Nie ma co ukrywać, "Pamiętnik matki" to książka mocno podejrzana już dzień dobry, bo to i autorka nie taka (Marcjanna Fornalska była matką "kanonizowanej" przez władze PRL-u komunistki Małgorzaty Fornalskiej, kochanki Bolesława Bieruta, zresztą sama należała do m. in. do bolszewików i KPP). Jeśli się jeszcze weźmie pod uwagę, iż pisała ją (?) mając ponad osiemdziesiąt lat i nie bardzo umiejąc pisać, a tomiszcze, które popełniła może pod względem objętości śmiało stawać w zawody z sążnistymi dziełami Bondy Katarzyny i Cherezińskiej Elżbiety, to w tych podejrzeniach czytelnik jeszcze bardziej się utwierdza. Nie bez znaczenia jest też chyba osoba redaktorki książki Olgi Kierczyńskiej, córki osławionej Melanii. Mnie, przyznam się, zastanowiła ilość wydań - doliczyłem się dziewięciu w ciągu niecałych 30 lat, co prawda nie umywa się to do "Pamiątki z Celulozy" czy "Kolumbów, rocznik 20" ale to dużo jak na książkę, która zakrawa na pierwszy rzut oka na jakiś propagandowy panegiryk. Postanowiłem więc sprawdzić o co chodzi i...
byłem w szoku. Nie jest to co prawda wielka literatura ale nie pozostawia czytelnika obojętnym, przynajmniej w pierwszej części wspomnień obejmującą historię rodziny sięgającą ("na oko") lat dwudziestych, może trzydziestych XIX wieku po rok 1919. Jeśli ktoś był pod wrażeniem "Germinala", to zapewne będzie też pod wrażeniem "Pamiętnika matki", bo przytłacza on opisem życia będącego niekiedy na granicy biologicznego przetrwania, świata w którym oddaje się dzieci obcym ludziom, by dać im i sobie szansę przeżycia a przecież nie traktuje on o miejscach ekstremalnych tylko polskiej wsi na Lubelszczyźnie w w końcu XIX wieku. Nie da się czytać obojętnie opisu szesnastoosobowej rodziny zamieszkującej chatę z jedną izbą mieszkalną, w której dziecko zachorowało na gruźlicę, gdy doktor "powiedział, że gruźlica jest w ostatnim stadium i on nic nie może już pomóc. Wtedy zupełnie otwarcie zaczęto się przygotowywać do pogrzebu. Sąsiadki płakały wraz z matką, przestano chłopca poić różnymi ziółkami, bo to i tak już nic nie pomoże... Żył jeszcze pół roku w wilgotnej, brudnej, przepełnionej rodzeństwem chacie i skutki nie dały na siebie długo czekać. Po śmierci chłopca nic się nie zmieniło: spano na tej samej pościeli, noszono buty, odzież którą nosił chory i po krótkim czasie - może po dwóch latach - zmarło ich pięcioro. I już w tej rodzinie gruźlica pozostawała długie lata".
Fornalska opisuje świat jeśli nie pozbawiony uczuć, to przynajmniej z mocno przytępionymi uczuciami - relacje z dziećmi ograniczają się do zapewnienia i wiktu i opierunku, edukacja jest kosztowną fanaberią, która wpędza rodzinę w niedostatek i pozbawia ją siły roboczej, małżeństwo zaś jest kieratem, który dwoje nieznanych sobie wcześniej młodych ludzi musi wspólnie pchać z woli rodziców. Lipce z "Chłopów" wyglądają przy tym jak jakaś sielska kraina mlekiem i miodem płynąca. Uderza beznamiętna (w zasadzie) relacja okraszona od czasu do czasu jakąś autorefleksją ale generalnie czytelnik sam musi uporać się z tym co czyta.
"Pamiętnik matki" jest pomnikiem miłości macierzyńskiej, tak jak ją Marcjanna Fornalska rozumiała, choć dzisiaj moglibyśmy się nad tym rozumieniem zadumać bo jest to miłość szorstka, nie wyrażana słowami i ani gestami, Fornalska sama zresztą poniewczasie zdaje sobie z tego sprawę ale nie ma się ani przez chwilę wątpliwości, że dzieci są dla niej najważniejsze. Niestety pod koniec pierwszej części wspomnień obraz "Pamiętnika matki" zaczyna się psuć, a w części drugiej, podejrzenia, o których pisałem na wstępie, zaczynają powracać i przeradzać się w pewność. Coś co uznalibyśmy za dokument dający asumpt bo rozważań na różnych polach szczególnie interesujących dla krytyki feministycznej; długo by pisać o relacjach rodzice - dzieci, relacjach między małżonkami, konkubinacie, trójkątach małżeńskich (córka Marianny była kochanką Bolesława Bieruta i matką jego córki), akceptacji nierówności społecznych a na interesującym podejściu do mieszanych polsko-rosyjskich małżeństw (zaskakujące, ale wiejscy analfabeci mieli takie same zdanie w tej mierze co potomkowie szlachty, stojący od nich na drabinie społecznej nieporównanie wyżej) oraz wiary i patriotyzmu skończywszy.
Niestety, "Pamiętnik matki" staje się od okresu, w którym Marcjanna Fornalska opisuje swoje zetknięcie się z codziennością czasów rewolucji październikowej i wojny domowej w Rosji jeszcze jedną "propagitką". Nie chodzi nawet o jej członkostwo w komunistycznych partiach, w sumie zważywszy na jej biografię nie specjalnie można się dziwić, że dała się złapać na lep komunistycznej propagandy ale na język jakim się posługuje i ewidentne zafałszowania. Jasne, że dzisiaj można się uśmiechnąć, gdy czyta się jej wyznania w rodzaju "Ja tylko wierzyłam w partię i rewolucję tak, że w każdej chwili byłam gotowa na wszelkie ofiary. Uszyłam woreczek z grubego płótna, włożyłam w niego moją legitymację partyjną, nosiłam ją w zanadrzu, przypiętą agrafką do koszuli i z nią byłam szczęśliwa i na wszystko gotowa (...)" albo "Ciężko było. Mój umysł i pióro zbyt słabe, aby to wszystko opisać. Ale co było najcięższe, to to, że towarzysz Lenin, wódz i nauczyciel proletariatu, był chory; za wielka była jego praca, siły się wyczerpały. I nad narodem zawisł smutek jak ciemna chmura". Ale jeśli weźmie się pod uwagę, że pisze to matka, której troje dzieci zabili w Rosji komuniści, a czwarte ledwo się wywinęło od śmierci w gułagu to już nie robi się śmiesznie lecz smutno i czytelnik czyta te "wyznania" z zażenowaniem i litością nad ponad osiemdziesięcioletnią staruszką, której wetknięto te słowa jako jej własne.
Z Marcjanny Fornalskiej zrobiono działaczkę komunistyczną ale gdy czyta się jej wspomnienia widać, że w gruncie rzeczy nie miała pojęcia w czym uczestniczy, jej działalność ogranicza się do czynności - jakby to powiedzieli prawnicy - materialno-technicznych, coś przynieść, coś zanieść, coś przechować. Nie za bardzo ma pojęcie o co w tym chodzi i tak naprawdę angażuje się w to nie dlatego, że chce wyzwolić proletariat z kajdan niewoli lecz dlatego, że proszą ją o to jej dzieci. Robi to, o co poprosi ją syn albo córka, jak każda matka. Tak jest też z jej przynależnością partyjną, skoro córka, w którą patrzy jak w obraz, bo osiągnęła to co dla niej samej było nieosiągalne, zapisuje się do partii, to to musi być dobre. Nie da się jednak ukryć, że to na konto Marcjanny Fornalskiej a nie jakiegoś ghostwritera idą wszystkie, zgodne z "nakazem chwili" wynurzenia, które sprawiły, że jej książka dzisiaj skazana jest na zapomnienie.
Fornalska opisuje świat jeśli nie pozbawiony uczuć, to przynajmniej z mocno przytępionymi uczuciami - relacje z dziećmi ograniczają się do zapewnienia i wiktu i opierunku, edukacja jest kosztowną fanaberią, która wpędza rodzinę w niedostatek i pozbawia ją siły roboczej, małżeństwo zaś jest kieratem, który dwoje nieznanych sobie wcześniej młodych ludzi musi wspólnie pchać z woli rodziców. Lipce z "Chłopów" wyglądają przy tym jak jakaś sielska kraina mlekiem i miodem płynąca. Uderza beznamiętna (w zasadzie) relacja okraszona od czasu do czasu jakąś autorefleksją ale generalnie czytelnik sam musi uporać się z tym co czyta.
"Pamiętnik matki" jest pomnikiem miłości macierzyńskiej, tak jak ją Marcjanna Fornalska rozumiała, choć dzisiaj moglibyśmy się nad tym rozumieniem zadumać bo jest to miłość szorstka, nie wyrażana słowami i ani gestami, Fornalska sama zresztą poniewczasie zdaje sobie z tego sprawę ale nie ma się ani przez chwilę wątpliwości, że dzieci są dla niej najważniejsze. Niestety pod koniec pierwszej części wspomnień obraz "Pamiętnika matki" zaczyna się psuć, a w części drugiej, podejrzenia, o których pisałem na wstępie, zaczynają powracać i przeradzać się w pewność. Coś co uznalibyśmy za dokument dający asumpt bo rozważań na różnych polach szczególnie interesujących dla krytyki feministycznej; długo by pisać o relacjach rodzice - dzieci, relacjach między małżonkami, konkubinacie, trójkątach małżeńskich (córka Marianny była kochanką Bolesława Bieruta i matką jego córki), akceptacji nierówności społecznych a na interesującym podejściu do mieszanych polsko-rosyjskich małżeństw (zaskakujące, ale wiejscy analfabeci mieli takie same zdanie w tej mierze co potomkowie szlachty, stojący od nich na drabinie społecznej nieporównanie wyżej) oraz wiary i patriotyzmu skończywszy.
Niestety, "Pamiętnik matki" staje się od okresu, w którym Marcjanna Fornalska opisuje swoje zetknięcie się z codziennością czasów rewolucji październikowej i wojny domowej w Rosji jeszcze jedną "propagitką". Nie chodzi nawet o jej członkostwo w komunistycznych partiach, w sumie zważywszy na jej biografię nie specjalnie można się dziwić, że dała się złapać na lep komunistycznej propagandy ale na język jakim się posługuje i ewidentne zafałszowania. Jasne, że dzisiaj można się uśmiechnąć, gdy czyta się jej wyznania w rodzaju "Ja tylko wierzyłam w partię i rewolucję tak, że w każdej chwili byłam gotowa na wszelkie ofiary. Uszyłam woreczek z grubego płótna, włożyłam w niego moją legitymację partyjną, nosiłam ją w zanadrzu, przypiętą agrafką do koszuli i z nią byłam szczęśliwa i na wszystko gotowa (...)" albo "Ciężko było. Mój umysł i pióro zbyt słabe, aby to wszystko opisać. Ale co było najcięższe, to to, że towarzysz Lenin, wódz i nauczyciel proletariatu, był chory; za wielka była jego praca, siły się wyczerpały. I nad narodem zawisł smutek jak ciemna chmura". Ale jeśli weźmie się pod uwagę, że pisze to matka, której troje dzieci zabili w Rosji komuniści, a czwarte ledwo się wywinęło od śmierci w gułagu to już nie robi się śmiesznie lecz smutno i czytelnik czyta te "wyznania" z zażenowaniem i litością nad ponad osiemdziesięcioletnią staruszką, której wetknięto te słowa jako jej własne.
Z Marcjanny Fornalskiej zrobiono działaczkę komunistyczną ale gdy czyta się jej wspomnienia widać, że w gruncie rzeczy nie miała pojęcia w czym uczestniczy, jej działalność ogranicza się do czynności - jakby to powiedzieli prawnicy - materialno-technicznych, coś przynieść, coś zanieść, coś przechować. Nie za bardzo ma pojęcie o co w tym chodzi i tak naprawdę angażuje się w to nie dlatego, że chce wyzwolić proletariat z kajdan niewoli lecz dlatego, że proszą ją o to jej dzieci. Robi to, o co poprosi ją syn albo córka, jak każda matka. Tak jest też z jej przynależnością partyjną, skoro córka, w którą patrzy jak w obraz, bo osiągnęła to co dla niej samej było nieosiągalne, zapisuje się do partii, to to musi być dobre. Nie da się jednak ukryć, że to na konto Marcjanny Fornalskiej a nie jakiegoś ghostwritera idą wszystkie, zgodne z "nakazem chwili" wynurzenia, które sprawiły, że jej książka dzisiaj skazana jest na zapomnienie.
Spodziewałem się zjadliwej szydery, a tu proszę. Od siebie dodam, że fragment o dzieciństwie Marcjanny znalazł się w antologii "Kufer Kasyldy", cudnym zbiorze kobiecych pamiętników (redaktorki w biogramie MF napisały: "Uwierzyła dzieciom, poszła za nimi. Jakże mogła inaczej? Była matką sześciorga komunistów. Pięcioro z nich za swoje ideały zapłaciło życiem")
OdpowiedzUsuńKasyldę kojarzę tylko z Don Kichote'a, o jej kufrze nic nie wiem :-).
UsuńJasne, że można sobie poużywać na "Pamiętniku..." zwłaszcza drugiej jego części ale podejrzewam, że guzy powinna obrywać redaktorka książki i chyba jeszcze Maria Rutkiewicz, która zdaje się, maczała swoje palce w "Pamiętniku...". Panie redaktorki "Kufra..." też poradziłyby sobie z jedynie słuszną redakcją "Pamiętnika...". Eh...
Redaktorki "Kufra" naprawdę były subtelne, zapewniam Cię :) A że takie pamiętniki bojowców i działaczy były pisane w wydawnictwach, to wiadomo. Dobrze, jeśli chociaż "autora" przepytano z głównych faktów, a nie wymyślono mu wszystko :P
UsuńNo nie wiem jak tam z tą subtelności pań było, bo jeśli podstawi się w ten ich passus zamiast komunizmu totalitaryzm, to efekt jest odwrotny od zamierzonego. Nie wiem, jak tam naprawdę było z "Pamiętnikiem..." ale mam wrażenie, że autorką w przeważającej części była jednak Marcjanna tyle, że w redakcji "poprawiono" jej tekst a i tak przeszło zaskakująco dużo niewygodnych faktów.
UsuńRedaktorki "Kufra" przywołują obraz półanalfabetki wystukującej wspomnienia jednym palcem na maszynie, niegramatycznie i nieortograficznie, więc pewnie faktycznie tak było. A że potem upiększono to i owo, no cóż, takie czasy.
UsuńTaki też obraz jest w przedmowie Marii Rutkiewicz, więc pewnie panie z tego korzystały i chyba tak to wyglądało. Widziałem kiedyś egzemplarz "Pamiętnika..." z dedykacją Marcjanny i pamiętając jej charakter pisma jestem w stanie uwierzyć, że faktycznie wystukała swoją książkę, choć pewnie niekoniecznie dokładnie o takiej treści jaka się ukazała. Najbardziej zaskoczył mnie stosunek do religii Marcjanny, z "Pamiętnika..." można odnieść wrażenie, że był bardzo niekomunistyczny - nie wiem, czy to nie było jakieś przeoczenie ze strony wydawnictwa :-)
UsuńRaczej zostawili tę religię dla podkreślenia, że utrzymywała lud w ciemnocie :)
UsuńNo nie, owszem jest tam kilka fragmentów tego rodzaju ale są też takie wskazujące na autentyczną wiarę Marcjanny, że nie wspomnę już o scenie, w której daje pieniądze na przechowanie osobie, którą uznała za najbardziej godną zaufania, a którą okazał się ksiądz :-).
UsuńWięc być może ktoś uznał, że jednak chłopka bez religii to nie przejdzie :)
UsuńAlbo też ingerencje polegały na dodawaniu a nie wycinaniu :-)
UsuńW sumie byłoby to prostsze z edytorskiego punktu widzenia :P
UsuńAle przez to doszło do takich skandalicznych przeoczeń :-) Mnie jednak najbardziej zaskoczyła otwartość z jaką Marcjanna pisała o romansie Małgorzaty z Bierutem i to, że odważyła się napisać o dzieciach, zabitych przez Rosjan, choć tu akurat redaktorzy czuwali.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńAle chyba nie użyła słowa romans, tylko pisała o głęboko ideowym związku dwójki działaczy?:)
OdpowiedzUsuńCórka jej ogłosiła: "On mnie kocha i ja go kocham, ale na naszej drodze są wielkie trudności. Nie możemy zawrzeć małżeństwa - on ma rodzinę i obowiązki względem rodziny. Nie myśl, mateczko, że to ja rozbiłam tę rodzinę". Marcjanna, co wyraźnie, z "Pamiętnika..." wynika wcale nie była tym zachwycona, no ale wówczas jeszcze nie wiedziała, że córka kręci z towarzyszem Iwaniukiem :-), za to z pełnym zrozumieniem podeszła do opuszczenia przez nich oboje dziecka, bo przecież przyświecały im wyższe cele.
UsuńTakie panie jak Marcjanna miały chyba dość realizmu i wiedziały, że w życiu różnie się układa. Poza tym, sam mówiłeś, że wpatrzona w córkę jak w obraz, to przecież złego słowa nie mogła jej powiedzieć :)
UsuńTo prawda, ale sama wspomina, że była bardzo rygorystycznie wychowana, tak że wiadomość, że córka będzie żyła na kartę rowerową, jak to się za moich czasów mówiło, musiała nią wstrząsnąć, bo pisze "uczułam wielką rozpacz (...) dla mnie to jest straszne. Jak to będzie? Ja myślałam, że twoje życie pokieruje się inaczej" a przecież to już było w czasie gdy mieszkała w Mińsku, gdzie nie było rodzinno-sądziedzkiej presji.
UsuńA no to faktycznie różnica i konfuzja :)
UsuńTeż byłem zaskoczony, że Marcjanna nie wykazała od razu pełnego zrozumienia chociaż potem się zrehabilitowała wychowując wnuczkę bo rodzice nie mieli czasu mając "ważniejsze" sprawy na głowie.
UsuńBo co wnuczka, to wnuczka, nawet poczęta w bezbożnym związku. Dziecko nic nie winne.
UsuńTo też w "Pamiętniku..." widać, że Marcjanna przelała na nią całą miłość i że to dziecko było dla niej wszystkim i ta szczerość uczucia, którą widać nawet przez ten cały propagandowy barok to największa wartość książki. To mogłaby być naprawdę świetna książka gdyby była uczciwie zredagowana.
UsuńMoże ktoś kiedyś odkryje pierwotną wersję maszynopisu :)
UsuńPewnie byłoby to spore wyzwanie od strony redakcyjnej :-) - w moim wydaniu "Pamiętnika..." jest fotografia maszynopisu wiersza Marcjanny dla wnuczki, wzruszającego w swojej prostocie i szczerości (tak dla jasności) ale w każdym wersie jest co najmniej jeden błąd.
UsuńCzyli, szczerze mówiąc, nie odbiega ten maszynopis od przeciętnego tekstu współczesnych autorów :P
UsuńZ tą różnicą, że oni mogą tylko pomarzyć o takiej liczbie wydań i takich nakładach, jakie miała Marcjanna :-)
UsuńNo to fakt :P
UsuńUff, wreszcie dotarliśmy do jakiejś zgodnej konkluzji :-)
UsuńZwykle do niej dochodzimy, więc skąd ta ulga? :P
UsuńJakoś mam wrażenia, że my zawsze jako "dwa na słońcach swych przeciwnych - Bogi" :-)
UsuńPrzebóg! Powiało poezją :)
UsuńA bo właśnie czytam książkę o Słowackim, co prawda nie o "Beniowskim" ale zawsze... :-)
UsuńPan erudyta :)
UsuńTeraz to się nazywa oldschool :-)
UsuńCzyli to w sumie interesujący zapis pewnych czasów, którego drugą część można sobie albo darować, albo przeczytać jako odbicie ideowego przetworzenia?
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz odpowiadam ale nie miałem przez ostatni tydzień dostępu do internetu a przechodząc do meritum - moim zdaniem "Pamiętników..." nie da się tak prosto zaszufladkować, już choćby z tego powodu, że to "ideologiczne przetworzenie" dzisiaj już zupełnie nie spełnia swojej roli i nie przesłania rzeczywistości.
Usuń