poniedziałek, 3 listopada 2014

Morfina, Szczepan Twardoch

Pomiędzy pierwszym i drugim tomem "Przygód Don Kichote przemyślnego szlachcica z Manchy" postanowiłem sobie zrobić przerwę. Padło na "Morfinę".

Jak to kiedyś napisał Tuwim: "Po pierwsze: złe wiersze, po drugie: za długie ...". A to mogła być całkiem dobra książka, taka w sam raz do poczytania w pociągu lub tramwaju (w autobusie raczej nie bo za bardzo trzęsie), która nadawałaby się na scenariusz prequelu "Czasu honoru". Ale nie! Szczepan Twardoch pozazdrościł Jonathanowi Littellowi i musiał popełnić polską wersję "Łaskawych", a po co czytać gorszą kopię skoro i oryginał pozostawia wiele do życzenia? Tyle, że o tym wie się po fakcie.


Jest więc w "Morfinie" obowiązkowa perwersja i skatologia ale Szczepan Twardoch nie poprzestał na tym, bo czym można zwrócić na siebie uwagę w Polsce, kiedy nie ma się nic specjalnie mądrego do powiedzenia? Ano, można stworzyć "Pasję" jak Dorota Nieznalska, wetknąć polską flagę w atrapę psich odchodów jak Jakub Wojewódzki albo napisać obrazoburczą powieść, która obowiązkowo szarga narodowe świętości podlaną sosem rozchwianej osobowości, żeby książka wydawała się bardziej głęboka bo sam seks i brutalność w literaturze już większego wrażenia nie robi.

Tak jak wspomniałem, to mogła być całkiem dobra książka. Ocena postawy Polaków wobec Niemców w czasie wojny jest sama w sobie interesująca, nie mam nic przeciwko zmierzeniu się z polskimi mitami. Nie uważam też, że każdego kto podnosi na nie rękę należy odsądzać od razu od czci i wiary, tylko po co od razu do tego dorabiać ideologię i głębię? Bo gdzie tam, jeśli chodzi o meandry osobowości "Morfinie" do "Obłędu" Krzysztonia a to co Autor pisze na temat patriotyzmu, to coś znacznie gorszego niż silenie się na skandal, to anachronizm.

Nie trzeba specjalnie się wysilać by z jednej strony głosić, że "polskość twoja potrzebuje gnoju, szamba jako nawozu, nie jałowej kobiecości dziewic" czy "mam w dupie Polskę" - jakież to inspirujące! Prawie tak samo jak przenikliwość stwierdzenia - "głupcze, gdybyś tylko wiedział o tym, jak nieważne są twoje polskości i niemieckości, jak nieważne są twoje honory i godności i wartość własna i odzwierciedlona ... " Cóż za dylematy! Przekonujące? Oj, chyba nie bardzo!

Do kompletu, by być jeszcze bardzie nonkonformistycznym, Szczepan Twardoch przejechał się trochę po uczuciach religijnych, jak choćby wówczas gdy morderca "będzie dźgał stare ciało Łubieńskiej sztyletem Fairbarn-Sykes, sztyletem obosiecznym jak język Chrystusa" dodał wątki homoseksualne (te oczywiście w politycznie poprawnym wydźwięku) oraz dotyczące aborcji.

Nie obyło się też, a jakże, bez feminizmu w natarciu - oto główny bohater, prawdziwy twardziel, macho, taki co to scyzorykiem wydłubał oko wrogowi, rządzony jest przez kobiety jak pierwszy lepszy pantoflarz, (czytaj: mamy do czynienia z dominującymi osobowościami kobiecymi), ojciec traci męską tożsamość (utrata penisa idzie w parze z okaleczoną/utraconą twarzą), no i rytuał przejścia (przekazanie mundur synowi przez ojca). A wszystko to szyte grubymi nićmi i serwowane czytelnikowi łopatologicznie.

Można by tak dalej ale szkoda czasu, zwłaszcza, że dla odmiany można docenić zabawę Autora, w której jest wreszcie trochę finezji i wiary w inteligencję czytelnika. Otóż mam jakieś nieodparte wrażenie, że u korzeni książki leży sprawa Kazimierza Junoszy-Stępowskiego i jego żony Jadwigi Galewicz (motyw narkomanii i zdrady) ale to może tylko wrażenie, natomiast graniczy ono z pewnością jeśli chodzi o dług wdzięczności zaciągnięty u Dołęgi-Mostowicza bo trudno by sceny orgii (w której żony i matki chcą poznać sens życia bo przecież małżeństwo i macierzyństwo jest takie puste i jałowe - znów ten wojujący feminizm) nie skojarzyć z epizodem z "Kariery Nikodema Dyzmy", zwłaszcza, że i stylistyka "Morfiny" niekiedy, taka jakby międzywojenna. A czy gdy ojciec głównego bohatera po powrocie z Wielkiej Wojny nie chce "opowiadać o tym, jak to jest tonąć w okopowym błocie, o nawałnicach żelaza?" nie nawiązuje to do tytułu najwybitniejszej książki poświęconej I wojnie światowej, słynnej powieści Jungera? Albo gdy niemiecki psycholog leczący (?) matkę pod jej wpływem przerabia się na Polaka i z Alfreda Ritter von Koneczny zostaje Alfredem Konecznym, czy nie jest to aluzja do Feliksa Konecznego, a teść głównego bohatera czy nie mógłby podać ręki ojcu głównej bohaterki "Wyboru Zofii"? etc., etc., etc.

Ale to są tylko smaczki, zabawy, mniej lub bardziej interesujące, które jednak nie wypełniają całej książki i mówiąc szczerze nie równoważą one znudzenia, które po jakimś czasie dopada czytelnika. Na szczęście także jeśli chodzi o obszerność dzieła Szczepan Twardoch nie dorównuje Jonathanowi Littellowi i chyba lepiej żeby skoncentrował się na pisaniu o sztuce noszenia poszetki w brustaszy, choć słyszałem, że i to pozostawia sporo do życzenia.

30 komentarzy:

  1. Jakoś mnie intuicja czytelnicza, mimo chóralnych zachwytów dookoła, trzymała z dala od tej książki i widzę, że wdzięczność jej jestem winna po raz kolejny :). pobudzany bunt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś, jak najbardziej jesteś! :-) Zachwyty mogę tylko tłumaczyć modą na kontrowersyjność, bo wartości dodanej w "Morfinie" jakoś się nie mogłem dopatrzeć.

      Usuń
  2. Dokładnie i w punkt. Pustka, kilka pseudokontrowersyjnych sformułowań, tak chyba żeby książce zapewnić rozgłos, no isię wybił autor, to mu się udało.
    Na mnie z początku zrobiła nawet dobre wrażenie, jak na polska prozę całkiem nieźle. Ale im więcej czasu minęło od przeczytania, tym więcej mam wątpliwości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To można mu pogratulować odkrycia recepty na sukces literacki :-)

      Usuń
    2. Literacki, jak literacki, ale komercyjny na pewno.

      Usuń
    3. I o to chyba chodzi. To chyba Andrzejewski powiedział w "Hańbie domowej" Trznadla, że oprócz dzieł są przecież też pisane książki do czytania i pisane dla chleba. Święte słowa. Gorzej jeśli myli się jedne z drugimi i wyroby literackie bierze się za dzieła :-)

      Usuń
  3. Uwielbiam Twoje recenzje. Nawet jeśli mam odmienne zdanie o książce, to zachwyca mnie, jak zawsze trafiasz w punkt. A co do poradnikowego wcielenia pana Twardocha, to słyszałam pochlebne opinie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję, jak moje ego rośnie i rośnie :-) Grunt żebyśmy się pięknie różnili. O tym, że książka wielu osobom się podoba/podobała wiem ale przyczyna tego stanu rzeczy jest dla mnie zagadką :-), a jeśli Szczepanowi Twardochowi tak dobrze poszło z poradnikiem to może powinien się przebranżowić z pożytkiem dla wszystkich :-)

      Usuń
  4. Ha, na półce mam tylko jednego Twardocha. W jednym z konkursów wygrałem wspomniany poradnik, ale zrezygnowałem z jego lektury po pobieżnym przekartkowaniu i przeczytaniu pierwszych kilku stron. Czytałem też kiedyś "Epifanię wikarego Trzaski" i utwór wydawał mi się całkiem, całkiem - sygnalizował, że w autorze drzemie spory potencjał. Do "Morfiny" jakoś nigdy nie mogłem się zebrać - przestraszyły mnie te wszystkie ochy i achy, jakie nad nią roztoczono. Dzięki za tę recenzję, która jest b. trzeźwa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na poradnik na pewno się nie skuszę - cygar nie palę a poszetkę nosiłem już wówczas gdy jego Autor grał w kapsle w piaskownicy :-). To że książka się podobała to wiem ale nic o ochach i achach, być może u damskiej części czytelników były one spowodowane "zabójczym" zdjęciem Twardocha, na którego widok aż mnie skręciło z zazdrości :-) albo może tym, że kobiety robią w "Morfinie" z głównym bohaterem co chcą :-).

      Usuń
    2. Ha, czyli jesteś po prostu zazdrosny, tak podejrzewałam ;)
      Należę do osób, którym książka się podobała, wg mnie jest napisana sprawnie i konsekwentnie, fabuła też jest przemyślana, Można trochę zarzucić rytmowi (były rzeczywiście momenty, które się dłużyły), ale czytałam ją zdecydowanie z zaciekawieniem.
      Język stylizowany na ten z epoki, niektóre frazy brzmiały przez to sztucznie, ale zasadniczo nie miałam poczucia żenady, co jednakowoż w przypadku wielu polskich autorów nie jest takie oczywiste.
      Główny bohater, abstrahując od jego rozmemłania, jest przedstawiony w sposób bardzo wiarygodny (chyba tylko za wyjątkiem sceny z tym nieszczęsnym okiem). Absolutnie nie odebrałam Konstantego jako macho! - raczej jest to mieszczanin, zadowolony z siebie egoista, który zostaje wrzucony w sytuację w pewnym sensie ekstremalną (w wielu wymiarach jest to postać bardzo (nam) współczesna).
      Feminizm? cóż, feminizm jest faktem, z którym chyba nie zamierzasz dyskutować? ;)
      Przepraszam za tak długi komentarz, ale widzę, że wiele osób zdążyłeś zniechęcić i próbuję ratować sytuację, gdyż mimo wszystko uważam, że Morfinę warto przeczytać :)

      Usuń
    3. Tego, że książka może się podobać, to rozumiem, rzecz gustu i to jest poza dyskusją. Ale reszta już nie :-)
      Wiarygodność bohaterów - 0 (słownie: zero), przecież to są postacie komiksowe, podobnie jak akcja (oto przychodzi z ulicy człowiek do głównej siedziby gestapo w okupowanej Warszawie i funkcjonariuszowi tajnej policji, którego widzi pierwszy raz na oczy oferuje łapówkę w zamian za wypuszczenia żony przyjaciela. Nie ma szans na zebranie żądanej kwoty ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności zostaje wysłany na drugi dzień do Krakowa przez tajną organizację po 100.000 USD, z których "potrąca" sobie potrzebną kwotę z "procentem" na własne potrzeby - wiarygodność?! bądźmy poważni), dlatego też moim zdaniem z kośćca "Morfiny" byłaby całkiem atrakcyjna powieść wojenna.

      W relacjach z kobietami, tak jak pisałem, główny bohater rzeczywiście był potulny jak baranek, z wyjątkiem prostytutki pół Żydówki - pół Rosjanki, której i przyłożyć potrafił, i żony przyjaciela, którą usiłował zgwałcić. Lepiej mu szło z facetami - dla nich był przecież prawdziwym twardzielem, o którym wszyscy mężczyźni wypowiadali się z uznaniem, a specjalnie to już inteligenci, którym, jak sam Konstanty mówi - imponował. Itp. itd.

      Feminizm niech sobie będzie ale oczekiwałbym pewnej finezji w jego promowaniu bądź co bądź w utworze o charakterze literackim a nie manifeście obyczajowym a nie łopatologicznej nachalności.

      Czy warto przeczytać "Morfinę" - moim zdaniem tak, choćby dlatego, żeby samemu wyrobić sobie na jej temat zdanie.

      Usuń
  5. Dobra, bardzo dobra, ale nie trafiła w mój gust. Bywa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, bardzo dobra? To jakieś nieporozumienie, owszem, to jest książka z ambicjami ale do określenia jej mianem bardzo dobrej podstaw nie dostrzegam, bo niby co jest w niej dobrego?

      Usuń
    2. Język, była jakaś taka oryginalna. Może głupio stwierdzić, że wszystkim się podobała, bo nie lubię generalizować. I jak już powiedziałam: nie trafiła w mój gust. To z pewnością nie jest bezsensowne czytadło, bo Twardoch ma ambicje - jak piszesz - i to się da zauważyć.

      Usuń
    3. A to fakt, mi też się podobała ta stylistyka jakby rodem z międzywojennych melodramatów, to rzeczywiście był udany zabieg. To prawda to rzeczywiście jest książka z pretensjami do czegoś więcej ale ten nonkonformizm "Morfiny" jest jakiś taki banalny, bo wszystko to dało się gdzieś już wcześniej usłyszeć.

      Usuń
  6. Wciąż się na tą powieścią zastanawiam, czy warto, czy niekoniecznie i w tym wypadku zupełnie nie ułatwiłeś mi zadania :) Niby genialna, niby taka ma być wnikliwa i męska, a jakoś widzę, że bez szału. No nie wiem. Jak wpadnie mi w ręce - spróbuję :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spróbować warto, nawet obowiązkowo :-). Ja czytałem ją nie bardzo wiedząc, czemu zawdzięcza taki rozgłos ale po paru stronach bez trudu można się zorientować. Mnie w przypadku takich książek zawsze przypomina się jedna z literackich "złotych myśli" Sandauera - "Arcydzieło: Za arcydzieło ujdzie u nas każda szmira, byle zaprawiona odpowiednią dozą pretensjonalności." :-).

      Usuń
  7. morfina czeka na mnie na kindlu, już prawie-prawie czytana, a teraz chyba już nie jestem taka pewna :<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytaj i wówczas będziesz wiedziała, czy to był dobry wybór :-)

      Usuń
  8. Mnie "Morfina" przekonała, choć według Mariusza Szczygła jest za długa (dziennikarz użył bardziej dosadnego sformułowania, ale mam krótką pamięć i na dodatek jestem wstydliwa). Oczekiwano po książce, że wywoła dyskusję na forum publicznym, na temat polskości - a tu nic...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do długości to jak pisałem, pełna zgoda i co do tego, że była obliczona na skandalizowanie i wywołanie dyskusji, tylko na temat czego?! również zgoda.

      Usuń
  9. Oceniłam ją na dobrą, bo na bardzo dobrą nie zasłużyła, na przeciętną jednak również. Podziwiam Cię za umiejętność pisania o książkach, które Ci się nie spodobały. Po mnie "Morfina" przysłowiowo spłynęła, do niczego nie zainspirowała, do pisania zaś zmuszać się nie lubię.
    Nie miałeś czasami wrażenia, że Twardoch usilnie próbuje naśladować Gombrowicza z "Pornografii"? Mnie taka myśl naszła w kilku momentach, w paradoksach powtórzeń, w udziwnieniach zachowań bohatera. Ogółem widać, że warsztat ma niezły, ale "Morfina" nie dość, że przegadana i "ucudaczniona" to jest dla mnie po prostu o niczym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odnotowuję prawie wszystkie swoje lektury, niezależnie od tego czy mi się podobały czy nie, trochę ułatwiając sobie życie bo oczywiście łatwiej jest napisać o tym co mi się nie podobało niż o tym co podobało :-).
      "Pornografię" kojarzę tylko z profesora Pimki i Słowackiego :-) tak że to mi umknęło. Jeśli chodzi o Twoje ogólne wnioski - zgoda! :-)

      Usuń
    2. Wszystkich bym nie dała rady chociażby ze względu na brak czasu :-( na początku próbowałam, ale szybko się okazało, że to zajmuje zbyt wiele czasu, który jednak wolę spożytkować na czytanie. Niestety takiego talentu do pisania, jak Ty i takiej łatwości do dostrzegania kontekstów literackich i poza literackich, mimo szczerych chęci, nadal nie posiadam. Ale uczę się cały czas :-)
      Hm..Pimko, Słowacki...i "Pornografia" ;-) rozumiem, że Gombrowicz najbardziej Ci się kojarzy z "Ferdydurke"? ;-)

      Usuń
    3. Touche! cóż za kompromitacja - a Ty się dziwiłaś, że nie znalazłem zależności pomiędzy Twardochem a Gombrowiczem! Teraz już wiesz dlaczego! :-)

      Usuń
    4. Moje błędne założenie ;-) coś mi się kojarzyło, że był u Ciebie tekst o "Pornografii" , a to chyba był jednak "Trans- Atlantyk " (strzelam z pamięci, nie sprawdziłam) :-)

      Usuń
    5. Ty to masz jednak litościwe serce :-) ale to nie zmienia faktu, że i tak sam sobie "grób wykopałem" :-)

      Usuń
    6. A ja sądziłam, że jestem po prostu wyrozumiała ;-) i wiesz, uważam, że to nie jest takie znowu straszne czasem się pomylić ;-) nic co ludzkie i takie tam ;)
      (szkoda, że takiej wyrozumiałości mi brakuje względem samej siebie...)

      Jak będziesz znowu sobie robić przerwę pomiędzy tomami jakiejś powieści to weź pod uwagę "Pornografię" :-)

      Usuń
    7. Po "Ferdydurke" skusiłem się i na "Transatlantyk" i "Pornografię" ale w porównaniu z nią/nim wydały mi się jakieś takie blade, o ile z "Transatlantyku" jeszcze coś pamiętam to "Pornografia" zupełnie mi przeciekła między palcami :-)

      Usuń