środa, 20 kwietnia 2016

Król Lear, William Shakespeare

"Król Lear" Szekspira przeczytany, "Ran" Kurosawy obejrzany i co tu dużo mówić, wyszło na to, że chyba japoński wariant jest lepszy od angielskiego oryginału, ale być może to wrażenie to tylko objaw lekkiego "przejedzenia" się Szekspirem. Właściwie "Ran" jest nie tyle filmową wersją "Króla "Leara" co filmem na jego motywach i ma się do dramatu Szekspira mniej więcej tak jak "Czas Apokalipsy" Copolli do "Jądra ciemności" Conrada. Ale mimo braku ścisłego związku pomiędzy sztuką a filmem, ten dystans w stosunku do oryginału, sprawdza się. Kurosawa rzucając inne światło na dramat "twórczo rozwinął myśl" Szekspira przedstawiając możliwy wariant odczytania "Króla Leara" i "stawiając kropkę nad i" tam gdzie wcześniej było pole do domysłów.


"Król Lear" jest jakby zapowiedzią tego, co zostanie rozwinięte w "Makbecie" - konsekwencji dojścia do głosu zła drzemiącego w naturze człowieka. Zła, którego nic nie usprawiedliwia. Ani poczucie krzywdy i niesprawiedliwości jak w przypadku Edmunda, ani żądza władzy i miłość jak w przypadku Goneryli i Regany. Patrząc przez "szkiełko i oko", to co wydaje się szczególnie interesujące to postawa Edmunda - syna z nieprawego łoża. Ciążący na nim status bękarta i związane z tym odium sprawia, że jego odruch buntu i próba zajęcia należnego (?) mu miejsca jest w pełni zrozumiała. To zrozumienie topnieje jednak, gdy okazuje się, że ta próba odbywa się per fas et nefas, a tak właściwe to tylko nefas, tak że w ostateczności nic z tego pierwotnego zrozumienia, ze strony czytelnika, nie zostaje i okazuje się, że ostracyzm towarzyszący nieprawemu pochodzeniu jest uzasadniony, bo czego w końcu można się spodziewać po kimś takim.

A co z tytułowym bohaterem? Moim zdaniem, on w sumie wypada jakoś blado ze swoją nieznajomością ludzi. Jakim cudem tak długo utrzymał się na tronie? To, że lubił pochlebstwa można zrozumieć ale to że nie potrafił ich odróżnić od rzeczywistości wydaje się zaskakujące. Przecież nie jest debiutantem na tronie. To przekonanie, że mając władzę posiadło się też słuszność i nieomylność sądów, w przypadku Leara okazało się zgubne. Do tego stopnia, że ratunkiem przed rzeczywistością stał się dla niego obłęd. Tylko przed czym właściwie jest to ucieczka, czy przed rozczarowaniem postawą najbliższych, świadomością rozmiarów własnych błędów czy też niemożnością pogodzenia się z tym, że stało się nikim we własnym do niedawna państwie? To musiało zaboleć, z pana życia i śmierci stać się zwykłym człowiekiem, równym tym, o których losach się decydowało.

Ale trzeba płacić za błędy, nie można zjeść ciasteczka i mieć ciasteczko, tak jak nie można zrezygnować z panowania i oczekiwać, że nadal się będzie traktowanym jak władca. To znaczy można tego oczekiwać przynajmniej od najbliższych ale nie w świecie Szekspira, w którym obowiązuje zasada "homo homini lupus" i cel uświęca środki. Lear musi zapłacić za tak kardynalny błąd, jakim jest zdanie się na poczucie sprawiedliwości, honoru, lojalności i wreszcie miłości drugiego człowieka. To nie było z jego strony mądre posunięcie. Na "usprawiedliwienie" tego "błędu" bycia normalnym człowiekiem może tylko powiedzieć, że w tej chwili słabości nie był odosobniony. Przecież Kent zamiast dalej robić karierę przy boku następcy Leara stawia ją na szali (i przegrywa) mówiąc prawdę Learowi i próbując odżegnywać go od popełnienia błędu. Czy tak robi normalny człowiek? To już bardziej normalny, na swój sposób, jest Gloucester, chętnym uchem przyjmując oszczerstwa wobec własnego syna, zapominając kto mu je sączy.

Tak, tak, żyć w świecie dramatów Szekspira to nie przelewki. Trzeba mieć oczy i uszy na około głowy. Tu prostolinijność to prosta droga do klęski i marną pociechą jest to, że sprawiedliwość na końcu zatriumfuje skoro szanse na dożycie tej chwili są bardzo mizerne.

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Poskromienie złośnicy, William Shakespeare

Nie ukrywam, jestem pod wrażeniem Szekspira w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka, tak że postanowiłem pójść za ciosem (w kolejce czeka jeszcze "Król Lear") i przypomnieć sobie "Poskromienie złośnicy", zwłaszcza, że mam do tej komedii duży sentyment, od czasu gdy obejrzałem film z Elizabeth Taylor i Richardem Burtonem, a było to w starożytnych, z punktu widzenia gimbazy, czasach, gdy nie znane były jeszcze nie tylko smartfony ale nawet telefony komórkowe. A przecież "Poskromienie złośnicy"  jest jeszcze starsze...


Dzisiaj oczywiście to przeżytek a samą komedię można uznać za skandaliczną, bo jak to, mężczyzna w sporze z kobietą może być górą?! Faktem, jest, że jak czerwona płachta na byka, na niektóre czytelniczki, podziałać może deklaracja Petruchia:

"Ona jest moją własnością, dobytkiem,
Domem, sprzętami, polem i stodołą,
Koniem i wołem, i osłem, i wszystkim.",

który zresztą nie krył, że nie tyle chodzi mu o Katarzynę, co o jej posag. A i Baptista "sprzedaje" Biankę temu z konkurentów starających się o rękę jego córki, który da więcej. Nie wygląda to dobrze.

Także "czy chcesz, czy nie chcesz, i tak cię poślubię" Petruchia nie wskazuje, oględnie rzecz mówiąc, na upodmiotowienie jego wybranki ale przecież Katarzyna po sprzeciwie podjętym w pierwszym odruchu, nie prostuje, gdy Petruchio wyjeżdża umówiwszy termin ślubu a i w dzień ślubu stawia się w kościele narażając się zresztą na impertynencje ze strony pana młodego. A wszakże to taka niezależna osoba, przecież nikt jej do niczego nie zmusza, jednak godzi się wyjść za mąż za człowieka, które poznała przed tygodniem i który "kupił" ją w ciemno. Co za policzek dla całego rodzaju żeńskiego! Co więcej, w gruncie rzeczy się nie buntuje przeciwko swemu losowi, jest tam tylko jedna silniejsza próba obrony własnej niezależności:

"(...) Mogę coś powiedzieć?
Powiem i tak. Nie jestem niemowlęciem.
Lepsi od ciebie słuchali, co mówię:
Jeśli ty nie chcesz - zatkaj sobie uszy:
Język wypowie gniew, co wzbiera w sercu:
Gniew ukrywany serce by rozerwał
Nagłą eksplozją. Muszę mu więc w słowach
Dać upust i nie krępować się niczym."
ale i ona spełzła na niczym.

Ale, przyznaję, jakoś mam wrażenie, że ostateczny skutek tych "transakcji" i "wojny płci", którą zaserwował nam Szekspir, wcale nie jest taki oczywisty jakby się to na pierwszy rzut oka wydawało. Zmiana frontu Katarzyny, to "poskromienie", to tylko zmiana taktyki. Tak jak wcześniej osiągała swoje cele krzykiem i awanturami, tak teraz osiągać je będzie układnością. Biedny, naiwny Petruchio, nawet nie będzie wiedział kiedy, a znajdzie się pod pantoflem żony. On jeszcze tego nie wie, że to tylko pozorny triumf, chwilowa możliwość napuszenia się pawimi piórami męskiej dumy i pokazania się przed kolegami. Niech biedny naiwniaczek, cieszy się tą chwilą, póki może. Będzie z niego drugi Krzysztof Okpisz, mądrala przekonany, że to on "rozdaje karty" a z którego wszyscy (prawie) robią durnia, (choć szczerze mówiąc, nie bardzo muszą się wysilać), który pozór bierze za rzeczywistość.

Wygląda na to, że Szekspir mimowolnie przecierał szlaki "samotnikowi z Królewca", odróżniając przedstawienie od rzeczywistości. Swoją drogą, ciekawe co się stało z Okpiszem, czy zrozumiał coś ze sztuki, o ile w ogóle dotrwał do jej końca, zważywszy że rokowania co do tego już w połowie pierwszego aktu były "takie sobie". Jak długo trwały jego złudzenia? Pewnie krócej Petruchia ale za to dłużej niż Lucentia i Hortensja.

Lucentiowi nawet złudzenia nie pozostały, to pokorne i układne dziewczę, jakim wydawała Bianka, pokazało pazurki jak tylko wyszło za mąż, a przecież powinien był przewidzieć co się święci. Jej zaradność w "tłumaczeniu" Owidiusza powinna była być dla niego przestrogą. Przecież tak nie zachowują się niewinne panienki z dobrych domów, co to tylko "buzię w ciup i rączki w małdrzyk". Jeśli szybko nie zrozumie, że żonaty mężczyzna ma do wyboru "albo mieć rację albo mieć święty spokój w domu", to chciałbym być w jego skórze.

Dziwna sprawa, ale w "Poskromieniu złośnicy", tej z pozoru trochę mizoginicznej (jak zapewne powiedziałyby feministki) komedii, złudzeniami żyją tylko mężczyźni. To im się wydaje, że "ogarniają" rzeczywistość, gdy tymczasem to oni są wodzeni za nos, kobiety zaś twardo stąpają po ziemi. Nic przecież nie wiadomo by wybranki Petruchia, Lucentia i Hortensja miały jakieś złudzenia i rozczarowania co do swych brzydszych połówek. Tylko w przeciwieństwie do nich, one wiedzą co robią. Ale co się w sumie dziwić, jak to ktoś powiedział, kobiety to wyższy stopień w ewolucji człowieka. 

wtorek, 5 kwietnia 2016

Makbet, William Shakespeare

Niedawno, jedna z blogerek, poruszona do żywego, tym że ośmieliłem się targnąć na "Rozważną i romantyczną" podniosła konieczność odniesienia postawy bohaterów książki do realiów epoki w jakiej książka powstała. "Coś w tym jest", jak powiedział promotor, czytając moją pracę magisterską. Rzecz w tym, że dzieło literackie par excellence jest ponadczasowe a tej akurat cechy powieść Austen jest pozbawiona. To ponadczasowość sprawia, że problem Antygony nie traci na znaczeniu mimo upływu 2500 lat. A piszę to wszystko, ponieważ niedawno obejrzałem "Tron we krwi" czyli Makbeta po japońsku. Okazuje się, że historia rozgrywająca się w XI wieku, napisana przez Anglika w wieku XVII, odczytana przez Japończyka w XX wieku jest interesująca także w wieku XXI. Postanowiłem też przekonać się jak to jest z pierwowzorem i mogę tylko żałować, że gdy po raz pierwszy go czytałem, mordowałem się z przekładem Józefa Paszkowskiego i Leona Ulricha, którzy dzisiaj w zestawieniu z tłumaczeniem Stanisława Barańczaka wydali mi się zupełnie niestrawni.


"Makbet" okazuje się interesujący nie jako dramat, w którym walczą rycerze i krew się leje ale dlatego, że prowokuje do postawienia pytań, na które nie ma chyba dobrych odpowiedzi. Czy jesteśmy niewolnikami przeznaczenia? Czy nasz los, niezależnie od naszych czynów, jest z góry wyznaczony? Dzisiaj te pytania na pierwszy rzut oka nie tylko pobrzmiewają retoryczne ale i śmieszne. Jak to, cóż za głupie pytanie, przecież tylko my decydujemy o własnym życiu! Ale czy na pewno jest z czego się śmiać? Skoro nie możemy być pewni tego co będzie się z nami działo za rok, miesiąc, tydzień czy jutrzejszego dnia, to jak możemy odpowiedzialnie twierdzić, że jesteśmy panami własnego życia. Z drugiej strony, nie popadamy też w prostrację, biernie czekając, na to co przyniesie nam dzień.

Człowiek okazuje się u Szekspira tylko igraszką losu, niezależnie od tego, czy działa, tak jak Makbet czy jest bierny, tak jak Banquo. Los jest nieuchronny a wola człowieka okazuje się nie mieć znaczenia. Czyny człowieka służą tylko ziszczeniu się fatum, ale to człowiek ponosi konsekwencje własnych czynów i od tej odpowiedzialności nic go nie może uwolnić. I trzeba przyznać, że Makbet od tej odpowiedzialności nie ucieka i nie zasłania się ani przeznaczeniem, ani żoną.

W tym małżeństwie, wydaje się, że "spodnie nosi" Lady Makbet. Podczas gdy on "i chciałby i się boi", ona wie od początku, jaka decyzja jest właściwa i zdecydowana jest iść po trupach, w dosłownym tego słowa znaczeniu, do celu. Tyle że po przekroczeniu Rubikonu zbrodni, Makbet już nie ogląda się za siebie, jedna zbrodnia pociąga za sobą kolejną, "ugrzązł w bagnie krwi i stoi w nim po kolana, świadom, że zabrnął tam, skąd powrócić byłoby mozołem cięższym, niż dalej brnąć". Chwila słabości przeminęła. Został prawdziwym twardzielem. Za to z Lady Makbet opada powłoka bezwzględności i nie jest w stanie udźwignąć ciężaru odpowiedzialności za zbrodnie, mimo, że była "tylko" ich inicjatorką a nie wykonawczynią. Naturalny porządek rzeczy zostaje przywrócony, mężczyzna okazuje się silny i ostatecznie zdobywa się na walkę z przeznaczeniem, mimo świadomości przegranej, a kobieta okazuje się słaba i załamuje się pod wpływem wyrzutów sumienia. Wszystko więc wróciło do "patriarchalnej" normy.

Co sprawia, że porządny człowiek wkracza na drogę zła i "skorpiony kłębią się w jego duszy"? - Żądza władzy, ambicja która, jak się okazuje, nieuświadomiona, tkwi w każdym człowieku, a do której wydobycia wystarczy impuls. Ambicja tak silna, że w konfrontacji z nią przegrywają wszelkie skrupuły, nawet świadomość czynienia zła.

Jeśli weźmie się to pod uwagę, to nieco inne, niż się wydaje na pierwszy rzut oka, znaczenie przybierają najsłynniejsze chyba słowa z dramatu Szekspira (swój tytuł zawdzięcza im jedna z powieści Faulknera).  Kiedy Makbet mówi, że "życie jest jedynie przelotnym cieniem; żałosnym aktorem, co przez godzinę puszy się i miota na scenie, po czym znika; opowieścią idioty; pełną wrzasku i wściekłości, a nieznaczącą nic" to, trzeba wziąć pod uwagę, kto i kiedy to mówi - człowiek ze świadomością kresu własnego życia, świadomością bycia przedmiotem w planach sił, od których zależy i świadomością bezsensowności własnych uczynków. A chociaż "życie jest jedynie przelotnym cieniem" i nic na to nie poradzimy, to od nas już zależy czy będzie "pełne wrzasku i wściekłości".