"Ania z Zielonego Wzgórza" jest jedyną reprezentantką literatury kanadyjskiej na liście najważniejszych dzieł literatury światowej zamieszczonej w "Nowej encyklopedii powszechnej PWN". Można pewnie z tą listą dyskutować, jak z każdą, zwłaszcza z nadreprezentacją literatury rosyjskiej, która ma swoje źródło jeszcze w PRL-owskich edycjach encyklopedii i niedostrzeganiem innych pozycji literatury kanadyjskiej, takich jak choćby "Angielski pacjent" Michaela Ondaatje, "Opowieści podręcznej" Margaret Atwood czy "Rodzina Whiteoaków" Mazo de la Roche.
Nie zmienia to jednak w niczym faktu, że "Ania z Zielonego Wzgórza" była moją czytelniczą zaległością, a te wszystkie zachwyty nad nią, których nie rozumiałem, jakoś niespecjalnie mnie dopingowały do nadrobienia zaległości. Nie rozumiałem - bo nie znałem, a nie znałem bo przecież to nie honor chłopakowi czytać dziewczyńskie książki. W domu stoi cała seria "Ań", choć nie jest to, niestety, kultowa edycja z ilustracjami Bogdana Zieleńca. Pewne dalej by stała zbierając kurz, gdyby nie to, że miałem już dosyć mąk nad sztandarowymi powieściami literatury skandynawskiej, którymi wcale nie są, wbrew temu co można by sądzić, przeglądając blogi książkowe, kryminały. Postanowiłem więc trochę odpocząć od ambitnej (?) literatury, nawet nie podejrzewając, że wybrałem ku temu książkę idealną.
Nie jest to może arcydzieło literatury, ale nie o to przecież chodzi i nie tego oczekuje się od książki dla dorastających dziewcząt, choć nie wiem, czy współczesne nastolatki nie przedkładają jednak losów Belli Swan i Edwarda Cullena albo Anastasii Steele i Christiana Greya nad perypetie Ani Shirley i Gilberta Blythe'a.
Nie zmienia to jednak w niczym faktu, że "Ania z Zielonego Wzgórza" była moją czytelniczą zaległością, a te wszystkie zachwyty nad nią, których nie rozumiałem, jakoś niespecjalnie mnie dopingowały do nadrobienia zaległości. Nie rozumiałem - bo nie znałem, a nie znałem bo przecież to nie honor chłopakowi czytać dziewczyńskie książki. W domu stoi cała seria "Ań", choć nie jest to, niestety, kultowa edycja z ilustracjami Bogdana Zieleńca. Pewne dalej by stała zbierając kurz, gdyby nie to, że miałem już dosyć mąk nad sztandarowymi powieściami literatury skandynawskiej, którymi wcale nie są, wbrew temu co można by sądzić, przeglądając blogi książkowe, kryminały. Postanowiłem więc trochę odpocząć od ambitnej (?) literatury, nawet nie podejrzewając, że wybrałem ku temu książkę idealną.
Nie jest to może arcydzieło literatury, ale nie o to przecież chodzi i nie tego oczekuje się od książki dla dorastających dziewcząt, choć nie wiem, czy współczesne nastolatki nie przedkładają jednak losów Belli Swan i Edwarda Cullena albo Anastasii Steele i Christiana Greya nad perypetie Ani Shirley i Gilberta Blythe'a.
"Ania z Zielonego Wzgórza" jest historią sieroty poniewieranej przez ludzi, która nareszcie znajduje swoje miejsce na ziemi. To impulsywna, rządzona emocjami dziewczynka ("Coś fascynującego pojawia się w mojej głowie i po prostu muszę to zrealizować. Myślenie i refleksja zepsułyby cały urok."), miotająca się w nich od czarnej rozpaczy po siódme niebo, której wrażliwość i życzliwość stanowi osłonę (przynajmniej do pewnego stopnia) przed tym co ją spotyka w życiu. Choć wiele jej problemów, z tych które doświadcza mieszkając już w Zielonym Wzgórzu budzi, z punktu widzenia dorosłego czytelnika, pełen zrozumienia (jeśli pamięta się o własnym dzieciństwie) uśmiech na twarzy, bo trudno zachować kamienną twarz czytając choćby składane przez Anię samokrytyki w rodzaju - "masz ze mną sporo kłopotów. Robię tyle błędów. Ale z drugiej strony, pomyśl o tych błędach, których nie robię, a mogłabym." czy "Nigdy nie popełniam dwa razy tego samego błędu!" i odpowiedź Maryli - "Nie widzę w tym nic pocieszającego, skoro zawsze pojawiają się jakieś nowe", to tak na prawdę, problemy sygnalizowane przez Lucy Mont Montgomery wychodzą daleko poza spostrzeżenie jej bohaterki, że "życie nie było wiele warte bez bufiastych rękawów".
Trudno nie być zmrożonym stosunkiem do sierot, który przedstawiony jest w powieści, gdzie dzieci są traktowane bezdusznie jako tania siła robocza. Opiekunowie Ani nie są tu wyjątkiem, ich komunikat jest jasny i prosty - "Potrzebujemy chłopca, żeby pomagał Mateuszowi. Dziewczynka nie jest nam potrzebna.", a kiedy Ania uświadamia sobie, że "nie chcą jej tutaj, bo nie jest chłopcem" to mamy świadomość, że to odrzucenie nie wynika z przekonania o jakichś przewagach duchowych czy intelektualnych płci męskiej, jej szczególnej predystynacji lecz z chłodnej kalkulacji rodzeństwa Cuthbertów, że chłopiec byłby najbardziej opłacalną z ich punktu widzenia siłą roboczą na farmie, pracującą tylko za wikt i opierunek.
Montgomery porusza także kwestię pozycji kobiety w społeczeństwie. Nie ma wątpliwości co do tego, co jest najistotniejsze w ich postrzeganiu - "(...) jesteś najinteligentniejszą dziewczynką w szkole. To lepsze niż być ładną.
- Nieprawda, wolałabym być ładna niż bystra." - odpowiada Ania.
Inteligencja jako pocieszenie z powodu braku urody... Jakże to wymowne i jakie aktualne. Z drugiej strony, to jednak inteligencja, "siostra" wykształcenia a nie uroda może zapewnić kobiecie niezależność, bo jak twierdzi jedna z koleżanek tytułowej bohaterki - "chce poświęcić całe życie uczeniu dzieci. Mówi, że nauczycielka zawsze dostaje pensję, a żona nigdy."
Wreszcie książka porusza kwestię wiary w życiu człowieka, która bardzo często przewija się na łamach książki, z naszego punktu widzenia, osadzonego w katolicyzmie, chwilami w sposób obrazoburczy, łącząc ją z kwestią feminizmu. Trudno nie zauważyć, że Lucy Montgomery wyprzedziła o wiek współczesne czasy, gdy Ania pyta "Dlaczego kobiety nie mogą być pastorami, Marylo?".
To wszystko jednak nie zmienia faktu, że "Ania z Zielonego Wzgórza" jest przede wszystkim pełną humoru książką o dojrzewaniu zakompleksionej dziewczynki - "Kocham piękne rzeczy i nienawidzę spoglądać w lustro, bo nic pięknego się w nim nie odbija", w których to kompleksach utrzymuje ją jej opiekunka. W sumie dziwne, że powieść jest tak ciepła, jeśli się zważy, że na dobrą sprawę, książkę odebrać można jako próbę zglajszachtowania dziecka, nagięcia go do "jedynie słusznego" modelu życia, niespecjalnie licząc się z pragnieniami dziewczynki, której żywiołowość na szczęście pozwala zachować jej indywidualny rys.
Ale jak to, "Ania..." jest jedyną reprezentantką literatury kanadyjskiej na tej liście? A książki Atwood? A Alice Munro - noblistki?
OdpowiedzUsuńNie znalazłem.
UsuńZ przyjemnością przeczytałam to, co napisałeś o Ani. Teraz to już klasyka i tak młode pokolenie powinno ja traktować, bo przecież nie wygra ze współczesną literaturą dziecięco-młodzieżową. A sięgnąć do takich książek jak Ania, Tajemniczy ogród, czy Przygody Tomka Sawyera powinno.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za miłe chwile spędzone z Anią :-)
Co do listy, to jestem zażenowana... Tylko Ania reprezentuje Kanadę? Dziwne!
"Ania..." niekoniecznie stoi na z góry przegranej pozycji, literacko na pewno się broni, pozostaje oczywiście jeszcze kwestia bodźca, który mógłby zachęcić do lektury ale nie wątpię, że specjaliści od reklamy mogliby znaleźć skuteczną strategię marketingową :-).
UsuńOprócz kwestii inteligencja/uroda, dostajemy też rozważania nad tym, czy kobiety powinny mieć prawo głosu (bardzo zaangażowana w politykę pani Linde twierdzi, że nie -- co mnie zawsze fascynowało, bo nieźle pokazuje, że jednak normy społeczne mogą wydawać się nie do ruszenia osobom, które je ruszają), a z kolei w "Ani z Avonlea" piękną scenę rozważania nad stanem, w którym kobiecie jest najlepiej (przy czym ani nie pannie, ani nie mężatce).
OdpowiedzUsuńTo pytanie Ani o kobiety-pastorów to raczej jest ogólna refleksja nad obostrzeniami skierowanymi do kobiet w ogóle, niż nad kwestiami duchowymi. Zwłaszcza że ta duchowość jest tu często portretowana jako seria nakazów i zakazów moralnych połączona z raczej nudną rytualnością (uwagi o kazaniach pojawiają się dość często). Tak to zawsze odbierałam.
Przy czym z ostatnim akapitem średnio się zgodzę -- bo to jest też powieść o dojrzewaniu Maryli do tego, żeby przyjąć inną rolę społeczną i do tego, że nie istnieje jeden model bycia kobietą/dziewczyną.
Tak, oczywiście - pytanie Ani jest bardziej feministyczne niż religijne, co do kwestii religijnych, to widać, że Ania reprezentuje nurt "odformalizowany" ale też nie stoi w jakiejś ostrej opozycji wobec nurtu "sformalizowanego", który dominuje.
UsuńJeśli chodzi o Marylę - może i jakoś tam dojrzewa, w co szczerze mówiąc wątpię, chyba że za dowód jej przemiany uznać kupno materiału na wizytową sukienkę dla Ani.
A ja uważam, że Maryla bardzo się zmieniła pod wpływem Ani - nauczyła się okazywać uczucia. Owszem, tylko wobec swojej podopiecznej, ale w tym przypadku to i tak rewolucja:). Lubię tę postać.
UsuńChyba faktycznie intencją Montgomery była ewolucja Maryli, bo pod pokrywą szorstkości jest żywsze uczucie w stosunku do Ani ale powiedziałbym, że ono ma w gruncie rzeczy dosyć egoistyczne zabarwienie jako nakierowane na siebie - "co ja bym zrobiła bez Ani" choć jednocześnie nie da się zaprzeczyć, że Maryla w swoich intencjach chce dla Ani jak najlepiej.
UsuńW "Ani..." tak naprawdę wszystkie postacie są sympatyczne, no może oprócz Józi Pye, i może też dlatego ta książka jest taka ciepła :-)
Właśnie, bo nawet jeśli to jest ewolucja pokazana przez pryzmat tego, że Maryla -- postać jednak emocjonalnie chłodna -- kupuje inny materiał i szyje inną sukienkę dla Ani, to jest szalona różnica między wczesną Marylą a Marylą na tym już etapie. Przy czym to wynika też z tego, że LMM zderza tu dwa skrajnie różne charaktery -- Maryla, zanim obdarzy Anię uczuciem, musi ją w ogóle zaakceptować: zupełnie inne podejście do świata, zachowanie, wyobrażenie o życiu i inny bagaż doświadczeń.
UsuńPrzy czym Maryla nie myśli wyłącznie o sobie -- ona docenia też to, co Ania zrobiła dla dynamiki życia na Zielonym Wzgórzu, o tym, jaki Mateusz wydaje się szczęśliwy i jak zyskało na niej Avonlea. To już jest raczej rodzicielska duma niż egoistyczne "dobrze, że jest" ;).
No tak, ale ciągle jest to Mateusz, Zielone Wzgórze i ona. Nie ma niczego czym "zaraziłaby" Anię, oprócz wdrożenia w domowy rygor ale to akurat niespecjalnie było Ani potrzebne bo przecież dostała już wcześniej twardą szkołę, żadnych zainteresowań, hobby, czegoś co poszerzyłoby horyzonty dziecka.
UsuńTo co w Maryli zwróciło jeszcze moją uwagę, to jej stosunek do brata - niby Mateusz jest taki zalękniony a Maryla bezdyskusyjnie rządzi domem ale to jego decyzje, w sytuacji gdy wreszcie je podejmuje są realizowane. Nie wiem czy wynika to z siostrzanej miłości czy też w gruncie rzeczy z uznania przez Marylę męskiej dominacji :-).
Maryla nawet nie tyle uznaje dominację brata jako mężczyzny -- podobnie jak z kwestią praw wyborczych zdaniem pani Linde. To po prostu kwestia tego, że Maryla mimo tego, że jest zaradna, samodzielna, prowadzi dom i tak dalej -- żyje w świecie, w którym zdanie brata to zdanie brata i koniec. To znaczy organizacja społeczeństwa jest taka, a nie inna. Przy czym ona mimo wszystkich pozorów naprawdę liczy się ze zdaniem Mateusza, tak poza wszystkim: bo jest po prostu dla niej ważną osobą.
UsuńI no właśnie: widać, jak Maryla wpływa na Anię. Owszem, Ania tu ponarzeka, że sukienki skromne, a tam, że musi szyć, ale zobacz, jak bliskość Maryli dodatnio wpływa na jej charakter. Dziewczynka się "stabilizuje", nie traci swojej pogody ducha czy skłonności do marzeń, ale zaczyna dostrzegać, że dobrze jest być Anią, a nie od razu Gryzeldą ;).
Oczywiście, że liczy się z jego zdaniem - tak na prawdę, w tych sprawach, w których wyraża on swoją opinię ta opinia obowiązuje.
UsuńNie wiem czy to wpływ Maryli, przecież zanim Ania przyjechała do Cuthbertów, była daleko bardziej tłamszona a jednak jej żywiołowość kwitła, więc przy Maryla, która w porównaniu z poprzednimi kobietami była wyraźnym postępem, ta żywiołowość powinna tym bardziej rozkwitać - być może to po prostu kwestia dojrzałości, która przychodzi z wiekiem.
No nie wiem, nie wydaje mi się, żeby Maryla Anię tłamsiła -- czy inaczej: nie wydaje mi się, żeby można było porównywać metody wychowawcze Maryli i tych poprzednich Aninych "opiekunek" pod tym samym względem.
UsuńTłamsiła, w tym sensie, że przykrawała Anię do swoich wyobrażeń, co wypada a co nie wypada, nie rozbudza w Ani żadnych zainteresowań a wręcz przeciwnie, jej fantazję zamiast stymulować tylko sprowadza na ziemię.
UsuńAle też pokazuje Ani, że nie zawsze to, co wcześniej kojarzyło jej się z okropnościami obowiązków (szycie, gotowanie, zajmowanie się innymi) musi być takie przykre -- przy czym, no właśnie, dlatego, że Ania może to robić dla osób, które lubi i które są jej za to wdzięczne (inna sprawa jak się te Anine przyjęcia kończą ;)). W sensie, mam wrażenie, że Maryla się Anię stara przykroić, jasne, ale tylko do pewnego momentu. Potem wypracowały jakiś w miarę wspólny modus operandi.
UsuńJa odniosłem wrażenie, że Maryla skapitulowała wraz z wyprowadzką Ani i tylko temu Ania zawdzięcza, to co nazywasz modus operandi. Paradoksalnie, w przeciwieństwie do Diany, na dobre wyszedł jej brak pieniędzy, bo pewnie tak jak ona chowana byłaby dla przyszłego męża.
UsuńZaczynając od drugiej strony: nie wiem, czy byłaby taka chowana dla męża, zauważ, że Maryla jednak nie była przykładem małżeńskiej pilności, co wynikało zresztą w dużej części z jej wyboru i z jej charakteru. A tego, czego Anię uczyła, zwykle sama próbowała wcześniej na sobie. Z czego idzie mój kolejny argument -- Maryla rozwija się, bo stwierdza, że Ania nadaje się na studentkę, powinna się dalej kształcić. Jasne, myśl podsuwa panna Stacy, ale jednak Maryla uznaje ją za dobrą. I nie wiem, czy wyprowadzka tak zadziałała na Anię -- pamiętasz tę scenę, kiedy Maryla widzi Anię w drzwiach, jakoś pod koniec lata, i myśli sobie, jak ładnie i dobrze wygląda? To nie znaczy, że zgadza się z wyobrażeniem dziewczynki, to znaczy tego, jak powinna wyglądać dziewczynka, które miała Maryla na początku. To jest cudowna afirmacja tego, kim Ania się stała, wypadkową tego, kim była i wpływu Maryli.
UsuńInna sprawa, że Ania tęskni za Zielonym Wzgórzem, a w końcu decyduje się tam wrócić -- "Ania z Avonlea" to zresztą dobre studium tego, jak wyglądała relacja Ani i Maryli "w stanie czystym" (aż do pojawienia się pewnych innych bohaterów). W ogóle: zamierzasz dalej czytać serię o Ani :)?
Maryla dostała nauczkę - w sporze z mężczyzną postanowiła "na złość babci odmrozić sobie uszy" i przestrzega przed tym Anię. Całe wychowanie Ani, to przykrajanie jej do "średniej krajowej" przez Marylę - wiadomo, że faceci, owszem cenią inteligentne kobiety a szczególnie te, która są na tyle inteligentne, że nie pokazują facetom, że są inteligentniejsze od nich :-).
UsuńBez przesady z dalszym ciągiem, lekturą obowiązkową jest tylko pierwsza część :-)
Owszem, można patrzeć na wybór Maryli tylko jak na dumę i uprzedzenie w wersji Avonlea bez happy endu, ale też to jest pewna odważna decyzja. No i kwestia inteligencji w historii o Ani wygląda inaczej: uczucie Gilberta w dużej mierze zasadza się właśnie na tym, że Ania jest inteligentna (tym zresztą szczyci się Maryla: że ma taką właśnie wychowankę -- średnia krajowa wygląda za to inaczej, Maryla nie myśli ostatecznie ciepło o metodach wychowania pani Linde czy pani Barry). I to, że LMM pokazuje, że to uczucie się realizuje w dużej mierze w naukowej współrywalizacji? Doskonałe.
UsuńNie wiesz, co tracisz ;P.
Przecież pisałem, że mężczyźni cenią inteligentne kobiety :-) ale nie byłbym taki pewien, czy inteligencja Ani była główną przyczyną uczucia Gilberta :-) ale z pewnością nie była bez znaczenia. Być może wyraziłem się nieprecyzyjnie jeśli chodzi o "średnią krajową" - Maryla, rzeczywiście jej nie przykrawa jeśli chodzi o inteligencję choćby z tego powodu, że to jest zupełnie poza jej zasięgiem, nie pamiętam by podsuwała Ani jakieś książki, które mogłyby stymulować rozwój intelektualny Ani - ona skupia się, na zachowaniu Ani, tak by dziewczynka nie wyróżniała się z tłumu, co zresztą dla Ani jej źródłem cierpienia, bo w swym zapale Maryla sprawia, że Ania jednak się wyróżnia i cierpi z tego powodu - vide bufiaste rękawy.
UsuńNo, inteligentne, ale też napisałeś, że i te nie pokazujące, że są inteligentne -- tak to zrozumiałam w każdym razie. A Ania z całą pewnością jest inteligenta i lubi -- słusznie -- pokazywać, że jest :). Przy czym mnie się wydaje, że uczucie Gilberta zaczyna się od zachwytu charakterem Ani (mimo że można by to podciągnąć pod ten "charakterek" jak z dawnych romansów, ale ta niezłomność i stawianie na swoim chyba go jednak kręciło ;)).
UsuńJasne, tyle że zobacz też, że dzięki Maryli Ania pozostaje sobą, a równocześnie przestaje popełniać głupstwa, jakich się wstydzi i uczy się akceptować siebie taką, jaką jest (o to mi chodziło, kiedy pisałam o byciu Anią, a nie Gryzeldą/Kordelią i tak dalej). A Maryla Ani książek nie podsuwa mam wrażenie też dlatego, że to się jakoś nie mieści w tym wyobrażeniu społecznym, w którym obie -- do czego się zgodziliśmy -- żyją.
O, matko! Jeśli kobieta nie okazuje mężczyźnie, że jest inteligentniejsza od niego, to wcale nie znaczy, że nie jest inteligentna! :-)
UsuńAleż przecież urok Ani polega na jej odmienności, na tym że jej fantazja i emocje są tak żywe i swobodne. Jeśli już to to przede wszystkim mogło zainicjować uczucie Gilberta plus jej oryginalna uroda. Matylda zaś chce sprawić by Ania niczym się nie różniła od innych, co na szczęście się jej nie udaje bo Ani udało się ocalić jej własny indywidualny rys.
Z książkami to chyba nie jest jednak taka prosta sprawa - przecież literatura jest obecna w życiu dziewczynki i jej koleżanek, to tylko w "Zielonym Wzgórzu" na tym tle jest "ziemia jałowa", tu nie chodzi zresztą tylko o książki - Maryla nie przekazuje jakichkolwiek zainteresowań - sztuką, przyrodą, historią itp. itd., gdyby nie indywidualizm Ani którego nie mogła okiełznać, dziewczyna skończyłaby jak ona - ograniczona stara panna, wahająca się pomiędzy własnymi narowami a tym co też ludzie powiedzą.
Ależ ja rozumiem, tyle że takie postawienie sprawy mi się nie podoba. Bo niby dlaczego miałaby nie okazywać?
UsuńTo prawda, te książki tam są, ale też zobacz, jak często się mówi tam o tym, że powieści są demoralizujące ;). To właśnie jest ten rys społeczny, o którym mówiłam -- mocno purytański taki pod tym względem. Pan Barry ma zdaje się biblioteczkę, ale chyba tylko takich ksiąg dozwolonych w społecznym obiegu. Różne lepsze i gorsze powieści dziewczęta czytają na wpół legalnie.
Przy czym nie zgodzę się, że Maryla jest ograniczoną starą panną. Ba, nie dość, że umie się dostosować do sytuacji, której nie chciała i próbuje sobie z nią ku ogólnemu pożytkowi poradzić (nie odsyła Ani, a przecież gdyby się uparła, mogłaby), potrafi też mieć głęboko gdzieś, co ludzie powiedzą (kwestia szkoły Ani, jej ironiczne podejście do wymysłów pani Linde i tak dalej).
Ponieważ może skończyć tak jak Maryla, wierząca w to, że ma we wszystkim 101% racji i w pewnym momencie zostać samotna, patrząc z przerażeniem w przyszłość.
UsuńAle to chyba nie jest żadnym osiągnięciem, że ktoś zachowuje się przyzwoicie - przecież to norma i punkt wyjścia, u Maryli to jest punkt dojścia.
Czy ja wiem? Zważywszy na to, że ta przyzwoitość wygląda bardzo różnie -- niekoniecznie. Szczerze mówiąc, ta przyzwoitość Maryli ewoluuje (bo najpierw wydaje jej się przyzwoitym odesłać Anię, skoro jej "nie zamawiali").
UsuńO to właśnie chodzi, że przyzwoitym wydawało się jej traktowanie dziecka jak przedmiotu, o to chodzi...
UsuńAle i oto, że do czasu, do czasu ;)!
UsuńI robiąc kółeczko wróciliśmy do punktu wyjścia i retorycznego pytania, czy w normalnym życiu bycie przyzwoitym jest normą czy też przejawem "duchowego rozwoju"? :-)
UsuńAnia wolała być ładna niż inteligentna. Zastanawiam się, czy jakaś książkowa bohaterka marzyła o wymianie urody na rozum. I nie mogę sobie przypomnieć...
OdpowiedzUsuńZ wiekiem Ani przeszło, zwłaszcza, że w seminarium istniała frakcja (mniejszościowa co prawda), która przyznawała jej palmę zwycięstwa za urodę :-).
UsuńHermiona? )
UsuńAż tak dobrze nie znam cyklu o Harrym, żebym mógł potwierdzić lub zaprzeczyć :-)
UsuńAż wstyd się przyznać, ale nigdy nie przeczytałam "Ani z Zielonego Wzgórza", to jest moja czytelnicza zaległość, którą muszę nadrobić
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ;)
Latające książki
Fakt, trochę wstyd :-) pozdrawiam :-)
UsuńNie wiem, czy planujesz czytać kolejne części, ale z perspektywy serii t trochę inaczej wygląda to "zachowała indywidualny rys", co przyznam jakimś smutkiem zawsze mnie napawa. Ania-dziewczynka jest i żywiołowa i podąża za swą piękną wyobraźnią. Wydaje mi się, że traci jednak tę iskrę, gdy dorasta - przy czym nie wymagam, by dorosła kobieta zachowywała się jak nastolatka, ale mam problem z tym, że w dorosłej Ani mało jest Ani po prostu. Ania w ostatnich tomach jest cieniem dla swoich dzieci - co może wiązać się z tym, że autorka potrzebowała młodszych postaci dla swoich potencjalnych czytelników - i przedstawiona jest po prostu jako wzorowa matka i żona. Jakoś nie mogę wybaczyć jej (czy też autorce raczej), że jej jedyną rozrywką jest swatanie innych. Dlaczego dorosła Ania nie fascynuje się literaturą, nie bierze udziału w wieczorkach poetyckich, czy też nie założy klubu książki? Dlaczego sama nie tworzy? Dlaczego zachowuje się jakby się poddała i dopasowała do wzorca - to jednak zastanawiające, czemu autorka tak poprowadziła tę postać. Wybacz za smęcenie, ale może skusisz się dzięki temu, żeby przyjrzeć się postaci Ani na przestrzeni tomów? ;)
OdpowiedzUsuńNie planuję ciągu dalszego, jedna "Ania" w zupełności mi wystarczy, zwłaszcza po tym co piszesz :-). Ciągi dalsze wyglądają już na mało finezyjną dydaktykę i konformizm w natarciu, po za tym to jednak cykl dla kogoś kto ma do tej książki sentyment a ten nabywa się poznając Anię znacznie wcześniej niż ja :-)
UsuńMarlow: Nie będę Cię na siłę przekonywać o konieczności przeczytania dalszych tomów Ani, ale skoro ich nie znasz, skąd opinia, że to mało "finezyjna dydaktyka i konformizm w natarciu"? Oczywiście były lepsze i gorsze, zresztą Montgomery sama się z tą serią zmagała i marzyła, żeby żądania kontynuacji wreszcie się skończyły. I to prawda, że Ania dorastając, zmienia się bardzo, w kogoś, kto z tą dawną Anią ma niewiele wspólnego i bywa dosyć irytujący, ale nie zmienia to faktu, że większość książek Montgomery to solidna literatura i może być czytana z zainteresowaniem nie tylko przez młodsze nastolatki :)
UsuńPewnie nie czytałeś "Małych kobietek" Alcott, gdybyś czytał, to wiedziałbyś co to jest "mało finezyjna dydaktyka" ;)
A najlepszą książką Montgomery jest według mnie "Rilla ze Złotego Brzegu", gdybyś miał ochotę, to notkę o niej znajdziesz u mnie na blogu.
To jest tylko konkluzja tego co pisze Amatorka K. o dalszym ciągu "Ani...", postać Ani jako wzorowej matki zajmującej się swataniem niespecjalnie mnie pociąga ale mam wrażenie, że wpisywał się w główny nurt literatury kobiecej :-)
Usuń