"Gösta Berling" odpokutował u mnie już wystarczająco długo na półce i pewnie dalej by zbierał na niej kurz gdyby nie listy Karen Blixen, w których Karen skarżyła się, pisząc do matki, że jedna z ciotek porównuje ją z Marią, z powieści Selmy Lagerlöf, kobiety która opierała się miłości, a gdy w końcu dała się porwać uczuciu, było już za późno i wystawiła się tylko na drwiny. Książka Lagerlöf zbierałaby ten kurz, bo co tu dużo mówić, lektura "Gösty Berlinga" nie zatyka dechu w piersiach, bardzo oględnie rzecz ujmując.
To powieść wyłącznie dla tych, którzy gustują w niespiesznej lekturze, w sam raz na ponure, długie jesienne i zimowe wieczory, w hieratycznej prozie, która swoją stylistyką kojarzyć się może z literaturą średniowieczną (zresztą tytuł oryginału używa określenia saga). Nie ma co ukrywać, to ciężki orzech do zgryzienia i nie zmienia tego nawet fakt, że to książka o miłości. A przecież to taki dobry materiał na bestseller.
Tytułowy bohater przecież jest przystojniakiem, wrażliwcem i heartbreakerem. Wystarczy, że spojrzy na kobietę, porozmawia z nią, zatańczy, a ta już traci dla niego głowę. Z wzajemnością zresztą, jako że facet strasznie jest kochliwy. Aczkolwiek nie jest księciem z bajki, bo to obdartus i alkoholik - cóż, nikt nie jest doskonały - ale to wszystko przez to, że cierpi na weltschmerz. Zakrawa przez to trochę na protoplastę "swobodnego jeźdźca", ceniącego sobie wolność i niezależność, kierującego się głównie porywami serca, rozumem zaś, niestety, w znacznie mniejszym stopniu i stąd wszystkie nieszczęścia. A do tego jeszcze ta anachroniczna męska duma - policzek w twarz feminizmu. Doprawdy, irytujące. A jeszcze bardziej irytujące, że kobiety Lagerlöf poświęcają swoją autonomię dla mężczyzn. Fe, któż tak dzisiaj robi. Na szczęście, są i takie, które ratują honor rodzaju żeńskiego stawiając stanowczy opór męskiej dominacji, za co muszą zapłacić wysoką cenę. Wiadomo. Jednak, ku zadowoleniu czytelników, którzy dotrwali do finału, wszystko kończy się dobrze. Nawet śmierć jest błogosławiona.
Widać więc z tego, że owszem, książka Lagerlöf ma potencjał, w końcu skandynawskie kryminały biją rekordy popularności, więc może i skandynawski romans mógłby się sprzedać na tej fali, tyle że nie obyłoby się bez cięć. Coś trzeba byłoby zrobić z tymi wszystkimi opisami przyrody i umiejscowienia akcji na jakimś szwedzkim zadupiu. Literaturoznawcy usiłują to tłumaczyć miłością pisarki do ziemi ojczystej, ale przecież to takie nudne. Te wszystkie śniegi, lasy, jeziora i skały, które panują nad człowiekiem i determinują jego życie - nie tego nam dzisiaj trzeba. Wystarczyłoby gdyby Lagerlöf raz o tym wspomniała, a ona nie dość, że ciągle do tego wraca, to jeszcze się tym zachwyca. Jeśli już naprawdę akcja musi się tam toczyć, to można by wprowadzić jakieś smoki, potwory, facetów biegających w efektownych hełmach z rogami i kobitki z wyeksponowanymi atrybutami macierzyństwa i już byłby, jak się patrzy, konkurencja dla "Pieśni lodu i ognia". Tak, to byłby materiał na przebój, a tak co? - niewyzyskany potencjał.
Wyraźnie widać, że Lagerlöf pisała "Göstę Berlinga" będąc myślami w przeszłości, bo książka jest opowieścią o ludziach, z którymi rozminęła się w czasie, a o których pamięć była jeszcze żywa, tyle że u niej ich realny kształt został przykryty płaszczem legendy. Tak, to co przebija w jej książce, to tęsknota za minionym światem, żal że choć miejsca w których istniał pozostały, to jednak on sam minął bezpowrotnie, choć tak niewiele, wydawałoby się brakowało by go dotknąć. Świat ludzi gwałtownych w uczuciach ale jednocześnie szczerych, w których wszystko było jasne i występowało w czystej postaci, tak miłość jak i nienawiść. Cóż za naiwność. Dzisiaj to zupełnie co innego. No i jeszcze ta kwestia grzechu, winy i skruchy, co za staroświeckie pojęcia, nie mówiąc już o braku dosłowności i detaliczności w opisach okrucieństwa nie mówiąc już o zupełnym braku scen erotycznych. Z czym do ludzi?! Muszę sobie chyba jako odtrutkę zaserwować, któryś z bestsellerów...
To powieść wyłącznie dla tych, którzy gustują w niespiesznej lekturze, w sam raz na ponure, długie jesienne i zimowe wieczory, w hieratycznej prozie, która swoją stylistyką kojarzyć się może z literaturą średniowieczną (zresztą tytuł oryginału używa określenia saga). Nie ma co ukrywać, to ciężki orzech do zgryzienia i nie zmienia tego nawet fakt, że to książka o miłości. A przecież to taki dobry materiał na bestseller.
Tytułowy bohater przecież jest przystojniakiem, wrażliwcem i heartbreakerem. Wystarczy, że spojrzy na kobietę, porozmawia z nią, zatańczy, a ta już traci dla niego głowę. Z wzajemnością zresztą, jako że facet strasznie jest kochliwy. Aczkolwiek nie jest księciem z bajki, bo to obdartus i alkoholik - cóż, nikt nie jest doskonały - ale to wszystko przez to, że cierpi na weltschmerz. Zakrawa przez to trochę na protoplastę "swobodnego jeźdźca", ceniącego sobie wolność i niezależność, kierującego się głównie porywami serca, rozumem zaś, niestety, w znacznie mniejszym stopniu i stąd wszystkie nieszczęścia. A do tego jeszcze ta anachroniczna męska duma - policzek w twarz feminizmu. Doprawdy, irytujące. A jeszcze bardziej irytujące, że kobiety Lagerlöf poświęcają swoją autonomię dla mężczyzn. Fe, któż tak dzisiaj robi. Na szczęście, są i takie, które ratują honor rodzaju żeńskiego stawiając stanowczy opór męskiej dominacji, za co muszą zapłacić wysoką cenę. Wiadomo. Jednak, ku zadowoleniu czytelników, którzy dotrwali do finału, wszystko kończy się dobrze. Nawet śmierć jest błogosławiona.
Widać więc z tego, że owszem, książka Lagerlöf ma potencjał, w końcu skandynawskie kryminały biją rekordy popularności, więc może i skandynawski romans mógłby się sprzedać na tej fali, tyle że nie obyłoby się bez cięć. Coś trzeba byłoby zrobić z tymi wszystkimi opisami przyrody i umiejscowienia akcji na jakimś szwedzkim zadupiu. Literaturoznawcy usiłują to tłumaczyć miłością pisarki do ziemi ojczystej, ale przecież to takie nudne. Te wszystkie śniegi, lasy, jeziora i skały, które panują nad człowiekiem i determinują jego życie - nie tego nam dzisiaj trzeba. Wystarczyłoby gdyby Lagerlöf raz o tym wspomniała, a ona nie dość, że ciągle do tego wraca, to jeszcze się tym zachwyca. Jeśli już naprawdę akcja musi się tam toczyć, to można by wprowadzić jakieś smoki, potwory, facetów biegających w efektownych hełmach z rogami i kobitki z wyeksponowanymi atrybutami macierzyństwa i już byłby, jak się patrzy, konkurencja dla "Pieśni lodu i ognia". Tak, to byłby materiał na przebój, a tak co? - niewyzyskany potencjał.
Wyraźnie widać, że Lagerlöf pisała "Göstę Berlinga" będąc myślami w przeszłości, bo książka jest opowieścią o ludziach, z którymi rozminęła się w czasie, a o których pamięć była jeszcze żywa, tyle że u niej ich realny kształt został przykryty płaszczem legendy. Tak, to co przebija w jej książce, to tęsknota za minionym światem, żal że choć miejsca w których istniał pozostały, to jednak on sam minął bezpowrotnie, choć tak niewiele, wydawałoby się brakowało by go dotknąć. Świat ludzi gwałtownych w uczuciach ale jednocześnie szczerych, w których wszystko było jasne i występowało w czystej postaci, tak miłość jak i nienawiść. Cóż za naiwność. Dzisiaj to zupełnie co innego. No i jeszcze ta kwestia grzechu, winy i skruchy, co za staroświeckie pojęcia, nie mówiąc już o braku dosłowności i detaliczności w opisach okrucieństwa nie mówiąc już o zupełnym braku scen erotycznych. Z czym do ludzi?! Muszę sobie chyba jako odtrutkę zaserwować, któryś z bestsellerów...
I u mnie "Gosta ....długo czekał na czytanie. Kiedyś ta książka miała specyficzny smaczek, którym przyciągała, bo też i jej bohater to były prowadzący hulaszczy tryb życia proboszcz. Dzisiaj czyta się ją jak pięknie opowiedzianą baśń....ale czytanie wymaga cierpliwości. Jednak rozsmakować się można w tej powieści.
OdpowiedzUsuńDzisiejsze bestselery ten smak mogą tylko zepsuć.....
Ze wszystkim się z Tobą zgadzam, jak rzadko kiedy :-) i z pięknie opowiedzianą baśnią, choć wydaje mi się, że to zasłyszane historie z życia zostały opowiedziane jak baśń, i koniecznością cierpliwości, i możliwością rozsmakowania.
UsuńProboszcz na początku jest trochę mylący bo w pierwszej chwili podstawia się pod niego naszego plebana, z którym nie ma przecież nic wspólnego - a co do trybu życia, to myślę, że w stosunku do niektórych księży Gösta nie miałby żadnych szans.
Miło mi, że chociaż czasem udaje nam się podzielać swe poglądy.
Usuń"Gosta Berling" to książka warta poznania choćby dla przeciwwagi dzisiejszych tak chętnie czytanych powieścideł.
A nie miałby.
I tym razem zgoda - nie ma niczego, co mogło by dzisiaj konkurować z Gostą, na wszystkich polach, że tak powiem, które wykorzystała Lagerlof. Ale też nie wątpię, że nie miała by szans jeśli chodzi o poczytność w konfrontacji na przykład z Twardochem :-)
UsuńA ja w sumie nawet nie wiem jak Twardoch jest czytany i jak odbierany....czytałam tylko Dracha no i ten Drach jak już pisałam mnie zainteresował, tak że go skończyłam i nie czułam się zawiedziona. Niemniej Twoje argumenty przeciw uznałam. Czytając Twardocha, by nie nie ulec jego trickom, jak to określiłeś trzeba wykazywać się sporą wiedzą historyczną i to dotycząca konkretnego regionu. Muszę przyznać, że pomagasz mysleć.....
UsuńWystarczy przelecieć się po blogach, niewielu polskich autorów ma podobny marketing, swego czasu chyba tylko Karpowicz mógł się z nim pod tym względem równać.
UsuńAkurat teraz mam mało czasu i rzadko gdzie zaglądam stąd tego nie zauważyłam.
UsuńAle fakt to jego nowa książka ...w której pisze o sobie pobudza emocje.....to akurat zauważyłam. I faktycznie są achy i ochy.....
A znalazłaś kiedyś krytyczne opinie na temat książki, która ma profesjonalny marketing? :-)
UsuńToteż szkoda czasu na czytanie opinii blogerów o bestselerach...i ja właściwie już tak robię tym bardziej, że nowości jakos mnie coraz rzadziej pociągają.
UsuńAż tak to może nie, to czasami pouczająca lektura, no i każdy ma prawo do swoich zachwytów :-)
UsuńNiestety nie przebrnęłam :(
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, podchodziłem trzy razy :-) ale jeśli załapie się rytm i wczuje w klimat to decyzja o Noblu dla Lagerlof robi się zrozumiała :-)
UsuńCyzli powinnam dać jej jeszcze jedną szansę.
UsuńNo nie wiem czy jest sens, żebyś się męczyła :-) Mnie dosyć często zdarzają się książki, do których podchodzę kilkakrotnie a w sumie rzadko żałuję, że poświęciłem im czas.
Usuń