Wszyscy znają sarkastyczne powiedzenie o byciu "dwadzieścia (a czasami i więcej) lat za Murzynami", ale są dziedziny w których to nie sarkazm, bo co można powiedzieć, gdy klasyka światowej literatury podróżniczej ukazuje się w Polsce w 200 lat po jej wydaniu (nie licząc dwóch edycji z początku XIX w. będących w gruncie rzeczy streszczeniami oryginału). Mowa o "Podróżach we wnętrzu Afryki".
To kolosalna różnica w stosunku do bzdetów Beaty Pawlikowskiej i impertynencji Wojciecha Cejrowskiego, zresztą co tu porównywać, jeśli jak pisze we wprowadzeniu tłumacz, Michał Kozłowski - czym dla nas "W pustyni i w puszczy", tym dla Anglików dziennik Mungo Parka, choć też nie do końca ma rację bo trudno porównywać historyjkę dla dzieci i młodzieży inspirowaną cudzymi przeżyciami i przykrawającą rzeczywistość do wyobrażeń nieletnich czytelników oraz autentyczny dramat, w wielu miejscach ciągle przemawiający do współczesnego czytelnika.
"Podróże we wnętrzu Afryki" nie są trawelebrycką wycieczką w świetle fleszy i kamer telewizyjnych lecz historią podróży człowieka, który stawiał na szali własne życie, wiedząc jaki los był jego poprzedników. Jednemu z nich, Danielowi Houghton'owi (1740-1791), poświęca sporo miejsca i udało mu się zresztą dowiedzieć jak zakończyły się jego losy, mianowicie "po przybyciu do Dżary poznał pewnych kupców mauryjskich, podróżujących do Tiszitu (miejsca niedaleko kopalni soli na Wielkiej Pustyni, dziesięć dni drogi na północ) dla zakupu soli, a Major za cenę muszkietu i tytoniu wynajął ich, aby go tam zaprowadzili. Na podstawie tych wiadomości trudno dojść do jakiegoś innego wniosku, niż że Maurowie celowo oszukali go co do drogi, którą zamierzał podążać, albo warunków panujących w kraju pomiędzy Dżarą i Timbuktu. Mieli zapewne zamiar obrabować go i porzucić na pustyni. Po dwóch dniach zaczął domyślać się ich zdrady i nalegał na powrót do Dżary. Widząc, że tak nalega, Maurowie obrabowali go ze wszystkiego, co miał, i odeszli z wielbłądami. Biedny, opuszczony Major wrócił piechotą do należącego do Maurów wodopoju zwanego Tara. Przez kilka dni nie miał niczego do jedzenia, a nieczuli Maurowie odmówili dania mu czegokolwiek. Popadł w rozpacz. Czy rzeczywiście zginął z głodu, czy zamordowali go dzicy mahometanie, nie wiadomo. Jego ciało przeciągnięto do lasu." ...
"Podróże we wnętrzu Afryki" nie są trawelebrycką wycieczką w świetle fleszy i kamer telewizyjnych lecz historią podróży człowieka, który stawiał na szali własne życie, wiedząc jaki los był jego poprzedników. Jednemu z nich, Danielowi Houghton'owi (1740-1791), poświęca sporo miejsca i udało mu się zresztą dowiedzieć jak zakończyły się jego losy, mianowicie "po przybyciu do Dżary poznał pewnych kupców mauryjskich, podróżujących do Tiszitu (miejsca niedaleko kopalni soli na Wielkiej Pustyni, dziesięć dni drogi na północ) dla zakupu soli, a Major za cenę muszkietu i tytoniu wynajął ich, aby go tam zaprowadzili. Na podstawie tych wiadomości trudno dojść do jakiegoś innego wniosku, niż że Maurowie celowo oszukali go co do drogi, którą zamierzał podążać, albo warunków panujących w kraju pomiędzy Dżarą i Timbuktu. Mieli zapewne zamiar obrabować go i porzucić na pustyni. Po dwóch dniach zaczął domyślać się ich zdrady i nalegał na powrót do Dżary. Widząc, że tak nalega, Maurowie obrabowali go ze wszystkiego, co miał, i odeszli z wielbłądami. Biedny, opuszczony Major wrócił piechotą do należącego do Maurów wodopoju zwanego Tara. Przez kilka dni nie miał niczego do jedzenia, a nieczuli Maurowie odmówili dania mu czegokolwiek. Popadł w rozpacz. Czy rzeczywiście zginął z głodu, czy zamordowali go dzicy mahometanie, nie wiadomo. Jego ciało przeciągnięto do lasu." ...
Park wyprawiał się do Afryki dwukrotnie, celem jego wypraw było ustalenie biegu Nigru - nawiasem mówiąc ciekawe, ile osób wie (a nie zgaduje) czy płynie on z zachodu na wschód czy ze wschodu na zachód - co było swego czasu jedną z większych zagadek dla geografów oraz dotarcie do Timbuktu. Z pierwszej wyprawy wrócił po prawie dwóch latach, gdy wszyscy już położyli na nim krzyżyk i kilka lat później wyruszył ponownie, już nie samotnie ale z mocną ekipą i solidnie wyekwipowany, ale skutek był taki, że żaden biały z ponad czterdziestoosobowego składu nie przeżył. Jak pisał Park w liście z 17 listopada 1805 roku "Nie mieliśmy walk z tubylcami, żadnego z nas nie zabiły dzikie zwierzęta ani jakiekolwiek inne tragiczne wypadki, a jednak muszę z przykrością powiedzieć, że z czterdziestu czterech Europejczyków, którzy opuścili Gambię w doskonałym zdrowiu, obecnie żyje tylko pięciu, to jest: trzech żołnierzy (jeden - chory na umyśle), porucznik Martyn i ja." Dwa dni później w ostatnim zachowanym liście, który pisał do żony, zawiadamiał ją o śmierci jej brata a cztery miesiące później zginęli pozostali Europejczycy, którzy wyruszyli z Parkiem, i on sam.
"Podróże we wnętrzu Afryki" obejmują historię obu tych wypraw pisaną przez samego Parka w formie dzienników oraz sprawozdanie z poszukiwań przeprowadzonych w 1810 r. które wyjaśniło zagadkę jego śmieci a zawdzięczają swoją żywotność, temu że ciągle czyta się je jak dobrą, trzymającą w napięciu przygodową powieść, ze świadomością, że jednak nie jest to kolejna bajka, zwłaszcza, że determinacja i los głównego bohatera oraz autora zarazem, budzi skojarzenia z Raymondem Maufrais.
Ale dzienniki Parka to nie tylko dole i niedole i opisy kraju, który poznawał, to także możliwość całkiem współczesnego "odczytania" a mianowicie poprzez spojrzenie na Innego, które jest lansowane na fali mody na krytykę postkolonialną (cokolwiek to znaczy). Tyle tylko, że tym razem Innym jest Europejczyk, który o ile nie przemawiał z pozycji siły często był dla tubylców w najlepszym dla siebie razie dojną krową, którą można było bezkarnie okraść - "Nie potrafię opisać zachowania ludzi, ćwiczących się w zadawaniu krzywd oraz cieszących się z nieszczęścia i cierpienia podobnych im istot. Wystarczy zauważyć, że gburowatość, brutalność i fanatyzm odróżniający Maurów od reszty rodzaju ludzkiego znalazły tutaj odpowiedni obiekt do praktykowania tych skłonności. Byłem cudzoziemcem, pozbawionym opieki i chrześcijaninem - już każda z tych okoliczności wystarczała, by wyrwać ostatnią iskierkę człowieczeństwa z serc Maurów (...)".
Zdumiewające jest przy tym, że w zapiskach Parka nie ma śladu wyższości białego nad czarnym, wręcz przeciwnie, jak pisze "jakiekolwiek by były różnice między Murzynami i Europejczykami w kształcie nosa i koloru skóry, nie ma różnic w naszej wspólnej naturze prawdziwego zrozumienia i uczuć", co przywodzi trochę na myśl Conradowskie stwierdzenie, że "Podbój ziemi, polegający przeważnie na tym, że się ją odbiera ludziom o odmiennej cerze lub trochę bardziej płaskich nosach, nie jest rzeczą piękną, jeśli się w nią wejrzy zbyt dokładnie."
Inną ciekawą kwestią jest uznawanie Parka za protagonistę niewolnictwa, choć w "Podróżach we wnętrzu Afryki" trudno znaleźć oparcie dla takiego poglądu. Owszem, przyjmował do wiadomości jego istnienie, bo to dzięki czarnemu (sic!) handlarzowi niewolników (z ludu Mande/Mandingo - może niektórzy kojarzą go ze popularnym niegdyś u nas serialem "Korzenie" wg powieści Alexa Haley'a "Korzenie. Losy amerykańskiej rodziny") mógł wrócić ze swojej pierwszej wyprawy a i do Anglii płynął na statku niewolniczym ale stąd jeszcze daleko do popierania niewolnictwa.
Fakt, Park nie przeciwstawiał się niewolnictwu, patrzył nań często zaskakująco chłodno, jako na coś zastanego, przykrą ale jednak istniejącą normę - "Stan podporządkowania i pewna nierówność rangi i statusu są nie do uniknięcia w każdym stadium rozwoju społecznego, ale gdy to podporządkowanie dojdzie do takiego poziomu, że osoby i usługi jednej części społeczeństwa są całkowicie w dyspozycji drugiej, to taki stan można nazwać niewolnictwem, i w tym położeniu życiowym znajduje się wielka ilość murzyńskich mieszkańców Afryki od najodleglejszych czasów swej historii, tym gorszym, że ich dzieci przy narodzinach otrzymują takież dziedzictwo.", a walkę z nim uważał za walkę z wiatrakami - "Jeśli chodzi o moje wrażenia co do skutków, jakie będzie miało przerwanie tego handlu na obyczaje tubylców, to nie mam wątpliwości, że w obecnym nieoświeconym stanie ich umysłów skutek ten nie będzie ani tak wielki, ani dobroczynny, jak tego mogłoby naiwnie oczekiwać wiele mądrych i wartościowych osób" ale też wielokrotnie można znaleźć w jego zapiskach współczucie wobec niedoli niewolników.
W każdym razie, jakkolwiek by z tym nie było, jego dzienniki okazały się po ponad dwóch wiekach od ich powstania zaskakująco żywotne i wciąż interesujące. Polecam.
Ostatnio czytałam bardzo dobrą książkę podróżniczą "Szkatułka pełna Sahelu", w której autor odwoływał się wiele razy do doświadczeń m.in. Mungo Parka, tym chętniej sięgnę po tę książkę. A "Szkatułkę.." polecam, też się fajnie przeciwstawia, jak to napisałeś, literaturze trawelebryckiej ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za namiary, to chyba jakiś rarytas w polskiej literaturze podróżniczej :-), jakiś czas temu "poczytywałem" polskie afrykanistyczne książki wydane w Iskrowskiej serii "Naokoło świata" ale była to literatura raczej dla wytrwałych :-).
UsuńKsiążki podróżnicze zwykle mnie przyprawiają o zgrzytanie zębów, a przy tej nie zgrzytnęłam ani razu ;) Jestem bardzo ciekawa czy Ci się spodoba.
UsuńNie mogę obiecać, że szybko zajrzę bo książki podróżnicze czytam tylko "wpadkowo" (ostatnią był chyba dziennik Maufrais'a "Zielone piekło" - polecam) a półka z pozycjami "do przeczytania" dostaje już wybrzuszeń ale skoro tak zachęcasz, to obiecuję, że dam jej szansę :-)
UsuńJuż od jakiegoś czasu przymierzam się do przeczytania tej książki, ale jej grubość trochę mnie zniechęca. Skoro jednak polecasz, to chyba wreszcie ściągnę ją z półki.
OdpowiedzUsuńW całej historii z Mungo Parkiem najdziwniejsze jest to, że opisane przez niego góry tak naprawdę nigdy nie istniały:)
Cienka nie jest to fakt ale czyta się ją nadspodziewanie szybko, na pewno nie będzie to strata czasu, chociaż pewnie nie wszystko Ci się spodoba :-). Zakładam, że Park miał tak dosyć, że pagórki i skały wyrastały mu na góry, zwłaszcza że drogę miał "pod górkę" :-). Na XVIII-wiecznych mapach w tamtych rewirach często zaznaczane są góry (chociaż oczywiście żaden z kartografów ani rytowników ich nie widział) więc może i tym się trochę sugerował :-).
UsuńImaginacja ludzka nie zna granic.Na szczęście teraz taki numer już by nie przeszedł.:)
UsuńSęk w tym, że to właśnie Mungo „odkrył” te nieistniejące góry. Pierwszy raz pojawiają się one na mapie Jamesa Rennella dołączonej do relacji z podróży Parka (chyba to ta mapka, która jest z tyłu książki) i były wykorzystywane przez innych podróżników aż do początku XX wieku. Czy Mungo pisze o tym w swojej książce? Po spisie treści nie mogę tego znaleźć.
Aż sprawdziłem - mam akurat mapę spadkobierców Homanna z 1745 r. "Gvinea propria nec non Nigritiae ..." (na pewno da się ją "wygooglować" bo jest dosyć popularna) obejmującą tereny, przez które szedł Park i jest tam sporo różnych gór a i bieg Nigru jest bardzo "oryginalny" :-). W dziennikach wspomina z pewnością o górach (są też rzeczywiście zaznaczone na mapce) ale nie zwróciłem, mówiąc szczerze na to uwagi - wydaje mi się, że pisze o nich w dzienniku z drugiej wyprawy ale jakoś specjalnie się nad tym nie rozwodzi. Zapamiętałem wzmiankę o jakichś skałach. Chyba jednak masz rację bo sprawdziłem przed chwilą też na niemieckiej mapie "Senegambien, Nigritien und Guinea" z 1804 r. I.C.M. Reinecke'go i rzeczywiście nie ma tam śladu gór. Dzięki, że zwróciłaś uwagę - wygląda na to, że chyba lubił sobie od czasu do czasu trochę pofantazjować :-)
UsuńGóry, które rzekomo odkrył Mungo, to pasmo Kong (są faktycznie na dołączonej mapce z dopiskiem „Mountains seen by Mr. Park”). W swoich skryptach znalazłam ciekawy artykuł*, który mówi, że pierwsze wzmianki o tych górach pojawiły się już w 1511 roku. Tak więc to nie do końca jego wina, ale on je spopularyzował, co pewnie miało spory wpływ na kolejne wyprawy. Trochę to przypomina przysłowiową już krainę El Dorado.:)
Usuń*(Bassett, Thomas J. and Philip W. Porter. “'From the best Authorities:' The Mountains of Kong in the Cartography of West Africa.” Journal of African History 32 (1991): 367-413.)
Dzięki :-) Ja korzystam tylko z "Historii poznania Afryki" M. Gornunga, J. Lipca i I.Olejnikowa z 1973 r. bo chyba nawet nic lepszego po polsku się nie ukazało (zresztą całkiem nieźle się czyta, jest tam co prawda kilka koncesji dotyczących wkładu Rosjan :-) w poznawanie Afryki ale teraz czyta się to już tylko jako singum temporis i ciekawostkę) a i na moje amatorskie zainteresowania w zupełności wystarczy - aż sprawdzę, co pisali o Parku.
UsuńTo ja tłumaczyłem i wydałem tę książkę. Cieszę się, że ktoś ją jeszcze czyta. Myślałem, że popada w zapomnienie. O górach Kong nic nie wiem. O ile dobrze pamiętam, nie odgrywają większej roli w opowieści.
OdpowiedzUsuńW dzienniku Isaaco występuje "hog". W przypisie napisałem, że jest to nieznane zwierzę, bo trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś prowadził setkami kilometrów wieprza z myślą, że podaruj go muzułmańskiemu królowi (a ten mu za to łba nie utnie). Teraz myślę, że chodziło o psa. Caillie, który podróżował w tym samym miejscu 30 lat później pisze o tuczeniu psów jako dość powszechnym zwyczaju.
"W pustyni i w puszczy", która jest w takiej pogardzie afrykanistów, ja bym tak nie deprecjonował. Ukazała się bardzo wartościowa książka 'Wokół "W pustyni i w puszczy'" pod red. Axera i Bujnickiego (przeceniona, kosztuje parę złotych). Jedna i druga nadal są wartościowe.
Mapka pochodzi oczywiście z wydania oryginalnego. Jest zmniejszona, wyczyszczona i podkolorowana. Zdjęcie na okładce to nie Niger, ale to chyba nie ma większego znaczenia.
PS. Wycofałbym się z tego, co napisałem we wstępie, że książka Parka w krajach anglojęzycznych pełni rolę "W pustyni i w puszczy". Z pewnością przesadziłem.
O jak miło! :-) O "Wokół "W pustyni i w puszczy"" pisałem w innym miejscu, tak że nie chcę powtarzać swoich ocen. W największym skrócie - zawiera sporo ciekawych przyczynków ale generalnie nie rzuca na kolana. Jakiś czas temu powtórzyłem sobie "W pustyni .... " - moim zdaniem, książka ma już za sobą najlepsze lata, no ale to w końcu książka dla dzieci więc biorę na to poprawkę. Za rok - dwa "podrzucę" ją synowi i to dopiero będzie miarodajna ocena :-).
UsuńU nas "W pustyni i w puszczy" nie ma żadnej konkurencji ani jeśli chodzi o literaturę dla dzieci ani dla dorosłych (ile osób słyszało na przykład o "W głąb lasów Aruwimi"?) a Park był "wyparty" w krajach anglosaskich chociażby przez Stanley'a więc rzeczywiście może trudno to porównywać, muszę jednak przyznać, że czytałem "Podróże ... " przede wszystkim jak świetną powieść przygodową, co rozumiem, niezależnie od autora jest też zasługą i Tłumacza :-).
A co do zdjęcia, to myślę że ono nie ma najmniejszego znaczenia - zwłaszcza jeśli się pomyśli o pytaniu, o kierunek w którym płynie Niger :-).
Lasów Aruwimi nie można nawet porównywać z W pustyni i w puszczy, bo i nie jest to powieść, i pisana jest byle jaką polszczyzną. Intelektualnie też jej nie dorównuje (zresztą pełni inną funkcję).
UsuńCo do Stanleya chyba ma Pan rację. To Stanley pełnił i pełni taką funkcję jak u nas W pustyni i w puszczy.
Jak sam się nie pochwalisz to nikt cię nie pochwali :-) Więc chciałbym się pochwalić kompozycją książki Parka. Zaczyna się od instrukcji i jako całość ma pewną fabułę. Listy nie są dobrane przypadkowo. Zwykle Parka się tak nie wydaje.
Poza tym książka była elementem większego planu obejmującego jeszcze Bartha, Caillie i Stanleya. Chciałem pokazać wyprawę pioniera, uczonego, sportowca i zdobywcy. Na zamiarach się niestety skończyło...
Szkoda, ale rozumiem - jestem w stanie wyobrazić sobie, że to orka na ugorze, chyba że ktoś pójdzie po najmniejszej linii oporu tak jak w przypadku Szolc-Rogozińskiego. Mnie "W dżunglach ... ", tak jak pisałem, bardzo się podobało, chociaż podchodziłem do książki z lekkimi obawami - w końcu ma 200 lat - a tu nic z tego, czytało się bardzo dobrze by nie powiedzieć, świetnie i tak po cichu liczyłem na ciąg dalszy, zwłaszcza na Stanley'a bo nie dość, że wieki temu wydany to jeszcze i ceny, jeśli się pokazuje, zaporowe.
UsuńObawiam się, że nic nie rozumiem. Co jest tą orką? O jakie "W dżunglach...". To opór jest zwykle najmniejszy, nie linia. Co napisano 200 lat temu? Nic z czego? Ciąg dalszy czego? Czego ceny są zaporowe?
UsuńFaktycznie, to może to za duże "skróty myślowe". Mam nadzieję, że teraz będzie trochę jaśniej.
UsuńChodzi mi o to, że zainteresowanie Afryką jest u nas niewielkie w porównaniu z innymi nacjami, być może wynika to z braku tradycji kolonialnych, dotyczy to także oczywiście książek i - przynajmniej takie mam wrażenie - mają one niewielką szansę na przebicie się w zalewie różnych wydawnictw.
"W dżunglach ..." to pomyłka, jakieś "freudowskie przejęzyczenie" - chodziło mi o "Podróże we wnętrzu ..." :-), co do których miałem nadzieję, że będą początkiem ciągu dalszego, w postaci chociażby książek Stanley'a. To one są dostępne u nas na rynku antykwarycznym a i to bardzo rzadko się pokazują i to ich ceny są "zaporowe". Szukam ich od kilku lat a natknąłem się zaledwie dwa razy i w obu przypadkach skończyło się na kilkukrotności ceny wywoławczej.
Pisząc o książce napisanej 200 lat temu, miałem na myśli także "Podróże we wnętrzu ..." - czytając je nie odczuwa się tego dystansu - oczywiście jeśli chodzi o styl i przekaz a nie o opisy tego co spotyka Park.
Tak. Przyczyn tego znam kilka. Jedną z nich jest brak tych kolonialnych tradycji.
UsuńStanley jest łatwo dostępny za darmo np. w Bibliotece Narodowej.
Tak. I dlatego zainteresowałem się tą książką. Zależało mi na czymś stale aktualnym, nadającym się współcześnie do czytania; nie antycznym eksponatem, ani nie opowiadaniem dzisiejszego turysty.
Mnie zależało na kupnie :-) tak że póki co nie pozostało mi nic innego jak uzbroić się w cierpliwość i polować dalej. Jakiś czas temu "polowałem" tak na "Dziennik" Ogiera (rzecz z innej "mańki") a kiedy wreszcie go kupiłem pół roku później ukazało się nowe wydanie :-)
UsuńW BN można książkę sfotografować za darmo. Zajmuje to zapewne mniej czasu niż pstrykanie na Allegro.
UsuńPoza tym zapomniałem Panu pogratulować publikowanych tu opowiadań o książkach (trudno nazwać je recenzjami). Są zwykle dość ciekawe i wnikliwe. Zwłaszcza, jeśli weźmie się po uwagę, że zwykle tego rodzaju opowiadania ograniczają się ostatnio do "fajne" i "dobrze się czyta".
PS. Mańka to lewa ręka. "Z mańki" to z lewej, czyli z niespodziewanej strony. Zapewne chodziło Panu o "inną bajkę". Radzę ograniczać tego rodzaju błędy (jak pańska "najmniejsza linia oporu").
Pozdrawiam z sympatią
Dziękuję za rady i dobre słowo :-). Pozdrawiam :-).
UsuńCejrowskiego można nie lubić za wrzaski czy umiłowanie pieniędzy. Trzeba jednak doceniać to, że przeszedł przez Darien (z Pawlikowską) i zwykle wie co mówi; a te jego programy w TV są zdecydowanie czymś wartościowym.
OdpowiedzUsuńJa właśnie nie lubię go za te wrzaski, a jeszcze bardziej za traktowanie ludzi jak koni na targu. Rozumiem, że chcąc zarobić muszą go znosić a on musi epatować widzów bo z tego żyje ale co może wiedzieć o nich (poza tym co wcześniej wyczytał w książkach) ktoś kto przyjeżdża do nich z ekipą telewizyjną by nakręcić godzinny (?) program nawet jeśli mieszka tam tydzień. Mnie to nie kręci. To że przeszedł Darien to zupełnie inna para kaloszy.
UsuńA skąd ma wiedzieć, jak nie z książek? Co za różnica, czy program godzinny, czy pięciogodzinny? Zresztą chyba jest krótszy niż godzinny. Nigdy nie widziałem lepszego programu antropologicznego. Może Budrewicza...
OdpowiedzUsuńPS.
Widziałem kiedyś koński targ. Ani nie dostrzegam podobieństwa z programem Cejrowskiego, ani nie zauważyłem, żeby konie na tym targu były traktowane w jakiś niewłaściwy sposób.
Wolę słuchać kogoś o kim wiem, że tego o czym opowiada w jakiś sposób sam doświadczył a nie tylko przeczytał kilka książek i pojechał na wycieczkę - brzmi to dla mnie bardziej autentycznie.
UsuńDla mnie bezceremonialność z jaką często traktuje bohaterów swoich programów jest porównywalna z bezceremonialnością z takiego targu i ona przede wszystkim mnie razi.
Chodzi Panu o to, że o łowcach głów i ludożercach może mówić tylko ten, kto ma gustowną główkę i spożył wujka? O Marsie może opowiadać tylko ten, kto z Marsa wrócił?
OdpowiedzUsuńSłucham tzw. bywałych w świecie, którzy na egzotyczne wakacje jeżdżą kilka razy do roku. Zwykle mają mniej do powiedzenia o odwiedzonych miejscach niż bywalcy bibliotek; no może wiedzą sporo o okazyjnych biletach lotniczych i cenach wiz.
Ta bezceremonialność to właśnie normalne traktowanie - nie jak eksponat muzealny, z którym trzeba się ostrożnie obchodzić, ale jak normalnego człowieka, którego można posłuchać, pokłócić się z nim, wyśmiać, przestraszyć się go. To ceremonialność jest dehumanizowaniem.
Właśnie książka Parka jest tak bezceremonialnie napisana, w niej traktuje się Murzyna jako partnera albo przeciwnika, ale nigdy jako zasuszony listek w zielniku.
Widzę, że pozostaniemy na z góry upatrzonych pozycjach.
UsuńUjmę to tak - wolę opowieść Turnbulla o Pigmejach, który żył wśród nich niż wyczytaną i następnie opowiedzianą własnymi słowami historyjkę Cejrowskiego, który pojechał tam na wycieczkę. Też potrafię czytać, choć już opowiadać z taką swadą i pewnością siebie niekoniecznie.
Ja jednak wolę rzetelne wiadomości bez względu na to jak uzyskane niż wzruszające i sentymentalne historyjki Turnbulla dla grzecznych dziewcząt. No ale pewnie rzecz w osobistym guście i preferencjach...
OdpowiedzUsuńRzetelne wiadomości, to nie ulega wątpliwości tyle, że przy tym hołduję starej zasadzie suaviter in modo fortier in re ale to oczywiście kwestia gustu i preferencji, jak wszystko :-).
Usuń