wtorek, 21 kwietnia 2015

Andy Warhol. Życie i śmierć, Victor Bockris

Sztuka Andy Warhola to nie moja bajka. Zdecydowanie. Zresztą nie tylko nie moja. Nawet u szczytu powodzenia przez niektórych krytyków uznawany był za "płytkiego malarza, którego poczucie rzeczywistości ukształtował (...) kineskop telewizora" i którego twórczość to "ziejący pustką szwindel". Z tej między innymi przyczyny książka Victora Bockrisa odbyła u mnie na półce kilkuletnią kwarantannę. Ale wreszcie przyszedł jej czas, bo twórczości Warhola ignorować się nie da - i jeśli czegoś żałuję, to tylko tego, że wcześniej po nią nie sięgnąłem. To świetnie napisana książka, którą czyta się jak skandalizującą powieść obyczajową i która podobnie jak biografia Arbus uzmysławia, niezależnie od oceny jej bohatera i jego sztuki, że w gruncie rzeczy w świecie sztuki współczesnej (zresztą nie tylko) jesteśmy "piątą ligą Europy" i co najmniej "50 lat za Murzynami".

Ze zgrozą odkryłem, że z szeregu artystów, którzy w latach 60-tych kształtowali obraz nowoczesnego malarstwa w Ameryce: "Johnsa, Rauschenberga, Oldenburga, Wesselmanna, Lichtensteina, Rosenquista, Segala, Indiany, Stelli, Reda Groomsa, Jima Dine'a, Lucasa Samarasa, Roberta Whitmana i innych" tylko jedno nazwisko coś mi mówiło. Książka Bockrisa w dużym stopniu pozwala nadrobić tego rodzaju niedostatek, choć na szczęście nie stanowi ona wykładu z historii sztuki bo pisząc o "ciemnej stronie sztuki reklamowej - wykorzystywaniu obrazów przedstawiających ukrytą agresję i lęk przed samotnością, dążenie do sukcesu i seks, która miała się stać atutem najsłynniejszych obrazów popartowskich Warhola, pełnych blichtru i przepychu" udało mu się wyważyć proporcje pomiędzy dziełem a jego twórcą, poświęcając znacznie więcej czasu temu drugiemu choć nie pomijając pierwszego.


Biografia "Andy Warhol. Życie i śmierć" napisana została przez człowieka, który należał do słynnej Fabryki Warhola, znał go osobiście i doświadczył na sobie zmienności i przedmiotowego potraktowania przez swego mistrza, który "potrafił być bardzo czuły, bardzo dobry, bardzo hojny, a jednak zrywał znajomość, gdy nie służyła jego karierze" choć i tak Bockris miał szczęście, że ustrzegł się losu tych, którym chwilowy sukces u boku Warhola zawrócił w głowie do tego stopnia, że zatracili umiejętność trzeźwej oceny rzeczywistości. Tajemnicą poliszynela było przecież, że "wybierał osoby przeważnie bardzo młode, piękne, niezrównoważone psychicznie, które w zamian za aprobatę, wsparcie i zaufanie z wielką szczerością ukazywały siebie. W rezultacie wiele z nich uzależniało się psychicznie od Andy'ego, a kiedy upływał okres ich przydatności - bywało zwykle od trzech do sześciu miesięcy - i jego uwagę zajmował już ktoś inny, opuszczona gwiazda odnajdywała się w roli narkomana, który nagle traci dostawcę." A kwintesencją jego stosunku do ludzi z nim związanych była reakcja na wiadomość o samobójstwie jednego z odepchniętych przez współpracowników - "Dlaczego mi nie powiedział, że to zrobi? Dlaczego nie powiedział? Można było tam pojechać i to sfilmować". To wampiryczne podejście do ludzi zresztą zemściło się w końcu na Warholu, który padł ofiarą zamachu z ręki "przegiętej" jakby to powiedział Bockris bojowniczki o prawa kobiet, i do końca życia zmagała się z jego konsekwencjami.

A przecież chyba nie powinno się być tym wszystkim zaskoczonym. To, że "Andy Warhol nie tworzył w pracowni; produkował sztukę metodą taśmową w warsztacie pełnym ludzi, który nazwał Fabryką" wydaje się znamienne. Wszakże sama nazwa "Fabryka" nie ma żadnych romantycznych konotacji a wręcz przeciwnie, kojarzy się z wyzyskiem i merkantylnym nastawieniem. Wszyscy wiedzieli na czym to polega, także i ci, którzy padli ofiarą Warhola a przede wszystkim własnej naiwności i złudzeń, i jeśli już, to przede wszystkim powinni przeprowadzić rachunek własnego sumienia bo przecież wiedzieli z kim się wiązali a samooszukiwanie nie jest przecież usprawiedliwieniem. To prawda, że z książki Bockrisa wyłania się obraz Warhola jako człowieka żądnego sławy, pieniędzy i władzy ale przecież "świat, w którym poruszał się Andy, nie należał do przyjemnych. Większość ludzi, z którymi się spotykał, pozabijałyby się nawzajem dla pieniędzy, splendoru, sławy, gdyby to nie było sprzeczne z prawem. Byli złośliwi, pełni pogardy, nadęci. Najlepiej wiodło się najbardziej znienawidzonym, a największy poklask zdobywali najsprytniejsi szydercy." Warhol był po prostu w swej kategorii najlepszy.  

Nie da się ukryć, że Bockris jest krytyczny wobec środowiska Warhola, wiele jego uwag, jak choćby te o "przegiętych ciotach" w ustach kogoś innego zapewne potraktowane byłoby jako homofobiczne. A czego jak czego, to homoseksualizmu bohatera swojej książki i jego otoczenia Bockris nie ukrywał, pisząc o Fabryce jako o świecie mężczyzn homoseksualistów i otwarcie przyznając, że to "przychylne przyjęcie wśród gejowskich odbiorców przyczyniło się głównej mierze do sukcesu" Warhola. Nie ma to jednak charakteru oskarżenia, czy deprecjacji niezależnie, od tego jak bardzo bulwersujące ekscesy z życia Warhola i jego otoczenia opisuje Bockris. Powiedziałbym raczej, że oddaje on sprawiedliwość swojemu ex-mentorowi nie zamiatając brudów pod dywan i dostrzegając w nim postać mimo wszystko rozdartą co widoczne było w jego sztuce "z jednej strony przyjmował on, za świętym Franciszkiem z Asyżu, że pośród "setek kwiatów, setek ludzi, setek zwierząt, nie ma dwóch takich samych, każdy jest niepowtarzalny". Z drugiej strony powtórzenie było dla niego zmorą istnienia: Andy doszedł do wniosku, że człowiek się nie zmienia i że dręczące go problemy będą nawracały przez całe życie."

Świetna książka. Polecam. 

18 komentarzy:

  1. Nie trzeba przepadać za tego rodzaju sztuką, ale sama postać Andy Warhola i jego Fabryka może być intrygująca. Została przecież legenda, a warto ją porównać z prawdziwą historią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto, warto - akurat wczoraj, któryś z portali zamieścił informacje na temat Edie Sedgwick, która przez jakiś czas była związana z Warholem.Ilość bzdur jakie się pojawiły w komentarzach przekraczała zdecydowanie nawet internetowe normy.

      Usuń
  2. Postać Andy'ego Warhola intryguje mnie od dawna. W sumie trudno mi stwierdzić dlaczego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro Ty nie wiesz, to ja tym bardziej nie wiem dlaczego cię intryguje...

      Usuń
  3. Postać znana mi zapewne, jak większości bardzo słabo, prezentowany przez niego rodzaj sztuki traktuję raczej, jako ciekawostkę niż coś co zachwyca, ale książka z twojego opisu godna uwagi. Charakter "bohatera" coś mi przypomina (a raczej kogoś, a nawet wielu ... :) niestety

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o sztukę Warhola mam podobnie jak Ty ale chyba niekoniecznie to pogląd dominujący bo mam wrażenie, że jego puszka zupy Campbell czy portret Marylin Monroe jest o wiele bardziej rozpoznawalny niż np. portrety Saskii Rembrandta.

      Usuń
  4. Nie mam co do tego wątpliwości... To trochę tak, jak z wieżą Eiffela w Paryżu, każdy turysta będzie chciał ją obejrzeć, wjechać na jej szczyt, ale już po co iść do Orsay`a, wszak u nas jest on w każdej Galerii Handlowej :( a czy Prado nie jest rodzajem Toyoty :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo też niezależnie od tego czy się to nam podoba czy nie to wieża Eiffela jest symbolem Paryża, tak jak zupa Campbella jest symbolem pop artu. Cóż, vox populi, vox Dei!

      Usuń
    2. :) Ano właśnie, jej symbolem i nie zaprzeczę, iż na sam jej widok i mnie się buzia uśmiecha, bo działa na zasadzie skojarzenia -wieża -Paryż.

      Usuń
    3. A i na wjechać na szczyt nie zaszkodzi bo widok jest rzeczywiście imponujący :-)

      Usuń
  5. Mnie się Warhol kojarzy jako twórca chyba plakatów filmowych i oczywiście z portretem Marylin. I oczywiście jako jeden ze skandalistów XX wieku.
    W sumie nie jest mi całkowicie nieznaną postacią, ale niewiele bym o nim mogła powiedzieć.
    Odnoszę wrażenie, że jeżeli chodzi o osobowości to Warhol miałby coś wspólnego z Capote....w tym wykorzystywaniu ludzi. Ale nie jestem pewna czy dobrze pamiętam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W książce nacisk jest położony na jego twórczość malarską i filmową. Obaj panowie, Capote i Warhol znali się, inicjatywa przy tym należała do Warhola, Cepote'mu niezbyt na tej znajomości zależało.

      Usuń
    2. Chętnie bym przeczytała książkę, bo to nie tylko Warhol, ale cała jego epoka tam pewno jest jakby trochę "sfotografowana".
      Kuknę za nią w bibliotece....zauważyłam już, że półki z biografiami są dobrze zaopatrzone...

      Usuń
    3. Zgadza się, co prawda Bokris trzyma się tematu ale i tak zahacza o innych znanych np. Boba Dylana, który konkurował z Warholem walcząc o względy Edie Sedgewick.

      Usuń
    4. A biografię Dylana mam.

      Usuń
    5. Z książki Bokrisa wynika, że nie była to jakoś specjalnie fascynująca postać.

      Usuń
    6. Dla mnie był interesujący jako piosenkarz, podobnie jak Baez czy Donovan chociaż ten ostatni to już troszkę inny nurt muzyczny, ale mi się właśnie przypomniał.

      Usuń
    7. W biografii Warhola obu panów dzielą przede wszystkim narkotyki, w których gustowali. Warholowi było bliżej do Lou Reeda, z którym przez jakiś czas był w bliskich relacjach.

      Usuń