Nie wytrzymałem. Policzyłem do dziesięciu - nie pomogło, policzyłem do stu - również bez rezultatu. Ale w sumie czemu w ogóle liczyłem? Przecież każdy może pisać co chce, a tak jak w starym dowcipie "jak wszyscy to wszyscy, babcia też" A poszło o w sumie drobiazg.
Niedawno wydawnictwo MG wydało "Braci Karamazow", niby nic i powinno się tylko temu przyklasnąć, tyle że powieść Dostojewskiego ukazała się w tłumaczeniu Barbary Beaupre z ... 1913 roku. Co prawda, można poczytać sobie w sieci o "nowej odsłonie" i "nowy wydaniu" ... przekładu sprzed 100 lat, bagatela! ale co to jest 100 lat w porównaniu z wiecznością?! Są co prawda nowsze tłumaczenia ale może z Beaupre jest tak, jak z Anielą Zagórską i nowsze niekoniecznie oznacza lepsze, zwłaszcza, że książka w tym wariancie wywołuje bezapelacyjny podziw.
A trudno, żeby było inaczej, wszak "darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda" i nie po to wydawnictwo przesyła książkę w zamian za opinię na jej temat by potem czytać prawdę o "produkcie". Jednak czasami dobrze jest wiedzieć co bierze się do ręki. Otóż "walory" efektów pracy Beaupre barwnie zreferował prof. Grzegorz Przebinda, pisząc m.in.
"Wcześniejsze tłumaczenie Barbary Beaupre z 1913 roku liczyć się nie może, choć wydano je po raz drugi w 1927 roku w "Bibliotece Dzieł Wyborowych". Był to jednak tylko romans dla pensjonarek, który nawet skończył się w duchu prawdziwego harlequina: "Tegoż dnia odbyły się zaręczyny Aloszy z panną Chachłakow. Katarzyna patrzyła na Aloszę ze czcią prawie. On zaś miewał dziwne uśmiechy i głębokie spojrzenie w dal, jakby przewidując przyszłe swoje losy. Iwan z wolna powracał do zdrowia" ... Z tej warszawskiej edycji Dostojewskiego usunięto liczne fragmenty: o wielkim inkwizytorze, o Iliuszy, prawie wszystko o starcu Zosimie. Autor wstępu Leo Belmont uzasadnił to wszystko "potrzebą wygładzenia stylu oryginału na rzecz większej potoczystości". Z jego słów widać jasno, do kogo adresowana była powieść: "Gwoli popularyzacji dzieła Dostojewskiego na naszym gruncie wydawcom zdało się słusznym skrócić nieco rzecz w przekładzie, przez poświęcenie, bez krzywdy dla beletrysty-autora, dociekań mistyka prawosławnych świętości, zbyt gadatliwych i nazbyt już obcych pojęciu czytelnika polskiego dygresji religijno-filozoficznych, a nadto dłużyzny mnogich powtórzeń oryginału. Powieściowa fabuła zyskała przez to na zwartości i żywości akcji. Zręczny skrót uczynił całość strawniejszą dla dzisiejszego mniej cierpliwego czytelnika i niewątpliwie zapewni genialnemu dziełu Dostojewskiego większą a zasłużoną poczytność wśród szerokich kół publiczności polskiej". Ale czy i dzisiaj paru wydawców nie posłużyłoby się chętnie podobną metodą?"
Chyba w złą godzinę zadał to pytanie prof. Przebinda, oj, w złą! (Z resztą kilka lat temu) A jego opinia nie jest tylko opinią wyrafinowanego naukowca, który wszystkiego się czepia, bo wybranemu przez wydawnictwo MG tłumaczeniu Beaupre nie dała też szans K. Punktaki w "Zarysie problematyki tłumaczeń Braci Karamazow ... " aczkolwiek w znacznie bardziej stonowanej formie i jeśli mnie pamięć nie zawodzi, także Jan Smaga w edycji "Braci Karamazow" wydanej przez Ossolineum w serii Biblioteka Narodowa.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że powieść Dostojewskiego może się komuś podobać nawet w tym przekładzie, w konwencji "romansu dla pensjonarek" tyle, że te zachwyty sprawiają trochę wrażenia zachwytów nad oleodrukową kopią "Mona Lisy".
"Wcześniejsze tłumaczenie Barbary Beaupre z 1913 roku liczyć się nie może, choć wydano je po raz drugi w 1927 roku w "Bibliotece Dzieł Wyborowych". Był to jednak tylko romans dla pensjonarek, który nawet skończył się w duchu prawdziwego harlequina: "Tegoż dnia odbyły się zaręczyny Aloszy z panną Chachłakow. Katarzyna patrzyła na Aloszę ze czcią prawie. On zaś miewał dziwne uśmiechy i głębokie spojrzenie w dal, jakby przewidując przyszłe swoje losy. Iwan z wolna powracał do zdrowia" ... Z tej warszawskiej edycji Dostojewskiego usunięto liczne fragmenty: o wielkim inkwizytorze, o Iliuszy, prawie wszystko o starcu Zosimie. Autor wstępu Leo Belmont uzasadnił to wszystko "potrzebą wygładzenia stylu oryginału na rzecz większej potoczystości". Z jego słów widać jasno, do kogo adresowana była powieść: "Gwoli popularyzacji dzieła Dostojewskiego na naszym gruncie wydawcom zdało się słusznym skrócić nieco rzecz w przekładzie, przez poświęcenie, bez krzywdy dla beletrysty-autora, dociekań mistyka prawosławnych świętości, zbyt gadatliwych i nazbyt już obcych pojęciu czytelnika polskiego dygresji religijno-filozoficznych, a nadto dłużyzny mnogich powtórzeń oryginału. Powieściowa fabuła zyskała przez to na zwartości i żywości akcji. Zręczny skrót uczynił całość strawniejszą dla dzisiejszego mniej cierpliwego czytelnika i niewątpliwie zapewni genialnemu dziełu Dostojewskiego większą a zasłużoną poczytność wśród szerokich kół publiczności polskiej". Ale czy i dzisiaj paru wydawców nie posłużyłoby się chętnie podobną metodą?"
Chyba w złą godzinę zadał to pytanie prof. Przebinda, oj, w złą! (Z resztą kilka lat temu) A jego opinia nie jest tylko opinią wyrafinowanego naukowca, który wszystkiego się czepia, bo wybranemu przez wydawnictwo MG tłumaczeniu Beaupre nie dała też szans K. Punktaki w "Zarysie problematyki tłumaczeń Braci Karamazow ... " aczkolwiek w znacznie bardziej stonowanej formie i jeśli mnie pamięć nie zawodzi, także Jan Smaga w edycji "Braci Karamazow" wydanej przez Ossolineum w serii Biblioteka Narodowa.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że powieść Dostojewskiego może się komuś podobać nawet w tym przekładzie, w konwencji "romansu dla pensjonarek" tyle, że te zachwyty sprawiają trochę wrażenia zachwytów nad oleodrukową kopią "Mona Lisy".
A ja właśnie dlatego jej nie wybrałam do opiniowania :)
OdpowiedzUsuńChwalebna ale mam wrażenie, że niezbyt często spotykana wstrzemięźliwość :-)
UsuńZostało mi tak po studiach - sprawdzić źródło :)
Usuńp.s. przepraszam, że teraz odpisuję, ale przy dzieciakach mi się zapomina. Pozdrawiam
Nie masz za co przepraszać :-) komentowanie u mnie nie jest obowiązkowe :-)
UsuńA ja naiwnie myślałam, kiedy koczowniczka wspomniała o zwiększonym zainteresowaniu Panem Tadeuszem, Braćmi Karamzaow, czy Emancypantkami, że blogerzy sięgnęli tak sami z siebie po klasykę, a tu wyjaśniło się, że gratisy zostały rzucone. Już koczowniczka zwróciła uwagę, że coś ci Bracia Karamazow dziwnie mają cienkie wydanie (sprawdziłam ponad 500 stron) w wydaniu Ossolineum też z tego roku liczą ponad 100 stron, a z twojego wpisu widzę, że zagadka się wyjaśniła, rzecz nie w wielkości czcionki, a dokonanym przez tłumaczkę skrócie. Ach, brak mi słów.
OdpowiedzUsuń"Blogerzy sięgnęli tak sami z siebie po klasykę" - uhaha! Tośmy sobie pożartowali, choć pewnie kilkoro takich dinozaurów by się znalazło :-)
UsuńCiekawe, czy owo wydawnictwo nie skróciło też "W stronę Swanna" i "Pana Tadeusza" :-(
UsuńKto ich tam wie...
Nie "współpracuję" z nim więc nie wiem :-) a gdybym "współpracował" tym bardziej wolałbym nie wiedzieć :-)
UsuńW stronę Swanna nie wygląda na skrócone. Czytałam wcześniej w serii wydawnictwo na koniec wieku, teraz podczytuję tego wydawnictwa i nie mam uwag. Chyba więc zaryzykuję z kolejnymi tomami, ale będę teraz bacznie się przyglądała temu wydawnictwu. I bardzom ciekawa Pana Tadeusza, tłumacza nie wymaga, więc jedno niebezpieczeństwo odpada, mam piękne ilustracje, więc należy tylko pokładać nadzieję, że jakiś redaktor nie zastosował skrótów.
UsuńMyślę, że redakcje same z siebie nie ingerują w tłumaczenia bo przecież naruszałyby prawa autorskie (chyba, że te wygasły wcześniej).
UsuńO jeżu, a u mnie tyle MG... Teraz powinnam porobić wszędzie zastrzeżenia, że to za moje, znaczy się męża ciężko zarobione pieniądze :)
UsuńW "Stronę..." nie wyglądało mi na skrócone, jest wybitnie rozwlekłe, a to przecież znak rozpoznawczy Marcela P.
"Braci..." mam z 50na50, a więc świeżynka od Pomorskiego, przydałoby się porównać :)
Rito, ależ po co robić zastrzeżenia, przecież posiadanie książek z MG to nie grzech ani przestępstwo :-) Ja mam wydanie Pulsu z tłumaczeniem Wata poprawionym przez Podgórca ale też chyba się skuszę na Pomorskiego.
UsuńA wiecie coś może na temat niedawno wydanej "Zbrodni i kary" przez to wydawnictw? Na nieszczęście byłam zmuszona do kupienia tej powieści w ich wydaniu i nie jestem pewna czy był to dobry wybór...
UsuńJeśli chodzi Ci o "Zbrodnię i karę" w wydaniu MG, to wystarczy przeczytać wpis.
UsuńOkładeczka jakby sugeruje pokrewieństwo z 50/50 Znaku :P Nie jestem zdziwiony metodami edytorskimi wydawnictwa MG, natomiast nie robiłbym wyrzutów blogowym recenzentom, większości czytelników jest dokładnie obojętny tłumacz, data poprzedniego wydania i takie tam drobiazgi. Niestety. Wzięli, co im zaproponowano, wzięli w dobrej wierze. Nie ma obowiązku przeprowadzania studiów krytycznych. Niestety :)
OdpowiedzUsuńJasne, że nie ma obowiązku przeprowadzenia studiów krytycznych ale jeśli ktoś zachwyca się knotem (do czego ma prawo oczywiście) to jaka jest jego wiarygodność? I to co powiedziałby o "Braciach Karamazow" w rzetelnym przekładzie?
UsuńA dopuść do siebie myśl, że być może ktoś sobie pomyślał: "Jejku, jaki fajny ten Dostojewski, przeczytam Zbrodnię i karę" :) I może naprawdę przeczyta i mu się spodoba. Co do wiarygodności: skoro przeczytał i mu się podobało, to chyba nie popełnia nadużycia, chwaląc? Bez świadomości, że czytał adaptację.
UsuńBronię tu trochę entuzjastów tego wydania, bo zasadniczą winę ponosi jednak wydawnictwo, które to coś wydało i wciska naiwnym.
Ależ ja w dobrej wierze dopuszczam myśl, że tłumaczenie Beaupre podobało się tym osobom, które o nim pisały i że nie pisały o nim z powodów merkantylnych, w ramach umowy barterowej :-) Tyle, że nie zmienia to faktu, że podobała się im adaptacja i to kiepska. Widziałem kiedyś oledrukową Mona Lisę a la monidło, nie kwestionuję tego że komuś się podobała, rzecz gustu ale wiarygodność jego sądu na temat Mona Lisy. Skoro podobał mu się ten wariant to wątpliwe czy spodobał bym mu się oryginał, podobnie jest i z "Braćmi Karamazow" jeśli ktoś się zachwycał adaptacją to wątpliwe czy spodobało by mu się tłumaczenie możliwe jak najbardziej zbliżone do oryginału.
UsuńCo do wydawnictwa to chyba nie ma tu dwóch zdań, to tylko jeszcze jedno potwierdzenie że to taka sama branża jak nie przymierzając produkcja i sprzedaż butów albo gumki od majtek, która ma przynosić dochód właścicielom.
No może coś w tym jest, adaptowany Robinson Crusoe jest ok, a oryginał to śmiertelne nudziarstwo :)
UsuńBo to jest taka sama branża przecież, tylko czasem, żeby coś ugrać, wydawcy uderzają w dzwony kultury narodowej i takie tam :P
Też prawda :-) Ale wolę z kolei oryginał Podróży Guliwera od wersji ad usum Delphini :-)
UsuńJest w oryginale kilka smaczków, dla których warto się pomęczyć :P
UsuńZdecydowanie :-) jako mocno nieletni dorwałem się do wydania PIW-u z 1952 r. z ilustracjami Grandville'a, do dzisiaj pamiętam co ciekawsze fragmenty i ilustracje :-)
UsuńOsobiście uważam, że nawet gumę do majtek można produkować czy sprzedawać, nie oszukując. Dlatego oczekiwalabym, że takie 'starożytności' zostaną opatrzone choćby krótkim wstępem. W tej chwili wydawca wprowadza w błąd - szczególnie młodych czytelników. To jest oszustwo. Przecież taki wpuszczony w maliny czytelnik pozostaje w przekonaniu, że Dostojewski to jest szmira.To jest szkoda dla świata.
UsuńDzięki więc za Twój post. Uratowałeś może jakąś duszyczkę dla dobrej literatury...
Byłbym realistą :-) a najlepsze w tym wszystkim jest to, że szmirowaty wariant Dostojewskiego zyskał uznanie, ale to w sumie nic dziwnego :-)
Usuńjedną duszyczkę być może uratowałeś :) Bo mimo podejrzeń koczowniczki mogłoby się zdarzyć, iż nie drążyłabym tematu i dokonała zakupu, wczoraj wchodziłam na stronę internetową sklepu. Poznałam w postaci audiobooka -tł. A.Wat, zastanawiałam się nad zakupem.
UsuńDo tłumaczenia Wata też były jakieś "ale", wiem że było ono poprawiane przez Podgórca i to jest chyba lepszy pomysł, podobnie zresztą jak tłumaczenie Pomorskiego.
UsuńJa też się zastanawiałam nad kupieniem "Braci...", ale po przeczytaniu tego posta poszukam jednak w antykwariacie, bo lepszy rozpadający się egzemplarz, ale porządnie wydany niż takie "coś". Poza tym w Dostojewskim najlepsze są właśnie te rozważania filozoficzne, psychologiczne rozterki, monologi bohaterów, itp. Jeśli to wycięli, po co czytać?
UsuńNa Pomorskiego chyba nie ma co narzekać, mimo pewnej podejrzliwości w stosunku do zapewnień Znaku wykosztuję się na niego :-).
UsuńWygląda na to, że ktoś usiłował pogodzić wodę z ogniem i przygotował "Braci ..." w wersji, jak to przed wojną powiadano, "dla kucharek" :-) i jak widać na nią są amatorzy.
@Zacofany Zbrodnię i karę" ten ktoś powinien mieć już za sobą , w końcu była lekturą :-)
UsuńTa ogólnie jeszcze tylko odważę się zauważyć że aby poznać że coś jest nie tak trzeba mieć z czym porównywać. Jeśli dla kogoś to było pierwsze spotkanie z Dostojewskim co najwyżej mógłby zdziwić się skąd powszechny zachwyt nad średnim tak naprawdę utworem. O ile dziś powszechnie czytelnicy zachwycają się Dostojewskim.
Na trik z okładką sam się nabrałem i aż przylazłem zobaczyć czemu Marlow obsobacza tę fajną serię :P
OdpowiedzUsuńO proszę :) Zresztą dość prymitywne podszywanie się pod okładki cudzych serii jest od jakiegoś czasu nagminne.
UsuńTeż byłem przekonany, że do wydanie Znaku i byłem tym trochę zaskoczony, że tak szybko robią wznowienie i to w dodatku zmieniając okładkę, o sancta simplicitas! :-)
UsuńA od innych wymagasz, żeby sprawdzali, kto tłumaczył i jaką ten przekład ma wartość :D
UsuńAle nie, jak tylko jestem zaskoczony, że zachwalają siekierką ciosaną podróbę biorąc ją za finezyjnie wykonany oryginał :-)
UsuńAutorkę Michalak też zachwalają, to już chyba lepiej tego pseudo-Dostojewskiego.
UsuńJa tam nie wiem, bo dzieła Michalak, zresztą nie jej jednej, omijam szerokim łukiem :-)
Usuń@Zacofany a nie lepiej ominąć jedno jak i drugie ? Choć krytyka książek pani Michalak jest niebezpieczna. Dziwne że sensownie wypowiadająca się czasami babka tworzy takie "dzieła".
UsuńJa omijam jedno i drugie :P Pani M wypowiadająca się sensownie jest natomiast dla mnie zupełną niespodzianką, poczytałem sobie kiedyś jej blog.
UsuńZdarza się naprawdę. Zdecydowanie jednak podobnie jak Ty omijam szerokim łukiem jej twórczość.
UsuńPrzewróciłaś mi światopogląd tym stwierdzeniem :)
UsuńZakładałeś że jednak się nie zdarza ?
UsuńNawet nie zakładałem, miałem pewność :D
UsuńMnie szczególnie smuci to podobieństwo okładki do okładek Znaku. Po co? Nie mówiąc już o tym, że dopiero co ukazał się nowy przekład Adama Pomorskiego, znakomity... To już może lepiej byłoby wznowić jakąś książkę, której od dawna w nowym wydaniu nie ma?
OdpowiedzUsuńAle za to można powiedzieć, że okładka się broni od strony estetycznej :-) Nie czytałem wydania Znaku, mam edycję Pulsu. Znak ma zwyczaj zachwalania przekładów, które publikuje, wiadomo "każda liszka swój ogon chwali" ale odnoszę wrażenie, że te pochwały są czasami mocno na wyrost.
UsuńMnie, na szczęście, coś tknęło, kiedy zobaczyłam różnicę w ilości stron między obydwoma wydaniami - Znaku i MG. Mały rekonesans, zainicjowany podejrzeniem, szybko wyjaśnił sprawę.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, okładka MG, w sensie zimowy pejzaż z cerkwią, jest ładna i bardzo mi do "Braci..." pasuje. Ale to jedyny walor tego wydania.
Mnie też się tak okładka podoba, jest zdecydowanie bardziej w rosyjskim klimacie niż ta Znaku.
UsuńI ja się prawie nabrałam, bo od razu skojarzyłam z tym wydaniem: http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,2904,Bracia-Karamazow
OdpowiedzUsuńDołączam do rozczarowania i zniesmaczenia tą praktyką wydawnictwa. A tak w ogóle to "Braci Karamazow" nie czytałam:(
Ja nie tyle jestem zniesmaczony praktyką wydawnictwa (które jest po to by przynosić dochód) ale gustem blogerów, którzy zachwalają podróbę biorąc ją za oryginał.
UsuńChyba czytam inne blogi, bo nie spotkałam się z wpisami na temat tej książki. Ale zgadza się, karygodne, że nawet blogerzy książkowi nie odróżniają podróby od oryginału.
UsuńJa znalazłem wzmianki na temat wydania MG akurat na tych blogach, na które zaglądam a potem to już poszło.
UsuńMoim zdaniem, to nie jest karygodne, przecież nie ma obowiązku zaczytywania się "kanoniczną" wersją "Braci Karamazow" i zachwycać się nią. Można zachwycać się też i wersją light, którą zaserwowało wydawnictwo, tak jak można zachwycać się i "Trędowatą" tyle tylko, że to świadczy o guście czytelników.
Jak nie czytali oryginału, to jak mają odróżnić podróbę, skoro myślą, że to oryginał?
UsuńTak samo jak można odróżnić monidło od prawdziwego portretu. Powinno chyba dać do myślenia, że w powieści, która odkrywa "tajnie" rosyjskiej duszy niewiele albo zgoła nic na ten temat nie zostało?
UsuńZawsze, gdy sięgam po przekład mam świadomość całkowitej zależności od widzimisię tłumacza. Nie znam tak dobrze żadnego języka obcego, żeby móc czytać oryginały. Co zresztą jest niemożliwe przy tylu językach świata.
OdpowiedzUsuńTo jednak nie znaczy, że należy godzić się z takimi barbarzyńskimi praktykami. Mówiąc prosto i bez osłonek to dla mnie jest zbrodnia na literaturze. Niezależnie od tego jak oceniamy pisarza i ten jego konkretny utwór nie wolno nic zmieniać w oryginalnym tekście. Tak napisał autor i w takiej wersji tekst ma istnieć. Ja nie uznaję żadnych bzdurnych tłumaczeń na ten temat. Jeśli biorę się za czytanie książki to chcę czytać tłumaczenie (inna sprawa to warsztat językowy tłumacza), a nie bryk dla maluczkich.
W zasadzie zgadzam się z Tobą ale zawsze jednak jest jakieś "ale" w postaci wieloznaczności wyrażeń, ich nieprzetłumaczalności, starzenia się języka nie mówiąc już o schodach, które muszą pokonać tłumacze poezji. Każde więc tłumaczenie w gruncie rzeczy jest dziełem naturalnie które jednak powinno współgrać z oryginałem.
UsuńTo "ale" właśnie miałam na myśli pisząc (inna sprawa to warsztat językowy tłumacza", tylko już nie rozwijałam tematu.
UsuńTo wyjątkowo :-) jesteśmy zgodni :-)
UsuńHa, dzięki serdeczne za tego posta. Oglądałem niedawno "Braci Karamazow" wydanych na łamach MG i zachodziłem w głowę jak to możliwe, że książka jest tak cienka w stosunku do mojego egzemplarza z wydawnictwa Znak, który swego czasu zakupiłem (cały czas zbieram się psychicznie do lektury). Nie przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić nazwiska tłumaczy, a widzę, że warto zacząć zwracać na to coraz większą uwagę.
OdpowiedzUsuńA podobieństwo do serii "50 na 50" faktycznie wręcz kłuje w oczy. Trochę to nie ładnie ze strony wydawnictwa, o którym miałem całkiem dobre zdanie (imponowali mi właśnie tym wznawianiem klasyki, co jest sytuacją raczej rzadko spotykaną na polskim rynku wydawniczym).
Bez przesady :-) przecież wydawnictwo nie może brać odpowiedzialności za to że komuś szlaczek się może kojarzyć z "50 na 50" Znaku :-)
UsuńSzczerze, to w ogóle nie skojarzyła mi się ta okładka ze Znakiem, przecież są zupełnie inne, nie wiem, jak można pomylić te wydania. A poza tym nie kupuje się chyba książek "po okładce" - i przecież nazwa wydawnictwa wyraźnie tam stoi, nie jest nigdzie ukryta.
UsuńNiektórzy nie kupują, niektórzy kupują, tak jak niektórzy zwracają uwagę na detale zawarte na okładce a niektórzy nie.
UsuńW moim umyśle ten motyw zdobniczy po lewej stronie automatycznie jest zakodowany jako seria "50 na 50". Nic nie poradzę na to, że mój mózg bezwiednie czyni sobie takie skojarzenia. Postaram się go za to delikatnie zganić, ale wątpię, żeby pomogło :)
UsuńSpoko, spoko! Póki co wolność skojarzeń nie jest ograniczona.
UsuńAż się boję powrotu do domu, gdzie zaraz sprawdzę tłumacza mojego egzemplarza... ale jeśli dobrze zrozumiałam, ten przekład Beaupre wyszedł pierwszy raz po wojnie?
OdpowiedzUsuńAż tak się nie interesuję "Braćmi Karamazow", ale jest podejrzanie cienkie wydanie z 2008 wypuszczone przez Polskie Media Amer com więc możliwe, że to przekład Beaurpe.
UsuńNiesamowite - właśnie dziś oglądałam w księgarni dwa wydania BK - to Znaku i to Mg i zastanawiałam się o co w tym chodzi. Zwróciłam uwagę na to, że jest różne tłumaczenie, ale to dalej nie wyjaśniało mi różnicy w objętości tych książek i tego, że zakończenia są zupełnie inne. Stwierdziłam, ze najlepiej udać się do biblioteki po jakieś starsze wydanie. A tu wyjaśniłeś sprawę.
OdpowiedzUsuńZwykle jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Ja tam pod pretekstem św. Mikołaja wysupłam się na wydanie Znaku, skoro tłumaczenie Pomorskiego jest tak zachwalane. Dam mu szansę.
UsuńProblem w tym że kwestia przekładu , jest dla przeciętnego konsumenta bez znaczenia. Pamiętam pewną dyskusję z moją polonistką nad Szekspirem , porównywałyśmy sobie Słomczyńskiego i Barańczaka, wierzcie mi że były osoby , które nie miały pojęcia o czym mówimy. Z drugiej strony ja tam cierpię na "dyskalkulię wygodną" i cieszę się że nie miałam matury z matematyki , gdyż w życiu bym nie zdała. To analogicznie też powód do wstydu.
OdpowiedzUsuńTyle, że w blogosferze książkowej nie są obecni przeciętni konsumenci, którzy czytają 2-3 książki rocznie albo i to nie ale osoby, które deklarują się jako mole książkowe. Oczywiście, że nie muszą być znawcami Dostojewskiego ale wypada orientować się co się czyta, i że coś jest chyba nie tak. Tyle tylko, że "współpraca" z wydawnictwami rządzi się swoimi prawami i są osoby, które o każdym gniocie wyrażą się pozytywnie o ile tylko dostaną go za darmo od wydawcy.
UsuńAno są ale lekarstwem na to jest wybranie książek autorów, których się ceni a to już zmniejsza prawdopodobieństwo trafienia na gniot. Tak zakładam. Poza tym weź proszę pod uwagę też to że molami może się i deklarują, ja również ale już znawcą tematu nie jestem ani tym bardziej specjalistką posiadającą odpowiedni warsztat. M.in. dlatego zrezygnowałam , mogę tylko napisać czy lubię i za co, czy mi się podobało czy nie ale to nie jest profesjonalna ocena ,nigdy zresztą do tego nie pretendowałam.
UsuńW tym przypadku okazało się, że to nie autor ale tłumacz decyduje o jakości dzieła i z arcydzieła zrobił romans dla pensjonarek.
UsuńAleż bycie molem książkowym zakłada pewne quantum wiedzy o literaturze chyba, że ktoś się okopał tylko wśród harlequinów, co też jest możliwe. Nikt nie wymaga pisania krytycznych opracowań od blogerów a jedynie minimalnego poziomu kompetencji. Jeśli ktoś nie jest w stanie odróżnić knota od arcydzieła i zachwala to pierwsze jak arcydzieło to chyba coś tu jest nie tak.
Zatem ten minimalny poziom kompetencji jest odbierany różnie w zależności od osoby czytającej teksty takiego mola. Ale to odrębny temat.
UsuńCo do opinii o gniotach to już na starcie mam problem , gdyż to co aktualnie znajduje się zazwyczaj na liście bestsellerów , najczęściej jest kupowane i czytane ( zakładam że jest) nijak ma się do tego co mi się podoba, co lubię i czytam. I teraz albo , albo. Albo nie znam się kompletnie zatem wśród blogosfery jestem uzurpatorem , albo co wydaje mi się jeszcze gorsze ci wszyscy zachwycający się bestsellerowymi tytułami idą z prądem niczym ryba w wiadomym stanie. Oczywiście tu zakładam że skoro bestseller i sprzedaje się lepiej niż ciepłe bułki na mrozie to oznacza że warto czytać , no właśnie piszę bzdury nic takiego nie zakładam , tak być powinno a jak jest wiemy.
Zawsze jest jakieś w miarę zobiektywizowane minimum - tak jak w szkole, są lepsi i gorsi uczniowie ale żeby zdać do następnej klasy trzeba jakieś quantum wiedzy posiadać. To tylko blogosfera sprawia wrażenie, że będąc anonimowym można pisać każdą bzdurę bez odpowiedzialności za słowo.
UsuńLista bestsellerów jak sama nazwa wskazuje to lista najlepiej sprzedających się książek a nie lista najlepszych książek. Tak jak oczywiste jest, że więcej osób zanuci "Białego misia" niż arię Jontka z "Halki" tak oczywiste jest też, że więcej czytelników będzie miał kolejny romans niż np. "Portret artysty z czasów młodości". Owszem pewnie zdarzają się wyjątki, jak wszędzie ale one tylko potwierdzają regułę.
Oczywiście że to lista najlepiej sprzedających się książek , czyli też zakładamy najczęściej czytanych. Nie oszukujmy się w blogosferze raczej króluje literatura popularna a nie klasyka i arcydzieła światowej literatury. No i o blogosferze rozmawiamy , o ludziach czytających i dzielących się wrażeniami, deklarujących się przynajmniej jako czytający ( czasem miewam wątpliwości) i to od nich wymagasz jakiejś powiedzmy podstawowej wiedzy. Choćby jak pisałeś odróżnienia kiczu od przyzwoitej jakości utworu. Z kolei ja upieram się że w takim razie w jakimś przynajmniej stopniu to co pojawia się na blogach jest reprezentatywne dla tego grona. Pewnie że są wyjątki choćby Ty, Zacofany, Agnieszka czy To przeczytałam i pewnie mogłabym jeszcze kilka wymienić. Jednocześnie największe zainteresowanie budzą blogi opisujące romanse, thrillery ( które osobiście bardzo lubię byle nie w nadmiarze) czy wampiromagicznopodobny gatunek trudny w ogóle do klasyfikacji. Teraz tylko pytanie , kto w takim razie faktycznie o książkach powinien pisać ? Pewnie że można olać wszystko i pisać dla siebie ale nie oszukujmy się dla siebie możemy pisać równie w zeszycie. Prowadząc blog chciałabym by choć kilka osób zachęcić do przeczytania czegoś ciekawego i wartościowego, wychodzi średnio a jeśli poczytać opinie o blogerach książkowych to w ogóle tragicznie. No ale czego się spodziewać jeśli ktoś kto ukończył polonistykę otwarcie przyznaje się do pominięcia znajomości podstawowych niejednokrotnie dzieł literatury , będących wręcz niczym alfabet pozwalające na dalsze poszukiwania.
UsuńNie widzę sprzeczności w tym, że od kogoś kto pisze literaturze, także w jej wariancie romansowym, kryminalnym czy s-f, można oczekiwać elementarnej wiedzy o literaturze w ogóle. Przecież romans to nie tylko badziewie, którym zalewany jest rynek i które panoszy się po blogosferze to przecież także "Przeminęło z wiatrem", "Wichrowe wzgórza", "Duma i uprzedzenie" czy "Doktor Żywago" i "Anna Karenina". Rozumiem, że wiele osób blogujących może tego nie ogarniać i czytać książki Michalak czy Grocholi ale w takim razie niech nie będą zdziwione jeśli ktoś inny zwraca na to uwagę.
UsuńMożna , można tyle tylko że zawsze można też bronić się tym iż jest to rzecz gustu. Dla Ciebie gniot, dla innego arcydzieło i co zrobisz ? OT odczepiając się już od Michalak wystarczy spojrzeć na to jaka karierę zrobiły książki innej pisarki i nie tylko książki ale i serial na ich podstawie. Zachwyt totalny a tak naprawdę to nie da się tego czytać już wolałabym oceniać wypracowania szkolne, poziom przynajmniej częściowo, byłby wyższy.
UsuńOceniać określenie to stosuję umownie , jak pisałam nie mam odpowiednich kwalifikacji do tego. Jednak to czy mi się podobała i dało się czytać bez wstrętu wiem i bez kilku lat studiów filologicznych.
UsuńTo nie indywidualny gust czytelnika decyduje o tym, czy książka jest arcydziełem czy kiczem, gust jedynie określa czy podoba się nam arcydzieło czy kicz a to jest zupełnie inna historia.
UsuńTo jasne ale jeśli ktoś twierdzi iż kicz to arcydzieło to widać podobało mu się :-)
UsuńPrzecież o tym właśnie piszę :-)
UsuńByłam pewna, że napisałam komentarz, ale chyba odpowiedziałam Ci w głowie i zapomniałam napisać :D Tak oto, od początku:
OdpowiedzUsuńDokładam moją cegiełkę oburzenia, a tak naprawdę niepojmowania sytuacji - jak to się stało, że wydawnictwo, które dba przecież o swoją renomę wydało "Braci Karamazow", bezsprzecznie arcydzieło, książkowe cudo, w wersji okrojonej, w udziwnionym skróconym przekładzie? Nie pojmuję. Myśleli, że czytelnicy, którzy świadomie chwycą za powieść nie zauważą? Nie zorientują się, że coś tu jest nie tak? Że zachłysną się nią jak nieświadome niczego dzieciaki, które za darmo łyknęły książkę i reszta czytelników zniknie w tłumie? Coś jest stanowczo nie tak, "niehalo", że tak napiszę.
O okładce i "zainspirowanym" pomyśle grafiki to już nawet nie wspomnę. Pamiętam, jak przy jakiejś pomniejszej powieści "pożyczyli" twarz Katie Holmes ze zdjęcia do kampanii reklamowej kosmetyków Bobbi Brown i udawali, że nie wiedzą o co chodzi. Nie rozumiem takiego zachowania i nie mieści mi się po prostu w głowie.
Okrojony tekst w krzywym tłumaczeniu wraz z okładką pozostawiają po prostu niesmak. Szkoda.
Dla mnie, szczerze mówiąc, bardziej pouczające były zachwyty blogerek, które rozwodziły się nad walorami tak podanych "Braci Karamazow". Ale w sumie sam sobie się dziwię, że byłem tym zdziwiony :-)
UsuńWiesz, tu się nie ma nawet co śmiać, bo powiedzmy, że ktoś zupełnie nieobeznany z Dostojewskim po prostu chciał sięgnąć, bo słyszał, że dobre, że to klasyka, bla bla, truizmy itp., przeczytał, będąc pewnym, że czyta TYCH "Braci Karamazow", cieszy się, bo się podoba, a tu potem okazuje się, że tak naprawdę dostał zamiast godnej całości, dostał jej okrojoną wersję i nie zauważając tego wystawił się na pośmiewisko. Dla mnie to trochę smutne, bo przecież nie każdy musi ogarnąć. To tak samo, jakby ktoś chciał np. Tobie albo mi zrobić prezent, kupiłby to wydanie w dobrej wierze, a tu klops :)
UsuńNo ale fakt, że te zachwyty były zabawne (czytałam trzy) i wyszło po prostu nierozgarnięcie osób, które powinny teoretycznie być oczytane i orientować się w bukowym terenie. ;)
Ale w przypadku gdy dostaje się książkę w ramach "współpracy", niewiele osób odważa się na wyrażenie rzetelnej opinii z obawy przed wyschnięciem źródełka. To jest dopiero smutne.
UsuńJa dostaję wiele książek w ramach współpracy i zawsze piszę prawdę. Nie upiększam. Jeśli wydawnictwu to nie odpowiada - to trudno. Nie będę przecież ściemniać dla "darmowych" książek. Choć jak się bliżej przyjrzeć to na niektórych blogach pojawiają się same pozytywne opinie o otrzymanych w ramach współprac książkach. W moim odczuciu to mało prawdopodobne, żeby każda lektura była bez jakichkolwiek wad. Nie spotkałam jeszcze żadnej idealnej...
UsuńJa za to spotkałem zarówno idealne lektury jak i blogi, w których pisze się o książkach tylko dobrze.
UsuńZgadzam się - to akurat jest smutne bardzo.
OdpowiedzUsuńCo robić, c'est la vie, na szczęście "to nie moje małpy i nie mój cyrk" :-)
UsuńNo cóż. Różne zabiegi się stosuje, żeby przyciągnąć czytelnika. Właściwie nie mam nic przeciwko temu, pod warunkiem, że UCZCIWIE informuje się czytelnika we wstępie, co trzyma w ręku.
OdpowiedzUsuńJasne, w tym "uczciwie" tkwi sedno :-) Nie wykluczam możliwości, że wszystkie książki przesyłane przez wydawnictwa są świetne bo wolę nie dopuszczać do siebie myśli, że blogerzy "współpracujący" gotowi są wychwalać każdy badziew byleby tylko dostać książkę za darmo.
UsuńJa czytałam oryginał i jestem mocno zdziwiona, że wydawnictwo zdecydowało się na okrojenie takiego dzieła. Jednak ktoś kto nie zna pełnej wersji i wychwala tą krótszą nie jest niczemu winny. Powiem więcej to dobrze, że zdecydował się sięgnąć po Fiodora Dostojewskiego. Moim zdaniem to wydawnictwo popełniło tu zbrodnię na literaturze...
OdpowiedzUsuńOczywiście, że nie jest niczemu winny... oprócz kiepskiego gustu.
UsuńJest nowe tłumaczenie Cezarego Wodzińskiego (2015) - http://ck.lublin.pl/pl/bracia-karamazow-nowy-przeklad-powiesci-f-dostojewskiego/
OdpowiedzUsuńDzięki za info.
UsuńCzy pan Przebinda to kuzyn pana Biniendy?
OdpowiedzUsuńTaki sobie ten żarcik.
Usuń