niedziela, 7 grudnia 2014

Listy z Afryki, 1914-1924, 1925-1931, Karen Blixen

"Miałam w Afryce farmę u stóp gór Ngong" to jedno z tych pierwszych zdań powieści, które przechodzą do historii literatury i nic dziwnego.  Nie wiem, czy ktoś oparł się aurze jaką roztacza Blixen w swojej najsłynniejszej książce. Ja nie, ale jednocześnie byłem ciekaw, jak tam na prawdę było z tą Karen, bo z biografii Brennecke i Liauta wyglądało na to, że nie było wcale tak pięknie jak by to wynika z "Pożegnania z Afryką". Co innego jednak opinie innych a co innego możliwość samodzielnego wyrobienia sobie zdania. I tak doszedłem do listów Blixen pisanych w czasie jej pobytu w Afryce przede wszystkim do brata, matki i ciotki.


Czy dają one jej prawdziwy obraz pewnie też nie do końca  nie wiem, zapala się bowiem czerwona lamka, gdy w liście do brata, Karen przed odwiedzinami matki, pisze - "ponieważ znalazłam się tak daleko, nie mogłam jej rozczarować, a w listach tak łatwo dawałam jej to, czego oczekiwała, nie dopuszczając do całej reszty swojego życia". Skąd więc mamy być pewni, że innych dopuszczała do swojego życia? I wydaje mi się, że ta wątpliwość powinna pobrzmiewać w czasie lektury jak memento.

Z listów Blixen wyłania się jej "dynamiczny" obraz, który nie jest ani jednoznaczny ani niezmienny ale zmian, które w nich widać nie nazwałbym rozwojem. Gdy czyta się jej feministyczne wywody dotyczące małżeństwa, stanowiska kobiet czy rodzicielstwa trudno nie odnieść wrażenia, że stanowią one w dużej mierze dorobienie ideologii do jej osobistej sytuacji, w której się znalazła, bo jak inaczej traktować wyznania w rodzaju  "osobiście nie pragnęłabym niczego bardziej, niż podporządkować się mężczyźnie, którego podziwiam" czy  "bardzo chciałabym wyjść za mąż i jestem już zmęczona ciągłą codzienną samotnością", podczas gdy mąż się z nią rozwiódł a kochanek ani myślał o dzieciach i małżeństwie.

Chwilami wychodzi z niej czystej wody snobka, jak wówczas gdy pisze, że "warto było mieć syfilis, żeby zostać "baroness"", której życie w konkubinacie ma się nijak do wywodów o niezależnośc kobiet, ponieważ jej dom staje się dla Denysa Finch-Hattona hotelem all inclusiv w najszerszym tego słowa, do którego wpada kiedy chce i na ile chce, czasami zresztą w towarzystwie. Zaskakujące, że inteligentna kobieta tego nie dostrzega a jedyne refleksje z takich wizyt, to wspomnienia chwil szczęścia. Jej szczęścia. Finch-Hatton zapewne tak szczęśliwy nie był skoro ponad jej towarzystwo i wspólnotę myśli, przedkładał polowania z innymi a w końcu i tak porzucił Karen na rzecz młodszej.  można być zszokowanym, że nadal go przyjmuje w swoim domu i cieszy się z jego obecności. Jakiś bardzo teoretyczny jest ten feminizm Blixen.

Karen jest postacią przegraną i to przegraną na całej linii - "nie pocieszaj mnie, mówiąc, że już "coś osiągnęłam" i że nie wystawiam  na próbę cierpliwości bliźnich etc. - to najgorsze, co możesz powiedzieć, kiedy sama wiem, jak się sprawy mają, i że naprawdę dzieje się ze mną to, co powszechnie nazywa się pójściem na dno". I choć usiłuje bronić bilansu lat spędzonych w Afryce i swojego życia, "ta farma czy też tutejsze środowisko to jedyne, co osiągnęłam w życiu, i osobiście uważam, nie biorąc pod uwagę finansowej strony tego przedsięwzięcia, że ma to swoją wartość" , to trudno tej obrony nie traktować z rezerwą biorąc pod uwagę, że to właśnie dzięki "finansowej stronie przedsięwzięcia" opierającej się wieloletniej hojności rodziny, Blixen zawdzięczała możliwość pobytu w Kenii.

Nawet ta harmonia życia z "tamtejszym środowiskiem", tubylcami i przyrodą, nabiera chwilami specyficznego kształtu jeśli się zważy, że umierającym z głodu dzieciom poświęca w jednym z listów znacznie mniej miejsca niż żalowi po zaginionym psie, i ciągnął się za nią długi, krwawy szlak zabitych zwierząt, jako że polowania nalały do jej ulubionych rozrywek.

Nie wiem, czy lepiej jest czytać "Listy ..." Blixen przed, czy po "Pożegnaniu z Afryką" i bądących jego kontynuacją "Cieniach na trawie". I tak źle, i tak niedobrze, ale na pewno warto.

12 komentarzy:

  1. Cierpiące zwierzęta często są na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o ludzkie współczucie. Dzieci pojawiają się dopiero potem. Nie wiadomo, czy czytać najpierw "Listy", czy "Pożegnanie z Afryką" - za to Blixen świetnie pasuje do nazwy tego bloga...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pies był jej, dzieci nie - skłamałbym gdybym napisał, że Karen była obojętna na ludzkie cierpienie, bo na pewno nie była. Z "Listów ... " wynika, że poświęcała dużo czasu krajowcom ale są też takie passusy, o których wspomniałem.

      Nie wiem, czy pasuje bo nie widać u niej zainteresowania kulturą plemion wśród których żyła, widać że traktowała tych ludzi z poczuciem wyższości i nie byli dla niej równoważnymi partnerami.

      Usuń
  2. A jednak ktoś oparł aurze roztaczanej przez Blixen. Choćby niżej podpisana ;). Blixen podobno w ogóle była dziwaczką, warto na przykład wiedzieć że jadła bardzo nie wiele i w naszych czasach zostałaby uznana klasyczną anorektyczką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę, co za znieczulica :-) Co do anoreksji, to z listów wynika, że miała okresy gwałtownej utraty wagi ale nie było to powodowane chęcią odchudzania ale problemami zdrowotnymi. W którymś miejscu wspomina, że straciła 35 funtów, które wcześniej przytyła w czasie pobytu w domu, w Danii i da się wyczuć się jest tym zmartwiona a nie zadowolona. Jak było w późniejszym okresie jej życie nie wiem ale faktycznie na zdjęciach, z lat 50-tych widać, że łagodnie rzecz ujmując, nie cierpiała na nadwagę.

      Usuń
  3. Może jednak warto wspomnieć, że feminizm nie polega na niechęci kobiet do związków z mężczyznami, choćby polegających na podporządkowaniu się. Chodzi raczej o to, żeby móc kobieta mogła wybrać swój styl życia wg własnego upodobania. Żeby miała wybór podporządkowac się czy nie. Powiedziałam to ja, feministka, z satysfakcją podporządkowana :) Tylko proszę Marlow, nie pisz, że widocznie jestem 'farbowaną feministką', bo akurat porzucam kompa i nie będę mogła zakwestionować tej uwagi :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszko, nic mi do tego czy jesteś "farbowaną feministką", czy nie :-) tym bardziej, że mój post dotyczy Karen Blixen :-). Ja po prostu w swojej naiwności sądziłem, że feminizm polega na równych pozycjach kobiety i mężczyzny. Ale dopuszczam możliwość, że kobieta mając wolność wyboru godzi się, tak jak Karen, na przedmiotowe traktowanie w zamian mając możliwość składania dowodów oddania obiektowi swoich westchnień. Tylko po co mieszać w to feminizm? No, chyba że przyjmiemy, że jest on wyłączony w przypadku emocjonalnego zaangażowania. :-)

      Usuń
  4. Ja też się oparłam. Nie wiem o co cho, ale "Pożegnanie..." nie zrobiło na mnie wrażenia. Nic, dosłownie nic poza rozczarowaniem. Może powinnam przeczytać jeszcze raz.

    "Listy" za to brzmią interesująco, Czyżby to takie "Pożegnanie..." bez cenzury?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wierzę :-), ja, przyznaję, zaczynałem "Pożegnanie ..." najeżony, kończyłem zauroczony.

      Prawie bez cenzury, prawie :-) Z wprowadzenia wynika, że nie wszystkie listy zamieszczono, a w zamieszczonych usunięto niektóre zdania lub akapity, "ze względu na pewne osoby, które niekiedy opisywane są w sposób, na jaki Karen Blixen nie pozwoliłaby sobie poza wąskim kręgiem rodziny". Wg redaktora zbioru są one "stosunkowo nieliczne i dla całości nieistotne" ale pojęcie "stosunkowo" jest bardzo względne. Ingerencje są zaznaczone i moim zdaniem jest ich dużo.

      Usuń
  5. Ja się nie oparłam urokowi Pożegnania z Afryką. Co do Listów- nie czytałam, nie znam. Czy można im bezgranicznie wierzyć? Myślę, iż skoro pisała, że "oszczędzała" matce prawdziwych wiadomości nie musi to oznaczać, iż i do brata i do ciotki nieco ubarwiała swoje opowieści. Listy są też rodzajem kreacji, piszemy szczerzej, ale zawsze zostawia się jakiś margines prywatności, niedopowiedzenia. Lubię czytać listy, choć nie wydaje mi się, aby po lekturze moja sympatia do Karen wzrosła. A czy kobieta wyłącza feminizm w przypadku zaangażowania- myślę, że często tak właśnie robi, co mnie także zadziwia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Listy stanowiły podstawę "Pożegnania ...". Widać, rzeczywiście element kreacji, w listach do matki Blixen nigdy nie omieszkała dodać tytułu szlacheckiego, jeśli osoba która opisywała posiadała go :-). Ale widać też i szczerość. Są listy, w których widać że czuła się dramatycznie samotna i zrozpaczona.
      Co do jej feminizmu, to mam wrażenie, że generalnie był konsekwencją jej sytuacji życiowej, nie znaczy to, że gdyby wyszła za mąż z miłości, miała normalną rodzinę i dzieci byłaby "sługą i podnóżkiem pana i władcy" ale myślę, że miałaby na niektóre sprawy nieco inny pogląd.

      Usuń
  6. "Pożegnania ...... to książka pełna afrykańskiego klimatu wobec której obojętnym pozostać nie można. Podobała mi się bardzo.

    A mnie się wydaje, że skoro jakoby punkt widzenia zależy od punktu siedzenia to podobnie się ma z feministkami...jednym słowem poparła bym Twój wywód, że Blixen była feministką "sytuacyjną" a nie z i idei.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możliwe, bo niezależnie od swojej inteligencji, w niektórych kwestiach była wcześniej zaskakująco drobnomieszczańska.

      Usuń