Wow! Jak te kobiety potrafią zirytować i unieszczęśliwić, i to nie tylko siebie ale również tych, którzy je kochają! A przecież mogło być tak pięknie ... Choć z drugiej strony, czy można mieć pretensje do młodej kobiety, która "chciała sama doświadczyć życia ... i nie pozwolono jej na to ... została za swoje pragnienie ukarana, zmiażdżona w młynie konwenansów"?
"Portret damy" jest powieścią o zderzeniu niezależności i wiary w słuszność własnego wyboru z pragnieniem dominacji i nikczemnością a wynik tego pojedynku wcale nie jest oczywisty. Mimo, że toczy się pod osłoną konwenansów, to okazuje się, że ciosy zadane sztyletem trzymanym w ręce odzianej w białą, jedwabną rękawiczkę są nie mniej bolesne niż gdyby trzymany był on w nagiej dłoni. Może nawet te pierwsze są dotkliwsze, bo spętanie konwenansami nie pozwala na danie upustu szczerości postaciom dramatu.
A przecież to wydaje się dzisiaj takie proste powiedzieć - co mnie to obchodzi! Skoro przestrzegając zasad cierpię, to przecież mogę je nagiąć, złamać, ominąć! Tyle tylko, że będzie to oznaczało w oczach innych przyznanie się do błędu. A to dla tytułowej bohaterki jest nie do przyjęcia, do tego stopnia, że nie chce do niego przyznać się przed najbliższymi sobie osobami. Inna rzecz, że nie musi tego mówić. Oni i tak to widzą, jednak ona wydaje się wychodzić z założenia, że to co nie zostało wypowiedziane na głos - nie istnieje, i to przekonanie daje jej poczucie przestrzegania zasad uczciwości i lojalności wobec męża, który "był przecież wybranym przez nią, oficjalnym jej panem: chwilami ten niewątpliwy fakt budził w niej tępe niedowierzanie. Obciążał on jednak jej wyobraźnię, nieustannie tkwił w myślach, przypominając o wszystkich tradycyjnych zobowiązaniach i świętościach małżeństwa." mimo że on sam ma te zasady za nic.
Co z tego, że była inteligentną kobietą, z silną wolą i temperamentem, szlachetną i niezależną naturą? Jej zalety nie na wiele się przydają w starciu z nikczemnością, bo "w najważniejszych momentach, kiedy wolałaby rozstrzygać wyłącznie rozumem, spłacała grzywnę za to, że zanadto wyćwiczyła w sobie zdolność do wizji bez udziału rozsądku". Odrzucając związek z człowiekiem ją kochał tylko dlatego, że ze względu na jego pozycję społeczną "takie małżeństwo nie sprzyjałoby swobodnej eksploracji życia, o jakiej zawsze marzyła i jakiej wciąż jeszcze pragnęła" padła ofiarą manipulacji (zresztą jest manipulowana zarówno w dobrej jak i złej wierze) oraz własnej naiwności i ignorancji.
"Stworzyła sobie teorię że kocha męża nie za to, co ten człowiek naprawdę ma, ale za jego niedostatki, w których dopatrzyła się chluby", "wcale jej nie przeszkadza, że on jest nikim i niczym. Uważa, że to człowiek niezwykły i wspaniały, chociaż nikt inny nie podziela tego zdania." A przecież jej najlepszy przyjaciel ostrzegał ją przed, bo widział że "samotność, nuda, ojcowska miłość, zarówno dobre, jak złe maniery miały składać się na wizerunek osobowości, którą nieustannie miał przed oczyma jako wzór impertynencji i mistyfikacji" jej przyszłego męża. "Pod powierzchnią kultury, inteligencji, dobrych manier, życzliwości, swobody i znajomości życia, krył się, niczym żmija w grządce kwiatów, krańcowy egotyzm. Udaje, że jest panem tego świata, gdy w rzeczywistości służy mu uniżenie, a swoje sukcesy mierzy stopniem uwagi, jaką zdoła na siebie ściągnąć."
Jak można być tak zaślepionym by wybrać kogoś takiego, a potem rozumiejąc swój błąd tkwić w takim małżeństwie? Z dzisiejszego punktu widzenia, zupełnie niezrozumiała jest dla nas ta wierność konwencji, której przecież nie jest bezwzględnie obowiązującym prawem. Ale może przywykliśmy patrzeć na życie w zbyt merkantylny sposób i dlatego decyzje głównej bohaterki wydają się tak irytujące? Czy to co wydaje się najbardziej oczywiste - wyjście za mąż za człowieka, który jest w niej zakochany a którego ona tylko lubi, nie byłoby równie dramatyczną pomyłką? Czy z czasem nie okazałoby się, że sympatia z jej strony jest uczuciem niewystarczającym w konfrontacji z niespełnionym oczekiwaniem miłości i wyrosłe stąd rozczarowanie nie stało się przyczyną kolejnego dramatu? To co w chwili podejmowania decyzji było "dyskusyjne" mogło się przecież spełnić w "czarnym scenariuszu" ale tego z powieści Jamesa nigdy się nie dowiemy.
Henry James zatytułował swoją książkę "Portret damy" ale w gruncie rzeczy mógłby to być "portret dam" - postacie kobiet są zdecydowanie ciekawsze od mężczyzn, jak choćby Serena Merle, która "nie zastanawia się nad tym, jaki los przeznaczony jest ludziom, ale jak mogłaby ich użyć" albo pani Touchett "niezdolna do wyrażania uczuć kobieta, nie znająca ani żalu, ani rozczarowań". Ale co się dziwić, przecież nie od dziś wiadomo, że najlepszymi znawcami kobiecej psychiki są mężczyźni.
Jak mówi jeden z bohaterów, powieść to "historia zręcznie opowiedziana, niezbyt jednak ściśle przedstawiająca prawdę", i tak też jest w przypadku "Portretu damy". To historia zręcznie opowiedziana, swoimi paradoksami kojarząca się nieco z "Portretem Doriana Graya" a opis Gardencourt przywodzić może sceny z filmu "Okruchy dnia". To jedna z pozycji kanonu literatury światowej udowadniająca, że klasyka jest ponadczasowa a romans nie musi być knotem, choć i miłośniczki "wyciskaczy łez" znalazłyby się tu coś dla siebie bo część akcji rozgrywa się we Florencji i Toskanii, które mam wrażenie, są dyżurnym miejscem akcji tego typu książek. Polecam.
Co z tego, że była inteligentną kobietą, z silną wolą i temperamentem, szlachetną i niezależną naturą? Jej zalety nie na wiele się przydają w starciu z nikczemnością, bo "w najważniejszych momentach, kiedy wolałaby rozstrzygać wyłącznie rozumem, spłacała grzywnę za to, że zanadto wyćwiczyła w sobie zdolność do wizji bez udziału rozsądku". Odrzucając związek z człowiekiem ją kochał tylko dlatego, że ze względu na jego pozycję społeczną "takie małżeństwo nie sprzyjałoby swobodnej eksploracji życia, o jakiej zawsze marzyła i jakiej wciąż jeszcze pragnęła" padła ofiarą manipulacji (zresztą jest manipulowana zarówno w dobrej jak i złej wierze) oraz własnej naiwności i ignorancji.
"Stworzyła sobie teorię że kocha męża nie za to, co ten człowiek naprawdę ma, ale za jego niedostatki, w których dopatrzyła się chluby", "wcale jej nie przeszkadza, że on jest nikim i niczym. Uważa, że to człowiek niezwykły i wspaniały, chociaż nikt inny nie podziela tego zdania." A przecież jej najlepszy przyjaciel ostrzegał ją przed, bo widział że "samotność, nuda, ojcowska miłość, zarówno dobre, jak złe maniery miały składać się na wizerunek osobowości, którą nieustannie miał przed oczyma jako wzór impertynencji i mistyfikacji" jej przyszłego męża. "Pod powierzchnią kultury, inteligencji, dobrych manier, życzliwości, swobody i znajomości życia, krył się, niczym żmija w grządce kwiatów, krańcowy egotyzm. Udaje, że jest panem tego świata, gdy w rzeczywistości służy mu uniżenie, a swoje sukcesy mierzy stopniem uwagi, jaką zdoła na siebie ściągnąć."
Jak można być tak zaślepionym by wybrać kogoś takiego, a potem rozumiejąc swój błąd tkwić w takim małżeństwie? Z dzisiejszego punktu widzenia, zupełnie niezrozumiała jest dla nas ta wierność konwencji, której przecież nie jest bezwzględnie obowiązującym prawem. Ale może przywykliśmy patrzeć na życie w zbyt merkantylny sposób i dlatego decyzje głównej bohaterki wydają się tak irytujące? Czy to co wydaje się najbardziej oczywiste - wyjście za mąż za człowieka, który jest w niej zakochany a którego ona tylko lubi, nie byłoby równie dramatyczną pomyłką? Czy z czasem nie okazałoby się, że sympatia z jej strony jest uczuciem niewystarczającym w konfrontacji z niespełnionym oczekiwaniem miłości i wyrosłe stąd rozczarowanie nie stało się przyczyną kolejnego dramatu? To co w chwili podejmowania decyzji było "dyskusyjne" mogło się przecież spełnić w "czarnym scenariuszu" ale tego z powieści Jamesa nigdy się nie dowiemy.
Henry James zatytułował swoją książkę "Portret damy" ale w gruncie rzeczy mógłby to być "portret dam" - postacie kobiet są zdecydowanie ciekawsze od mężczyzn, jak choćby Serena Merle, która "nie zastanawia się nad tym, jaki los przeznaczony jest ludziom, ale jak mogłaby ich użyć" albo pani Touchett "niezdolna do wyrażania uczuć kobieta, nie znająca ani żalu, ani rozczarowań". Ale co się dziwić, przecież nie od dziś wiadomo, że najlepszymi znawcami kobiecej psychiki są mężczyźni.
Jak mówi jeden z bohaterów, powieść to "historia zręcznie opowiedziana, niezbyt jednak ściśle przedstawiająca prawdę", i tak też jest w przypadku "Portretu damy". To historia zręcznie opowiedziana, swoimi paradoksami kojarząca się nieco z "Portretem Doriana Graya" a opis Gardencourt przywodzić może sceny z filmu "Okruchy dnia". To jedna z pozycji kanonu literatury światowej udowadniająca, że klasyka jest ponadczasowa a romans nie musi być knotem, choć i miłośniczki "wyciskaczy łez" znalazłyby się tu coś dla siebie bo część akcji rozgrywa się we Florencji i Toskanii, które mam wrażenie, są dyżurnym miejscem akcji tego typu książek. Polecam.
Od jakiegoś czasu próbuję zabrać się za coś Henrego Jamesa. Na pierwszy ogień rzuciłam Dom na Placu Washingtona, powieść gorąco polecaną przez Lirael. Ale chyba nie dostrzegłam jej zalet, może czytałam w złym czasie. Korci mnie natomiast książka, która została zekranizowana pod tytułem Miłość i śmierć w Wenecji. Film mnie zauroczył, dlatego ciekawa jestem jak odebrałabym książkę. Generalnie od książek HJ odstręczała mnie zawsze ich objętość. Porównanie z Portretem Doriana Greya to dla mnie argument przemawiający za lekturą.
OdpowiedzUsuń"Portret damy" cienki rzeczywiście nie jest, ale jest dobrze napisany, tak że jeśli tylko złapiesz rytm, to pójdzie szybko. Oba "Portrety" łączą paradoksy ale o ile w przypadku Wilde'a ma się wrażenie, że książka została napisana tylko po to by nimi mógł się popisać, to w przypadku James'a są solą, która dodaje książce smaku.
UsuńMnie "Dom na Placu Waszyngtona" bardzo się podobał, poległam natomiast przy "O czym wiedziała Maisie" - książka niesamowicie mnie nudziła, próbowałam ją dokończyć, ale mi się nie udało. Widocznie powieści o kobietach udawały się Jamesowi lepiej niż te o dzieciach :)
UsuńCiekawą, choć nietypową książką w dorobku Jamesa jest "W kleszczach lęku". To opowieść o duchach. Napisana została w tak ciekawy sposób, że nie wiadomo, czy duchy były tylko urojeniem bohaterki, czy może pojawiały się naprawdę :)
Tak więc "Dom na Placu Waszyngtona" i "W kleszczach leku" z czystym sumieniem polecam, natomiast "O czym wiedziała Maisie" odradzam. Za "Portret damy" może się kiedyś zabiorę, ale na pewno nie latem :)
Dzięki za ostrzeżenie u mnie jeszcze w planach w dającej się wyobrazić przyszłości są tylko "Ambasadorowie" a potem się zobaczy :-).
UsuńCo się dzieje. Gdzie się podziali komentujący?
OdpowiedzUsuńJa sobie nabyłam też " Dom na placu..... Myślałam o "Portrecie damy", ale nawet tego filmu nie widziałam.
I dzisiaj tak "głupio" wychodzą kobiety za mąż, bo im się coś wydaje, a później się okazuje, że to nie to i klops. Co by nie powiedzieć, mimo iż już jesteśmy coraz bardzie "nowoczesnym" narodem żadna decyzja w takiej sytuacji nie jest dobra. Ani trwać, ani odejść. Tak czy siak i tak się będzie psychicznie poobijanym. Tyle, że spojrzenie z boku już nie jest tak nietolerancyjne.
Nie wiem jak inni , ja tej książki nie czytałam, choć słyszałam o niej raczej dobre pinie. Może się wystraszyli ;-)
UsuńAnno, komentujący są tam gdzie zawsze - przed komputerami :-) i co mają komentować jeśli książki nie czytali :-). Klasyka, jak wiadomo nie od dziś jest w odwrocie - bo i często grube, a i zwykle jeszcze wymaga trochę wysiłku od czytelnika a komu by się chciało wysilać w taka piękną pogodę :-)
UsuńNa dodatek po jak by nie było iluś tam godzinach pracy , która przy tej temperaturze i tak jest katorgą samą w sobie. Dobijać się taką cegłą . No wybacz ;-)
UsuńAno właśnie :-)
UsuńZupełnie nie na temat ale się muszę pochwalić zdobyłam Perechodnika "Spowiedz" i to nowe wydanie powiedzmy "pierwsze".
UsuńNie będę Ci życzył miłej lektury bo to w tym przypadku byłoby nie na miejscu ale mam nadzieję, że podzielisz się refleksjami. Gdy czytałem ją pierwszy raz byłem w ciężkim szoku ale to jeszcze było w czasach zamiatania pod dywan niewygodnej o nas, Polakach prawdy.
UsuńPrzepraszam za bałagan w komentarzach ale zdecydowanie zbyt daleko w nich odeszłam od tematu.
UsuńSpoko, spoko :-)
UsuńPierwsza książka Jamesa którą przeczytałam, a właściwie pochłonęłam. A wszystko właśnie przez te "niestandardowe" decyzje głównej bohaterki. Czytając byłam bardzo, bardzo, bardzo młoda, więc moje sądy były kategoryczne, wydawało mi się że ani chwili nie pozostałabym w takim małżeństwie. Dzisiaj zgadzam się z autorką "Mojego zaczytania" - Isabel tak czy siak miała przekichane:)
OdpowiedzUsuńAle książka świetna. I film zresztą też, podobał mi się, chociaż słyszałam zarzuty "znafcóf", że zbyt szkolny.
To było zupełnie tak jak ze mną. Książkę czytałem-pochłonąłem w liceum i jak to bywa w tym wieku, na wszystko znałem odpowiedź i wiedziałem co Isabel powinna była zrobić :-). Film mi się podobał, chociaż książka bardziej, drażniły mnie w nim, pojawiające się drzeworytnicze ilustracje, które były chyba związane z upływem czasu.
UsuńKsiazke te, zreszta swietna, czytalam w mlodosci, i podobnie jak czytam w poprzednich wypowiedziach - mialam odpowiedz na wszystko (w przeciwienstwie do teraz :-).
OdpowiedzUsuńTutaj chcialam jeszcze zaznaczyc, ze bardzo nie lubie wykorzystania filmow na okladkach ksiazek - i nie wazne, czy film byl udana ekranizacja, czy tez nie - takie okladki mnie odrzucaja. Zwykle staram sie kupowac ksiazki z "oryginalnymi" okladkami. Jedyny wyjatek to .... piekna Audrey ze "Sniadania u Tiffany'ego" :-).
Pozdrawiam, D.
Młodzieńcza bezkompromisowość - urocza rzecz :-) ale z wiekiem i doświadczeniem z reguły (bo nie zawsze) przychodzi namysł i wiedza o życiu. I to widać też w "Portrecie damy" choć nie jest to kwestia zasadnicza.
UsuńRównież mam awersję do "zdjęciowych" okładek ale u mnie z kolei takim wyjątkiem jest Nicole Kidman właśnie z "Portretu damy" :-).
Też nie przepadam za tego typu okładkami, ale lubię Kidman więc i ta okładka mnie pociąga. Aktorka ma urok, któremu dodają szyku XIX wieczne stroje.
UsuńMam nadzieje, że znajdę film w sieci.
W sieci znalazłem kilka jej zdjęć z filmu, wpasowuje się na nich idealnie w taką Isabel jaką opisał James w powieści. Jakoś przewrotnie kojarzy mi się z "Wiekiem niewinności" choć tam akurat to mężczyzna się miotał w swoich uczuciach.
UsuńWłasnie jestem po obejrzeniu filmu. Zrobiłam coś czemu jestem przeciwna, ale książki na razie nie zdobędę, a film znalazłam w sieci.
UsuńJednak będę książki szukać. Film jest jak zwykle świetnym i pięknym obrazem, i oczywiście obsada jest znakomita. Kidman gra rewelacyjnie.
Jest jednak, jak porównam z tym co piszesz, jednak bardziej powierzchowny, nie oddający głębi psychologicznej książki. Ale to film i ma bardziej oddziaływać na widza obrazem niż może słowem. I to znakomicie czyni.
Wart oglądnięcia.
Film też mi się podobał, irytowały mnie tylko co jakiś czas pojawiające się drzeworytnicze ilustracje, wydawały mi się bardzo sztuczne i niepasujące do całości.
UsuńMusze przyznać, że ja na to nie zwróciłam uwagi. Mnie zawsze bardziej interesuje to co się dzieje między bohaterami a po za tym obierałam porzeczkę więc mogłam prrzegapić.
UsuńTo nic nie straciłaś. To były czarne czy czerwone porzeczki? :-)
UsuńNajpierw czerwone a później czarne. Obrodziły w tym roku pięknie.
UsuńDlatego nie mają ceny i plantatorzy płaczą.
Ale ja mam tylko dla siebie ewentualnie dla rodziny i będę przetwarzać.
A już myślałem, że to na galaretkę albo placek :-)
UsuńRaczej dżem i przecie zamiast soku oraz mrożenie właśnie na placek.
UsuńMrożonki to jednak nie do końca to :-)
UsuńPamiętam jak czytałam. Jednocześnie się mordowałam (ale to pewnie przez niepolską wersję językową) i byłam zachwycona. Może to nie jest w najlepszym tonie blogowym, ale jakbyś chciał rzucić okiem, wklejam swoją recenzję.
OdpowiedzUsuńhttp://filetyzizydora.blogspot.com/2010/10/portret-damy-henry-james.html
Zajrzałem; zgadzam się z Tobą i jednocześnie nie zgadzam :-), jestem za jeśli chodzi o podział na trzy części i różnice pomiędzy mieszkańcami Starego i Nowego Świata, choć ci drudzy okazują się w sumie bardziej spętani konwenansami niż konserwatywni "z definicji" Brytyjczycy. Nie zgadzam się jeśli chodzi o romans - nie jest to oczywiście ckliwa historia miłosna ale uczucia odgrywają tu tak dużą rolę, że książka, moim zdaniem, łapie się w to określenie.
UsuńCzyli pewnie to kwestia definicji - ile ma być tego romansu w romansie:)
UsuńUściślenia wymagałoby również, czy zranione uczucia oraz relacje w małżeństwie to też ciągle jest romans :-)
UsuńCzytałam tą książkę i muszę przyznać, że jest to kawał naprawdę dobrej literatury. Mimo, że mogłoby się wydawać, iż akcja mogłaby być opisana na 100 stronach, a nie przeszło 600, to i tak dość szybko tą powieść przeczytałam. Ale na pewno nie jest to propozycja dla wszystkich, wyłącznie dla miłośników klasyki i to takiej trudnej, wymagającej skupienia. Niezbędna jest przy czytaniu cierpliwość i mocna dawka wytrwałości, bo bez tego ani rusz! :-D
OdpowiedzUsuńMoże by się akcja zmieściła na 100 stronach, podobnie jak i "Ulisses" czy "W poszukiwaniu straconego czasu" tylko, że nie byłby to już ten "Portret damy" czy ten "Ulisses" tylko kolejna powieść "dla kucharek", o której nikt by już nie pamiętał w rok czy dwa od jej wydania.
UsuńA co do cierpliwości i wytrwałości - to skoro są panie, które są w stanie przeczytać prawie 2000 stron trylogii o twarzach Greya to czy w porównaniu z tym jest te marne 600 stron :-)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNawet bez prób potwierdzenia/obalenia Twojej teorii warto przeczytać "Portret damy" :-) Gwarancja dobrze spędzonego czasu.
UsuńCzytam ją właśnie. Czytam i czytam... I robię przerwy. Nie mam kiedy, momentami nie mam ochoty, ale idzie mi dość gładko. Ech, czasu brak. Pięknie wykreowane postacie kobiece, z tym się zgodzę. Resztę ocenię po lekturze :-)
OdpowiedzUsuńJa tak czytam właśnie "Bostończyków", niestety powieści Jamesa to nie literatura wagonowa i wskazany jest przy ich lekturze święty spokój, o który trudno, ale za to jaka przyjemność :-)
Usuń