środa, 1 maja 2013

Zbrodnia Sylwestra Bonnard, Anatol France

Powiada się, że "wino im starsze tym lepsze" a ja wczoraj odkryłem, że zasada ta, czasami, odnosi się nie tylko do wina ile do ... czytelników. "Zbrodnię Sylwestra Bonnard" po raz pierwszy miałem w ręku w liceum, i jest to właściwe określenie bo gdybym powiedział, że ją czytałem to byłoby to zbyt mocno powiedziane - raczej przemęczyłem ją wówczas ale też trudno się temu dziwić, bo czy historia starszego pana może zaciekawić nastolatka?

 
Mam do dzisiaj to wydanie "Książki i Wiedzy" z 1949 roku z tą różnicą, że dzisiaj już nie zachodzę w głowę, dlaczego France otrzymał literackiego Nobla a książka uchodzi za jedną z najlepszych w jego dorobku. Potrzebowałem na to ćwierć wieku by się o tym przekonać i zrozumieć wreszcie na czym polegała tytułowa zbrodnia. A odkrycie tego nie jest to wcale, wbrew pozorom, takie jednoznaczne.  
 
"Zbrodnia Sylwestra Bonnard" jest dylogią, choć to może nie do końca poprawne określenie, ale mniejsza o to, składa się na nią tytułowe opowiadanie i powieść a właściwie powiastka "Joasia Alexandre". To refleksyjna, pełna ciepła i mądrości historia namiętności do książki (książek) i do człowieka, w której można odnaleźć z jednej strony cień "Kubusia Fatalisty" Diderota, z drugiej zalążek "Auto da fe" Canettiego, choć na szczęście Bonnard ustrzegł się przed błędem profesora Kiena.
 
To wszystko poddane przez France'a z tym rodzajem dowcipu, który co prawda nie sprawia, że wybuchamy śmiechem a jedynie wywołuje lekki uśmiech w kąciku ust, ale za to sprawia, że kiwamy ze zrozumieniem głową zastanawiając się jednocześnie nad prawdziwością jego przesłania. Nie raz zdarzyło się mi, że mogłem z czystym sumieniem tak jak tytułowy bohater, "stwierdzić, że upał zupełnie inaczej działa na skrzydła muchy niż na mózg (...), trudno mi bowiem było myśleć i czułem przyjemną martwotę, z której wyrwałem się za pomocą gwałtownego wysiłku." Taaak ... nie ma co ukrywać, tego nie docenia się albo i w ogóle nie wie w wieku licealnym, który ma za to wiele innych zalet. W końcu "jesteśmy wiekuistymi dziećmi i wiecznie gonimy za nowymi igraszkami" tyle tylko, że z wiekiem się one zmieniają i tylko ktoś naiwny "sądzi, że rozsądek wzrasta z latami".
 
Z całą pewnością nie jest to książka dla każdego, bo ile osób rozumie na czym może polegać pragnienie posiadania ""Złotej legendy Jakuba de Voragine; tłumaczenie francuskie z XIV w. przez kleryka Jana Toutmouille", zwłaszcza że gdyby zrobić sondę czym jest "Złota legenda" wyniki mogłyby być mało optymistyczne albo namiętność kolekcjonera filumenisty. Ale też nie ma co demonizować, "Zbrodnia Sylwestra Bonnard" nie jest jakimś ezoterycznym traktatem pełnym "treści intelektualnie nośnych" a jedyne czego w gruncie rzeczy wymaga od czytelnika, to niespieszna lektura i nieco refleksji, a gdy te warunki zostaną spełnione to "satysfakcja gwarantowana". Już idę wyciągnąć z półki "Gospodę pod Królową Gęsią Nóżką".

48 komentarzy:

  1. Hm, to może jak z France'em mam to samo co Ty, bo czytałem, nawet mi się podobało, ale żeby szał, to niekoniecznie:) Do Gospody ewidentnie byłem za młody, Zbrodnia podobała mi się bardziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja do jednego i drugiego byłem za młody :-) ale fakt, "Zbrodnia" bardziej mi utkwiła w pamięci choć to podobno "Gospoda" to opus magnum France'a.

      Usuń
    2. Ja się za Gospodę złapałem jako nastolatek, kiedy przerabiałem listę najwybitniejszych dzieł literackich wg Encyklopedii Popularnej:P Wynudziłem się strasznie i zupełnie nie pamiętam o co chodziło. Książki, tak jak programy telewizyjne, powinny mieć jakieś oznaczenia wieku czytelników:)

      Usuń
    3. To mieliśmy tak samo :-) z tym, że ja korzystałem z listy w Encyklopedii Powszechnej :-)

      Usuń
    4. To pewnie była ta sama lista, chyba nawet jej nie uaktualniali:))

      Usuń
    5. Pewnie tak, i do dzisiaj w zasadzie pozostała aktualna choć oczywiście uzupełniania wymagałoby ostatnie 50 lat :-). Byłem zaskoczony, że były tam książki i autorzy, bez szans, za PRL-u, na wydanie po polsku.

      Usuń
    6. Właściwie ich zamieszczenie niczym nie groziło, skoro byli niedostępni. Nie pamiętam, czy był tam 1984 Orwella, ale nie przypuszczam. Za to ewidentnie sporo literatury ideologicznie słusznej tam tkwiło, pamiętam jakieś Cyjankali, Erenburga, Aragona.

      Usuń
    7. Dla czystości sprawy, niesłuszni autorzy powinni być przemilczani - mi utkwił w pamięci Celine. W każdym razie liście mam dużo do zawdzięczenia :-)

      Usuń
    8. Właśnie odkopałem wersję tej listy z 1959 roku i pobieżne przejrzenie wskazuje, że nie było najgorzej, chociaż kończyła się na Starym człowieku i morzu. Celine'a poznałem dzięki tej liście, choć nie powiem, żebym był pełen uznania dla jego książek.

      Usuń
    9. Wydaje mi się, że ta z lat 70-tych była jednak trochę bardziej aktualna. Wydaje mi się, że był tam "Młyn Lewina" i "Chwała Cesarstwa". Co do uznania to dla niektórych książek to i ja czasami miałem "mieszane uczucia" :-).

      Usuń
    10. Aktualniejsza i dużo szersza. Chwała Cesarstwa była, Młyn pamiętam tylko nad Flossą:)

      Usuń
    11. Niby też młyn ale jednak jaka różnica :-), dla mnie książka Bobrowskiego to było nieporozumienie i kurtuazyjny ukłon w stronę zachodniego sąsiada, aż muszę sobie ją przypomnieć, chociaż dostaję lekkich dreszczy na myśl o powtórnej lekturze :-)

      Usuń
    12. Zawsze jest szansa, że doznam iluminacji, tak jak przy okazji "Zbrodni" :-) a moje wcześniejsze wrażenia mogą okazać się konsekwencją "niedojrzałości czytelnika" :-)

      Usuń
  2. Spodobał mi się wniosek zawarty w pierwszym zdaniu recenzji:) To dzieło było całkiem blisko mnie w czasach studenckich (była chyba na liście lektur uzupełniających), ale tak jakoś je omijałam i odkładałam lekturę, jakby przeczuwając, że trzeba mieć już trochę lat na karku, by zrozumieć jego treść i przesłanie. Czuję się zachęcona, zwłaszcza że - jak podkreślasz - jest to ponoć "refleksyjna, pełna ciepła i mądrości historia namiętności do książki (książek) i do człowieka, w której można odnaleźć z jednej strony cień "Kubusia Fatalisty" Diderota, z drugiej zalążek "Auto da fe" Canettiego". I jak się oprzeć tak przekonująco brzmiącej rekomendacji?
    Najpierw muszę zdobyć egzemplarz, chyba że będzie rozdawajka kolejna na Twoim blogu:D Boże, ile ja mam zaległości lekturowych... Odwiedziny Twojego bloga zawsze kończą się wyrzutami sumienia!

    A tak na marginesie, czy w tytule książki nie ma czasem błędu? Nie powinno być "Zbrodnia Sylwestra Bonnarda", a nie Bonnard?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tytułem faktycznie jest jakaś niekonsekwencja bo tłumacz imię odmienił a nazwiska już nie ale ponieważ jestem mało biegłby w takich niuansach, spuściłem się w tej mierze na tłumacza. A co do meritum - byłem zaskoczony, żeby nie powiedzieć w szoku różnicą pomiędzy tym jak książkę pamiętałem a tym jak ją dzisiaj rozumiem. Cóż, lata lecą ... :-)

      Usuń
    2. Lecą, lecą... :) Dlatego spieszmy się czytać....:)

      Usuń
    3. Ale czytając "Zbrodnię ..." zdecydowanie zwalniają :-)

      Usuń
    4. Nie wątpię :) Śmiem twierdzić, że czytanie nawet odmładza :)

      Usuń
    5. W tym przypadku grozi lekkimi zmarszczkami śmiechowymi :-)

      Usuń
  3. o, widzę,że choć raz jestem na bieżąco,"zbrodnię"właśnie skończyłam a"gospodę"zaczęłąm ha ha ha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jak wrażenia po "Zbrodni"? :-) a żeby być na bieżąco, to musielibyśmy czytać "Grey'a", "Zaćmienie" albo przecierać szlaki Masłowskiej albo Grocholi etc. a nie France'a :-)

      Usuń
  4. czemu?czyżby czytał pan masłowską albo grocholę,że już o powyższych tytułach nie wspomnę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście :-) "Wojnę polsko-ruską" doczytałem nawet do końca, choć Grocholi już nie, a przy "50 twarzach Grey'a" nie przebiłem się chyba poza 50 stron :-)

      Usuń
  5. "wojnę polsko-ruską"przeczytałam,grocholą i "greyem"nie zamierzam sobie zawracać głowy,co do"zbrodni"to dziełko niezbyt obszerne,dobrze się czytało,historia o starszym już panu,którego treść życia stanowią książki, powiedziałabym,że nadają jego życiu sens i gdy się już wydaje,że jego spokojnej egzystencji nic nie zmąci,pojawia się człowiek[nastolatka],który mu uświadamia,że książki,to jeszcze nie wszystko,myślę,że dopiero wtedy jego życie staje się pełne a on w tym życiu czuje się spełniony,nawiasem mówiąc czytałam to zaraz po"auto da fe"canettiego i muszę przyznać,że był to jakiś relaks,odreagowanie po niełatwej lekturze,jaką stanowi canetti

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mamy podobne wrażenia :-) Dobrze, że Bonnard nie ożenił się z panną Prefere ani z Teresą :-) bo nie wiadomo jakby to się dla niego skończyło :-)

      Usuń
  6. pisze pan,"bo nie wiadomo",ja myślę,że nawet jeśli do końca nie mamy pewności,to mamy przesłaki po temu, aby przypuszczać,że to"nie byłby dobry interes"a już w przypadku panny prefere,to byłaby prawdziwa katastrofa,zamęczyłaby biedaka,tak czy inaczej,przypomina teresę[nawet to samo imię]z powieści canettiego,ta sama jędza,tyle że bonnard w porę się od niej uwolnił i nie zwariował jak profesor kien

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, prawdopodobieństwo że skończyłoby się podobnie jest bliskie pewności :-).

      Usuń
  7. Cieszę się, że przypominasz książki, które są "odrobinę" zapomniane, według mnie zupełnie niesłusznie. W "Zbrodni" podobało mi się specyficzne poczucie humoru, to że jest to także książka o książkach, o ich kolekcjonowaniu, o życiu wśród książek i z książkami, chociaż bohater "nie idzie na całość" :) "Goispodę" podobnie próbowałem nadgryźć w czasach młodzieńczych, ale to było do tego typu literatury dla mnie za wcześnie, wszystkie te filozofie XVIII wieczne, kabała, poszukiwanie kamienia filozoficznego, ksiązka bardzo specyficzna, tyle pamiętam. A pacholęciem będąc poszukiwałem jasnej, prostej fabuły z happy endem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma się co dziwić, że są zapomniane - nie ma marketingu, grupa "targetowa" niezbyt szeroka a i status inteligenta jakby już nie taki jak kiedyś :-). Mam wrażenie, że jasna, prosta fabuła z happy endem jest ulubioną formułą większości czytelników :-) i słusznie bo i po co łamać sobie głowę :-)

      Usuń
  8. a po co pan to robi?[łamie sobie głowę]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ćwiczę mózg :-) - jak wiadomo organ nieużywany zanika :-), bo przy dzisiejszych bestsellerach czuję jak zwoje mózgowe zaczynają zmieniać się w gładź cylindryczną :-)

      Usuń
    2. Nawet "walec nie musi przychodzić i wyrównywać", jak w piosence Młynarskiego :) Jak czytam jakieś sellery, niekoniecznie "best" to czuję pewien dyskomfort, ból głowy, to pewnie te zwoje mózgowe się wtedy prostują :)

      Usuń
    3. Raz na jakiś czas nie zaszkodzi :-) tym bardziej docenia się wówczas to co dobre :-). Gorzej jeśli przechodzi to w nawyk albo jeszcze gorzej gdy takie produkty literaturopodobne bierze się za prawdziwą literaturę.

      Usuń
  9. ha ha ha,moja znajoma mówi wtedy,że jej mózg rozmięka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Objawy mogą być różne :-) póki są to znaczy, że organizm jeszcze się broni :-)

      Usuń
    2. Przydało by się jakieś antidotum, remedium tudzież szczepionka zwiększająca odporność bezbronnego organizmu :)

      Usuń
    3. Zwykle pomaga powrót do tego co stare, sprawdzone i niemodne :-)

      Usuń
  10. Przyjemna, uroczo staroświecka książeczka z sympatycznym bohaterem. Tytuł mylący, bo kiedy czytałam, spodziewałam się, że zacny staruszek kogoś zabije, najprawdopodobniej tę okropną panią Préfère :)
    Ta książeczka ma w sobie coś takiego, że chce się do niej wracać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tytuł nie tyle mylący co wieloznaczny, zwłaszcza że w pierwszej, tytułowej części słowo zbrodnia w ogóle nie pada a w drugiej może być traktowane dwojako :-)

      Usuń
  11. Mam wydana w serii z kolibrem i może przyjdzie na nia w końcu czas.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pamiętam że w "Kolibrze" też wydano "Zbrodnię". To była (?) bardzo porządna seria jeśli chodzi o dobór tytułów bo wykonanie było takie sobie.

      Usuń
    2. To prawda. Mam ich sporo i teraz wyciągam po jednym/ kolibrze/ i czytam.)

      Usuń
    3. W stosunku do "Kolibrów" mam tylko jeden zarzut - zostały wydane, niestety, jako książki do jednokrotnego przeczytania. Prawie wszystkie, które miałem rozsypywały się w rękach.

      Usuń
    4. Takie to były czasy, niestety. A i tak schodziły jak ciepłe bułeczki.)

      Usuń
    5. Tak, to były czasy kiedy książka była w cenie ale nie żebym jakoś za nimi tęsknił :-)

      Usuń
  12. Nawet jeśli, ktoś nie wie, co to "Złota legenda" to może się dowie, więc książka posiada wartości dydaktyczne. Sama bardzo chcę ją przeczytać :-)
    A to że inaczej patrzy się na książki, a szczególnie lektury to oczywiste. Wciąż mam nadzieję, że dawni licealiści przeczytają kiedyś jeszcze "Cierpienia młodego Wertera" i ten romantyczny majstersztyk przestanie być tak nienawidzony :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, nigdy nie jest zbyt późno na takie książki. "Cierpienia" znienawidzone?! - pierwsze słyszę, nudne to i owszem :-) ale znienawidzone - skądże znowu :-)

      Usuń