Jak napisała mi Natalia, pomysłodawczyni i organizatorka Festiwalu "Emmy" i której przy tej okazji dziękuję za zaproszenie, jestem jedynym facetem, który w nim uczestniczy. Wolę nie myśleć, że umieszczenie mnie na szarym końcu to odwet za seksistowskie treści u Austen (bo przecież to nie ja wybierałem "Emmę") ani że kolejność wpisów oznacza ich gradację lecz raczej pocieszać się angielskim powiedzeniem last but not least. Jakby nie było, jako rodzynek w damskim towarzystwie poczułem się zobowiązany do zachowania przytomności umysłu, a jest to ciężkie zadanie jeśli ma się z do czynienia z fenomenem. I to nie jednym, i jeszcze na dodatek tyloma ochami i achami. No bo jakim cudem ciągle czytany jest romans sprzed dwóch wieków, w którym przez pół rozdziału starszy pan trzyma wszystkich w "gorączkowym napięciu", zastanawiając się czy wsiąść do powozu? Śmiem twierdzić, że zamieszczenie "Emmy" w wykazie lektur szkolnych momentalnie przywróciłoby książce należne jej miejsce w panteonie nudy (choć może nie bez winy jest też tłumaczka Jadwiga Dmochowska).
A tak, póki co, "Emma" podobnie jak pozostałe powieści Jane Austen, z wyjątkiem "Dumy i uprzedzenia", jest dowodem potęgi prania mózgów ukrytego pod nazwą marketingu, bo trudno inaczej wytłumaczyć fakt, że książka będąca apoteozą konwenansu i samozniewolenia kobiet, jakby to powiedziały feministki, przeżywa renesans w dobie ofensywy gender. Nie da się ukryć, że zyskała one także i u nas drugie życie a właściwie pierwsze, jeśli się weźmie pod uwagę, że jej wydanie z 1962 roku (którego okładkę zamieszczam) przeszło zupełnie bez echa. Dzisiaj za to, wraz z innymi książkami Austen, jest czytana, jak rzadko która powieść "z myszką".
Pewnie w dużym stopniu zawdzięcza to etykietce romansu i ekranizacjom ale nie bez znaczenia jest też pretensjonalność i przewidywalność do bólu. To wszakże kwintesencja literatury kobiecej - perypetie miłosne, rozgrywające się w środowisku angielskiego ziemiaństwa, na angielskiej prowincji w początkach XIX wieku, które obowiązkowo kończą się dobrze czyli zamążpójściem głównej bohaterki (i nie tylko jej) opowiedziane w zwolnionym tempie. Coś, co doskonale przystaje do naszego stereotypowego wyobrażenia o klasycznej angielskości.
Pewnie w dużym stopniu zawdzięcza to etykietce romansu i ekranizacjom ale nie bez znaczenia jest też pretensjonalność i przewidywalność do bólu. To wszakże kwintesencja literatury kobiecej - perypetie miłosne, rozgrywające się w środowisku angielskiego ziemiaństwa, na angielskiej prowincji w początkach XIX wieku, które obowiązkowo kończą się dobrze czyli zamążpójściem głównej bohaterki (i nie tylko jej) opowiedziane w zwolnionym tempie. Coś, co doskonale przystaje do naszego stereotypowego wyobrażenia o klasycznej angielskości.
Nie ma co ukrywać, "Emma" nie jest szczytowym osiągnięciem Jane Austen, a kto pamięta "Dumę i uprzedzenie" (choć pewnie bardziej poprawne byłoby odwołanie się do "Rozważnej i romantycznej") ten w sumie zna już jej pozostałe powieści (może z wyjątkiem "Opactwa Northanger"). "Emma" nie jest tu wyjątkiem: pani Weston to wariant Charlotty Lucas, pan Elton jest odmianą Williama Collinsa, mityczna pani Churchill jest echem lady Katarzyny de Bourgh, pan Woodhouse ze swoją głupotą jest męskim wydaniem a rebours pani Bennet, uległość "kury domowej", Izabelli kojarzy się z Jane Bennet, Jerzy Knightley za swoją rezerwą i rozsądkiem to Darcy, zaś Emma jest wariacją na temat Lizzy, tyle że znacznie bardziej irytującą, by nie powiedzieć głupszą. Swoją drogą to trochę dziwne, że młoda dziewczyna zajmuje się tym co jest domeną samotnych, starszych pań usiłujących związać koniec z końcem, w rodzaju Jente czy pani Meliton, ale kto w końcu zrozumie kobietę?
Czy da się więc wycisnąć coś z "Emmy", coś co nadałoby powieści trochę większe znaczenie niż nudnego romansu, z jednowymiarowymi postaciami, w którym bohaterowie jeśli już wychodzą z domu, to po to "aby spędzić pięć nudnych godzin w cudzym domu, nie mając nic do powiedzenia ani nie spodziewając się usłyszeć nic, co nie byłoby już powiedziane i usłyszane wczoraj i nie może być powiedziane i wysłuchane jutro" a szczytem rozrywki jest małomiasteczkowa potańcówka? Jeśli pan Knightley skarżył się dwa wieki temu, że chodzenie "z wizytami jest bardzo nieprzyjemne; po pierwsze strata czasu, po wtóre nudne baby, a ponadto groza zetknięcia się z drugo- i trzeciorzędnym towarzystwem" to co dopiero ma powiedzieć współczesny czytelnik czytając o tych wszystkich herbatkach.
Tak..., znalezienie w tym przypadku "treści intelektualnie nośnych" to trudna sprawa. Przecież bohaterowie "Emmy" niczym się w gruncie rzeczy, poza obgadywaniem bliźnich, nie zajmują. Nawet postacie wydawałoby się o najszerszych horyzontach a więc bracia Knightley'owie są zdumiewająco ograniczeni. Nie mają żadnych zainteresowań, nie rozmawiają o polityce, gospodarce, sprawach dotyczących lokalnej społeczności czy wydarzeniach kulturalnych. Jedyny ukłon w powieści Austen w tę stronę to wymienienie tytułów kilku książek. Gdybym był bardzo złośliwy, to powiedziałbym, że bohaterowie "Emmy" intelektualnie niespecjalnie wyrastają ponad poziom "ekipy z Newcastle". Fakt, nie klną, nie piją na umór, nie kopulują z kim popadnie, nie są wydziergani i to im można zapisać na plus. Ale czy to wystarczy żeby, jak to często się powiada, "Emma" nas bawiła?
Tak..., znalezienie w tym przypadku "treści intelektualnie nośnych" to trudna sprawa. Przecież bohaterowie "Emmy" niczym się w gruncie rzeczy, poza obgadywaniem bliźnich, nie zajmują. Nawet postacie wydawałoby się o najszerszych horyzontach a więc bracia Knightley'owie są zdumiewająco ograniczeni. Nie mają żadnych zainteresowań, nie rozmawiają o polityce, gospodarce, sprawach dotyczących lokalnej społeczności czy wydarzeniach kulturalnych. Jedyny ukłon w powieści Austen w tę stronę to wymienienie tytułów kilku książek. Gdybym był bardzo złośliwy, to powiedziałbym, że bohaterowie "Emmy" intelektualnie niespecjalnie wyrastają ponad poziom "ekipy z Newcastle". Fakt, nie klną, nie piją na umór, nie kopulują z kim popadnie, nie są wydziergani i to im można zapisać na plus. Ale czy to wystarczy żeby, jak to często się powiada, "Emma" nas bawiła?
Co powiedzielibyśmy dzisiaj o dwudziestojednoletniej ograniczonej, zadufanej w sobie, bogatej pannie, która usiłowałaby "meblować życie" o cztery lata młodszej koleżance - gdybyśmy nie mówili o książce, ale o realnym życiu, gdybyśmy byli świadkami tego, jak ktoś taki o włos mógł złamać życie dwojga ludzi? Zabawne?
Równie jest zabawna jest scena, w której Emma idzie "do rodziny chorych biedaków, których otaczała opieką" by "pocieszyć nieszczęsną rodzinę i dać jej dobrą radę". Oto czego trzeba ubogim i chorym od bogatej panny - dobrej rady, wszak te, jak wiadomo zawsze są w cenie. Byłbym zapomniał, dostaną jeszcze garnek rosołu, jak tylko go sobie przyniosą z jej kuchni. To doprawdy miłe z jej strony, mogła przecież powiedzieć by również po dobre rady i pociechę wpadali do Hartfield. Jakie to zabawne! Nie wątpię, że bawi nas także udręczona, samotna Jane Fairfax miotająca się pomiędzy paniami Bates a Augustą Elton, przecież ma czego chciała. A może jednak nie do końca?
Kiedy czytam, że w książce "widać wyraźnie przemianę, dojrzewanie, rozwój głównej bohaterki" to aż ciśnie się na usta pytanie, a na czym właściwie ma polegać ta przemiana, dojrzewanie i rozwój Emmy? Czy na tym, że postanowienie zostania starą panną zostało ciśnięte w kąt gdy tylko oświadczył się jej kandydat, który odpowiadał jej aspiracjom? Czy też może na tym, że na wieść o śmierci pani Churchill, pierwszą myślą Emmy jest perspektywa małżeństwa Harriet z Frankiem, a gdy rodzi się córka państwa Weston już zamierza ją wyswatać z którymś z synów Izabelli choć kandydatka na żonę na razie tylko je, śpi i robi w pieluchy? Gdy Emma idzie z wyrzutami sumienia w odwiedziny do panny Bates po tym jak ją publicznie upokorzyła, czy przeprasza ją? - nie, ależ skąd, pyta za to o zdrowie Jane - jakież to delikatne. Itd., itd., itd.
Równie jest zabawna jest scena, w której Emma idzie "do rodziny chorych biedaków, których otaczała opieką" by "pocieszyć nieszczęsną rodzinę i dać jej dobrą radę". Oto czego trzeba ubogim i chorym od bogatej panny - dobrej rady, wszak te, jak wiadomo zawsze są w cenie. Byłbym zapomniał, dostaną jeszcze garnek rosołu, jak tylko go sobie przyniosą z jej kuchni. To doprawdy miłe z jej strony, mogła przecież powiedzieć by również po dobre rady i pociechę wpadali do Hartfield. Jakie to zabawne! Nie wątpię, że bawi nas także udręczona, samotna Jane Fairfax miotająca się pomiędzy paniami Bates a Augustą Elton, przecież ma czego chciała. A może jednak nie do końca?
Kiedy czytam, że w książce "widać wyraźnie przemianę, dojrzewanie, rozwój głównej bohaterki" to aż ciśnie się na usta pytanie, a na czym właściwie ma polegać ta przemiana, dojrzewanie i rozwój Emmy? Czy na tym, że postanowienie zostania starą panną zostało ciśnięte w kąt gdy tylko oświadczył się jej kandydat, który odpowiadał jej aspiracjom? Czy też może na tym, że na wieść o śmierci pani Churchill, pierwszą myślą Emmy jest perspektywa małżeństwa Harriet z Frankiem, a gdy rodzi się córka państwa Weston już zamierza ją wyswatać z którymś z synów Izabelli choć kandydatka na żonę na razie tylko je, śpi i robi w pieluchy? Gdy Emma idzie z wyrzutami sumienia w odwiedziny do panny Bates po tym jak ją publicznie upokorzyła, czy przeprasza ją? - nie, ależ skąd, pyta za to o zdrowie Jane - jakież to delikatne. Itd., itd., itd.
Jeśli trzeźwo spojrzy się na postać Emmy to widać, że jedyna rzecz, która się w Emmie zmieniła, to jej stan cywilny. Owszem, pewnie sporo by się dało wytłumaczyć kompleksem Elektry, na który, zdaje się cierpi, bo jej związek z ojcem przybiera chorobliwe objawy - "krótki dialog z własnym sercem zrodził uroczyste postanowienie, że nigdy nie opuści ojca. Odsunęła wszelką myśl o tym, uważając ją za grzech popełniony myślą. Póki ojciec żyje, może być tylko narzeczoną pana Knigtleya (...)" ale to temat raczej dla jakiegoś psychologa czy psychoanalityka. Zdumiewające, że podobno inteligentna kobieta nie umie wyobrazić sobie relacji z ojcem i mężem inaczej jak tylko alternatywy rozłącznej albo... albo.... Aż strach pomyśleć, co by się stało gdyby, na szczęście, ktoś nie ukradł kur pani Weston. Ciekawe zresztą kto to mógł być, przecież Cyganie już wcześniej uciekli.
Samą siebie przechodzi Emma w reakcji na wiadomość od przyjaciółki, że ta kocha Knightley'a - "Takie wywyższenie dla niej. Takie zejście z piedestału dla niego! Emma myślała z przerażeniem, jak go to pogrąży w opinii ogółu, przewidywała uśmiechy, szyderstwa, wesołe żarty, jakie ludzie będą stroić jego kosztem; zgryzotę i upokorzenie, jakim to będzie dla jego brata, tysiące przykrości, jakie to pociągnie za sobą dla niego". Oto jest przyjaźń Emmy! Co za empatia! To jest dopiero przemiana! I jeśli ktoś ma wątpliwości czy Emma dojrzała w finale powieści, to ostatecznie powinna rozwiać ją refleksja - "Ach, gdybyż Emma nie była nigdy wyróżniała Harriet! Gdybyż była pozostawiła ją tam, gdzie było jej miejsce i gdzie, jak powiedział wyraźnie pan Knightley, powinna była pozostać!" O to właśnie chodzi - Emma dojrzała bo przecież wreszcie zrozumiała, że trzeba było się od początku słuchać Knightley'a, bo nic dobrego z tego nie wyniknie gdy kobieta nie słucha mężczyzny.
Jasne, że jest w "Emmie" trochę ironicznego dowcipu i scen, które wywołują uśmiech ale są i takie, które wywołują ziewanie bo chwilami książka jest, co tu dużo mówić, nudna jak flaki z olejem, dajmy więc sobie spokój z twierdzeniem, że "Emma" wielką powieścią jest - jak jest, kiedy nie jest.
Więc co tak naprawdę można "wycisnąć" z "Emmy"? Otóż, to co przewija się zresztą także w innych powieściach Jane Austen - przygnębiający obraz sytuacji i postawy kobiet, w spętanym konwenansami środowisku. Motorem ich działań jest strach przed deklasacją, bo deklasacja to tragedia a środkiem, który ma temu się przeciwstawiać jest małżeństwo, które staje celem życiowym. Gdy Emma zachwala związek z pastorem Eltonem, "mariaż ten przedstawia same dobre strony. Zapewni ci wszystko, czego możesz pragnąć: szacunek, niezależność, ładny dom, osiądziesz wśród prawdziwych przyjaciół, w bliskości Hartfield i mojej, co utrwali raz na zawsze naszą przyjaźń. Ten związek nie wywoła nigdy rumieńca wstydu ani na twojej, ani na mojej twarzy." to jest w tym wszystko tylko nie miłość, a opinia innych o związku jest równie ważna jak opinia kandydatki na żonę. Miłość, to co dla nas dzisiaj jest oczywistą i podstawą małżeństwa jest komfortem. Na małżeństwo z miłości może sobie pozwolić tylko bogata panna. Warto zwrócić uwagę, że Austen oszczędziła swoim bohaterkom dylematu i konieczności wyboru: biedny ukochany vs bogaty kandydat na męża. Być może dlatego, że byłby to dylemat pozorny a wynik tego wyboru byłby z góry przesądzony biorąc pod uwagę, że w niektórych sprawach panie w "Emmie" nadzwyczaj twardo stąpają po ziemi i doskonale zdają sobie sprawę "jak zgubny wpływ na harmonię domową może mieć brak pokoju dla kucharki albo niewygodna spiżarnia". I czyż nie mają racji?
Haha, no to nieźle zamieszałeś w tym kotle z recenzjami Emmy. Szczerze mówiąc do mnie Austen nie przemawia, też uważam jej powieści za nudne i na jedno kopyto, i nie rozumiem tego fenomenu, dlaczego w dzisiejszych wyemancypowanych czasach kobiety zaczytują się powieściami o ucisku kobiet? Może żeby się pocieszyć, że mają lepiej?
OdpowiedzUsuńNuda to naturalnie kwestia indywidualnych odczuć, jeśli chodzi o moje, to dla mnie "Emma" też jest nudna. Co do zaczytywania się - wydaje mi się, że to jest kwestia mody, a ta ma do siebie że przemija. Inna sprawa, że rzeczywiście to jest zaskakujące, że w dzisiejszych wyemancypowanych czasach ciągle takie książki cieszą się popularnością ale widać nie same wyemancypowane kobiety czytają :-)
UsuńDziękuję Ci za ten wpis. Gdybym kiedyś chciała napisać artykuł pt. "Powierzchowne i błędne interpretacje Jane Austen", będzie to świetny materiał poglądowy ;)
OdpowiedzUsuńAle tak w ogóle to zakładam, że pisałeś z iście Austenowską ironią :)
Faktycznie, masz rację, tak mógł przecież brzmieć tytuł mojego wpisu :-)
UsuńWłaściwie Twój tekst świetnie koresponduje z przesłaniem "Emmy". Bo to powieść o tym, jak przekonanie o własnej przenikliwości prowadzi na manowce.
UsuńNa manowce? ależ przecież Emma nie zeszła na manowce :-), jeśli już to na manowce sprowadziła Harriet. Ona tylko nie potrafiła odczytać rzeczywistości, zamiast twardo stąpać po ziemi dawała upust swojej imaginacji i doszukiwała się w niej czegoś czego nie było.
UsuńOch, odczytywała bardzo dobrze, tylko błędnie interpretowała, bo dopasowywała to, co odczytuje, do z góry przyjętej tezy. Ty i panna Woodhouse macie ze sobą wiele wspólnego ;)
UsuńDobrze odczytywała tylko błędnie interpretowała, dobre, dobre :-) to chyba w stosunku do "Emmy" ogólniejsze zjawisko :-)
UsuńA tak już na poważnie, Ty zdaje się naprawdę sądzisz, że Austen wykłada swoje poglądy ustami Emmy, tak? Jak to możliwe, że przemawiałaby przez bohaterkę, wobec której zachowuje ironiczny dystans?
UsuńI tak, i nie - jest przecież jeszcze także narrator a raczej narratorka, która też ma coś do powiedzenia. Możemy oczywiście przyjąć, że "Emma" jest jedną wielką ironią, co w ogóle podważa rozważania na temat na przykład "przemiany" Emmy bo skoro nic nie jest serio to dlaczego jej "przemiana" miałaby by być akurat serio. I druga opcja, w której ironiczny dystans bywa obecny ale nie jest wszechobecny. Którą opcję wybierasz?
UsuńZgadzam się, że ironiczny dystans nie jest wszechobecny, tu właśnie czytelnik musi użyć swojej inteligencji, żeby ustalić, kiedy Austen mówi poważnie, a kiedy ironizuje. Przesłanie całej powieści jest serio, ale Austen buduje je z ironicznych cegiełek. Narrator - problem z narratorem polega na tym, że jego punkt widzenia jest zmienny, kolejna trudność dla czytelnika, który musi ustalić, z czyjego punktu widzenia on, czy też ona, mówi. Najczęściej jest to punkt wiedzenia Emmy, ale nie zawsze, a narrator nigdy nie ostrzega, że teraz zmienia perspektywę. Co więcej, najczęściej stwarza pozory obiektywizmu, którego w rzeczywistości nie ma. O czym zresztą pisze Padma w tekście, który cytujesz. Na temat tej wypowiedzi Emmy, która cytujesz na końcu już się wypowiadałam w komentarzach na moim blogu, więc się tu nie będę powtarzać.
UsuńWiem, to trudne, ale Austen pisała dla ludzi inteligentnych. Oraz była prekursorką feminizmu, tak na marginesie.
To przynajmniej dwie rzeczy udało się nam ustalić :-), obecność ironii i przesłanie na serio, które z punktu widzenia dzisiejszych feministek pewnie jest nie do przyjęcia.
UsuńCo do reszty, Ty masz swoje odczytanie powieści ja swoje a że jestem za "luzem interpretacyjnym" bo w końcu interpretacja utworu literackiego to nie matematyka nie widzę w tym problemu. W każdym razie ja jestem dosyć mocno przywiązany do tekstu bo zawsze gdy interpretacja zaczyna się od niego zanadto odrywać się to przypomina mi się uwaga C.S. Lewisa na temat teorii Jessie Weston, kiedy proponował jej by tajemniczego nie objaśniać jeszcze bardziej tajemniczym lecz by raczej poświęcić uwagę samym tekstom :-).
Nie wiem, czy można być jednocześnie i za luzem interpretacyjnym, i przywiązanym do tekstu. Ja się opowiadam za przywiązaniem do tekstu - który należy interpretować w kontekście całości, a nie wyrywkowo.
UsuńTeraz muszę zająć się sernikiem, ale niewykluczone, że jeszcze coś dopiszę po Świętach :)
A skoro spodobała Ci się moja sugestia tytułu, to pozwolisz, że umieszczę ją w linku?
Wesołych Świąt!
Ależ można, jak najbardziej, ale wskazane jest trzymanie się granic, jakie wytycza tekst. Gdyby było inaczej to prawnicy poumierali by z głodu :-). Przed powagą świątecznego sernika wszystko musi ustąpić, to oczywiste :-)
UsuńRównież życzę Wesołych Świąt!
PS.
Z tytułem nie ma żadnego problemu, jeśli o to chodzi, to uznaję Twoją wyższość bezapelacyjnie :-)
No toś pojechał :) Też za Emmą nie przepadam, wyjątkowo irytująca kobieta, taka Bridget Jones epoki regencji. Ale za chwilę wielbicielki JA zjedzą Cię z butami. Może pocieszy Cię ten cytat: http://plaszcz-zabojcy.blogspot.com/2011/06/paszcz-zabojcy-odc-6.html
OdpowiedzUsuńWreszcie wyszło szydło z worka i okazało się, że Adrian Mole to seksistowska świnia, która nie rozumie głębokiego przesłania twórczości Jane Austen, dostępnego jak wiadomo, tylko paniom ale i to nie wszystkim, więc dostał na co zasłużył :-)
UsuńTy też dostaniesz, na co zasłużyłeś, zobaczysz :D
UsuńTy to wiesz jak mnie pocieszyć, ale na pewno tak źle nie będzie, przecież Panie, które czytają "Emmę" z pewnością same dostrzegły wszystko to wszystko o czym piszę :-)
UsuńUprawiasz myślenie magiczne, sam przecież piszesz, że czytelniczki tego nie dostrzegają, skupiając się na tych przystojniakach we fraczkach i pończochach :P
UsuńAle w gruncie rzeczy, gdzieś w głębi serca tli się iskierka nadziei, że może jednak... :-)
UsuńMy, faceci, to jednak naiwni jesteśmy :D
UsuńFakt, ale też na szczęście mamy przebłyski trzeźwości umysłu :-)
UsuńW kwestii Austen na pewno :P
UsuńOj, uważaj, żebyś się nie posunął za daleko :-)
UsuńSpoko, jestem przyzwyczajonych do nocnych pikiet z widłami i pochodniami pod moim domem.
UsuńTo Ty po swoich gościnnych występach w "Piórze i pazurze" musisz się jeszcze czegoś obawiać?! :-)
UsuńNo wiesz, przyjeżdżam, ujadam na poziom polskiej literatury, okładek, promocji...
UsuńIgrasz z ogniem! :-)
UsuńJara mnie życie na krawędzi :)
UsuńAle czasami nie napisz prawdy o tym co myślisz o powieściach Austen bo krawędź może Ci jeszcze bardziej skurczyć i zrobi się naprawdę niebezpiecznie :-)
UsuńSzczęściem Duma i Rozważna podobały mi się bardziej od Emmy, Austen bywa sarkastyczna i ma poczucie humoru, co ją ratuje. Uwielbiam jej scenki rodzajowe :D
UsuńDla mnie numerem jeden bezapelacyjnie pozostaje "Duma i uprzedzenie" może trochę dlatego, że to była pierwsza książka Austen, która niechcący odkryłem w biblioteczce rodziców, to było piwowskie wydanie z 1975 roku (chyba) z serii kieszonkowej z fragmentem jakiegoś obrazu Gainsborough, który świetnie pasuje do klimatów Austen. Potem "na gwałt" szukałem innych jej książek i żadna już nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Scenki rodzajowe, ironia, to wszystko się zgadza ale to były tylko lepsze fragmenty a nie świetna całość.
UsuńNo cóż, tylko się zgodzić.
UsuńNo, nie! Ty jednak ewidentnie szukasz kłopotów! Jeśli masz minimum instynktu samozachowawczego to powinieneś powiedzieć, że cała twórczość Austen jest wspaniała i zachwycająca a tylko ja (i ten nieszczęsny Adrian Mole - który wiadomo jak skończył) interpretuję ją błędnie i powierzchownie :-)
UsuńNie, jest nas trzech, z Adrianem Mole'em. Narażę się stwierdzeniem, że filmy są lepsze od książek, przynajmniej jeśli chodzi o podkręcenie tempa akcji.
UsuńPodkręcenie?! Co prawda było to wieki temu, ale oglądałem ekranizację BBC "Dumy i..." i jak dla mnie to snuła się jak smród po gaciach, przepraszając za wyrażenie, choć być może należy to złożyć na karb mojej ówczesnej młodzieńczej niecierpliwości :-)
UsuńA co żeś się Rambo spodziewał?
UsuńAż tak to może nie :-) ale wystarczyłoby tempo "Barry Lyndona" a przecież Thackeray nie jest tak bardzo odległy od Austen.
UsuńJestem wielbicielką JA, ale zgadzam się z Tobą, bowiem kiedy obecnie na nowo - tym razem słucham, gdy cierpliwość ćwiczę podczas nocnego haftowania- "Emmę", zauważyłam, że jej postawa bardzo mnie irytuje. Złapałam się nawet wczoraj na tym, czy jest sens czytać (słuchać) dalej po raz - nty. Nic jednak nie poradzę, że jakiś nieprzeparty urok tkwi w powieściach Jane Austen.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam świątecznie
Kwestie tego co kto lubi i co komu się podoba są poza dyskusją, absolutnie nie namawiam do nieczytania Austen :-) i życzę wszystkiego najlepszego z okazji Świąt.
UsuńHm... to ja sobie obejrzę Dumę i uprzedzenie :)
OdpowiedzUsuńPięknych Świąt Marlow :*
Na Twoją odpowiedzialność :-) Wesołych Świąt Margarithes!
UsuńOczywiście :)
Usuńmam nadzieję, że Keira Knightley mnie oczaruje :) w roli Panny Bennet :)
Nawet nie wiedziałem, że taką rolę grała - zatrzymałem się na etapie Elizabeth Swann i Georgiany :-)
Usuń„Emma” znacznie zyskuje przy bliższym poznaniu. Ja również nie przepadałam kiedyś za tą książką, ale potem zmieniłam zdanie. Może nie lubię jej tak jak „DiU”, ale lubię, mimo snobizmu prawie wszystkich bohaterów.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że oskarżasz ich o to, że zachowują się naturalnie. Panowie nie rozmawiają w towarzystwie dam o polityce, gospodarce, sprawach parafii, bo te tematy mężczyźni omawiali tylko we własnym gornie, np. na spotkaniach „Pod Koroną” – autorka przecież o tym wspomina. Panie rozmawiają o toaletach i muzyce, bo tylko na tym się znają, ale to nie wina Austen. Nie rozumiem, skąd Ci się wzięło to rzekome samozniewolenie kobiet – chyba nie uważasz, że ówczesne kobiety z własnej woli wyrzekły się edukacji i praw, którymi dysponowali mężczyźni?
Nie dostrzegam też paraleli między postaciami, które wymieniłeś, może poza porównaniem lady Katarzyny i pani Churchilll. Pan Woodhouse jest nieznośny, ale w sposób krańcowo inny niż pan Bennet. W przeciwieństwie do niej jest życzliwy i troskliwy, nawet mimo swoich dziwactwach. Zresztą od dawna choruje, wspomniano nieskuteczne kuracje w Bath. Nikt zdrowy nie zajadałby się przecież regularnie owsianką;). O pani Bennet można powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że była życzliwa i miła – zdobywała się na to tylko w towarzystwie potencjalnych kandydatów na bogatego zięcia. On jest stary, ona jest głupia.
Charytatywne inicjatywy Emmy nie ograniczały się tylko do dobrych rad – przecież wspomogła panią i pannę Bates ćwiartką wieprzowiny, chciała wysłać pannie Fairfax drogi specyfik, kiedy ta zachorowała. Odwiedzała biednych, bo to należało do jej obowiązków jako młodej zamożnej damy.
Muszę Ci wytknąć, że czytałeś nieuważnie. „Nudnych bab” i „trzeciorzędnego towarzystwa” obawiała się Emma, a nie pan Knightley, natomiast pani Weston ukradziono indyki, a nie kury. Urok tej powieści tkwi w szczegółach, może jeszcze coś przeoczyłeś?:)
Ależ ja nie oskarżam o nic żadnego z bohaterów, skąd w ogóle taki pomysł? - czytam tylko to co napisała Austen. Co do samozniewolenia - celem życiowym kobiet w "Emmie" jest zamążpójście ale żaden z tych związków nie jest oparty na zasadach partnerskich, w każdym pierwsze skrzypce gra mężczyzna. Czy coś stoi na przeszkodzie by spróbować zainteresować kobiety sprawami, o których mówią mężczyźni (i na odwrót), oprócz przesądu, że są głupsze i nic nie rozumieją - nie. A jednak wiążą się one z takimi mężczyznami godząc się zajmować pozycję tych gorszych i same uważając się za gorsze - żadna z kobiet nie próbuje "postawić się", może z wyjątkiem pani Churchill, która trzęsie domem. Godzą się świadomie, nie widząc innego wyjścia, które mogłyby zaakceptować na podrzędną rolę w małżeństwie. Nie ma w tym nic rzekomego. Jako alternatywę mają staropanieństwo albo porównywaną z niewolnictwem pracę guwernantki.
UsuńKnightley przyznaje, że był pod wrażeniem spisu lektur czternastoletniej Emmy, przypuszcza że ma też jakiś aktualny a jednak nie rozmawia z nią o książkach - czy mógłby spróbować poszerzyć horyzonty inteligentnej Emmie i potraktować ją jako równoważną partnerkę w dyskusji ?- mógłby ale tego nie robi.
Nigdy nie porównywałem pana Woodhouse'a do pana Benneta - muszę Ci wytknąć, że czytałaś nieuważnie :-) ale nie pochlebiam sobie by był on tak ważny, że trzeba by go było studiować :-). Jeśli nie dostrzegasz na przykład podobieństwa relacji Emma - Knightley i Elżbieta - Darcy, to nic na to nie poradzę.
Pisałem o nieadekwatnym zachowaniu Emmy wobec autentycznych, że tak powiem, biedaków, a nie kwestionowałem jej odruchy dobrego serca w ogóle (to przecież z dobroci jej serca wynikała "opieka" nad Harriet) i pisałem o tym w kontekście zabawności powieści, zwracając uwagę, że może nie w każdym momencie "Emma" może bawić. Widzę, że to też przeoczyłaś :-) Chyba, że kogoś to bawi ale to już kwestia indywidualnego poczucia humoru, którego nie podzielam.
Co do "nudnych bab" i indyków oczywiście masz rację, touche! :-) Wesołych Świąt! :-)
Przepraszam za literówki w poprzednim komentarzu:).
UsuńByć może niewłaściwie zinterpretowałam Twoją wypowiedź. Uważam jednak, że nie ma co zżymać się na ignorancję bohaterów albo przemożne pragnienie wszystkich młodych kobiet, żeby wyjść za mąż. Takie były wtedy realia. Alternatywą było staropanieństwo, a staropanieństwo oznaczało - przeważnie - biedę albo życie na łasce krewnych, np. braci, którzy dziedziczyli majątek. Nie każda panna mogła zostać guwernantką, bo większość nie miała odpowiedniego wykształcenia.
Jane Austen stworzyła jeszcze kilka despotek, nie tylko panią Churchill: pani Ferrars, Fanny Dashwood, pani Norris, lady Katarzyna, Lucy Steel (na pewno rządziła Robertem Ferrarsem), więc najwyraźniej i w tamtej epoce panie mogły w pewnych okolicznościach zdobyć jaką taką niezależność, ale jednak zawsze w ściśle ograniczonych ramach. W innych okolicznościach mogło być znacznie gorzej - wystarczy sobie przypomnieć los podopiecznej ojca pułkownika Brandona.
Żeby naprawdę zainteresować się polityką czy wojskowością, trzeba mieć jakieś pojęcie o świecie, doświadczenie życiowe wykraczające poza muzykowanie na klawikordzie albo nalewanie herbaty.
O literaturze rozmawiano w "Rozważnej i romantycznej", "Opactwie Northanger", "Perswazjach", w "Dumie i uprzedzeniu", pośrednio w "Mansfield Park", w "Emmie" akurat nie - chyba że w kontekście nieczytania;). Widocznie pan Knightley poddał się już dawno:).
W porównaniu do lady Katarzyny, która "łajaniem wpajała poczucie spokoju i dostatku", Emma wydaje się Janiną Ochojską:).
Tak jak wspomniałam, nie od razu przekonałam się do "Emmy" jako powieści i samej bohaterki jakoś szczególnie nie lubię. Uważam jednak, że w książce jest sporo świetnych karykaturalnych postaci. Przepadam za panną Bates i za tym, jak autorka jakby mimochodem ujawnia jej spostrzegawczość. Świetna jest ta kpina z nuworyszowskich przemądrzałych, pretensjonalnych młodych mężatek, którym się wydaje, że zmiana stanu cywilnego wynosi je automatycznie nad całe towarzystwo i przydaje doświadczenia właściwego raczej dwa razy starszym niż one matronom.
Lubię skrótowy, ale treściwy opis zbierania truskawek w Donwell, ciągłe podsuwanie przez autorkę tropów, które sugerują, kto kogo tak naprawdę darzy uczuciem, prozaiczne przyczyny, dla których pan Woodhouse zgodził się na małżeństwo Emmy. Może i nie dzieje się w tej książce zbyt wiele, ale mnie ta powieść nie nudzi:).
Uff, nie wiem czemu wpierane jest mi dziecko w brzuch ;-) na nikogo i na nic się nie zżymam :-) wspominam tylko, tak jak wspominałem to już Padmie, o paradoksie popularności książki, w którym jedynym do przyjęcia wyjściem dla kobiety było małżeństwo, w którym podporządkowana była mężowi. To tylko konstatacja a nie krytyka czy aprobata. Nic więcej.
UsuńPrzekrojowego spojrzenia na twórczość Austen, nie podejmuję się, po pierwsze nie jestem znawcą prozy Austen, o czym przypomniała mi Tarnina :-), a po drugie Festiwal z założenia miał się skupić na "Emmie" więc pod tym kątem jej nie czytałem. "Dumę..." przywołałem tylko jako, moim zdaniem, sztancę, z której były odbijane postacie "Emmy".
To co starałem się pokazać i co wydawało mi się najistotniejsze w moim wpisie to dyskusyjność, oględnie rzecz ujmując, interpretacji pozatekstowych "Emmy", co dobrze widać na przykładzie jej rzekomej dojrzałości, a której moim zdaniem nie sposób udowodnić na podstawie tekstu, chyba że tą dojrzałość rozumie się w bardzo specyficzny sposób.
Nuda to kwestia indywidualnych zapatrywań, w których ani Ty ani ja nie jesteśmy odosobnieni, co widać choćby po zamieszczonych komentarzach :-)
Ha ha, dobrze, że wsadziłeś kij w mrowisko, zawsze to miło, kiedy recenzja takiej ramotki jak "Emma" prowokuje tyle komentarzy ;) Jako że wywołałeś mnie w tym wpisie, to sobie nie daruję i swój dorzucę ;) "Emma" jest faktycznie dość nudną powieścią, co już zauważyłeś. Moje stwierdzenie, że to wielka powieść, dotyczyło tego, jaką rolę odegrała w historii literatury, i tu będę się upierać, że niebagatelną, pokazując innym pisarzom i pisarkom możliwości, jakie kryje w sobie ten specyficzny, niebezpośredni sposób wyrażania myśli bohaterów. I tyle. Czemu czytać o ucisku kobiet? Może właśnie po to, żeby nie oburzać się na feministki i rozumieć, czym ten feminizm właściwie jest? I nie wiem, dlaczego właściwie wyróżniasz "Dumę i uprzedzenie", przecież Lizzy nie jest jedyną bohaterką, która zdecydowanie nie daje się zamknąć w ramy konwenansów. Emma sama wybiera sobie męża, nie interesuje jej, co wypada, a co nie. Anna z "Perswazji" dała sobie co prawda wyperswadować kawalera, ale potem twardo trzymała się swoich przekonań i nikt nią nie manipulował. "Mansfield Park" to też inna bajka, która jest tak naprawdę o tym, czym są dla nas nasze domy - rzecz niezwykle istotna w epoce georgiańskiej.
OdpowiedzUsuńTo są książki, które czyta się z różnych powodów, także po to, żeby zrozumieć, jak to drzewiej bywało ;) Poza tym one są wszystkie napisane z przymrużeniem oka, i te dywagacje dotyczące powozu, czy rozważania, kogo odwiedzić i dlaczego, to tak naprawdę natrząsanie się ze społeczeństwa, które te kwestie traktowało śmiertelnie poważnie. I przepraszam, ale nadal traktuje ;) Wiem, co mówię, bo spędziłam długie godziny przy świątecznym stole słuchając rozmów na temat tego, czy ten śledź powinien być w oliwie, czy nie lepiej w oleju, i czy na pewno w roladzie jest za dużo ogórka. Temat oliwy był wałkowany kilka razy, łącznie pewnie ponad godzinę to trwało, a ja sobie słuchałam i myślałam, że Jane Austen miałaby używanie ;) I dlatego ją lubię, bo w jej bohaterach widzę odbicie swoich teściów, wujków, koleżanek ;) Ale wytrenowana przez pokolenia studentów przyjmuję Twój punkt widzenia i rozumiem, dlaczego Cię "Emma" nudzi ;)
Padma
Padmo, bardzo dziękuję Ci za ten wpis bo przywraca zdrowe proporcje dyskusji nad "Emmą". Ze wszystkim (prawie) co piszesz się zgadzam (jakież to nudne!). "Dumę..." przywołałem wyłączenie dlatego, że jest to, moim zdaniem (i chyba nie tylko), najlepsza powieść Austen. Do innych powieści nie odnosiłem się bo niewiele już z nich pamiętam, oprócz ogólnego wrażenia, że żadna nie podobała mi się już tak bardzo jak "Duma...".
UsuńPodobnie jak Ty, traktuję powieści Austen jako realistyczny obraz życia gentry (tak to się chyba nazywało) z ironicznym podejściem do bohaterów.
Na feministki się nie oburzam - wspominam jedynie o paradoksie, że książki, w których kobiety (niezależnie od tego czy chcą, czy czują się do tego zmuszone) swoją przyszłość widzą jedynie w małżeństwie, w którym relacje dalekie są od partnerskich są ciągle tak popularne. I tylko tyle.