wtorek, 28 lutego 2012

Na marginesie "Listów z Afryki" Sienkiewicza

Na aukcji Rara avis wypatrzyłem wydanie "Listów z Afryki" z 1893 r., pierwsze i ilustrowane. Co prawda tekst czyta się gładko, jak to u Sienkiewicza ale też prawdę mówiąc Sienkiewicz nie stawiał swoim czytelnikom zbyt wysokich wymagań, aczkolwiek z drugiej strony wypadałoby, choćby z "kronikarskiego obowiązku" znać "Listy ...".

Licytację odpuściłem mimo ceny, jak najbardziej do przyjęcia, bo zdaje się, że książka była w "takim sobie" stanie i chyba nie było to tylko moje zastrzeżenie bo książka poszła "po cenie" (180 zł). Ale w sumie nie o tym miało być - poszukując trochę bardziej szczegółowych informacji na temat podróży Sienkiewicza znalazłem tekst Liliany Narkowicz, opublikowany w Tygodniku Wileńskim, a że świetnie napisany i ciekawy więc zamieszczam go bez skrótów pomijając jedynie tytuł i śródtytuły.

fotografia ze strony lenkukultura.lk
"Był rok 1890. Przed pięciu laty owdowiały Henryk Sienkiewicz, mając na utrzymaniu dwójkę dzieci, wciąż walczył o miano poczytnego pisarza i borykał się z problemami znalezienia stałej pracy, a więc i finansowymi. Co prawda w roku 1888 od nieznanego ofiarodawcy otrzymał dar w wysokości 15 tysięcy rubli, ale anonimowe pieniądze (osoba ukrywała się pod pseudonimem Pan Wołodyjowski) przekazał Akademii Umiejętności w Krakowie na stypendia, celem poratowania zdrowia dla zagrożonych gruźlicą literatów, malarzy, rzeźbiarzy, kompozytorów i uczonych oraz dotkniętych tą nieuleczalną w tamtych czasach chorobą płuc ich małżonek. Na suchoty, mimo szukania ratunku u najlepszych lekarzy krajowych i zagranicznych oraz licznych pobytów w sanatoriach, zmarła w Falkenstein koło Frankfurtu nad Menem jego młoda żona – Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa. Była nie tylko małżonką, ale i przyjacielem, natchnieniem i muzą pisarza, o czym nie omieszkano wspomnieć w prasie także po jej przedwczesnej śmierci: Była wzorem żony literata; oddana domowemu ognisku, umiejąca zawsze stanąć na uboczu, a sercem i myślą podążająca za natchnieniem poety, pojmująca potrzeby fantazji i wyobraźni pisarza. Nieprzypadkowo więc ustanowiono dla gruźlików stypendium im. Marii z Szetkiewiczów Sienkiewiczowej. Myśl o napisaniu Pana Wołodyjowskiego ostatecznie skrystalizowała się podczas wyjazdu na Litwę w roku 1887. Drukowany początkowo w odcinkach na łamach warszawskiego „Słowa” po raz pierwszy przyniósł autorowi wysokie honorarium. Tylko najbliżsi wiedzieli, że zarówno Ogniem i mieczem, jak i Potop zawdzięczali trawionej gorączką suchotnicy, która pomimo cierpień znajdowała słowa zachęty i podniety, namawiała do pisania, w tym o Litwie. Po nieodżałowanej utracie małżonki pisarz stał się, jak mówił sam, „wiecznym tułaczem”. Nie mógł znaleźć stałego miejsca na ziemi. Potrzebował też pieniędzy na utrzymanie dzieci i wyjazdy lecznicze. Po Afryce spodziewał się także sławy literackiej, a zamiast niej przeżył klęskę.

Z korespondencji pisarza wynika, że w roku 1890 podczas zimowego pobytu w Paryżu i Biarritz ostatecznie skrystalizował się pomysł wyprawy do Afryki. Chciał zarobić, ale też liczył na to, że po powrocie jako interesujący rozmówca będzie osobą liczącą się na salonach. Egzotyczną wyprawę sfinansowała redakcja warszawskiego „Słowa”. Autor miał przysyłać z Czarnego Lądu korespondencje w formie listów. Ten odrębny gatunek prozy literackiej, lawirujący pomiędzy kroniką i pamiętnikiem. Pisanie listów w XIX stuleciu było i modne, i dobrze widziane. Między innymi z listu pisarza wiadomo, że szukał towarzysza podróży, by rozłożyć wysokie koszta. Dużo chętnych najwyraźniej nie było. Polacy i owszem, jeździli na wypoczynek i dla wrażeń do Egiptu, ale specjalnie się nie zapuszczali w niebezpieczne pustynie i zdradliwe dżunglę na wyprawy myśliwskie i pod masyw wygasłego wulkanu Kilimandżaro przy granicy Tanzanii z Kenią, co zaplanowali sobie Sienkiewicz i „Słowo”. Poza tym pisarza interesowała kwestia lokalnego niewolnictwa.

Właściciel Waki pod Wilnem (dziś w granicach miasta) Jan Witold Emanuel Tyszkiewicz wiedząc o odważnym i ambitnym zamyśle Sienkiewicza postanowił zafundować na Gwiazdkę wyjazd do Afryki swemu synowi Jasiowi (Janowi Józefowi zm. w 1903 r.) i wystąpił w charakterze sponsora. W podzięce dla rodziców Jaś na bieżąco prowadził notatki, również w formie listów, a do tego ilustrował je własnoręcznie zrobionymi zdjęciami, w tym i Henryka Sienkiewicza, z którego korespondencji z przyjacielem wynika, że „młodego Tyszkiewicza” nie uważał za kandydaturę odpowiednią. Nic dziwnego. Panicz z Waki miał zaledwie 23 lata i był kawalerem. Czas pokazał, że oczytani, znający języki obce i interesujący się literaturą i malarstwem szybko znaleźli wspólny język. To hrabiemu z Waki pisarz czytał na głos, opowiadał o swoich książkach, mówił o tęsknocie i miłości do dzieci wychowywanych bez matki, o zbierającej żniwo chorobie płuc. W kilka lat później, kiedy Jaś Tyszkiewicz poślubił Bisię – Elżbietę z Krasińskich, wnuczkę pisarza Zygmunta Krasińskiego z Opinogóry, przyjdzie i jemu doświadczyć tych samych przeżyć, bo i jego Bisia będzie borykała się z suchotami i z powodu choroby płuc zejdzie z tego świata osierocając czwórkę nieletnich dzieci. Ich syn, również Jaś, który w roku 1939 zginął w katastrofie lotniczej, doceniając wagę dziennika podróży śp. ojca jako dokumentu podróżniczo-historycznego, podał w międzywojniu jego fragmenty do wiadomości publicznej, drukując je w „Słowie” wileńskim.

Swoją drogą ciekawe paralele: ekscytujące emocje podróży po Afryce, pisanie wspomnień w formie listów, drukowanie ich w „Słowie”, zainteresowania literackie i malarskie oraz żony gruźliczki. Różnice: w odróżnieniu od Sienkiewicza, zwalonego podczas wyprawy febrą i innymi problemami zdrowotnymi, Tyszkiewicz swój dziennik prowadził na bieżąco. Nie był on przeznaczony dla ogółu, mimo że po jego śmierci fragmenty się ukazały, lecz dla rodziców i rodzeństwa, a większość z nich była adresowana do matki Izabelli Tyszkiewiczowej. Listy z podróży pisał chętnie i systematycznie, traktując je jako rodzaj swobodnej rozmowy.

Relacje hrabiego były dokumentowane autentycznymi zdjęciami z podróży. Bogato ilustrowany rękopis w formie księgi, oprawionej w ciemnobordową skórzaną oprawę, nosi tytuł odręcznie napisany przez samego Jasia - Jana Józefa Tyszkiewicza z Waki - Listy z podróży do Zanzibaru 1891 r. Zawiera 16 listów napisanych czytelnym pismem na ponad 190 stronach i 75 zdjęć (74 z wyprawy i jedno z albumu autora).

Sienkiewicz i Tyszkiewicz spotkali się we Włoszech, ale początkowo siedzieli w różnych hotelach, gdyż inicjator najwyraźniej nie był zdecydowany co do towarzysza podróży. Święta Bożego Narodzenia spędzili jednak razem w Neapolu, zamawiając w „Grand Hotelu” na Wilię polskie potrawy. W kierunku Afryki udali się statkiem „Ravenna”. Dnia 1 stycznia o godzinie szóstej wieczorem byli już w Kairze. Jaś odnotował: Na ulicach ruch, aż w głowie się kręci. Kto zna miasta arabskie wie dobrze, że i dziś nic w tej materii się nie zmieniło. Stąd mieli zamiar udać się na wyspę Zanzibar. Młody hrabia, który w wielu sprawach radził się matki, wysyłając do Waki również listy pocztą tradycyjną, początkowo z dalszej wyprawy zrezygnował, gdyż okazało się, że pogoda była nieodpowiednia (ulewy, błoto), a współtowarzysz źle wyliczył porę roku na przyjazd. Jak się potem okazało, obaj nie mieli pojęcia o lokalnych środkach transportu, potrzebnym w podróży ekwipunku, w tym namiotu dobrze chroniącego od słońca i moskitów roznoszących malarię, porządnych butów etc.; nie mieli potrzebnego doświadczenia, a znajomość kontynentu afrykańskiego Sienkiewicza była czysto książkowa. Za to z Europy do Afryki przetransportowali... fraki, a nawet je założyli, gdyż przyszły noblista miał listy polecające do kilku ambasadorów, misji katolickiej i Polaków przebywających w Kairze. W tym okresie wypoczywali w tych stronach Lubomirscy, Potoccy, Radziwiłłowie. W Afryce podróżni nie tylko słyszeli znajome dźwięki poloneza Fryderyka Chopina, ale i byli na przyjęciu u bosonogiego sułtana Zanzibaru (Tyszkiewicz zrobił mu nawet zdjęcie), poznali wioskę ludożerców, „niestety”, białych uważali za niesmacznych i nie jedli, a kiedy spali w hotelu, pod drzwiami pokoju na dobranoc Arabowie śpiewali im rzewne piosenki.

Pomimo ciekawych doświadczeń, podróż od początku była nieudana, bo niezgodna z planem. Tuż po wylądowaniu na Czarnym Lądzie schorowany Sienkiewicz (wrzód na gardle) przegapił statek do wyspy koralowej na Oceanie Indyjskim – Zanzibar (wschodnie wybrzeże Afryki), a następny był dopiero za miesiąc. Kiedy pogoda się poprawiła, panicz z Waki zmienił zdanie. Do tego czasu zwiedzali Egipt. Oprócz Kairu oglądali zabytki w Aleksandrii, Gizie, Fajumie. Sienkiewicz, nieobojętny na uroki damskie, który jeszcze na statku wśród podróżujących Anglików wypatrzył „ładną misskę”, nawet będąc chory zauważał urodziwe kobiety. 27 stycznia udali się koleją z Kairu do miasta portowego Suez, a stamtąd popłynęli niemieckim statkiem wojskowym do Zanzibaru, gdzie powitało ich rozpalone słońce, Murzyni, gąszcz palm i pyszne egzotyczne owoce. Sienkiewicz się skarżył, że chociaż są w najlepszym tutejszym hotelu, to pisać nie może, bo zamiast stołu ma deskę, a siedzi prawie na podłodze, a hotel „składa się z obszernych sieni, w których stoją łóżka poosłaniane parawanami”. Na przyjęcia (mając listy polecające) wychodził jednak w śnieżnobiałej koszuli, fraku i wypastowanych (pastę przywieźli ze sobą) butach.  Z Zanzibaru mieli udać się na polowania w głąb lądu, ale wybuchło powstanie Massajów przeciw ciemiężycielom kolonialnym i wielkie polowanie na antylopy, hipopotamy, krokodyle i dziki, w tym nad rzeką Kingami, nie było udane, choć upolowali mnóstwo ptaków. Marzyły im się jednak trofea w bezludnym Gugurumu, ale pisarza zwaliła febra i był zmuszony wracać (hrabia jeszcze przez kilka dni został), a doświadczenia myśliwego też zabrakło. Jaś, opisując scenę o tym, jak hipopotam trzymając w zębach potrząsał łodzią w której siedzieli, jak on, choć i przygotowany do strzału, straciwszy równowagę chwycił się zamiast oparcia głowy Murzyna, zrelacjonował: Sienkiewicz też stracił głowę. Widzę, że mierzy do bestii, a jednak nie strzela. Zapomniał kurki odwieźć. Do Kairu wrócili 3 kwietnia statkiem linii „Messageries Maritimes”. Tu mile spędzali czas z wypoczywającym w Egipcie towarzystwem polskim i w domu austriackiego konsula Neumana, którego żona była zapaloną badaczką i miłośniczką Egiptu. Jaś podsumował w zapiskach, że pożegnanie z Sienkiewiczem „było bardzo serdeczne”.

Czytając "Listy z Afryki" autorstwa Sienkiewicza i listy Tyszkiewicza z Dziennika podróży do Zanzibaru utwierdzamy się jednak w przekonaniu, że chociaż opisywali tę samą podróż, każdy wyniósł z niej własne spostrzeżenia i doświadczenia. Sienkiewicz pisał swoje relacje, a raczej fantazje, z niefortunnej wyprawy w hotelach i pensjonatach leczniczych. Nadrabiał informacjami zaczerpniętymi od innych. Jako człowiek, któremu nie była obca technika malarstwa, ratował się plastycznymi opisami przyrody. Dopiero po upłynie 20 lat od powrotu z Afryki dojrzał do takiej książki, jak W pustyni i w puszczy, której wątek przygodowy i dziś trzyma czytelnika w napięciu. Podróżowanie i przemieszczanie się w XIX stuleciu były czymś innym, niż dzisiejsze loty samolotem do najdalszych zakątków świata.

Oryginał Dziennika z podróży do Zanzibaru Jana Tyszkiewicza z Waki, niechętnie udostępniany dla badaczy, znajduje się w zbiorach Trockiego Muzeum Historii Zamku, które zamierza wydać rękopis w dwóch językach: polskim i litewskim."

PS.
W maju ubiegłego roku w Instytucie Polskim w Wilnie odbyła się prezentacja albumu, o którym wspomina Autorka.

niedziela, 12 lutego 2012

Grób Klemensa Tomczeka

W pierwszej wyprawie Szolc-Rogozińskiego do Kamerunu oprócz Leopolda Janikowskiego wziął udział także Klemens Tomczek oraz Władysław Ostaszewski i Walery Tomaszewski. Ci dwaj ostatni musieli nieźle narazić się pozostałym, bo Janikowski aczkolwiek sygnalizuje obecność pięciu osób to jednak nazwiska tych dwóch pomija. Ale nie o tym ma być tylko o Klemensie Tomczeku a właściwie jego grobie.


To jego Szolc-Rogoziński darzył przyjaźnią, do tego stopnia, że kiedy Tomczek zmarł na malarię na Mondoleh 20 maja 1884 r. kazał przenieść jego szczątki na Fernando Po gdzie mieszkał wraz z Hajotą podczas drugiej swojej wyprawy. "Przywiezione na Fernando Po, a potem nielegalnie przez Janikowskiego do Polski, spoczęły na jednym z wiejskich cmentarzy" - taką informację zamieszczają M. Zacharowska i J. Kamocki w katalogu do wystawy "Stefan Szolc-Rogoziński. Badania i kolekcja afrykańska z lat 1882 do 1890" (Muzeum Etnograficzne w Krakowie, 1984) opierając się na informacji zamieszczonej przez H. Tetzlaffa ("Jeszcze o wyprawie Szolc-Rogozińskiego", Życie Warszawy z 27.02.1972 r.), który twierdził, że Tomczek został pochowany "(...) pokryjomu na jakimś wiejskim cmentarzu w okolicach Radomska, gdzie proboszczem był przyjaciel Janikowskiego, (...)".

Szukając informacji o miejscu pochówku Leopolda Janikowskiego, który jak się okazało został pochowany na Starych Powązkach, o czym wiedzę zawdzięczam stronie http://www.sowa.website.pl/ znalazłem tam też informację, o miejscu pochówku Klemensa Tomczaka (sic!) zmarłego 20 maja 1884 r. Oczywiście przy najbliższej okazji udałem się na Powązki i eureka!



Na nagrobku, pierwszym po lewej, znajdują się m.in. następujące inskrypcje:

"Leopold Janikowski
1855   8-XII-1942 r.
Podróżnik, meteorolog, etnograf
I. wyprawa do Afryki 1882-1885
ze Stefanem Rogozińskim 
i Klemensem Tomczakiem (sic!)
II. wyprawa samotna 1887-1890"

"Klemens Tomczak (sic!)
23 XI 1860 -20.V.1884
umarł w Afryce na wyspie Mandoloch (sic!)
przywieziony przez
Leopolda Janikowskiego
spoczywa w grobie jego rodziny".

Wygląda więc na to, że do odnalezienia pozostał jeszcze tylko grób ostatniego, najważniejszego członka wyprawy.