piątek, 9 października 2015

Panienka z okienka, Deotyma

Najbardziej znana, a w zasadzie jedyna szerzej znana książka Deotymy, to jak sugeruje już jej podtytuł, "starodawny romansik", klasyka literatury młodzieżowej i jak to bywa, podzieliła los klasyki. Jedni omijają ją z daleka szerokim łukiem, drudzy sięgają zwykle na fali sentymentu do lektur młodości. A powroty, jak wiadomo, bywają ryzykowne. Ten okazał się nie tyle ryzykowny co raczej zabawny, choć gdybym był specjalistą od krytyki feministycznej i gender pewnie zgrzytałbym zębami czytając "Panienkę z okienka" bo to woda na młyn seksistów, wsteczników i w ogóle wszelkiej maści ciemnogrodzian.


W gruncie rzeczy powieść Łuszczewskiej jest adresowana do dziewcząt. Jeśli czyta się, jak to "za kawalerami szły panny także po trzy rzędem. Ubrania ich pstrzyły się różnymi barwami, ale krój miały jeden nieodmienny. Suknia sztywna w ciągnione floresowe wzory, z tyłu mocno powłóczysta, u dołu strefowana kilku pasamonami z ciemnych taśm kamelorowych albo z czarnego aksamitu. Na przód spódnicy spuszczał się długi a wąski fartuszek, w domu zwykle płócienny, a od stroju rąbkowy powiewny, jakby biała szarfa. Stanik twardy i długi dosadnie zarysowywał utoczenie kibici. Rękawy, podobne do męskich, wydęte, rozporkami zatrzęsione, ściągały się u dłoni pod koronkowy mankiet, a z ramion tworzyły dwie wypukłe bańki, niby dwie podpórki mające podtrzymywać równowagę krezy. Ta ostatnia bywała najrozmaitszych rodzajów: czasem grubo rurkowana, a mała w obwodzie, czasem znów cieniuchna, ledwie troszeczkę falująca, a za to szeroka jakby tarcza." i tak dalej przez ponad stronę z okładem, to nie da się ukryć, że nie jest to coś, co chłopcy czytają z zapartym tchem, chyba że któryś z nich zamierza zostać krawcem damskim albo kostiumologiem.

Ale mówiąc szczerze, mam poważne wątpliwości, czy "Panienka z okienka" strawna jest także dla dzisiejszych nastolatek. Brzmi bowiem prawie jak "Pamiętniki" Paska, jak choćby dialog Flory i Kazimierza:
"- Waszmość wykoncypowałeś takową halegorię, aby łódkę swego afektu przeprowadzić między rafami przeciwnych sobie humorów. (...)
- Owóż, upraszam jeno, abyś mię przyjęła pod banderę swojej protekcji, a tuszę sobie, że z takowym sygnałem dopłynę do fortunnego portu", przy którym trudno wstrzymać się od uśmiechu, podobnie jak przy dramatycznym wezwaniu Kazimierza do ukochanej - "Jadwichno moja! Suplikuję...", a na tle całej książki nie są to jakieś wyjątkowe fragmenty.

Ale to w końcu tylko forma, cóż dopiero powiedzieć o treści - aż dziw bierze, że Deotyma nie została jeszcze zmiażdżona przez którąś z krytyczek feministycznych. Jakim polem do popisu byłoby choćby zdanie, w którym pisze - "w domu bowiem tak porządnickiej, a zarazem tak lękliwej osoby, jaką była samotna wdowa, wszelkie wejścia i otwory miały szczelne zamknięcie" dla krytyczki formatu Luce Irigaray (specjalistki od seksualnych aspektów fizyki, która odkryła że "mechanika cieczy jest dziedziną kobiecą, podczas gdy mechanika ciała stałego to sprawa typowo męska - jak wiadomo, kobiece narządy płciowe wydzielają czasem płyny, męskie zaś wystają i sztywnieją.").

Myślę, że przez to pomijanie przez krytykę feministyczną "Panienka z okienka" dużo traci, a tak może miała by szansę na renesans popularności, po z okładem 100 latach. Co prawda Hedwiga i Kazimierz to nie Bella i Edward ale jakieś nowe odczytanie (ups... dekodowanie) z pewnością wyszłoby jej na dobre.

A tak co?! Pozostały leżące odłogiem zupełnie niewyzyskane feministycznie i genderowo przez Deotymę motywy, o co aż się prosi, mamy bowiem przybranego ojca, który chcąc się żenić z pasierbicą więzi ją i który ma za nic kobiecy intelekt, bez ogródek wyznając - "Co mi tam u niewiasty doktorskie dysputy? Byle ją na gębie Pan Bóg pobłogosławił, to już i dość dla niej mądrości".

Mamy macho, może niezbyt rozgarniętego za to wierzącego w potęgę swojej pięści (szabli) ale przecież panującego nad emocjami - wszak wyznaje Hedwidze - "teraz tedy waćpanna możesz zweryfikować, jaka jest dla niej moja adoracja, kiedy, wedle, jej ordynansu, pokłoniłem się temu staremu łykowi, wziąłem rekuzę i nie zdławiłem go na miejscu. Poszedł doma żyw", desperacko zakochanego w niewinnej cud-dziewicy, z wzajemnością zresztą, patriotę, któremu nie smakują "niemieckie specjały, niezrozumiałe dla szczeropolskiego podniebienia; jakieś gruszki z kluskami, jakieś ziółka ze śledziem. Pan Kazimierz byłby wolał zrazy z kaszą albo groch z kapustą". Choć jeśli się chwilę zastanowić, to pojawia się wątpliwość, czy nie jest to patriotyzm wątpliwej próby, bo dla szczeropolskiego podniebienia Kazimierza okazują się jak najbardziej zrozumiałe (o, zgrozo!) zagraniczne trunki - goldwasser, węgrzyn czy alikant.

Postacie kobiet nie robią w porównaniu z mężczyznami takiego wrażenia - ani Hedwiga, która jako katoliczka nie pójdzie za mąż za lutra ani pani Flora, która nie ma takich oporów, gotowa wyjść za każdego byleby tylko miał odpowiednio dużo pieniędzy. Aha, byłbym zapomniał, mimo perypetii głównych bohaterów, chwilami mrożących krew w żyłach, wszystko dobrze się skończyło i żyli długo i szczęśliwie. Czego i Wam życzę!

34 komentarze:

  1. Obśmiałem się jak norka. Tak nieładnie sobie kpinkować :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krytyka feministyczna i kpinkowanie wykluczają się wzajemnie, absolutnie. To bardzo poważna dyscyplina. A poza tym, gdzieżbym śmiał :-)

      Usuń
    2. Śmiać to się na pewno śmiałeś :P Chichotałeś w kułak, na pewno, jako klasyczny zwolennik patriarchatu.

      Usuń
    3. "Panienkę..." pamiętałem z bardzo wczesnej młodości ale dopiero teraz zobaczyłem, że Deotyma to "V kolumna" patriarchatu :-) choć chwilami widać u niej zakamuflowaną recepcję myśli mistrza Krasickiego "my rządzimy światem, a nami kobiety". :-)

      Usuń
    4. Też to czytałem w zamierzchłej przeszłości, ale pamiętam, że nic nie pamiętam. Film był ładny, z Polą Raksą :D Deotyma na pewno była uciemiężona przez patriarchat :P

      Usuń
    5. Dla mnie Pola Raksa to Marusia z "Czterech pancernych", może dlatego że filmowej wersji "Panienki... " nigdy nie oglądałem. A Deotyma nie dała się patriarchatowi - przecież nie wyszła za mąż :-) ale nie ma się co dziwić, kto by się odważył z nią ożenić :-)

      Usuń
    6. Nie wyszła, bo pewnie a) mamusia nie widziała odpowiednich kandydatów dla genialnej córeczki, b) (patriarchat!) towarzyszyła ojcu na Syberii. A w sumie, mieć w domu nawiedzoną improwizatorkę - to trzeba mieć żelazne nerwy :P

      Usuń
    7. Za to, dla równowagi, Orzeszkowa wyrwała się z okowów patriarchatu - biedny Piotr, taką żmiję sobie wyhodować na własnej piersi :-)

      Usuń
    8. I na dodatek wolną miłość uprawiała, z żonatym :P

      Usuń
    9. A uchodzi za wzorzec prawdziwej Polki, podobnie zresztą jak Konopnicka, która też nie była lepsza. Co to się porobiło! :-)

      Usuń
    10. Żony porzucające mężów?! Nie, udam, że Twojego wpisu nie zauważyłem! :-)

      Usuń
    11. Aha, rozwódki, feministki, niezależne i utalentowane :D

      Usuń
    12. Wyzwolone z okowów, tłamszącej je, męskiej dominacji. Ale co to za przykład dla przyszłych pokoleń?! Aż słuchać hadko, jakby powiedział Longinus (też mężczyzna, o zgrozo!) :-)

      Usuń
    13. Znakomity przykład. Moja młodsza już mówi, że nie chce się żenić :)

      Usuń
    14. Pożyjemy, zobaczymy... znamy takie szumne zapowiedzi, Aniela i Klara też się zarzekały i co?! :-)

      Usuń
    15. Tia, faktycznie. Ale dzieciątko charakter ma mocny, nie to co te dwa miętczaki z Fredry :P

      Usuń
    16. Domyślam się, że po Tatusiu :-)

      Usuń
    17. Niestety, to muszą być jakieś geny praprzodków.

      Usuń
    18. Albo nadchodząca kolejna fala feminizmu :-)

      Usuń
    19. Chwilowo jest to feminizm z upodobaniem do różu i cekinów :P

      Usuń
    20. Aaaa..., skoro tak, to znajduje się zapewne z stadium przejściowym. Moja córka z tego na szczęście wyrosła ale z tego co widzę nie jest to regułą :-)

      Usuń
    21. Starsza właśnie wchodzi w epokę czerni i fioletów :P

      Usuń
    22. O tej fazie się nie wypowiadam bo jakoś przeszła bokiem :-)

      Usuń
    23. Waszmościowie kpinkują, a ja w głowę zachodzę co się Marlow do jednej z moich ukochanych bohaterek (też ją widzę z twarzą i blond lokami Poli Raksy) przypiął...

      A skoro Waść taki krytykant to suplikuję, coby może popełnił ową powiastkę w wersji gender i femine i jak najbardziej poprawną politycznie, otwartą na szerokie spektrum wielokulturowej Europy. Chociaż to akurat spektrum w Deotymy występuje (w wersji marginalnej, ale zawsze) boć Hedwigę vel Marysię jakoweś z azjatyckich stepów uchodźcy z rodzinnego domu (ostoi sarmackiego zacofania i ksenofobii) wyzwoliły...

      Usuń
    24. Ach, kudy bym śmiał się naigrywać z Hedwigi! Przecież to ideał kobiety, o którym dzisiaj można sobie co najwyżej poczytać z lekkim niedowierzaniem, że bywały takie niewiasty, eh! :-)

      Usuń
    25. Tekst dobry, ale komentarze nie wiem czy nie lepsze. I przyznaję, że ja się mimo powagi tematu śmiałem :P

      Usuń
    26. Wreszcie ktoś (w dodatku facet) zwrócił uwagę na to co najważniejsze - powagę tematu :-)

      Usuń
  2. Powaga-powagą, a i ja się obśmiałam jak norka zarówno przy wpisie, jak i komentarzach. Książkę czytałam po raz pierwszy trzy lata temu, ale mam sentyment do filmu, który oglądałam będąc podlotkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak pisałem, czytałem ją we wczesnej młodości i gdy teraz sobie ją przypomniałem bo mile ją wspominałem, to jestem z siebie dumny, że dałem jej wówczas radę. Dzisiaj chyba nikogo bym już na nią nie namawiał.

      Usuń
  3. Ojej, ale odkurzyłeś. Ale fajnie, bo mi się młodość przypomniała, a to była taka sympatyczna lektura.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też kojarzyłem ją dobrze, teraz powiedziałbym, że to taki Sienkiewicz dla dziewczyn :-)

      Usuń
  4. Ups... dekodowanie ;) Lubię Twój dystans.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja tu wychodzę z siebie by zdemaskować szkodliwe stereotypy w literaturze a Ty, że zachowuję dystans... Eh! :-)

      Usuń