Długi majowy weekend to była dobra okazja do nadrobienia zaległości. Zamiary były ambitne, jak zwykle ale rzeczywistość zaskrzeczała, także jak zwykle, przegląd domowej biblioteki sprawił, że sterta książek do powtórki, nie mówiąc już o tych do poznania, znowu urosła. Próba jej zmniejszenia przypomina trud Syzyfa ale co zrobić, jak powiada jeden ze znajomych sędziów "całej wódki na świecie się nie wypije - ale próbować trzeba". Ja spróbowałem odświeżyć sobie Bertolda Brechta. Miała być "Opera za trzy grosze" i "Powieść za trzy grosze" a skończyło się na "Matce Courage", która od licealnych czasów kołatała mi się gdzieś w zakamarkach pamięci. A zapamiętałem ją jako dramat o dosyć niesprecyzowanym morale.
Niby wiadomo, o co tu chodzi; markietanka czasu wojny trzydziestoletniej, mimo że traci swoje dzieci, nadal usiłuje wyżyć z wojny. Jej postawa; stoicyzm i upór chyba najlepiej wyrażone są w piosence, która klamrowo spina dramat:
"Człowieku, wstań! Już wiosna znów.
Topnieje śnieg. Kto padł, to padł.
A kto swój łeb mógł unieść zdrów,
Ten znowu się wybiera w świat".
Gdzieś wyczytałem, że tragedia Brechta jest wariantem mitu o Niobe. No nie wiem. Chociaż Anna Fierling kocha swoje dzieci, to przecież nie jest z nich specjalnie dumna, a ich śmierć niczego w niej samej nie zmienia. Zaryzykowałbym raczej twierdzenie, że "Matka Courage i jej dzieci" są obrazem wojny widzianym oczyma jej trzecio- i czwartorzędnych zwykle aktorów. Nie ma tu bohaterskich żołnierzy, braterstwa broni, ciężaru odpowiedzialności spoczywającego na barkach dowódców, patriotyzmu, walki w imię wyższych celów etc., etc., etc.
To nawet nie wojskowe tabory, nie ci, o których mówi się pogardliwie, ciury, ale najniższy szczebel drabiny wojny, spojrzenie na wojnę oczami kogoś, kogo zwykle się nie zauważa, w oficjalnych dokumentach wstydliwie przemilcza jako coś zupełnie nieznaczącego. A tu okazuje się, że to też ludzie, że żyjąc z wojny, są jednocześnie jej ofiarami, a to co można traktować jako przejaw bezduszności to mechanizm obronny, który ma zapewnić przeżycie. Bohaterami "Matki Courage" są zwykli ludzie, których jedynym marzeniem jest wieść spokojne życia a na których wojna wywiera swoje złowrogie piętno, tak jak Eilifie, ale też zachowujący, mimo doznanych krzywd, tak jak Katarzyna, wrażliwość i pragnienie miłości.
Dla postaci Brechta wojna pozbawiona jest patosu i sceptycznie podchodzą one do jej jakoby wyższych celów - "Z jednej strony jest to wojna, w której pali się, morduje i plądruje wszystko, trochę pogwałcić też czasem nie zawadzi; a różni się od wszystkich innych wojen tym, że jest wojną o wiarę, to jasne. Ale i ona też suszy gardło, to musicie przyznać". "Gdy się tak słucha, co możni tego świata gadają, wydawałoby się, że prowadzą wojnę jeno z bojaźni bożej i tylko w obronie tego co piękne i szlachetne. Ale jak im się lepiej przyjrzeć, widać, że nie są tacy głupi, że wojują dla zysku. Gdyby było inaczej, to by tacy mali ludzie jak ja nie chcieli mieć z tym nic wspólnego". Oni tylko chcą przeżyć i żyć, nie czują się jakoś uszlachetnieni w walce o wiarę. To wszystko to tylko ideologia, teoria, pretekst dorobiony przez tych, którzy żądzą i podejmują decyzje dla niech zupełnie bez znaczenia.
Ale nie wykluczone, że zbyt optymistycznie zapatruję się na tytułową "matkę odwagę". Może rzeczywiście należy postrzegać ją jako kogoś kto chciałby żyć z wojny, trzymając się od niej możliwie z daleka. Dla niej to jedyna w swoim rodzaju okazja do zrobienia interesu i zapewnienia sobie względnego dostatku - "Nie obrzydzicie mi wojny. Jak to mówią, wojna niszczy słabych, ale tacy giną przecież i w czasie pokoju. Jedno pewne: wojna swoich tuczy." Ale w sumie jaką ma alternatywę samotna matka z trojgiem dzieci, w dodatku z każdym z innego ojca?
Ta wojna to dla niej nadzieja. Jasne, że chętnie skorzystałaby z innej szansy na odmianę losu, taką jak choćby prowadzenie gospody, ale nie za cenę porzucenia kalekiej córki, nie zniża się też do frymarczenia własnym ciałem. Nie jest więc tak, że nic oprócz pieniędzy dla niej się nie liczy. Chce swoje życie przeżyć możliwie przyzwoicie, na ile tylko się da, w spokoju i nie wyrządzając nikomu krzywdy, nie burząc innym ich życia - "Jesteśmy porządnymi ludźmi, trzymamy się razem, nie kradniemy, nie mordujemy, nie podpalamy! I przez to właśnie, można powiedzieć, staczamy się coraz niżej, (...) a gdybyśmy byli inni - złodzieje i mordercy - to może bylibyśmy syci! Bo cnoty nie opłacają się, tylko niecnota, taki jest ten świat, a mógłby takim nie być!".
Nie wiem, czy ten pesymistyczny obraz świata, w którym człowiek pozbawiony jest ideałów a cały jego wysiłek sprowadza się do troski o przetrwanie, wygrywa u Brechta. Z jednej strony tak - Anna Fierling traci przecież ostatnie ze swoich dzieci, z drugiej jednak strony, przecież matka Courage trwa, wydaje się niezniszczalna ze swoim wozem, nieważne komu i co ale ważne by sprzedawać i zarabiać - "czasem już widzę siebie, jak jadę przez piekło z moją budą i sprzedaję smołę, albo przez niebo i wydaję posiłki zbłąkanym duszom" ale czy znowu to aż taka optymistyczna wizja?
"Człowieku, wstań! Już wiosna znów.
Topnieje śnieg. Kto padł, to padł.
A kto swój łeb mógł unieść zdrów,
Ten znowu się wybiera w świat".
Gdzieś wyczytałem, że tragedia Brechta jest wariantem mitu o Niobe. No nie wiem. Chociaż Anna Fierling kocha swoje dzieci, to przecież nie jest z nich specjalnie dumna, a ich śmierć niczego w niej samej nie zmienia. Zaryzykowałbym raczej twierdzenie, że "Matka Courage i jej dzieci" są obrazem wojny widzianym oczyma jej trzecio- i czwartorzędnych zwykle aktorów. Nie ma tu bohaterskich żołnierzy, braterstwa broni, ciężaru odpowiedzialności spoczywającego na barkach dowódców, patriotyzmu, walki w imię wyższych celów etc., etc., etc.
To nawet nie wojskowe tabory, nie ci, o których mówi się pogardliwie, ciury, ale najniższy szczebel drabiny wojny, spojrzenie na wojnę oczami kogoś, kogo zwykle się nie zauważa, w oficjalnych dokumentach wstydliwie przemilcza jako coś zupełnie nieznaczącego. A tu okazuje się, że to też ludzie, że żyjąc z wojny, są jednocześnie jej ofiarami, a to co można traktować jako przejaw bezduszności to mechanizm obronny, który ma zapewnić przeżycie. Bohaterami "Matki Courage" są zwykli ludzie, których jedynym marzeniem jest wieść spokojne życia a na których wojna wywiera swoje złowrogie piętno, tak jak Eilifie, ale też zachowujący, mimo doznanych krzywd, tak jak Katarzyna, wrażliwość i pragnienie miłości.
Dla postaci Brechta wojna pozbawiona jest patosu i sceptycznie podchodzą one do jej jakoby wyższych celów - "Z jednej strony jest to wojna, w której pali się, morduje i plądruje wszystko, trochę pogwałcić też czasem nie zawadzi; a różni się od wszystkich innych wojen tym, że jest wojną o wiarę, to jasne. Ale i ona też suszy gardło, to musicie przyznać". "Gdy się tak słucha, co możni tego świata gadają, wydawałoby się, że prowadzą wojnę jeno z bojaźni bożej i tylko w obronie tego co piękne i szlachetne. Ale jak im się lepiej przyjrzeć, widać, że nie są tacy głupi, że wojują dla zysku. Gdyby było inaczej, to by tacy mali ludzie jak ja nie chcieli mieć z tym nic wspólnego". Oni tylko chcą przeżyć i żyć, nie czują się jakoś uszlachetnieni w walce o wiarę. To wszystko to tylko ideologia, teoria, pretekst dorobiony przez tych, którzy żądzą i podejmują decyzje dla niech zupełnie bez znaczenia.
Ale nie wykluczone, że zbyt optymistycznie zapatruję się na tytułową "matkę odwagę". Może rzeczywiście należy postrzegać ją jako kogoś kto chciałby żyć z wojny, trzymając się od niej możliwie z daleka. Dla niej to jedyna w swoim rodzaju okazja do zrobienia interesu i zapewnienia sobie względnego dostatku - "Nie obrzydzicie mi wojny. Jak to mówią, wojna niszczy słabych, ale tacy giną przecież i w czasie pokoju. Jedno pewne: wojna swoich tuczy." Ale w sumie jaką ma alternatywę samotna matka z trojgiem dzieci, w dodatku z każdym z innego ojca?
Ta wojna to dla niej nadzieja. Jasne, że chętnie skorzystałaby z innej szansy na odmianę losu, taką jak choćby prowadzenie gospody, ale nie za cenę porzucenia kalekiej córki, nie zniża się też do frymarczenia własnym ciałem. Nie jest więc tak, że nic oprócz pieniędzy dla niej się nie liczy. Chce swoje życie przeżyć możliwie przyzwoicie, na ile tylko się da, w spokoju i nie wyrządzając nikomu krzywdy, nie burząc innym ich życia - "Jesteśmy porządnymi ludźmi, trzymamy się razem, nie kradniemy, nie mordujemy, nie podpalamy! I przez to właśnie, można powiedzieć, staczamy się coraz niżej, (...) a gdybyśmy byli inni - złodzieje i mordercy - to może bylibyśmy syci! Bo cnoty nie opłacają się, tylko niecnota, taki jest ten świat, a mógłby takim nie być!".
Nie wiem, czy ten pesymistyczny obraz świata, w którym człowiek pozbawiony jest ideałów a cały jego wysiłek sprowadza się do troski o przetrwanie, wygrywa u Brechta. Z jednej strony tak - Anna Fierling traci przecież ostatnie ze swoich dzieci, z drugiej jednak strony, przecież matka Courage trwa, wydaje się niezniszczalna ze swoim wozem, nieważne komu i co ale ważne by sprzedawać i zarabiać - "czasem już widzę siebie, jak jadę przez piekło z moją budą i sprzedaję smołę, albo przez niebo i wydaję posiłki zbłąkanym duszom" ale czy znowu to aż taka optymistyczna wizja?
U mnie podobnie kołacze się w pamięci "jako dramat o dosyć niesprecyzowanym morale".
OdpowiedzUsuńChyba z powodu przewagi obrazu nad słowem, bo i do teatru nas w liceum zagnali i sama z rozpędu oglądałam realizację w Teatrze Telewizji.
"Za moich czasów" Brecht święcił triumfy, protest songi, te sprawy. NRD zniknęło to i Brechcie zrobiło się cicho. Dzisiaj jest passe, może coś tam kojarzą tylko jacyś lewaccy hipsterzy :-). Mam wrażenie, że jak to bywa w takich przypadkach takich w tu, wraz z kąpielą wylano również i dziecko.
UsuńTeż tak sądzę, bo jednak Brecht i inni byli wykorzystywani przede wszystkim propagandowo.W innym kontekście nie mówiło się o nim.
UsuńJa odczuwałam w końcu "nadmiar Brechta" w szkole - szczególnie, że jedynym językiem obcym obok rosyjskiego był niemiecki, a więc propaganda DDR na całego.
U mnie akurat z literaturą niemiecką (z tych "właściwych" Niemiec) był spokój - poza "Siódmy krzyż" i "Nagich wśród wilków" raczej nikt nie wychodził. Za to zwłaszcza w podstawówce rosyjskie badziewie było w natarciu - "Timur", "Kordzik", "Samotny biały żagiel", "Młoda gwardia", "Jak hartowała się stal", "Opowieść o prawdziwym człowieku" itp. itd. Lepiej nie myśleć, ile czasu zmarnowało się wówczas na te bzdury. Eh...
UsuńRosyjskie to całkiem inna bajka - tyle tego było. W podstawówce Timur oczywiście na pierwszym miejscu. Ja nawet Makarenkę zaliczyłam - sama się sobie dziwię, że udało mi się przeczytać cały "Poemat pedagogiczny". Chociaż to już było później i bez przymusu.
UsuńTo jest już nas dwoje :-). Makarenkę czytałem jeszcze w podstawówce, nawet chodził mi po głowie powrót do niego ale kiedy pomyślałem co to za kolubryna i ile czasu bym na nią zmarnował - zwątpiłem.
UsuńJeśli kiedyś odkopię z pawlacza to tomiszcze, może nawet przeczytam stosując wersję skróconą (z opuszczaniem szczególnie nudnych propagandowych fragmentów). Ale to takie gdybanie na przyszłość. Na razie mam zbyt wiele do przeczytania "pierwszy raz" i tak się nie wyrabiam :)
UsuńUważaj żeby Ci na nogę nie spadło bo mógłby być kłopot :-) U mnie nawet "pierwsze razy" to jakaś prehistoria ale zważywszy na to, że nowości jakoś mnie na kolana nie rzucają, wolę trzymać się "ramotek" niż się katować dzisiejszymi bestsellerami.
UsuńCzytałam dawno temu w nocnym pociągu z G-wic do Warszawy.
OdpowiedzUsuńTo sobie wybrałaś lekturę do pociągu; romans, kryminał - rozumiem, ale Brecht?! :-)
UsuńNie strasz tym romansem ;))) Jakoś nie trawię literatury lekkiej łatwej i przyjemnej. Chociaż jeśli kryminał, to wybrałabym starą dobrą, Agathę ;)
UsuńBez przesady, dobry romans nie jest zły :-) - "Duma i uprzedzenie", "Przeminęło z wiatrem", "Anna Karenina" etc., etc., etc.
UsuńDoszłam do wniosku, że z "Matka Courage" to taki dramat o którym wszyscy słyszeli, a mało kto czytał. Sama należę do tej grupy, która zna tytuł, mniej więcej wie o co chodzi, ale nie miała okazji poznać tego dzieła Brechta.
OdpowiedzUsuńNie byłbym taki pewien, że o "Matce Courage" wszyscy słyszeli, chyba że jest jeszcze lekturą. Dzisiaj innego rodzaju książki wyznaczają czytelnicze trendy.
UsuńNo tak, miałam na myśli wszystkich miłośników książek...
UsuńNie żebym chciał prowadzić z Tobą spory semantyczne ale jeśli ktoś jest miłośnikiem książek na przykład Katarzyny Michalak czy Małgorzaty Kalicińskiej to Brecht raczej mu się nie spodoba :-)
UsuńRzeczywiście, nie mogę z tym nie zgodzić. :)
UsuńI tak powoli, powoli jakoś się w końcu zgodziliśmy :-)
UsuńW pamięci z oglądanego przed wielu laty teatru telewizji pozostała mi tylko Anna Polony w roli Matki Courage...to była jej znakomita rola. Jeszcze do dzisiaj mam ja przed oczami.
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle Brecht kojarzy mi się najbardziej z Mackie Majcherem...
Lubiłam również słucha protest songów Brechta.
Ale to wszystko przeszłość....i to bardzo odległa....
"Jesteśmy porządnymi ludźmi, trzymamy się razem, nie kradniemy, nie mordujemy, nie podpalamy! I przez to właśnie, można powiedzieć, staczamy się coraz niżej, (...) a gdybyśmy byli inni - złodzieje i mordercy - to może bylibyśmy syci! Bo cnoty nie opłacają się, tylko niecnota, taki jest ten świat, a mógłby takim nie być!" - chyba nie odeszliśmy od tego stwierdzenia .
Zgadza się - Brecht to przede wszystkim "Opera za trzy grosze". Ja znajomość z nim zaczynałem od "Powieści za trzy grosze" bo pomyliłem ją właśnie z "Operą" :-) Niewiele z nich już pamiętam, oprócz tego tylko, że wrażenie było nie najgorsze.
Usuń