Powtórna lektura zawsze jest opatrzona sporą dozą ryzyka, czytanie po latach owszem czasami wychodzi nam na dobre bo dojrzalsi i bogatsi wiedzą i doświadczenie dostrzegamy rzeczy wcześniej dla nas niewidoczne ale jest to broń obosieczna, bo sprawia że to czym kiedyś się zachłysnęliśmy wcale nie jest tak wspaniałe jak się to kiedyś nam wydawało. Z tego punktu widzenia nie jest to najlepszy pomysł bo może czasem lepiej zachować w pamięci to pierwsze wrażenie oczarowania lekturą. A różnie z tym bywa, tak na przykład o ile powtórna lektura "Kota i myszy" dała mi szansę docenić drugą część trylogii Grassa, a w przypadku "Weisera Dawidka" Huelle utrwaliła opinię to już powtórna lektura "Hanemanna" Chwina zdarła mi trochę łusek z oczu.
Sięgałem więc po "Castorpa" Pawła Huelle trochę z duszą na ramieniu ale jak się okazało zupełnie nie potrzebnie, bo to jedna z lepszych "gdańskich" książek polskich autorów - Grass ze swoją trylogią ciągle jest bezkonkurencyjny.
To trzeci pastisz pisarza, po "Weiserze Dawidku" i "Mercedes-Benz" inspirowanych odpowiednio Grassem i Hrabalem, tym razem nawiązujący do Manna i choć niedwuznacznie odwołuje się do postaci głównego bohatera "Czarodziejskiej góry", to mi kojarzy się także z "Buddenbrookami" (może to za sprawą "Effi Briest", która jest dosyć ważnym rekwizytem) i nie ma w tym nic dziwnego bo w Gdańsku anno domini 1905 opisanym w powieści, czuje się ducha Hanzy której członkiem był nie tylko Hamburg, z którego przyjechał Castorp, ale także i Lubeka.
Skojarzeń, zresztą bardzo różnych, jest tu bez liku bo to i stan gdańskich chodników przypominający te z "miasta N." z Gogolowskich "Martwych dusz", daleki cień "Jądra ciemności" przebijający przez belgijską spółkę kolonialną, nawiązanie do "Wspomnienia" Hölderlina, wykorzystanie istniejącego w literaturze niemieckiej stereotypu "pięknej Polki" etc. etc. etc.
Są także skojarzenia całkiem nie literackie jak choćby opis ulicy, przy której zamieszkał tytułowy bohater - "ulica Kasztanowa była ostatnią, jak się zdawało, zabudowaną częścią miasta. Za kamienicą rozciągały się bliżej nie określone składy, kilka fabrycznych szop, dalej ogrody i wreszcie pola, wśród których znikająca linia tramwajowa robiła szczególne, bo całkiem nierealne wrażenie." przywołuje na myśl "Zbieraczki chrustu" Heinricha Zille (mimo, że fotografia została zrobiona została w Charlottenburgu prawdopodobnie w 1898 r.). A swoją drogą, czy spódnica kobiety widocznej na zdjęciu nie kojarzy się trochę ze spódnicami babki Koljaczkowej?
To wszystko sprawia, że Autorowi udało się zbudować główny atut powieści - jej klimat. Trochę oniryczny, chwilami trochę kafkowski i zagadkowy, w którym zanurzona jest mroczna tajemnica gospodyni Hansa Castorpa i jej służącej a przede wszystkim powolnie snująca się piękna opowieść o pierwszej, młodzieńczej i nieśmiałej miłości, jeszcze czystej i nieskalanej fizycznym pożądaniem, trochę kojarząca się z "Madame" Libery (pojawia się zresztą Joanna Schopenhauer) .
Nic z tego, tak częstego epatowania niemieckością, które w powieściach tego typu zwykle nie wychodzi dalej niż przedwojenne nazwy ulic. Huelle z tego zrezygnował, pojawiają się one tylko gdzieniegdzie, jakby przez przeoczenie, koncentruje się za to na opisie miasta i jego mieszkańców sprzed ponad 100 lat z jego typowymi ówczesnymi akcentami.
Piękna nostalgiczna książka, tęskniąca za światem, którego ani Autorowi ani żadnemu z nas nie dane już było poznać.
To trzeci pastisz pisarza, po "Weiserze Dawidku" i "Mercedes-Benz" inspirowanych odpowiednio Grassem i Hrabalem, tym razem nawiązujący do Manna i choć niedwuznacznie odwołuje się do postaci głównego bohatera "Czarodziejskiej góry", to mi kojarzy się także z "Buddenbrookami" (może to za sprawą "Effi Briest", która jest dosyć ważnym rekwizytem) i nie ma w tym nic dziwnego bo w Gdańsku anno domini 1905 opisanym w powieści, czuje się ducha Hanzy której członkiem był nie tylko Hamburg, z którego przyjechał Castorp, ale także i Lubeka.
Skojarzeń, zresztą bardzo różnych, jest tu bez liku bo to i stan gdańskich chodników przypominający te z "miasta N." z Gogolowskich "Martwych dusz", daleki cień "Jądra ciemności" przebijający przez belgijską spółkę kolonialną, nawiązanie do "Wspomnienia" Hölderlina, wykorzystanie istniejącego w literaturze niemieckiej stereotypu "pięknej Polki" etc. etc. etc.
Są także skojarzenia całkiem nie literackie jak choćby opis ulicy, przy której zamieszkał tytułowy bohater - "ulica Kasztanowa była ostatnią, jak się zdawało, zabudowaną częścią miasta. Za kamienicą rozciągały się bliżej nie określone składy, kilka fabrycznych szop, dalej ogrody i wreszcie pola, wśród których znikająca linia tramwajowa robiła szczególne, bo całkiem nierealne wrażenie." przywołuje na myśl "Zbieraczki chrustu" Heinricha Zille (mimo, że fotografia została zrobiona została w Charlottenburgu prawdopodobnie w 1898 r.). A swoją drogą, czy spódnica kobiety widocznej na zdjęciu nie kojarzy się trochę ze spódnicami babki Koljaczkowej?
To wszystko sprawia, że Autorowi udało się zbudować główny atut powieści - jej klimat. Trochę oniryczny, chwilami trochę kafkowski i zagadkowy, w którym zanurzona jest mroczna tajemnica gospodyni Hansa Castorpa i jej służącej a przede wszystkim powolnie snująca się piękna opowieść o pierwszej, młodzieńczej i nieśmiałej miłości, jeszcze czystej i nieskalanej fizycznym pożądaniem, trochę kojarząca się z "Madame" Libery (pojawia się zresztą Joanna Schopenhauer) .
Nic z tego, tak częstego epatowania niemieckością, które w powieściach tego typu zwykle nie wychodzi dalej niż przedwojenne nazwy ulic. Huelle z tego zrezygnował, pojawiają się one tylko gdzieniegdzie, jakby przez przeoczenie, koncentruje się za to na opisie miasta i jego mieszkańców sprzed ponad 100 lat z jego typowymi ówczesnymi akcentami.
Piękna nostalgiczna książka, tęskniąca za światem, którego ani Autorowi ani żadnemu z nas nie dane już było poznać.
A ja wlasnie jutro wybieram sie z Gdanska do Hamburga i juz wiem, jaka lekture wezme do samolotu :-). Pozdrawiam. D.
OdpowiedzUsuńBardzo dobry pomysł, chociaż w jedną stronę Castorp płynął statkiem a z powrotem pewnie wracał pociągiem. Ewentualnie może skusisz się na "Daniela Chodowieckiego Dziennik z podróży do Gdańska 1773" w tłumaczeniu naszej szkolnej koleżanki, chociaż nie ma co kryć, klimat nie ten :-)
UsuńMoja podroz tez bedzie dluga - przez Monachium :-). "Castorpa" jeszcze nie czytalam - ale nic dziwnego, mam troche zaleglosci w literaturze polskiej z ostatniego omalze 20-lecia :-). Ale jak zwykle Twoja recenzja spowodowala, ze chetnie po niego siegne. A na temat tej drugiej pozycji, a zwlaszcza tlumaczki pociagnelabym Cie za jezyk, ale moze nie tak publicznie :-).
UsuńJest też jeszcze jedna "gdańska" książka innej naszej szkolnej koleżanki na dodatek z motywem poświęconym jednej z dzielnic naszego rodzinnego miasta ale "Castorp" z nich jest zdecydowanie najlepszy :-)
UsuńUwielbiam takie wielowymiarowe gry z czytelnikiem w przeciwieństwie do pisanych stuprocentowo na serio "ciągów dalszych" znanych powieści, których nie tworzą ich autorzy, tylko jakieś inne osoby, w dodatku kilkaset/kilkadziesiąt lat później - tego nie lubię. Wprawdzie lektura "Czarodziejskiej góry" nie pozostawiła we mnie niedosytu, raczej wręcz przeciwnie :), ale za Twoją sprawą "Castorp" mnie bardzo, ale to bardzo zaintrygował, choć zapewne przegapiłabym ciekawe aluzje, o których piszesz.
OdpowiedzUsuńCzy książka jest ilustrowana? Nie żebym nie ceniła tych, w których "nie ma rozmów ani obrazków". :) Tylko wydawnictwo dobrze mi się kojarzy pod tym względem.
Nie wiem, czy to gra czy moja bujna wyobraźnia, zaryzykowałbym jednak to pierwsze bo chyba nie jest przypadkiem, że na przykład płynąc z Hamburga do Gdańska Castorp mijają rosyjski statek, który nazywa się Aurora :-)
UsuńMam nadzieję, że obyło się bez symbolicznej salwy. :)
UsuńPrzecież dopłynął do Gdańska :-)
UsuńNiewiele pamiętam z pierwszej lektury "Castorpa", ale tak pięknie napisałeś, że natychmiast bym się rzuciła... gdybym w domu miała :) Natomiast zasmuciłeś mnie stwierdzeniem, że "Hanemannowi" czegoś zabrakło przy ponownej lekturze... ja byłam tak zachwycona czytając egzemplarz biblioteczny, że zaraz pobiegłam na allegro i kupiłam sobie na własność, by móc do książki wracać... ten czas jeszcze nie nadszedł...
OdpowiedzUsuńZa "pierwszą razą" też byłem pod wrażeniem "Hanemanna" zwłaszcza, że wymieniona jest tam nazwa, niemiecka - a jakże, mojego rodzinnego miasta. Przy drugim czytaniu odebrałem to już po prostu jako tani chwyt, co gorsza bardzo nieudolny, na którym książka dużo traci, moim zdaniem, a dla mnie bardzo irytujący. W "Castorpie" nie ma nic z tych rzeczy, mimo że Heulle pokazuje "niemiecką", bo jaką inną, stronę życia miasta to ma się wrażenie autentyzmu, kojarzącego się, tak jak pisałem, z "Buddenbrookami".
Usuń"Castorpa" nie czytałam, za to "Weisera Dawidka" wspominam dobrze. Czy te książki łączy coś, poza miejscem akcji (mam na myśli atmosferę etc...) ?
OdpowiedzUsuńZerknęłam właśnie na Twoją archiwalną recenzję "Dawidka..." - podobnie miałam skojarzenia z "Piknikiem pod Wiszącą Skałą" :-)
Niczego nie znalazłem - ale w końcu akcję dzieli jakieś 50 lat :-). Atmosfera "Castorpa" chyba jeszcze bardziej zbliżona jest do klimatu "Pikniku ...", tego w wersji Weir'a :-).
UsuńTo, jak dla mnie, wystarczająco dobra zachęta :-) No i porównania do Manna też kuszące...
UsuńJak dla kogo! pewnie dla sporej części blogerów to wątpliwa rekomendacja :-) Chyba Ci się spodoba bo jest trochę w Twoich "depresyjnych" klimatach a jeśli masz jeszcze jakieś związki z Gdańskiem, bo nie ma co ukrywać to książka przede wszystkim dla Gdańszczan, to spokojnie możesz zaryzykować.
UsuńW Gdansku byłam tylko raz... więc trudno by mówić o jakichkolwiek związkach z tym miastem :-) Ale i tak przeczytam, w końcu to żadna przeszkoda. Depresyjne klimaty zdecydowanie do mnie przemawiają :-)
UsuńFakt :-) ja na ulicy Kasztanowej w Gdańsku też nigdy nie byłem a książka mi się podobała ale tak jak lektura "Dzieci Jerominów" szczególnie wskazana jest na jesienne wieczory spędzane w jakiejś starej mazurskiej wsi tak i "Castorpa" dobrze jest przeczytać po spacerze po starych, poniemieckich ulicach Wrzeszcza i Oliwy :-).
UsuńBędę to miała na uwadze :-) Zważywszy, że książki aż tak szybko nie kupię (na razie wykorzystałam a nawet i przekroczyłam limit, który sobie wyznaczyłam na to półrocze), mogę spokojnie poczekać na nadarzającą się okazję - a wierzę, że taka nastąpi :-)
UsuńMyślę że i za rok nie będziesz miała problemu z jej kupnem, na bestseller raczej się nie nadaje i wydaje mi się, że jej ukazanie się też przeszło bez większego echa ale to chyba też trochę "dzięki" Autorowi, który z tego co słyszałem od osób które miały z nim kontakt, w relacjach osobistych ma opinię zadufanego w sobie dupka :-). Co nie zmienia faktu, że nieźle pisze :-)
UsuńTeraz przynajniej wiem, dlaczego wcześniej o książce nie słyszałam - a już zaczynałam obrzucać się w duchu inwektywami :-)
UsuńA co do reputacji autora - myślę, że wśród pisarzy opinia "zadufanego w sobie dupka" nie jest zjawiskiem rzadkim...:-)
Jak widać po okładce książka została wydana przez "słowo/obraz terytoria", gdzie chyba wychodzą z założenia, że dobra książka obroni się sama a traktowanie książki jak proszku do pranie "nie licuje" :-) zwłaszcza, że wydawnictwo ukierunkowane jest na "treści intelektualnie nośne" ale to się dla nich jakoś przykro skończyło bo głośno było swego czasu o ich tarapatach finansowych.
UsuńFakt - książki z tego wydawnictwa należą zwykle do gatunku "ambitnych", ale czy treści intelektualnie nośne obronią się same? Śmiem wątpić. To znaczy - na określoną skalę na pewno, ale chyba nie na tyle, żeby wydawnictwu udało się dobrze prosperować bez zastosowania marketingowych tricków. I tu wracamy do utyskiwania na literackie gusta (lub bezguścia) Polaków :-)
UsuńOczywiście, że nie - a na pewno większość z nich. Po "Gender dla średnio zaawansowanych" czytam teraz "Modne bzdury" Sokala i Brickmonta, to o czym piszą pasuje mutatis mutandis :-) do tego co wydaje s/ot ale to w końcu ich pieniądze i ich business.
UsuńTo nie chodzi o utyskiwanie na gusta, bo to nie kwestia gustu jeśli kogoś nie interesuje książka z dziedziny fizyki kwantowej, tak jak kogoś może nie interesować kulturoznawstwo czy literaturoznawstwo a w te nisze chyba akurat celuje wydawnictwo.
"castorp"podobał mi się bardzo,chyba najbardziej z książek pawła heulle,
OdpowiedzUsuńoczywiście z tych,które przeczytałam,trochę było mi żal,kiedy dotarłam do końca i trzeba się było z castorpem rozstać-anna
Chyba raz wreszcie zgodziliśmy się :-) Oprócz "Castorpa" i "Weisera" czytałem jeszcze "Mercedes-Benz" i choć podchodziłem do niego bardzo podejrzliwie to bardzo mi się podobał, choć oczywiście nie tak jak te dwie.
Usuńczyli teraz już zgodziliśmy się nawet w stu procentach,bo"weisera"i"mercedens-benz"też czytałam,przypadły mi do gustu zarówno forma,jak i treść,bo huelle,pięknie opowiada swoje historie i to jest dodatkowa wartość jego powieści,wspomniał pan też,powieść libery"madame",piękny utwór i wspaniale się go czytało,zapadł mi głęboko w pamięć,może przeczytam drugi raz-anna
OdpowiedzUsuńNie wiem czy to dobry pomysł, przy powtórnej lekturze byłem trochę rozczarowany choć za pierwszym razem byłem "Madame" zachwycony.
Usuńa skąd to rozczarowanie?-anna
OdpowiedzUsuńTo były, moim zdaniem, niedopracowane szczegóły, nie chcę się powtarzać bo pisałem już o tym wcześniej, a które zadziałały trochę tak jak łyżka dziegciu w beczce miodu.
Usuńpo namyśle,mogę powiedzieć,że powieść libery,z całą pewnością przypadnie mi do gustu,pamiętam,jak za pierwszym razem,z zapartym tchem,śledziłam rozwój wypadków,ową wzrastającą fascynację piękną kobietą,to pragnienie aby ją poznać,zbliżyć się do niej,zwrócić na siebie jej uwagę,czegoś się o niej dowiedzieć,te wszystkie podchody,podejmowane tylko po to by osiągnąć cel,koniec powieści też mi się podobał,nie ma w nim,na szczęście,niczego tkliwego,łzawego-anna
OdpowiedzUsuńW takim nastroju, który opisujesz, zabrałem się do powtórnej lektury - w moim przypadku drobinki piasku w trybach jednak zazgrzytały ale możliwe, że Tobie nie będą przeszkadzać :-)
Usuńwiem,że zwrócił pan między innymi uwagę na fragment z"fedrą",stwierdził pan,że to zbyt egzaltowane,ale mnie to nie raziło,jakoś pasowało do całości,choć minęło trochę czasu od lektury"madame",to przecież pamiętam jej treść,a to też coś znaczy,no nie,muszę przyznać,że to jedna z lepszych powieści,jakie udało mi się przeczytać-anna
OdpowiedzUsuńTe też, ale mnie trochę za drugim razem irytowały niedoróbki związane ze wspomnieniami Joanny Schopenhauer i średnio udane wplecenie wątków "politycznych". Dostrzegłem to dopiero w drugim czytaniu, bo tak jak pisałem wcześniej byłem książką, nie bójmy się tego słowa :-), zachwycony.
UsuńNiestety nie czytałam, ale Twoje ostatnie zdanie bardzo trafnie napisane :)
OdpowiedzUsuńJeszcze nic straconego :-)
Usuń