Skończyłem lekturę "Miazgi" i mam tzw. mieszane uczucia, takie jak zięć gdy widzi, że teściowa spada w przepaść jego nowym samochodem. Mieszczą się gdzieś pomiędzy przytoczonymi przez Krzysztofa Masłonia opiniami Andrzeja Kijowskiego "Czytanie 'Miazgi', która wydaje mi się żałosna. Stary dureń: on nas wszystkich zdemaskował, zdekonspirował przed tymi draniami: ujawnił im, że nie mamy nic do powiedzenia. A nie mamy - bo nie ma nic do powiedzenia. Czytam i czytam tę 'Miazgę' i właściwie - nic mi w związku z nią nie przychodzi do głowy. Takie sobie. Czyli nic mnie nie obchodzi. A takie bliskie - pozornie!" i Stefana Kisielewskiego "Że też, kiedy już mamy wieszcza, musi to być osobliwy Narcyz, przepuszczający wszystko przez pryzmat swej mimozowatej natury! Budzi niechęć, choć i podziw - kawał roboty jednak zrobił!".
To miała być powieść kultowa, po której Andrzejewski spodziewał się literackiej nagrody Nobla i przy pisaniu, której robił szum nie gorszy, od tego jaki dzisiaj robią specjaliści od marketingu wokół kolejnego bestsellera, który muszą akurat wypromować. I to mogła być powieść kultowa. Tyle, że Andrzejewski pogrzebał ją swoim oportunizmem i kunktatorstwem a reszty dokonał czas. Gdy ukazało się pierwsze pełne wydanie (1992) powieść miała już tylko historyczny, że tak powiem, wydźwięk. "Elity", niezależnie, od tego co tam o sobie myślały, już nie były "inżynierami dusz", pieszczochami władzy, z jednej strony korzystającymi z państwowych a właściwie partyjnych profitów, z drugiej stojących na piedestale i przybierających pozy Katona i skrzywdzonych niewinności.
"Wieża z kości słoniowej" legła w gruzach i o "elitach" można sobie do woli czytać począwszy od łam "brukowców" a kończąc na książkowych panegirykach. (Nawiasem mówiąc, nomen omen, jedna rzecz pozostała aktualna, chociaż ci, którzy powinni się o tym przekonać się, założę się, że "Miazgi" nie czytali. To opis procesu twórczego niedostępny nie tylko dla pisarzy z gatunku, nad którym od czasu do czasu "pastwi się" Koczowniczka czy Paweł Pollak ale także tych, których produkcje można zobaczyć w normalnych księgarniach).
A teraz trochę o tych "mieszanych uczuciach", choć właściwie nie odnoszą się one do samej powieści, bo jeśli o nią chodzi to chapeau bas, a jej bohaterów. Przede wszystkim wrażenie robi strona formalna "Miazgi", w której przemieszany jest dziennik autora, opis twórczego procesu nad książką, której tematem jest wesele dzieci członków peerelowskiego establishmentu, wreszcie sama "książka w książce". Partie te mimo, że rozdzielone, to jednak wzajemnie się przenikają i to do tego stopnia, że trudno rozdzielić rzeczywistość samego Andrzejewskiego od rzeczywistości jego porte-parole. Bo zakładam, że skoro "Miazga" to powieść, to stanowi ona jakiś rodzaj gry z czytelnikiem, którą Andrzejewski w sumie w książce potwierdza - "to wszystko jest prawdą, ale także prawdą nie jest, zbyt wiele przemilczałem, ale dlaczego przemilczałem? Te przemilczenia sprawiają, że będąc sobą nie jestem sobą, przemilczałem dlaczego?"
Ale nawet gdyby "Miazga" miała być spowiedzią peerelowskiego dziecięcia wieku, to jest to spowiedź w pewnym sensie żałosna. Penitent nie budzi w czytelniku (na pewno nie we mnie) ani sympatii, ani zrozumienia ani współczucia. Bo trudno, żeby posiadł je ktoś, obnoszący się z ekshibicjonizmem na miarę programów Ewy Drzyzgi. Ktoś kto ochoczo wskakując do bajora i unurzany w nim po szyję głośno, tak by wszyscy wokół słyszeli, hamletyzuje, o tym jak bardzo chciałby zachować czystość. Nie ma nic do rzeczy, nie jest żadnym wytłumaczeniem, to że w tym bajorze obok Andrzejewskiego pluskali się także inni, których bez większego trudu można rozpoznać (np. Zbigniew Cybulski, Kazimierz Dejmek, Marek Hłasko). Dzisiaj, po latach nie wydaje się to jakoś specjalnie pasjonujące.
Lektura "Miazgi" z tego punktu widzenia jest bardzo pouczająca. Nie tylko zresztą tego - jako obraz względności, wydawałoby się, fundamentalnych problemów ale także jako obraz wyobcowania ówczesnych elit ze społeczeństwa. Ktoś, kto pamięta normalne życie przełomu lat 60/70 (ja - przyznaję - nie miałem na to szans) albo chociaż ma pojęcie jak wyglądała rzeczywistość przeciętnego Polaka w latach 70-tych i 80-tych (o tym mogę coś niecoś już powiedzieć) może być zdumiony odizolowaniem elit od społeczeństwa. Niczym u Mickiewicza "Jedzą, piją, lulki palą, Tańce, hulanka, swawola; Ledwie karczmy nie rozwalą" tyle, że karczma to nie "Rzym" a pałac w Jabłonnie. Tak, tak, pod tym względem bliżej "Miazdze" do "Pani Twardowskiej" niż do "Wesela". Trudno więc w takich okolicznościach o zrozumienie cierpień moralnych, "tajni duszy" jak mówił Poeta, kogoś kogo proza życia dosięga o tyle, że musi iść do sklepu po wódkę. Ale zrozumienie i podziw dla "dylematów moralnych" Andrzejewskiego to jedno a uznanie dla jego powieści to drugie. Tym, którzy jeszcze pamiętają o statusie, jaki miała niegdyś inteligencja - polecam.
Ciekawa recenzja. Niestety, nie znam omawianej książki, więc nic na jej temat nie mogę napisać.
OdpowiedzUsuń...dla pisarzy z gatunku, nad którym od czasu do czasu "pastwi się" Koczowniczka czy Paweł Pollak... Protestuję! Ja nigdy nie pastwię się nad pisarzami! Pisarzy bezgranicznie podziwiam. Grafoman to nie pisarz! :-)
Właśnie, idziesz na łatwiznę, bo co to za sztuka pastwić się nad grafomanem? - przecież nie kopie się leżących :-)
UsuńNad leżącymi to pastwisz się Ty. Bo przecież Mniszkówna, którą ostro krytykowałeś, od lat leży w trumnie. A grafomani, o których ja pisałam, żyją i mają się dobrze. Jeden tylko kilka swoich książek spalił :)
UsuńAle Mniszkówna mimo swej grafomanii ma przecież status pisarki :-)
UsuńSzczerze mówiąc, nie rozumiem, o co Ci chodzi z pójściem na łatwiznę i kopaniem leżącego grafomana. W ciągu ostatniego roku napisałam tylko cztery recenzje grafomańskich płodów. Ty napisałeś takich recenzji o wiele więcej, ale nie uważasz się za osobę kopiącą leżących.
UsuńPisanie krytycznych recenzji książek grafomanów wcale jest pójściem na łatwiznę. I nie nazwałabym grafomanów leżącymi. Oni bardzo często są pewni siebie i nieobliczalni, a oceny na LC mają lepsze niż dobrzy pisarze. Potrafią mocno mścić się na osobie, która ośmiela się nazwać ich dzieła gniotami. Trzeba być silnym psychicznie i upartym, by wytrzymać te ataki. Bywa, że i wydawnictwo atakuje „złego” recenzenta. Jakiś czas temu pewna blogerka napisała w recenzji, że w książce są błędy ortograficzne. Novae Res zaczęło straszyć tę blogerkę sądem. Nie wytrzymała ataków, usunęła recenzję.
I co według Ciebie jest sztuką? Nazywanie hipokrytką i grafomanką tak dobrej pisarki jak Jane Austen?
Po co te nerwy? Czytasz książki jakie chcesz i wyrażasz swoją opinię na ich temat. Ja także. I zapewne pozostaniemy przy swoim zdaniu, zarówno co do wyzwania jakim jest pisanie recenzji grafomańskich powieści pisarzy-amatorów, jak i co do walorów pisarstwa Austen (przynajmniej jeśli chodzi o "Emmę" i "Rozważną i romantyczną").
UsuńNie o to mi chodziło, Marlow. Napisałeś tak: „idziesz na łatwiznę, bo co to za sztuka pastwić się nad grafomanem? - przecież nie kopie się leżących”. Chciałam wiedzieć, dlaczego zasugerowałeś, że idę na łatwiznę i kopię leżących. Nie odpowiedziałeś na te pytania.
UsuńMój komentarz nie jest nerwowy. Ja tylko zapytałam.
Łatwizną wydaje mi się ocena (krytyczna, bo w wariancie realistycznym inna jest bardzo mało prawdopodobna) amatorskiej twórczości, której autorzy kompletnie nie radzą sobie z materią. To jest wg mnie gra do jednej bramki. I tyle. Przekonałem się o tym przy okazji lektury powieści Katarzyny Michalak (zresztą nie tylko), którą od autorów, o których książkach Ty pisałaś różni tylko to, że jest wydawana przez "prawdziwe" wydawnictwo.
UsuńA mnie tylko zastanawia, czemu tak często przeinacza się znaczenie słowa "grafoman". Grafomania, owszem, ma wydźwięk pejoratywny, ale wcale nie musi się wiązać z brakiem umiejętności pisarskich.
UsuńAle to tylko me czepialstwo semantyczne. Już znikam.
Pewnie dużo zależy od słownika, z którego akurat korzystamy :-)
UsuńGrafoman - człowiek, który nie ma nic do powiedzenia i stara się to dokładnie opisać. Ot, co.:))) Magda
UsuńNie tak dawno wyciągnęłam sobie z półki "Popiół i diament" Andrzejewskiego. Nigdy go chyba nie czytałam / pamięć ulotna jest/ a raczej znam te książkę tylko z filmu Wajdy. A to dlatego, że chce ja przeczytać zanim będę czytać rozprawkę Kąkolewskiego na jej temat.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że mnie zainteresowałeś bardzo tą książką może nawet dlatego, że ma już wydźwięk jak piszesz historyczny....ale to moje życie w tamtych latach to już też historia. Odkrywanie"słabości"ludzi, których się kiedyś miało za "kogo" do przyjemności nie należy, ale może jednak warto to czynić.
Poszukam w bibliotece.
Dzisiejsze elity nie wiele lepsze.....
brakło w "kogo" "ś"...omsknęło mi .....
UsuńJeśli chodzi stan obecny, to zaryzykowałbym tezę o braku elit. Skostnienie PRL-u miało to do siebie, że władza i jej satelici, także ci ze świata kultury jakoś się ukształtowali, tymczasem obecnie poczucie stałości istnieje chyba tylko w tym sensie, że stała jest zmiana :-), zaskakujące przy tym jak przetrwały niektóre nawyki. Mnie fascynuje to, jak można wieszać się u państwowej klamki a jednocześnie trąbić o niezależności. Ale jak widać można :-).
Usuń