo tak, zapomniałam, że mamy wspólną tożsamość i może nieco wypadłam z roli. Może trzeba by wypracować jakiś wzorzec działania dla zmyłki, coś jak Mr Jekyll i Mrs Hyde ;-)
Mrs Hyde ... :-))) doskonałe! Myślę, że tematyka postów jest obojętna - zawsze można do czegoś się przyczepić :-)
UsuńTo fakt, chociaz zauważyłam, że w kręgu zainteresowań mojego osobistego "trolla" znajduje się przede wszstkim tematyka okołopatriotyczna :-)
UsuńW takim razie zaczynam pracować nad swoim mrocznym wcieleniem ;-)
Może jednak daj spokój, bo gdybyś chciała się wczuć w rolę to wypadałoby przeczytać cały "Zmierzch" Meyer a to mogłoby naprawdę źle się skończyć dla Twojej równowagi psychicznej :-).
UsuńObawiam się, że masz (znów) rację - ostatnio mimochodem widziałam w telewizji fragment ekranizacji "Zmierzchu" i ręce mi opadły...
UsuńMoże lepiej pozostanę przy klasyce i poczytam np o Draculi albo najlepiej samego Stevensona - inspiracje najlepiej czerpać u źródła :-)
Już choćby z tego widać, że jednak nie odnalazłabyś się w mrocznej roli :-). Dawno temu, gdy nie miałem nic do czytania (po polsku) wpadł mi w ręce zostawiony przez kogoś "Wywiad z wampirem", mimo że z daleka trzymam się od tego typu dzieł (chociaż "Nosferatu wampir" Herzoga dla mnie jest the best) i czytałem to przygotowany na masakrę to książka wówczas (bo nie wiem jak byłoby dzisiaj) bardzo przyjemnie mnie zaskoczyła.
UsuńPrawda, "Nosferatu..." był świetny, nie to co te wszystkie współczesne, mdłe i karykaturalne imitacje filmów grozy.
UsuńW filmie Herzoga grał m.in. Roland Topor, znany mi dotychczas jako autor opowiadań-makabresek.
A "Wywiad z wampirem" rzeczywiście nie był zły, chociaż za wiele nie pamiętam a na powtórkę nie czuję się na siłach :-)
Zastrzegam, że nie jest to sąd definitywny :-) byłem wówczas skazany na cztery książki po polsku: "Wywiad z wampirem" właśnie, "Wielki las" i drugi tom "Raz w roku w Skiroławkach" Nienackiego i "Panoramę średniowiecznej Anglii" Coulton'a więc może moje pozytywne odczucia były tym spowodowane :-)
UsuńMogło tak być, zważywszy na Twoje niegdysiejsze uwagi na temat wzmiankowanych powieści Nienackiego (sama ich nie czytałam) :-)
UsuńPanorama średniowiecznej Anglii, sama w sobie, może być zagadnieniem całkiem ciekawym, ja właśnie brnę przez Chaucera i pomijając trudności lingwistyczne, nie jest źle :-)
"Panorama" i owszem jest ciekawa jako temat - zwłaszcza, że obejmuje rzeczy działające na wyobraźnię w rodzaju "czarnej śmierci" tyle tylko, że styl Coulton'a jest, używając efemizmu, mało porywający.
UsuńCzy pisząc o "trudnościach lingwistycznych" przy Chauserze chcesz dać do zrozumienia, że czytasz go w oryginale?!
Czytam w oryginale, bo innego nie miałam, ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że jest to wersja `modern English`, z oryginalną, średniowieczną, byłabym absolutnie bez szans...
UsuńChapeu bas! Mam gdzieś, z dawnych czasów i sam nie wiem skąd, jakiś fragment "Opowieści ..." ale nie przebrnąłem nawet przez pierwszą stronę :-)
UsuńBo trzeba mieć odpowiednią motywację :-)
UsuńJa jakoś przypadkiem w telewizji słyszałam w jakimś programie rozmowę na temat "Opowieści..." wraz z nawiązaniami do filmu na ich podstawie i było to tak inspirujące, że spontanicznie postanowiłam przeczytać. Jednak z moim antytalentem językowym przy lekturze zastanie mnie pewnie nowy rok :-) Tym bardziej, że traktuję to jako przerywnik do "normalnych" książek.
Jeśli najbliższy nowy rok to i tak nie jest źle :-) kiedyś próbowałem tłumaczyć wiersze Nietzsche'go ale szybko dałem sobie spokój :-) i tym bardziej jestem pełen uznania.
UsuńNooo, co innego tłumaczyć wiersze Nitzsche`go a co innego czytać z trudem i ze słownikiem na podorędziu unowocześnioną wersję Chaucera!
UsuńTak, że uznanie jest całkowicie odwzajemnione (co pewnie znów rzuci na mnie nowy cień podejrzeń w kwestii podwójnej osobowości :-))
Miło z Twojej strony ale niestety uznanie jest zupełnie nieuzasadnione bo moją nieudolną próbę tłumaczenia można co najwyżej traktować w kategoriach, jak by powiedzieli prawnicy, "usiłowania nieudolnego aczkolwiek w zamiarze bezpośrednim" :-)
UsuńMoże i tak, ale same próby są imponujące. Jak pisał wieszcz "mierz siły na zamiary, nie zamiar podług sił" :-)
UsuńAch ci poeci :-)!
UsuńPamiętam jak w latach szkolnych męczyłam te lekturę, z chęcią bym sobie odświeżyła :)
OdpowiedzUsuń"Ferdydurke" wyklucza męczenie :-)
Usuń