Jak to miło mieć przekonanie, że wie się o czym pisze jeden z najwybitniejszych pisarzy na świecie. Taką szansę daje czytelnikowi "Szaleństwo Almayera". Nie ma tu tego niedopowiedzenia z "Jądra ciemności", które pozostawia pole do domysłów mniej lub bardziej trafnych, pozostawiając czytelnika ostatecznie i tak w stanie niepewności co słuszności własnych sądów. Gdyby Conrad wydał "Szaleństwo Almayera" współcześnie i zamiast na Malajach umieścił akcję powieści w Toskanii, Yorkshire albo chociaż na Mazurach, to miałby szansę na to by książka trafiła na listę bestsellerów. Oczywiście, pod warunkiem, że okroiłby ją z tych wszystkich dylematów swoich bohaterów. Tak, to mógłby być całkiem niezły romans, a tak co? Książka, która zmusza czytelnika do myślenia. Niewybaczalne!
Bo co tu mamy? małżeństwo z wyrachowania; z jego strony upokorzenie, nienawiść i żądza bogactwa, z jej strony upokorzenie, nienawiść i pogarda. A przecież, człowiek, który to małżeństwo zaplanował wyobrażał sobie, że tworzy wspaniały związek. Tak to jest jeśli żywi się przekonanie, że wie się wszystko najlepiej i uzurpuje sobie prawo do budowania szczęścia innych według własnych wyobrażeń. Ale przecież nie jest też tak, że Almayer i jego żona byli ubezwłasnowolnieni. To przecież do nich i tylko do nich należała ostateczna decyzja, którą podjęli unieszczęśliwiając się nawzajem. Dziwne, że tytułowy bohater widząc co stało się z jego małżeństwem, usiłuje powtórzyć to czego padł ofiarą, planując życie własnej córce. Ale jego nieszczęśliwy związek to przecież tylko drugoplanowy wątek damsko-męski. Oprócz tego jest też przecież nieodwzajemnione, zawiedzione uczucie i miłość, która zanim znajdzie szczęśliwy finał (wreszcie coś sensownego!) musi sprostać licznym przeszkodom. Ale nawet wszystkie razem te perypetie uczuciowe nie mają szans z tym, co u Conrada najważniejsze, postawą tytułowego bohatera traktującego swoje idee fixe jako coś oczywistego także dla innych i niemogącego pogodzić się z odkryciem, że jego marzenia nie okazują się marzeniami najbliższej mu osoby.
Okazuje się, że to, że sam poddał się woli innych, wcale nie oznacza, że inni będą poddawali się jego woli. Taki jest los miernot żyjących marzeniami i nieumiejących pokierować własnym życiem, a co dopiero mówić o czyimś. Co z tego, że wydawało się Almayerowi, "że cały świat do niego należy. Ale świat trzeba było wpierw zdobyć, a zdobycie to nie było tak łatwe, jak mu się zdawało". Ale to, że przegrywa rywalizację z innymi nie jest jeszcze ostateczną przyczyną jego klęski. Ciągle tkwi w nim marzenie, z którego nie rezygnuje. Ostateczny cios zadaje mu własne dziecko. Nic nie zdarza się dwa razy i Almayer odczuł to na własnej skórze. Marzenia jego córki nie okazały się jego marzeniami i w przeciwieństwie do niego i swojej matki miała siłę, jakiej im swego czasu zabrakło by przeciwstawić się planom, które stawały w poprzek jej szczęściu, tak jak ona je rozumiała.
U podłoża tego nieszczęścia leży rasizm. Pragnienie wyjazdu do Europy, można powiedzieć, że dziedziczne, Europy, która jest dla Almayera ziemią obiecaną, gdzie byłby wśród swoich i wyzwolił się z obecności dzikich i z myślą o realizacji tego pragnienia godzi się znieść poniżenie, jakim jest małżeństwo z Malajką. A musiało być to poniżenie niewyobrażalne bo przecież nie załamuje go świadomość, że opuściła go córka lecz fakt, że nad miraż Europy wybrała małżeństwo z "dzikim". Staje się wówczas w jego oczach nie ukochaną córką lecz Metyską, mieszańcem, a wiadomo, czego się można spodziewać po kolorowej.
O co więc tak właściwie chodzi Almayerowi? Czy chodzi mu o córkę, czy o siebie? W jego oczach, córka zawiodła związane z nią nadzieje więc tak na prawdę nie myśli o jej przyszłości lecz o tym jak on będzie ją urządzał. A tu okazuje się, że ona nie pozwala się traktować jak plastelina w jego rękach. Chce sama decydować o swojej przyszłości. Jak mogła mu to zrobić?! Nie mógł jej tego wybaczyć, nie taka słaba natura jak on.
To, co dzisiaj wydaje się mało pociągające, egzotyczny anturaż Malajów, wówczas gdy powieść Conrada ukazała się po raz pierwszy (1895 r.) było czymś atrakcyjnym dla czytelników i w powieści zostało wykorzystane znacznie poważniej niż tylko tło. Conrad bowiem, co w tamtym okresie wcale nie było takie oczywiste, postawił znak równości pomiędzy białymi i kolorowymi, dostrzegając w nich ludzi poddanych takim samym emocjom jak my, których świat uczuć nie różni się od świata uczuć białych, bo jak pisał w przedmowie to "tylko wobec okrutnie pogodnego nieba, w bezlitosnym blasku słońca oślepione oko nie dostrzega subtelnych szczegółów, widzi jedynie grube zarysy, podczas gdy barwy w niezmiennym świetle wydają się surowe i bez wyrazu. A jednak jest to ten sam obraz".
Bo co tu mamy? małżeństwo z wyrachowania; z jego strony upokorzenie, nienawiść i żądza bogactwa, z jej strony upokorzenie, nienawiść i pogarda. A przecież, człowiek, który to małżeństwo zaplanował wyobrażał sobie, że tworzy wspaniały związek. Tak to jest jeśli żywi się przekonanie, że wie się wszystko najlepiej i uzurpuje sobie prawo do budowania szczęścia innych według własnych wyobrażeń. Ale przecież nie jest też tak, że Almayer i jego żona byli ubezwłasnowolnieni. To przecież do nich i tylko do nich należała ostateczna decyzja, którą podjęli unieszczęśliwiając się nawzajem. Dziwne, że tytułowy bohater widząc co stało się z jego małżeństwem, usiłuje powtórzyć to czego padł ofiarą, planując życie własnej córce. Ale jego nieszczęśliwy związek to przecież tylko drugoplanowy wątek damsko-męski. Oprócz tego jest też przecież nieodwzajemnione, zawiedzione uczucie i miłość, która zanim znajdzie szczęśliwy finał (wreszcie coś sensownego!) musi sprostać licznym przeszkodom. Ale nawet wszystkie razem te perypetie uczuciowe nie mają szans z tym, co u Conrada najważniejsze, postawą tytułowego bohatera traktującego swoje idee fixe jako coś oczywistego także dla innych i niemogącego pogodzić się z odkryciem, że jego marzenia nie okazują się marzeniami najbliższej mu osoby.
Okazuje się, że to, że sam poddał się woli innych, wcale nie oznacza, że inni będą poddawali się jego woli. Taki jest los miernot żyjących marzeniami i nieumiejących pokierować własnym życiem, a co dopiero mówić o czyimś. Co z tego, że wydawało się Almayerowi, "że cały świat do niego należy. Ale świat trzeba było wpierw zdobyć, a zdobycie to nie było tak łatwe, jak mu się zdawało". Ale to, że przegrywa rywalizację z innymi nie jest jeszcze ostateczną przyczyną jego klęski. Ciągle tkwi w nim marzenie, z którego nie rezygnuje. Ostateczny cios zadaje mu własne dziecko. Nic nie zdarza się dwa razy i Almayer odczuł to na własnej skórze. Marzenia jego córki nie okazały się jego marzeniami i w przeciwieństwie do niego i swojej matki miała siłę, jakiej im swego czasu zabrakło by przeciwstawić się planom, które stawały w poprzek jej szczęściu, tak jak ona je rozumiała.
U podłoża tego nieszczęścia leży rasizm. Pragnienie wyjazdu do Europy, można powiedzieć, że dziedziczne, Europy, która jest dla Almayera ziemią obiecaną, gdzie byłby wśród swoich i wyzwolił się z obecności dzikich i z myślą o realizacji tego pragnienia godzi się znieść poniżenie, jakim jest małżeństwo z Malajką. A musiało być to poniżenie niewyobrażalne bo przecież nie załamuje go świadomość, że opuściła go córka lecz fakt, że nad miraż Europy wybrała małżeństwo z "dzikim". Staje się wówczas w jego oczach nie ukochaną córką lecz Metyską, mieszańcem, a wiadomo, czego się można spodziewać po kolorowej.
O co więc tak właściwie chodzi Almayerowi? Czy chodzi mu o córkę, czy o siebie? W jego oczach, córka zawiodła związane z nią nadzieje więc tak na prawdę nie myśli o jej przyszłości lecz o tym jak on będzie ją urządzał. A tu okazuje się, że ona nie pozwala się traktować jak plastelina w jego rękach. Chce sama decydować o swojej przyszłości. Jak mogła mu to zrobić?! Nie mógł jej tego wybaczyć, nie taka słaba natura jak on.
To, co dzisiaj wydaje się mało pociągające, egzotyczny anturaż Malajów, wówczas gdy powieść Conrada ukazała się po raz pierwszy (1895 r.) było czymś atrakcyjnym dla czytelników i w powieści zostało wykorzystane znacznie poważniej niż tylko tło. Conrad bowiem, co w tamtym okresie wcale nie było takie oczywiste, postawił znak równości pomiędzy białymi i kolorowymi, dostrzegając w nich ludzi poddanych takim samym emocjom jak my, których świat uczuć nie różni się od świata uczuć białych, bo jak pisał w przedmowie to "tylko wobec okrutnie pogodnego nieba, w bezlitosnym blasku słońca oślepione oko nie dostrzega subtelnych szczegółów, widzi jedynie grube zarysy, podczas gdy barwy w niezmiennym świetle wydają się surowe i bez wyrazu. A jednak jest to ten sam obraz".
To jedna z bardziej zrozumiałych książek Conrada, prawda? Wiadomo, o co w niej chodzi, i łatwo napisać recenzję :-)
OdpowiedzUsuńAleż ten Almayer mnie irytował! Marzyciel, więc powinien budzić pozytywne emocje, a tu nic z tego. Wyrachowany (bo ożenił się z Malajką tylko dlatego, że liczył na pieniądze), nieliczący się z uczuciami własnego dziecka, pełen pogardy dla Malajów i Arabów. Chociaż oni też dawali mu się we znaki, uniemożliwiając mu prowadzenie handlu na wyspie.
Tak, Conrad podał wszytko na tacy ale z łatwością recenzji, która miałaby pretensje do kompletności nie przesadzałbym :-) Almayer, faktycznie, jest irytujący do bólu, pewnie łatwiejszy byłby nawet do strawienia gdyby był bezwzględny i brutalniejszy a tak wygląda na dobrego kolegę pana Łęckiego z "Lalki" :-)
UsuńCzemu? Twoja recenzja wydaje mi się kompletna :) Ja na przykład zrezygnowałam z pisania recenzji „Jądra ciemności”, uznałam, że to mnie przerasta, a recenzję „Szaleństwa Almayera” stworzyłam w ciągu czterdziestu minut i jestem z niej zadowolona :)
UsuńRzeczywiście, między tymi dwoma panami jest wiele wspólnego. Pan Tomasz też miał gdzieś szczęście swojej jedynaczki. Nie zadbał o jej przyszłość, o posag dla niej. Ale nie był takim wariatem jak Almayer. Almayer nadawałby się do zamknięcia w zakładzie dla umysłowo chorych.
Daj spokój, nie ma co ukrywać, przejechałem się po "Szaleństwie..." po łebkach. Przecież aż się prosi o szersze potraktowanie postaci Niny i Taminy, nie mówiąc już o żonie Almayera, która chyba nawet nie ma imienia. Co do samego Almayera, to to, że się załamał może być zrozumiałe, przecież z jego punktu widzenia, zawiódł się na jedynej osobie, która była sensem jego życia i nie było niczego ani nikogo kto jakoś potrafiłby złagodzić ten cios.
UsuńSzkoda, że poddałeś się przy "Jądrze ciemności" mam nadzieję, że to tylko chwila słabości, chętnie bym przeczytał Twoją opinię na jego temat. Ja, nie ukrywam, ułatwiłem sobie sprawę oglądając "Czas Apokalipsy" a przede wszystkim sięgając do dyskusji, którą swego czasu prowadziła Anka z "Czytanek Anki".
Pewnie kiedyś jeszcze sięgnę po „Jądro ciemności”, bo lubię wracać do książek.
UsuńŻona Almayera to ciekawa postać. Ale jak Almayer ją potraktował! Szałas dla niej kazał wybudować, by w nim spała...
Czytałeś już wszystkie książki Conrada?
Ale to był jedynie skutek jej postępowania - przecież demolowała dom, groziła mu, zdradzała i wreszcie ona sama nie miała nic przeciwko osobnemu mieszkaniu.
UsuńNie i nawet nie mam takiej ambicji ani, mówiąc szczerze, ochoty. To jednak są książki trochę depresyjne. :-)
Niebawem będziesz miał okazję do dyskusji o „Lordzie Jimie”. Pojawił się już on w zapowiedziach wydawnictwa MG i wkrótce posypią się recenzje :)
OdpowiedzUsuńOj tam! Oj tam! Czyżbym wyczuwał lekką nutkę złośliwości? :-) Dyskusji na temat "Lorda Jima" raczej nie będzie, tym którym zostanie przesłany egzemplarz w ramach "współpracy" z pewnością książka się spodoba i nic dziwnego :-) bo to przecież świetna książka. Tak czy inaczej, chwała wydawnictwu MG, za to, że odważyło się wydawać "starocie".
UsuńNawet jeśli blogerom się spodoba, co to przeszkadza, by o niej podyskutować? Przecież można dyskutować o książce, która podoba się obu stronom :)
UsuńNie złośliwość, tylko ciekawość, zdziwienie i też zazdrość o to, że niektórzy blogerzy w ciągu jednego dnia potrafią przeczytać trudne dzieło i je zanalizować.
Jeśli dyskusję rozumieć jako wymianę także zgodnych poglądów, to oczywiście masz rację :-).
UsuńTak, trzeba przyznać, że są to nie lada umiejętności :-).