piątek, 3 maja 2013

Niebo w płomieniach, Jan Parandowski

Najpopularniejszą książką Jana Parandowskiego jest bez wątpienia "Mitologia", najwybitniejszą chyba "Dysk olimpijski" zaś "Niebo w płomieniach" jest w jego dorobku pozycją wyjątkową. Należy do tej samej kategorii co Nowakowskiego "Przylądek Dobrej Nadziei" a zwłaszcza "Rubikon", Żeromskiego "Syzyfowe prace", Prusa "Grzechy dzieciństwa" czy w mniejszym już stopniu Gomulickiego "Wspomnienia niebieskiego mundurka". Pisarz co prawda wyraźnie odżegnywał się od posądzeń o autobiograficzność powieści ale trudno się jednak pozbyć takiego wrażenia zważywszy, że akcja rozgrywa się we Lwowie, skąd pochodził i rzucają się w oczy liczne odniesienia do kultury antycznej, a zwłaszcza "Odysei" Homera.


Ale ja na książkę kiedyś zwróciłem uwagę nie z tego powodu ale z przyczyn bardzo osobistych bo kiedy czytałem historię młodzieńczego "Sturm und Drang periode" Teofila Grodzickiego, który "już wyrastał ze stanu niewinności, w którym beztrosko wysiadywał swe grube, szare spodnie, póki ich tył nie stał się przezroczysty jak pajęczyna, wygniatał łokcie, gubił guziki w zamęcie burd, szukał czapki za piecem" a na domiar wszystkiego jego świadectwo "było pełne not dostatecznych" staje mi przed oczyma "zawiadomienie szkolne" mojego dziadka za rok szkolny 1896/7 klasy szóstej "szkoły ludowej sześcioklasowej męskiej w mieście Bolechowie" w którym takie noty dominowały, choć na szczęście trafiały się także oceny dobre, bardzo dobre oraz "obyczaje: chwalebne", z tą tylko różnicą, że bohater "Nieba w płomieniach" swoje świadectwo otrzymał 16 lat później (akcja książki rozgrywa się w latach 1912-14). A takich "rodzinnych" reminiscencji jest więcej, jak choćby obrazek, który "przedstawiał las ciemny i groźny, pełen wykrotów, powalonych pni, zarośli, wysokich drzew, pod którymi czerwieniły się główki muchomorów. Przez tę knieję szła mała dziewczynka, w długiej nocnej koszuli i boso, a prowadził ja Anioł Stróż, głową sięgający po korony drzew. Na ścieżce wiła się żmija, jej żądło było odległe o dwa palce od nogi dziecka" a który przypomina mi podobny obrazek jaki wisiał w domu moich rodziców. Wreszcie, dowiedziałem się, że "ekspresyjne" wyrażenie mojego taty, które pamiętam z dzieciństwa - "nasypali piasku" ma lwowską proweniencję.

Są to jednak związki bardzo indywidualne a patrząc na powieść Parandowskiego w kategoriach "ogólnych" trzeba wyraźnie powiedzieć, że niestety mimo "szkolnej" tematyki w "klasycznym" ujęciu (główny bohater inspiruje się nawet "Żywotem Jezusa" E. Renana, który pojawia się we wspomnianym wcześniej "Rubikonie", pojawia się również znany z niego i "Grzechów dzieciństwa" B. Prusa motyw śmierci szkolnego kolegi), mimo głębokiego osadzenia jej we Lwowie sprzed pierwszej wojny światowej, z rzadka tylko pojawia się nuta ciepłego sentymentu, z jakim na ogół kojarzy się Galicja pod panowaniem Franciszka Józefa.

Zgodnie z tytułem, w książce dominuje w walka o rząd dusz, problemem nie jest ani to, że nie jest to temat zbyt oryginalny, ani też to że jest to walka bezproduktywna bo "dziewięciu chłopców na dziesięciu przechodzi podobny kryzys, lecz ilu jest takich, którzy to biorą serio? Trochę się tam w nich zagotuje, trochę zakłębi, potem wszystko ostygnie i ani się spostrzeżesz, a oni znów siedzą w starym rodzinnym domu i opowiadają stare brednie małym smykom, którzy znów kiedyś powtórzą ich gnuśny bunt i tak samo jak oni skończą na różańcu". Mankamentem jest to, że jest po prostu przegadana i okraszona na dodatek wariantem dysputy a la Settembrini vs Naptha, w której ksiądz stoi na z góry przegranej pozycji (co staje się oczywiste, gdy okazuje się, że jest on "nieciekawą" postacią, karierowiczem i intrygantem) i tytułowy motyw przyćmiewa - niestety - znacznie ciekawsze wątki, jak chociażby relację ojciec-syn, pierwszą młodzieńczą miłość czy wizję przyszłej Polski, co do których można tylko żałować, że nie zostały one przedstawione szerzej, jako równoprawne motywy.

Nie będę ukrywał, że chociaż nie żałuję czasu, jaki spędziłem z "Niebem w płomieniach" bo na pewno nie był to czas stracony, to jednak książkę kończyłem z lekkim poczuciem niedosytu i co by tu nie mówić, jednak, mieszanymi uczuciami, choć tak miło się zapowiadało. 

14 komentarzy:

  1. Dzięki Paren odkryłam dzienniki Parandowskiego ("Luźne kartki"), które były już eksploatowane w Płaszczu. Myślę, że mogłyby Ci się spodobać. Mam w planach książki Parandowskiego i o Parandowskim (wspomnienia żony i syna). "Nieba w płomieniach" jeszcze nie czytałam, szkoda, że trochę rozczarowuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A początkowo nic nie wskazuje, że sprawy przybiorą taki obrót bo książka jest pisana zgodnie z prawidłami gatunku, dopiero mniej więcej w połowie rozterki rozdymają się do monstrualnych rozmiarów i przysłaniają wszystko. Miałem też wrażenie, że Parandowski zaangażował się w ich opis "ideologicznie" bez dystansu, którego z czasem powinien chyba był nabrać do dylematów młodości.

      Usuń
    2. Właśnie wyczytałam, że autor zastrzegał, że książka nie jest autobiograficzna. Tym bardziej dziwi brak tego dystansu, o którym piszesz.

      Usuń
    3. Nie wiem na ile też poważnie można brać jego odcięcie się. Jestem za słaby z biografii Parandowskiego by wyrobić sobie samodzielny pogląd na tę sprawę ale zakładam, że ci którzy doszukiwali się wątków autobiograficznych w "Niebie", lekcje wcześniej odrobili.

      Usuń
    4. Pomyślałam, że może to odcinanie było z przyczyn politycznych, ale skoro książka opowiada o czymś w rodzaju kryzysu religijnego, raczej nie powinno być wtedy problemów. Będę mieć temat na uwadze i jak coś odkryję w książkach wspomnieniowych o Parandowskim, przekażę.

      Usuń
  2. Niebo w płomieniach robi wrażenie we własnych latach burzy i naporu, kiedy się rozważa własny stosunek do religii, chociaż i wtedy spokojnie część tekstu można pominąć:) Ale wspomnienia mam dobre. Może niesłusznie nastawiłeś się na klasyczną powieść sztubacką, bo to faktycznie grozi rozczarowaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację - ale na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że "powtórki" z Nowakowskiego i Żeromskiego wypadły korzystnie (choć nie bez zastrzeżeń) i miałem nadzieję na to samo, zwłaszcza że "Niebo" dobrze zapisało mi się w pamięci właśnie z lat szkolnych.

      Usuń
    2. A ja zdobyłem Nowakowskiego i sobie poczytam, bo wcześniej na to nie trafiłem. Nie mam wygórowanych oczekiwań, więc już się cieszę:)

      Usuń
    3. Na "Przylądek" to trochę jednak jesteśmy za starzy :-) na "Rubikon" zresztą też ale nie aż tak - no i nie mieszkamy w Krakowie ale myślę, że nie będziesz żałować - to miła książeczka, przy której można odpocząć.

      Usuń
  3. Też byłem trochę tym zaskoczony i nie wiem czemu tak się Parandowski zapierał. Może dlatego, by nie zaszkodzić sobie bo nie ma tam np. "walki o wyzwolenie społeczne", ojciec głównego bohatera to wysoki c.k. urzędnik, chociaż w 1949 r. kiedy powstała odautorska glosa nie było chyba jeszcze tak źle na "odcinku" kultury.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla mnie Parandowski kojarzy się nie tyle z Mitologią, co ze wspaniałą "Alchemią słowa", książką o pisarzach, o tajnikach pisania, o natchnieniu, o tym, jak wyglądały pracownie różnych pisarzy, itp. Tą książką zaczytywałam się w wieku kilkunastu lat, była ona dla mnie kopalnią wiedzy i przyjemności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, na śmierć zapomniałem, widzę że czas wrócić do podstaw :-)

      Usuń
  5. To mnie zmartwiłeś.. ;/ Po ostatniej lekturze książki Parandowskiego zapragnęłam czegoś więcej i kupiłam właśnie "Niebo.." nastawiona na dobrą lekturę.. Oj.. No nic, muszę chyba przyspieszyć lekturę, co by móc się więcej wypowiedzieć..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od moich "mieszanych uczuć" do złej lektury jeszcze daleka droga :-) to na pewno nie jest zła książka tyle, że mogła być lepsza :-) Kiedy czytałem ją pierwszy raz bardzo mi się podobała i dlatego wróciłem do niej, a powroty, jak wiadomo, bywają różne :-)

      Usuń