Nieopatrznie zamieściłem niezbyt pochlebną opinię na temat "Gdzie mól i rdza". Powinienem był wziąć pod uwagę polemiczny zapał Autora i wrażliwość na punkcie własnej twórczości, które beztrosko - o sancta simplicitas! - zlekceważyłem. W tej beztrosce nie byłem odosobniony, bo wykazała się nią także Koczowniczka, która ośmieliła się w komentarzu do mojego wpisu wytknąć występującą, jej zdaniem, nielogiczność, w innej powieści Pawła Pollaka. No i się zaczęło! Jakichże to zarzutów wobec mnie nie było - a to, że stosuję cenzurę (w najlepszym komunistycznym stylu), jestem do Pawła Pollaka uprzedzony, jestem wtórnym analfabetą, o mojej - opcjonalnie - hipokryzji (godnej podziwu), nieumiejętności oceny tekstów i ignorancji (niezłej) czy kłopotach (niejakich) z wyrażaniem myśli chyba nawet nie warto wspominać. Wszystko to podane ze smakiem i wielką kulturą osobistą bo Autor nie ma w zwyczaju obrażać swoich interlokutorów, on tylko stosuje wyrażenia neutralne. Na moje szczęście - bo strach pomyśleć co by to było gdyby Paweł Pollak chciał mnie naprawdę spostponować.
Nie będę przytaczał tej całej historii, zainteresowani mogą ją prześledzić. Odniosę się tylko do tych zarzutów Autora, które warte są, moim zdaniem, wyjaśnienia, a które dotyczyły książki będącej przedmiotem mojego wcześniejszego wpisu.
Paweł Pollak skarży się, że nie zamieściłem jego kolejnego postu w odpowiedzi na głos Koczowniczki. Otóż nie został on zamieszczony tylko z jednego powodu, a mianowicie zawartej w nim pod jej adresem impertynencji bo tak się składa, że mam obniżoną tolerancję na arogancję i brak dobrych manier. W meritum dyskusji pomiędzy nimi nie wnikałem, jako że książki, o której dyskutowali, nie czytałem.
Co do tego, że policjanci będący bohaterami "Gdzie mól i rdza" nie rozróżniają bełtu od strzały, już wyjaśniam - niestety, nie obejdzie się bez spoilerowania, tak że ostrzegam ewentualnych czytelników powieści przed dalszą lekturą wpisu - owszem, policjanci nie stają przed koniecznością bezpośredniej oceny "to bełt, a to strzała" ale:
Nie będę przytaczał tej całej historii, zainteresowani mogą ją prześledzić. Odniosę się tylko do tych zarzutów Autora, które warte są, moim zdaniem, wyjaśnienia, a które dotyczyły książki będącej przedmiotem mojego wcześniejszego wpisu.
Paweł Pollak skarży się, że nie zamieściłem jego kolejnego postu w odpowiedzi na głos Koczowniczki. Otóż nie został on zamieszczony tylko z jednego powodu, a mianowicie zawartej w nim pod jej adresem impertynencji bo tak się składa, że mam obniżoną tolerancję na arogancję i brak dobrych manier. W meritum dyskusji pomiędzy nimi nie wnikałem, jako że książki, o której dyskutowali, nie czytałem.
Co do tego, że policjanci będący bohaterami "Gdzie mól i rdza" nie rozróżniają bełtu od strzały, już wyjaśniam - niestety, nie obejdzie się bez spoilerowania, tak że ostrzegam ewentualnych czytelników powieści przed dalszą lekturą wpisu - owszem, policjanci nie stają przed koniecznością bezpośredniej oceny "to bełt, a to strzała" ale:
- znajdują człowieka, który według nich został zastrzelony z łuku i tę wersję przyjmuje też prowadzący śledztwo komisarz Przygodny;
- po jakimś czasie Przygodny doznaje iluminacji i orientuje się, że ofiara została zastrzelona nie z łuku a z kuszy.
Jak wiadomo, z łuku strzela się strzałami a z kuszy bełtami. Dla ścisłości, morderca też w ten sam sposób odpiera zarzut Przygodnego, na co słyszy w odpowiedzi, że wystarczy tylko strzelić z bliska i już wszystko będzie w porządku. Ale nie będzie - to nie jest tylko kwestia elastyczności strzały, to także kwestia jej długości. Bełty są krótsze i cięższe od strzał, każdy kto choć raz był na jakiejś "średniowiecznej rekonstrukcji" bez trudu dostrzeże różnicę. Nie używa się strzał z łuku do strzelania z kuszy nie tylko ze względu na elastyczność strzały ale i ze względu na ich długość. To, że bełt jest znacznie krótszy od strzały wynika z konstrukcji kuszy - z jednej strony jego długość ograniczona jest przez naciąg, z drugiej przez sposób ładowania (o czym będzie jeszcze mowa). Kusza przy ładowaniu stawiana jest na ziemi, więc strzała ze względu na swą długość po prostu by się do niej nie zmieściła. Jeśli więc to coś, co tkwiło w piersi ofiary zostało wystrzelone z kuszy (a zostało), to było bełtem, a nie strzałą, q.e.d.
Ale załóżmy, że to, że z kuszy strzela się bełtami jest tylko domniemaniem wzruszalnym. Jeśli ktoś jest odpowiednio zdeterminowany, to może po skróceniu strzelić z kuszy strzałą z łuku, tylko że "skrócenie" strzały zostawia ślad, który laboratorium kryminalistyczne bez trudu by znalazło (w powieści o niczym takim nie ma mowy). Z drugiej strony, kusza teoretycznie może mieć naciąg podobny do tego, jaki mają łuki i dzięki temu strzelać strzałami. Tyle, że wówczas jej rozmiary znacznie przewyższałyby standardowe i trudno byłoby ją nieść nie zwracając na siebie uwagi, bo pokrowiec czy torba, w której byłaby schowana musiałaby mieć bardzo duży rozmiar i rzucałby się w oczy, a morderca zdaje się, wybrał kuszę ze względu, na jej, że tak powiem, poręczność.
Pomysł z użyciem przez zabójcę kuszy ma też i inne mankamenty. Otóż dwaj policjanci zostali znalezieni w samochodzie z takimi samymi strzałami (niech będzie nawet, że to strzały z łuku), jaką znaleziono w ciele pierwszej ofiary. A skoro w tamtym przypadku morderca strzelał z kuszy, to pewnie i tym razem jej użył. Rzecz w tym, że policjantów było dwóch, gdy pierwszy został ugodzony strzałą, drugi widząc co się dzieje sięgnął po broń - nie zdążył. Morderca był szybszy. Sęk w tym, że kuszy nie da się naciągnąć tak szybko jak łuku, trzeba ją postawić na ziemi i naciąga się cięciwę oburącz (albo korbą lub specjalnym hakiem). Zajmuje to trochę czasu nawet doświadczonemu kusznikowi. Zabójca więc musiał być najszybszym kusznikiem świata albo drugi z zabitych przez niego policjantów był najwolniejszym policjantem świata, skoro widząc co się dzieje, zdążył tylko wyciągnąć broń z kabury, co doświadczonemu policjantowi powinno zająć sekundę, góra dwie. Mówiąc szczerze, cały ten epizod, przy dokładniejszym zastanowieniu się jest mało logiczny, ale jego omawianie wydłużyłoby niepomiernie długość wpisu, który i tak już stał się wystarczająco długi.
To nie wszystko. Okazuje się, że kusza, z której strzelano (strzałami z łuku wg Autora, niech będzie) do pierwszej ofiary została "wypożyczona" przez zabójcę od jego drugiej ofiary, starszego pana, będącego kolekcjonerem broni, który zginął tydzień po pierwszym morderstwie. Miał nie byle jaką kolekcję, był z niej dumny i był świadom jej wartości a przynajmniej uważał ją za wartościową. Jakim więc cudem nie zauważył braku kuszy? Przecież cała kolekcja mieściła się w trzypokojowym mieszkaniu, przy czym kusza nie stała gdzieś w kącie ale była wyeksponowana w gablocie. Czyżby kolekcjoner nie wchodził do tego pokoju przez tydzień, a może sam pożyczył ją mordercy albo może zauważył jej brak i przeszedł nad tym do porządku dziennego? Dziwna sprawa.
Tyle w sprawie strzał i bełtów, łuków i kusz. Ale to nie jedyne wątpliwości, jakie nasuwają się przy lekturze "Gdzie mól i rdza". Nie dowiemy się na przykład, skąd seryjny zabójca wziął kurarę, odpowiedź na to pytanie pozostaje tajemnicą mordercy i Autora, albo jakim cudem emerytowany profesor uniwersytetu, wykładający wcześniej literaturę polską i parający się malarstwem, nie ma pojęcia, nawet orientacyjnego, o wartości posiadanego przez siebie obrazu Władysława Czachórskiego (jak twierdzi komisarz Przygodny), zna ją za to dobrze pielęgniarz-morderca - jak się okazuje, humanista.
Strach pisać cokolwiek :-)
OdpowiedzUsuńE nie, jeśli będziesz pisała pochlebne opinie na temat książek autorów wyszukujących na blogach wzmianek o swoich książkach, to możesz spać spokojnie :-)
UsuńE tam szkoda czasu , wolę czytać to co naprawdę mi się podoba.
UsuńWidzę iż dyskusja toczy się głównie u Koczowniczki panie Kongo ;-)
Tak, ma ciężki orzech do zgryzienia.
UsuńU pana Pollaka rzeczowa dyskusja nie jest możliwa, bo wciąż się wpisują jakieś osoby, którym chodzi tylko o to, by udowodnić nędzę umysłową i moralną osób, które nie zgadzają się z gospodarzem bloga. Pollak nie kasuje napastliwych wpisów, pozwala na trollowanie. Jedyny wpis, jaki skasował, to ten, w którym ktoś ujawnił zakończenie jego książki.
UsuńJestem pod wrażeniem Twojego posta. Jest bardzo rzeczowo i rozsądnie napisany. Dużo się z niego dowiedziałam na temat strzał i bełtów :-) I rzeczywiście, jak to możliwe, że kolekcjoner nie zauważył braku swojej drogocennej kuszy? Wiemy przecież, jacy są kolekcjonerzy - bez końca oglądają swoje zbiory. W tym przypadku kolekcja znajdowała się w malutkim mieszkanku, a więc brak kuszy powinien być widoczny.
Bo Paweł Pollak w przeciwieństwie do mnie nie stosuje cenzury w najlepszym, komunistycznym stylu :-)
UsuńI jeszcze ze strony pana Pollaka jest taki zarzut:
Usuń"I wreszcie nie podoba mi się, że moją pracę ocenia ktoś, kto chowa się za pseudonimem. Debatuję z jakąś Koczowniczką, z jakimś Marlowem. To nie jest realny człowiek. Realny człowiek ma imię i nazwisko. I powinien mieć odwagę je podać, jeśli bierze się za recenzowanie". :)
Tym bardziej powinnaś docenić jego dobrą wolę, bo nie podoba mu się, że używasz nick a debatuje z Tobą, a przecież mógłby nie :-).
UsuńMnie podoba się jego, jakże trafne spostrzeżenie, w którym przebija poczucie społecznej odpowiedzialność :-) - "Blogowanie to nie pogaduszki przy kawie, gdzie można wymienić się wrażeniami, nie przejmując się, czy dobrze pamięta się szczegóły".
Tym samym nickiem posługuję się w internecie od sześciu lat, a więc chyba jestem w pewien sposób osobą wiarygodną :-) Nazwiska nie ujawniam, bo nie widzę takiej potrzeby i lubię prywatność (nie mam nawet konta na Facebooku), ale mogę je bez problemu podać internautom, do których mam zaufanie.
UsuńGwoli sprawiedliwości: Pollak nie rozgniewał się na mnie za nieprzychylną recenzję, tylko za to, że twierdziłam, że niewidomy z jego książki czasami zapominał o tym, że nie widzi. Miał więc do mnie konkretny, merytoryczny zarzut. A ponieważ on jest człowiekiem porywczym i wojowniczym, a ja upartym, stąd wziął się ten straszny spór.
Co teraz czytasz ciekawego? Bo ja "Dziewczynkę w czerwonym płaszczyku".
Myślałem, że mówimy o książkach naprawdę ciekawych, a Ty piszesz, że czytasz "Dziewczynkę..." :-)
UsuńNa marginesie "Studium w szkarłacie" tropiłem nieścisłości w "Psie Baskervillów" :-), z kolei na jego marginesie czytam "Imię róży" :-)
Na razie doszłam do strony 40 i nie narzekam :)
UsuńRzecz gustu, ja miałem wrażenie, że początek - myślę o części poświęconej gettu - mógłby być napisany przez kogokolwiek i mógł dotyczyć jakiegokolwiek getta, zero w nim indywidualnego rysu i jest taki "malowniczy".
UsuńNo cóż, odwiedziłam blog autora tej książki zaledwie kilka razy, przeczytałam trochę komentarzy, chyba nawet sama coś skomentowałam. I na pewno zastanowiłabym się dziesięć razy, czy chcę napisać recenzję jakiejś jego książki. Autor wydaje się inteligentny i może te książki są warte uwagi, ale z drugiej strony ten agresywny charakter postów i przekonanie o swojej racji... Mówiąc wprost, odniosłam wrażenie, że pan Pollak jest po prostu jedną z tych osób, które wszystkich innych mają za idiotów. Wcale nie taka rzadka przypadłość niestety.
OdpowiedzUsuń"Autor wydaje się inteligentny"?! To nie jesteś o tym w 100% przekonana? Jego książki są może warte uwagi? - oj, uważaj bo igrasz z ogniem :-)
UsuńLepiej pisać o książkach autorów już nie żyjących. Im już jest wszystko jedno.
OdpowiedzUsuńFakt, ale jeśli to wznowienie, to wydawcy nie jest wszystko jedno więc najlepiej pisać tylko pochlebne opinie bo to i spokój i "współpraca" z wydawnictwami zapewniona.
UsuńTeż prawda....
UsuńWydawałoby się, że to trudna sztuka a jednak, jak niektórzy udowadniają, możliwa.
UsuńZ drugiej strony jest to ze szkodą dla czytelników.
UsuńAle czytelnik powinien potrafić sam dokonywać trafnych wyborów.
Czytelnik nie dowie się jednak czy to trafny wybór dopóki sam książki nie przeczyta.
UsuńCzytając różne opinie, jeżeli takie są można sobie zdanie wyrobić kierując się na oczywiście też i własnym gustem czytelniczym.
UsuńWystarczy nie kierować się owczym pędem......
Prawda, ale pamiętam, że zdarzał się owczy pęd za wartościowymi książkami, rzadko bo rzadko ale jednak.
UsuńWydaje mi się, że spotkanie ze słabymi książkami jest nie do uniknięcia :-)
Cóż, trudno się nie zgodzić z Tobą co do pierwszego, jak i co do drugiego stwierdzenia.....
UsuńNo proszę, wreszcie w czymś się zgadzamy :-)
UsuńPrzecież często się nam udaje dojść do konsensusu......do piątku....
UsuńTeż prawda :-)
Usuń:)))
UsuńWłaśnie, ja czasem odwiedzam blog Pawła Pollaka, śledzę jego potyczki z grafomanami (niezbyt uważnie, bo długość postów mnie przerasta) i pomyślałam sobie, że to spora odwaga krytykować tego autora ;)
OdpowiedzUsuńTrudno to nazwać nawet potyczkami, to istny "młot na grafomanów", zresztą nie tylko :-)
UsuńTo tylko kryminał...
OdpowiedzUsuńPrawda? W dodatku nie rewelacyjny, a tyle zamieszania...
UsuńNikt nie przekręca nazwisk, więc jest dobrze, myślę, że tylko o to chodzi :)
UsuńMyślisz, że to tylko chodzi o starą, dobrą, sprawdzoną zasadę "obojętnie, dobrze czy źle, byleby po nazwisku"?! To byłoby aż tak proste? :-)
UsuńTak myślę. Dostaję powiadomienia do wskazanych dyskusji, tam nie chodzi o wypracowanie jakiegoś kompromisu, tylko o podbijanie statystyk postu. Okładka, nazwisko. Pozytywne recenzje nie budzą tak skrajnych emocji. Czarny pijar :)
UsuńOj tam, oj tam, moim zdaniem, kompromis w tamtych dyskusjach jest jak najbardziej możliwy, o ile oczywiście, Koczowniczka zgodzi się w pełni przyznać rację Pawłowi Pollakowi :-))
UsuńOczywiście :)
Usuń