piątek, 24 lutego 2017

Pan Wołodyjowski, Henryk Sienkiewicz

Postanowiłem przypomnieć sobie, na stare lata, "Trylogię". Na pierwszy rzut poszła ostatnia jej część za sprawą sentymentu do "Przygód pana Michała", serialu, dzięki któremu, "za moich czasów", pustoszały podwórka. Komu wówczas ciarki po plecach nie chodziły, gdy ksiądz Kamiński (którego grał Andrzej Balcerzak) wołał "- Dlaboga, panie Wołodyjowski! Larum grają! wojna! nieprzyjaciel w granicach! a ty się nie zrywasz? szabli nie chwytasz? na koń nie siadasz?" Było, minęło. Dzisiaj, w czasach panowania pokolenia gimbazy wolę nie myśleć jaka byłaby reakcja dziatwy, o ile dobrnęłaby ona w ogóle do końca powieści.  


Nie da się ukryć, Sienkiewicz aż sam się prosi o kłopoty, poczynając od tego, że jego zagadką pozostanie, dlaczego "Pana Wołodyjowskiego" nazwał powieścią "dla pokrzepienia serc", bo przecież wcale nie jest to lektura krzepiąca. Cóż bowiem jest krzepiącego w perypetiach miłosnych mężczyzny w średnim wieku, żałosnego w swych poszukiwaniach żony? Czy krzepiący jest łgarz i alkoholik stojący jedną nogą nad grobem, ze swym cokolwiek podejrzanym stosunkiem do młodej kobiety? A i jakoś nieszczególnie krzepi świadomość, że jego interlokutorzy pozwalają robić z siebie durni, od czasu do czasu tylko zachowując przytomność umysłu i zdobywając się na nieśmiałą wzmiankę o rzeczywistym stanie spraw. Czy krzepiąca ma być obrona Kamieńca Podolskiego - ta "piękna katastrofa" dowód "bezsilności całej Rzeczpospolitej", do której doprowadziły "tłumy niezdolne (...) szczęśliwie nawą Rzeczypospolitej na ciche wody pokierować, bo głowy ich pogrążone były w mroku i ciemności, a serca przeważnie popsute", samobójstwo tytułowego bohatera albo wyczyny Adama Nowowiejskiego, który dla zaspokojenia osobistej zemsty morduje niewinnych ludzi? Jakoś nie wydaje mi się.

Nie żebym nie dostrzegał krzepiących akcentów, jak finałowe zwycięstwo pod Chocimiem czy przecieranie szlaków feminizmowi. Tak, tak... to nie pomyłka. Co prawda celem życiowym pań jest wyjście za mąż (każda z panien w powieści "czuje wolę bożą" choć nie każdej dane było ją zrealizować), a mężczyzn ożenek i spłodzenie jak największej ilości dzieci, a mówiąc ściśle synów (Skrzetuscy biją pod tym względem rekord, pozostawiając daleko w tyle Kmiciców i Ketlingów, spuszczając wstydliwą zasłonę milczenia na państwa Wołodyjowskich) ale przecież Barbara Wołodyjowska domo Jeziorkowska przełamuje tabu; nie dość, że jest obruszona nacechowanym poczuciem wyższości stosunkiem mężczyzn do kobiet, to jeszcze walczy z mężczyznami jak równy z równym, no i, o zgrozo, nie jest od tego by zamienić od czasu do czasu babskie fatałaszki na męskie odzienie. Uważny czytelnik może dostrzec też pierwociny problemów poruszanych przez feminizm drugiej fali, wówczas gdy Wołodyjowski rozróżnia posesjonatkę od "pierwszej lepszej dziewki pokojowej", gdy ogarniają go wyrzuty sumienia z powodu pocałunku. Aż dziw bierze, że dotąd jeszcze żadna krytyczka literacka nie dokonała nowego feministycznego/genderowego odczytania "Pana Wołodyjowskiego", posiłkując się Lacanem, Deridą, Irigaray i kim tam jeszcze.

A byłoby co odczytywać, oj byłoby, bo obok tematów damsko-męskich niejedno by można było napisać choćby o specyficznej religijności bohaterów powieści, której kwintesencją jest samobójcza śmierć "małego rycerza", która stanowiła przecież naruszenie piątego przykazania. Nawiasem mówiąc, ciekawe, jakim cudem jego zwłoki przywalone ruinami, znalazły się w Stanisławowie, że nie wspomnę o uroczystym, kościelnym pogrzebie samobójcy.

Ale już tak na serio, jakby nie patrzeć na kwestię "pokrzepienia serc", zwłaszcza w dzisiejszy czasach (w których patriotyzm rozumiany jako poświęcenie życia na ołtarzu ojczyzny i wiary jest zagadnieniem teoretycznym, na szczęście), "Pan Wołodyjowski" ciągle pozostaje powieścią "płaszcza i szpady", przygodowym romansem historycznym. I to jest jego szansa, fakt że niewielka. Bo moda na ten gatunek przeminęła, zdaje się, bezpowrotnie. Nieźle jest, jeśli nazwiska Dumas i Scotta w ogóle są kojarzone, przygody ich bohaterów zostały wyparte przez zombie i wilkołaków. No i gdzie tam miłosnym perypetiom związku Basi i Michała do Anastasii i Christiana. Kto dzisiaj doceni piękną polszczyznę, potoczystą i bogatą, skoro powieść śmieszy i drażni swoim anachronizmem w szeroko pojętej warstwie obyczajowej a i schematycznością przedstawianych postaci, których osobowość jest równie skomplikowana jak konstrukcja cepa - jeśli jest ktoś dobry, to jest dobry i już, a jak zły, to zły. Czytelnik ma tu jasno wyłożoną "kawę na ławę" nie poznaje "tajni dusz" bohaterów bo i co ma w nich poznawać. Ale nie wymagajmy zbyt wiele, jak na przygodowy romans to w zupełności wystarczy. W tej mierze "Pan Wołodyjowski" jest nie gorszy od niejednej książki Dumasa. Marna to jednak pociecha, skoro tak jak one, odchodzi powoli do lamusa. Trochę szkoda.

sobota, 18 lutego 2017

Milczenie, Shusaku Endo

Wstyd się przyznać ale dopiero najnowszy film Martina Scorsese zmobilizował mnie do lektury "Milczenia", które zbierało na półce kurz od zamierzchłych, jeszcze studenckich czasów.  Postanowiłem sprawdzić, czy jest ono rzeczywiście tak kontrowersyjne jak to można tu i ówdzie wyczytać. Cóż, faktycznie, można być zaskoczonym powieścią, bo w dzisiejszych czasach, kiedy dyskusja na temat Kościoła toczy się wokół skandali i kwestii obyczajowych, Endo porusza zupełnie inne problemy, natury, rzekłbym zasadniczej, które ważne były także i u nas w czasach, gdy deklaracja wiary, miała znaczenie nie tylko w sferze duchowej, oczywiście nie w takiej skali, jak to ma miejsce w "Milczeniu"


Mimo, że powieść Endo, której akcja rozgrywa się w Japonii w XVII wieku, na pierwszy rzut oka wydawać się może zupełną egzotyką to przecież dotyka ona, jeśli chodzi o tytułowy problem, sprawy, której skala przerastała daleko cierpienia japońskich katolików, o ile oczywiście można porównywać ludzkie cierpienie. Jeśli Endo stawia pytanie o milczenia Boga wobec cierpienia wiernych, to cóż dopiero mówić o losie Żydów w czasie II wojny światowej (nie bagatelizując cierpień chrześcijan). To oni, w całej ostrości tego pytania, musieli się z nim zmierzyć. Raz jako niewinni, tak jak każda ofiara ale też jako "naród wybrany" mający poczucie boskiej opieki, która pozwoliła diasporze przetrwać przez tyle wieków. Nie sądzę by istniała jakaś pocieszająca odpowiedź, tłumacząca cierpienia niewinnych, ta którą daje Endo "Ja nie milczę. Cierpię razem z wami.", zapewne nie wszystkim wystarczy.

Druga kwestia poruszona w "Milczeniu" to kwestia ceny zachowania wiary. Czy ceną wiary może być niezależnie od naszego życia, także życie innego człowieka? Tak długo jak decydujemy tylko o sobie, rzecz wydaje się stosunkowo prosta. Decydujemy sami o sobie. Z jednej strony możemy zostawić sobie na pocieszenie przekonanie, że przecież zewnętrzny akt apostazji jest bez znaczenia, bowiem w głębi serca pozostajemy wierni wierze (choć lepiej nie pytać się przy tym, jakie to jednak ma znaczenie, skoro myślimy jedno a postępujemy odwrotnie?), z drugiej możemy zdobyć się też na bohaterstwo męczeńskiej śmierci za wiarę. Wybór i konsekwencje dotykają tylko nas.

Ale dylemat, przed którym staje główny bohater powieści jest bardziej skomplikowany. Decyzja o apostazji przesądza nie tylko o jego losie ale także o życiu innych ludzi. Odpowiedź, w naszym pragmatycznym wieku, wydaje się oczywista. Nie ma takiej wartości, która przewyższałaby cenę ludzkiego życia, a w każdym razie nie jest nią wiara. Także dla księdza Sebastiana Rodrigo, głównego bohatera, odpowiedź na pytanie, czy wiara jest warta życia innych ludzi, mimo wątpliwości, jest negatywna. Ale już dla jego konfratra Francisco Garupe nie. Zapewne nie bez znaczenia jest tu także decyzja, o apostazji lub pozostaniu w wierze, samych ofiar. Niezależnie jednak od tego nie można zapominać, że decyzja Rodrigo, Garupe a wcześniej Perreyry, mają charakter sprzężenia zwrotnego, jako kapłani-przewodnicy i nauczyciele swoim przykładem oddziałują na decyzje i los wiernych. Jakie mają prawo ich osądzać, nauczać, oczekiwać od nich trwania w wierze, skoro sami załamują się w godzinie próby? W niczym nie są lepsi od Kichijiro, który budzi w głównym bohaterze taką niechęć. Okazuje się, że renegat, góruje nad swymi przewodnikami, mając świadomość własnej słabości, cierpiąc z tego powodu i publicznie przyznając się do wyznawania zakazanej wiary (choć z drugiej strony, można by zapytać, jakie znaczenie ma u niego taki akt, skoro równie łatwo przychodzi mu potwierdzenie apostazji).

"Milczeniu" daleko do bestselleru, nie ma wartkiej akcji, nie uświadczy tu się krwawych pojedynków ani wątków romansowych, nawet egzotyka nie jest specjalnie pociągająca, w dodatku autor nie feruje łatwych i zdecydowanych sądów, dzięki którym wszystko jest dla czytelnika jasne. Endo nie osądza swych bohaterów, raczej pochyla się nad nimi ze współczuciem i próbuje ich zrozumieć, a to nie jest żadną gwarancją sukcesu czytelniczego. Zresztą, co tu dużo mówić, ze skruchą przyznaję, że gdyby nie film, książka pewnie jeszcze przez kilka lat czekałaby na półce na swoją kolej.