Dzisiaj to już nic takiego, "szarganie świętości" to średnia krajowa i aż dziwne, że podnosiły się głosy oburzenia na supozycje dotyczące homoseksualizmu Konopnickiej, a biografia Kapuścińskiego została poddana cenzurze, ale nawet obecnie "Brązownicy" zachowały trochę swojego smaczku mimo upływu ponad 80 lat od ich pierwszego wydania. Co prawda, to już żadna rewelacja i współcześnie książka Boya-Żeleńskiego przypomina odkrycie, że "słońce wschodzi na wschodzie a zachodzi na zachodzie" ale świetne pióro, żywy język, no i jednak także i tematyka gwarantują kilka godzin przyjemności.
A emocje zaczynają się już we wprowadzeniu Marii Janion - "Mickiewicz z brązu i Mickiewicz żywy", która sama zresztą została poddana zabiegom brązowniczym w wywiadzie-rzece Kazimiery Szczuki. Czegoż to u Janion nie ma - jest "bezprzykładna nagonka klerykalno-faszystowska", "zależność od kościelnej ambony" i "trybuny wstecznego stronnictwa politycznego", "burżuazyjna mickiewiczologia". Żeby było ciekawie, w gruncie rzeczy jej tekst można uznać za krytykę Boya-Żeleńskiego, który jednak na szczęście, jak się można dowiedzieć, ostatecznie docenił "perspektywy marksizmu, że szukał drogi poznania i zbliżenia się do jego założeń, że niecierpliwie oczekiwał zasadniczej przemiany obrazu świata (...)".
Wówczas, gdy artykuły Boya-Żeleńskiego się ukazywały ("Brązownicy" stanowią zbiór tekstów, które łączy przełamywanie tabu obowiązujące w stosunku do postaci i otoczenia Mickiewicza) to musiało być coś, choć przecież patrząc na nie obecnie, te "sensacje" okazują się w sumie całkiem niewinne. Obracają się one wokół trzech tematów. Dotyczą mianowicie Ksawery Deybel, opiekunki dzieci Mickiewiczów, kochanki wieszcza i matki jego nieślubnego dziecka, atmosfery panującej w kręgu towiańczyków, do których należał Mickiewicz oraz jego patriotyzmu.
Przede wszystkim jest to jednak filipika skierowana przeciwko funkcjonowania dwóch obiegów historii literatury; jednego, oficjalnego skierowanego do maluczkich oraz drugiego, ezoterycznego znanego tylko specjalistom, którzy decydują to co można a czego nie można upublicznić z życia autorytetów. Ale paradoksalnie Boy-Żeleński sam widząc belkę w oku przedstawicieli świata historyków literatury sam nie dostrzega jej we własnym oku, gdy zastrzega się - "bardzo intrygująca jest "ustna" tradycja naukowa, oparta na korespondencji Celiny Mickiewiczowej z Towiańskim... Nie śmiem jej powtórzyć..." Także i on więc stosuje wobec czytelników zasadę "wiem ale nie powiem", którą ma za złe ówczesnym luminarzom historii literatury (choć najcięższe zarzuty padają - i słusznie - pod adresem syna Mickiewicza, Władysława), których nazwiska oprócz profesorów Pigonia i może jeszcze Kleinera i Tarnowskiego zapewne już nic nie mówią pokoleniu "gimbazy".
Już tak na marginesie mówiąc, przeżyłem lekki szok, gdy przeczytałem, w jaki sposób wydawnictwo Iskry rekomenduje świeżo wydane "Pamiętniki" Władysława Mickiewicza, pisząc mianowicie, iż są one "znakomitym źródłem informacji o losach Wielkiej Emigracji, nieustających próbach wskrzeszenia rozdartej przez zaborców ojczyzny, świadectwem patriotyzmu wychodźców i ich wytrwałości w dążeniu do wytyczonych celów. Były one przez wiele lat źródłem wiedzy o życiu autora Pana Tadeusza i symbolem kreacji postaci wieszcza przez syna-badacza niejednokrotnie przeinaczającego fakty i naginającego historię dla podkreślenia jego znaczenia w historii Europy w XIX wieku." Podczas gdy jest tajemnicą poliszynela, że Władysław Mickiewicz był hagiografem własnego ojca i miał bardzo specyficzne podejście do dokumentów źródłowych. Jak pisze Boy-Żeleński w "Brązownikach", Artur Wołyński odmówił mu udostępnienia pamiętnika jego ciotki, która mieszkała w Paryżu z Mickiewiczami, pisząc wprost, że nie powierzyłby mu rękopisu "bo cię ludzie obwiniają, że dokumenta fałszujesz przez obcinanie i przerabianie ustępów, które ci się nie podobają, że dokumenty pożyczone do odpisania zatrzymujesz, a właścicielowi oddajesz udatne facsimilia z nadwerężonym tekstem, że w twoich publikacjach naciągasz jedne fakta, inne zupełnie pomijasz milczeniem, aby tym sposobem podnieść zasługi rodzica swojego (...)".
W przypadku śledztwa, jakie Boy-Żeleński przeprowadza w odniesieniu do towiańczyków, widać u niego jakiś lekki rodzaj niezdrowej monomanii. Wszystko bowiem kojarzy mu się z jednym, tak jak młodemu wojsku w kinie, gdy koniecznie usiłuje "wycisnąć" z dostępnych sobie źródeł skandal obyczajowy w środowisku towiańczyków, mając w gruncie rzeczy za całą podstawę swoich przypuszczeń, ostrzeżenia starszych pań skierowane do młodej kobiety, która udaje się do Paryża. Nie żebym próbował wybielać sektę Towiańskiego ale od przestróg jeszcze daleka droga do atmosfery "Sodomy i Gomory".
Wydaje mi się, że z punktu oficjalnego, podręcznikowego wizerunku Mickiewicza najbardziej interesująca jest kwestia patriotyzmu poety. To nie tylko rekord świata w powolności przyjazdu do kraju na wieść o wybuchu powstania listopadowego, którego bicie rozpoczął w grudniu 1830 r. wyjeżdżając z Rzymu by w maju 1831 r. znaleźć się w Paryżu a od sierpnia do marca 1832 r. zabawiać się zjeżdżając wzdłuż i wszerz Wielkopolskę do czasu doczekania wiadomości o klęsce powstania i po której wyjechał do Drezna. Jego "patriotyczną" postawę świetnie puentuje historia - "kiedy raz w liczniejszym zebraniu poeta wywodził, że należało raczej zagrzebać się żywcem pod murami Warszawy niż uchodzić z życiem za granicę, odpowiedział generał Małachowski: "Chyba dlatego tak wypadało postąpić, abyś pan miał jedną ruinę więcej, na której z boleścią mógłbyś opiewać nasz upadek"." Ale o ile ripostę Kazimierza Małachowskiego można jeszcze potraktować w kategoriach anegdoty, to jednak nie da się tego zrobić w przypadku listu Mickiewicza, w którym "podzielał szczęście swoich spółrodaków" z okazji... koronacji cara Mikołaja I na króla Polski, nie mówiąc już o wiernopoddańczym wstępie do petersburskiego wydania "Konrada Wallenroda". Tu jednak, o dziwo, Boy-Żeleński nie jest już tak bezkompromisowy w ocenie faktów, w przeciwieństwie do wcześniejszej bezpruderyjnej oceny poszlak.
Niezależnie jednak od tego, jak ocenia się sądy Boya-Żeleńskiego, to niezależnie od czytelniczej atrakcyjności tematu - targnięcie się na pomnik ze spiżu zawsze jest czytelniczo atrakcyjne, swoją atrakcyjność zawdzięczają lekkiemu pióru, dalekiemu od podręcznikowej nudy. Pewnie gdyby swego czasu zdecydował się on na napisanie podręcznika do historii literatury, może niewiele byśmy dowiedzieli się o twórczości literackiej jako takiej ale o życiu ich twórców z pewnością już tak. Tego Boyowi-Żeleńskiemu odmówić się nie da.
A emocje zaczynają się już we wprowadzeniu Marii Janion - "Mickiewicz z brązu i Mickiewicz żywy", która sama zresztą została poddana zabiegom brązowniczym w wywiadzie-rzece Kazimiery Szczuki. Czegoż to u Janion nie ma - jest "bezprzykładna nagonka klerykalno-faszystowska", "zależność od kościelnej ambony" i "trybuny wstecznego stronnictwa politycznego", "burżuazyjna mickiewiczologia". Żeby było ciekawie, w gruncie rzeczy jej tekst można uznać za krytykę Boya-Żeleńskiego, który jednak na szczęście, jak się można dowiedzieć, ostatecznie docenił "perspektywy marksizmu, że szukał drogi poznania i zbliżenia się do jego założeń, że niecierpliwie oczekiwał zasadniczej przemiany obrazu świata (...)".
Wówczas, gdy artykuły Boya-Żeleńskiego się ukazywały ("Brązownicy" stanowią zbiór tekstów, które łączy przełamywanie tabu obowiązujące w stosunku do postaci i otoczenia Mickiewicza) to musiało być coś, choć przecież patrząc na nie obecnie, te "sensacje" okazują się w sumie całkiem niewinne. Obracają się one wokół trzech tematów. Dotyczą mianowicie Ksawery Deybel, opiekunki dzieci Mickiewiczów, kochanki wieszcza i matki jego nieślubnego dziecka, atmosfery panującej w kręgu towiańczyków, do których należał Mickiewicz oraz jego patriotyzmu.
Przede wszystkim jest to jednak filipika skierowana przeciwko funkcjonowania dwóch obiegów historii literatury; jednego, oficjalnego skierowanego do maluczkich oraz drugiego, ezoterycznego znanego tylko specjalistom, którzy decydują to co można a czego nie można upublicznić z życia autorytetów. Ale paradoksalnie Boy-Żeleński sam widząc belkę w oku przedstawicieli świata historyków literatury sam nie dostrzega jej we własnym oku, gdy zastrzega się - "bardzo intrygująca jest "ustna" tradycja naukowa, oparta na korespondencji Celiny Mickiewiczowej z Towiańskim... Nie śmiem jej powtórzyć..." Także i on więc stosuje wobec czytelników zasadę "wiem ale nie powiem", którą ma za złe ówczesnym luminarzom historii literatury (choć najcięższe zarzuty padają - i słusznie - pod adresem syna Mickiewicza, Władysława), których nazwiska oprócz profesorów Pigonia i może jeszcze Kleinera i Tarnowskiego zapewne już nic nie mówią pokoleniu "gimbazy".
Już tak na marginesie mówiąc, przeżyłem lekki szok, gdy przeczytałem, w jaki sposób wydawnictwo Iskry rekomenduje świeżo wydane "Pamiętniki" Władysława Mickiewicza, pisząc mianowicie, iż są one "znakomitym źródłem informacji o losach Wielkiej Emigracji, nieustających próbach wskrzeszenia rozdartej przez zaborców ojczyzny, świadectwem patriotyzmu wychodźców i ich wytrwałości w dążeniu do wytyczonych celów. Były one przez wiele lat źródłem wiedzy o życiu autora Pana Tadeusza i symbolem kreacji postaci wieszcza przez syna-badacza niejednokrotnie przeinaczającego fakty i naginającego historię dla podkreślenia jego znaczenia w historii Europy w XIX wieku." Podczas gdy jest tajemnicą poliszynela, że Władysław Mickiewicz był hagiografem własnego ojca i miał bardzo specyficzne podejście do dokumentów źródłowych. Jak pisze Boy-Żeleński w "Brązownikach", Artur Wołyński odmówił mu udostępnienia pamiętnika jego ciotki, która mieszkała w Paryżu z Mickiewiczami, pisząc wprost, że nie powierzyłby mu rękopisu "bo cię ludzie obwiniają, że dokumenta fałszujesz przez obcinanie i przerabianie ustępów, które ci się nie podobają, że dokumenty pożyczone do odpisania zatrzymujesz, a właścicielowi oddajesz udatne facsimilia z nadwerężonym tekstem, że w twoich publikacjach naciągasz jedne fakta, inne zupełnie pomijasz milczeniem, aby tym sposobem podnieść zasługi rodzica swojego (...)".
W przypadku śledztwa, jakie Boy-Żeleński przeprowadza w odniesieniu do towiańczyków, widać u niego jakiś lekki rodzaj niezdrowej monomanii. Wszystko bowiem kojarzy mu się z jednym, tak jak młodemu wojsku w kinie, gdy koniecznie usiłuje "wycisnąć" z dostępnych sobie źródeł skandal obyczajowy w środowisku towiańczyków, mając w gruncie rzeczy za całą podstawę swoich przypuszczeń, ostrzeżenia starszych pań skierowane do młodej kobiety, która udaje się do Paryża. Nie żebym próbował wybielać sektę Towiańskiego ale od przestróg jeszcze daleka droga do atmosfery "Sodomy i Gomory".
Wydaje mi się, że z punktu oficjalnego, podręcznikowego wizerunku Mickiewicza najbardziej interesująca jest kwestia patriotyzmu poety. To nie tylko rekord świata w powolności przyjazdu do kraju na wieść o wybuchu powstania listopadowego, którego bicie rozpoczął w grudniu 1830 r. wyjeżdżając z Rzymu by w maju 1831 r. znaleźć się w Paryżu a od sierpnia do marca 1832 r. zabawiać się zjeżdżając wzdłuż i wszerz Wielkopolskę do czasu doczekania wiadomości o klęsce powstania i po której wyjechał do Drezna. Jego "patriotyczną" postawę świetnie puentuje historia - "kiedy raz w liczniejszym zebraniu poeta wywodził, że należało raczej zagrzebać się żywcem pod murami Warszawy niż uchodzić z życiem za granicę, odpowiedział generał Małachowski: "Chyba dlatego tak wypadało postąpić, abyś pan miał jedną ruinę więcej, na której z boleścią mógłbyś opiewać nasz upadek"." Ale o ile ripostę Kazimierza Małachowskiego można jeszcze potraktować w kategoriach anegdoty, to jednak nie da się tego zrobić w przypadku listu Mickiewicza, w którym "podzielał szczęście swoich spółrodaków" z okazji... koronacji cara Mikołaja I na króla Polski, nie mówiąc już o wiernopoddańczym wstępie do petersburskiego wydania "Konrada Wallenroda". Tu jednak, o dziwo, Boy-Żeleński nie jest już tak bezkompromisowy w ocenie faktów, w przeciwieństwie do wcześniejszej bezpruderyjnej oceny poszlak.
Niezależnie jednak od tego, jak ocenia się sądy Boya-Żeleńskiego, to niezależnie od czytelniczej atrakcyjności tematu - targnięcie się na pomnik ze spiżu zawsze jest czytelniczo atrakcyjne, swoją atrakcyjność zawdzięczają lekkiemu pióru, dalekiemu od podręcznikowej nudy. Pewnie gdyby swego czasu zdecydował się on na napisanie podręcznika do historii literatury, może niewiele byśmy dowiedzieli się o twórczości literackiej jako takiej ale o życiu ich twórców z pewnością już tak. Tego Boyowi-Żeleńskiemu odmówić się nie da.
W domu mam Boya na kilogramy. Jakoś do tej pory tylko podczytywałam Słówka, ale nie mam do niego serca. Jeszcze nie.
OdpowiedzUsuńBo też i Boy wydawany był na kilogramy, jego antyklerykalizm dobrze pasował do "ówczesnego wystroju" a oficjalnie został nawrócony na poglądy zbliżone do marksizmu, chociaż on sam pewnie by się w grobie przewrócił gdyby to usłyszał.
UsuńParę lat temu, odświeżyłem sobie jego "Obrachunki fredrowskie" i nie był to stracony czas.
Brązownicy mnie nieco wynudzili, Znasz-li ten kraj to jest cacuszko dopiero :)
OdpowiedzUsuńOwszem, kilka rzeczy się powtarza ale to pewnie dlatego, że teksty były pisane odrębnie a nie jedna całość, ale żeby od razu wynudzić?! :-) Rychtowałem się na jego próbę rehabilitacji Żmichowskiej, za którą został zrugany przez Janion ale musi trochę poczekać. "Znasz-li..." to o dekadenckim "krakówku"?
UsuńOwszem, o dekadenckim :) Do tego Ludzie żywi. Boy jednak najlepszy jest, jak pisze o tym, co sam przeżył.
UsuńWłaśnie "Ludzi..." miałem w planach bo tam snuł obrazoburcze teorie na temat Żmichowskiej :-)
UsuńTo Pan Tadeusz Ci naprostuje te obrazoburcze teorie na temat przyjaciółki mamusi :P
UsuńAaaa..., a ja myślałem, że wręcz przeciwnie, że jeszcze podsyci atmosferę skandalu - chociaż dzisiaj, co to za skandal :-)
UsuńWłasną mamusię miał szkalować? O ile pamiętam, to bardzo tam wszystko było grzeczne. Ja wiem, że Winklowa dla Ciebie żaden autorytet, ale napisała całą książkę o obu paniach.
UsuńI po co zaraz takie mocne słowa?! :-) Po prostu przez lata poświęcone Boyowi trochę zatraciła poczucie bezstronności i została opiekunką "wiecznego ognia" ku jego czci :-)
UsuńHue hue. Wieczny ogień to już ledwo pełga.
UsuńCo chcesz - dzisiaj takie czasy, że już ludzie żadnej świętości nie uszanują, a co dopiero mówić o Boy'u, który aż się prosi, żeby mu dowalić :-)
UsuńObawiam się, że to bierze się raczej z tego, że jakby mu powyciągać różne kawałki, toby się nagle okazało że po 80 latach on jest znów aktualny, a w Polsce nic się nie zmieniło. Więc lepiej nie przypominać o takim autorze.
UsuńAle, że co?!, że wróciła bezprzykładna nagonka klerykalno-faszystowska, zależność od kościelnej ambony i trybuny wstecznego stronnictwa politycznego? :-)
UsuńA nie wróciła? :P
UsuńJa to słyszałem już 10 lat temu ;-) może z wyjątkiem narzekań o zależności od kościelnej ambony bo te słychać nieustannie, aż dziw bierze jak w takim Ciemnogrodzie mogła się uchować np. taka artystka jak Dorota Nieznalska a państwowa instytucja daje jej jeszcze zarobić :-)
UsuńTaka tam zaraz i artystka :P
UsuńNo, pięknie - przecież to forpoczta "sztuki krytycznej", cokolwiek to znaczy, a Ty tak deprecjonująco. Z niepokojem zauważam, że Kolega nie podąża za najnowszymi kierunkami sztuce. Oj, niedobrze :-)
UsuńNiestety, kolega się zatrzymał w dziedzinie sztuki gdzieś na postimpresjonistach i tak trwa.
UsuńAleż to bardzo dobry kierunek, jeszcze z czasów kiedy od artystów wymagano oprócz chęci także i umiejętności.
UsuńTeż tak uważam, więc nie spieszy mi się do nowszych trendów.
UsuńAle w takim razie musisz się strzec by nie wpaść w objęcia Ciemnogrodu :-)
UsuńJakoś od 40 lat unikam tych objęć z dobrym skutkiem.
UsuńAle czujność powinieneś zachować :-)
UsuńCzujny jestem jak ważka :P
UsuńNie wiem czy to wystarczający poziomo czujności :-)
UsuńJa tylko w kwestii formalnej. TUTAJ jest Boy za free na kilobajty (we wszelkich formatach). A co do Waszej pasjonującej wymiany zdań o sztuce współczesnej, to mi się przypomniało, że teraz niedawno, gdzieś w USA nożowniczka zaatakowała artystkę i ludzie nie zareagowali, bo myśleli, że to performance :P
UsuńDzięki :-) ale wiesz, ja jestem niepoprawnym konserwatystą przywiązanym do prymitywnej, przestarzałej książki chociaż już wiem, że czytnik nie gryzie :-) W dodatku spędzam w ciągu dnia tyle godzin za komputerem, że czytanie w nim książek to byłaby już przesada :-).
UsuńIii tam, przesądy. Ja tam bez żalu kupiłem "Wszystkie lektury nadobowiązkowe" w mobi, mimo że przyznaję rację ZwL, że ładnie wyglądają w papierze. Dla równowagi, pod wpływem wpisu blogowego nabyłem za jakieś 12 zeta "Pana Tadeusza" ilustrowanego przez Szancera :)
UsuńPS. Wolne lektury robią naprawdę dobrą robotę, a ich archiwum z dnia na dzień pęcznieje od nowych tytułów.
Wszystko prawda ale przy czytaniu bardzo długich tekstów tylko w wersji elektronicznej odpadam.
UsuńSzancer jest ok - ale ciekawsze jest wydanie z ilustracjami Wilkonia, oczywiście też w wersji papierowej :-)
Mój budżet na razie pozwolił na używanego Szancera. Na Wilkonia przyjdzie jeszcze czas :) A czytanie z czytnika z e-inkiem naprawdę różni się od czytania z podświetlanego LCD. No i nie bez znaczenia dla mej dziurawej pamięci jest robienie notatek bez szkody dla książki :P
UsuńWierzę, w domu dwie czytelniczki korzystają z czytników i wygląda na to, że całkiem odstąpiły od papieru, tylko syn i ja jeszcze się trzymamy ale on chyba z nieświadomości jako nieletni a i ja coraz wyraźniej dostrzegam przewagę czytnika, zwłaszcza przy lekturze prawie 1400 stronicowej cegły, którą mam teraz na tapecie - nie jest to lekka lektura :-)
UsuńJak to miło przeczytać, że nie tylko ja zatrzymałam się na postimpresjonistach :) Czytam właśnie - wróć- czytałam- bo mnie wykończyło- Rzym Mickiewicza Litwornii i chyba z ciekawości zerknę, co na temat tej opieszałości w powrocie do kraju na wieść o powstaniu listopadowym pisze. Z tego co pamiętam to chyba tłumaczy to jakoś inaczej, a i te pochwalne hymny pod adresem zaborcy zdaje się tłumaczy na potrzeby zmylenia cenzury. Stanowczo muszę więc wrócić do książki, która powędrowała na półkę, po tym, jak na każdej kolejnej stronie napotykałam na jakieś 10-15 nowych nazwisk, dat, adresów (jak dla mnie zdecydowanie mniej strawna od biografii Leonarda da Vinci, tę czytało się ciężko, ale się czytało). A co do Boya- czytałam jedynie Marysieńkę Sobieską i co by jej nie zarzucić z punktu widzenia wierności historycznej, to czytało się świetnie. Do dziś utkwiła mi marząca o taburecie w Wersalu Maryśka.
OdpowiedzUsuńBoy też niespecjalnie potrafił to wytłumaczyć, jak to się stało, że wieszczowi droga do ojczyzny wydłużyła się w czasie i przestrzeni ale nie ukrywa co o tym myśli aczkolwiek w ostatecznym rozrachunku nie ma to znaczenia bo twórczość Adama wszystko zrekompensowała.
Usuń