"Na ustach grzechu" powstało jako "szydera" z najsłynniejszej polskiej szmiry, dzisiaj już mocno przykurzonej poczytności jednak której współczesne polskie - pożal się Boże - autorki mogą tylko marzyć. Chodzi oczywiście o "Trędowatą" Heleny Mniszkówny. Zaryzykowałbym jednak stwierdzenie, że miłośniczki łzawych romansów mogłyby się na żarcie Magdaleny Samozwaniec nie poznać i wziąć jej książkę całkiem serio, żałując jedynie że tak szybko się kończy. Zawiera ona bowiem wszystko to co klasyczna powieść kobieca zawiera i świetnie utrzymuje się w konwencji, w której napisany został jej pierwowzór.
Są więc wyższe sfery i mezalians, kobieta z przyszłością i mężczyzna po przejściach a oboje piękni, jest miłość i rozsądek (a właściwie wyrachowanie), miłość oczywiście zwycięża, a że o rozwodzie mowy być nie może więc połączyć ich może dopiero śmierć. Czy można się nie wzruszyć, zwłaszcza jeśli to wszystko napisane jest jeszcze z emfazą? Nie ma innej opcji. Czy może być coś piękniejszego? Zwłaszcza, że do tego dochodzą jeszcze emocje i styl: "- Milcz ! - wydarła ze spienionych warg hrabina - jeżeli nie chcesz, bym wyszła wobec ciebie ze złoconych ram mego dobrego wychowania. Och, Zeni! - wybuchnęła, nie kryjąc się ze łzami - jak ty mnie dręczysz, już czuję w głowie moje częste palpitacje mózgu". Nie, nawet największy seksista nie mógłby się temu oprzeć!
Jednak parodia parodią, ale tak naprawdę nie ma się z czego śmiać, a książki Samozwaniec traktować tylko jako dowodu temperamentu jej autorki, którego przyczyna wybuchu ginie w pomroce dziejów (trzymając się kryteriów czasu gimbazy). Pod względem zwartości konstrukcji i logiki fabuły dla wielu współczesnych autorek bestsellerów "Na ustach grzechu" mogłoby stanowić niedościgły wzór, nie mówiąc już o tym, że jest ponadczasową rękawicą rzuconą w twarz bezguściu.
Owszem, kiedyś Jerzy Andrzejewski próbował w "Miazdze" bronić szmiry pisząc "pogarda dla szmiry treściowej i artystycznej wydaje mi się równie niedorzeczna, jak niedorzeczną byłaby np. pogarda dla nawozu, który - być może - nie jest przyjemny w wyglądzie i zapachu, jednak sprawia, że dzięki niemu świat roślinny uzyskuje bujną płodność. Zaryzykowałbym twierdzenie, iż większość dzieł wybitnych i uznanych za arcydzieła zawdzięcza w pewniej mierze swoją znakomitość właśnie elementom szmiry, szmiry wczorajszej i współczesnej, bowiem to ona - łatwa, niecierpliwa i przypochlebcza nawet w buntach - w sposób najbardziej bezpośredni reaguje na rozległe manifestacje życia. Spłyca je, trywializuje i upraszcza! Oczywiście! Lecz w ostatecznym rozrachunku bywa dobroczynnym nawozem, bowiem tak zawsze było i dzieje się nadal, iż sztuka, ta z wysokich rejonów, żywi się nie tylko życiem, i nie tylko osobą samego artysty, żywi się także sztuką, i to w najróżniejszych przejawach, także tych płaskich, jarmarcznych i durnych, chociaż do tych powinowactw wielcy twórcy nie lubią się zazwyczaj przyznawać. Powiedziałbym nawet więcej, powiedziałbym, iż nie dowierzam arcydziełom, które nie pozwalają mi, dzięki ich skamieniałej doskonałości, odnaleźć zanikających ech oraz cieni natrętnej i wulgarnej szmiry."
Ale jak widać, to próba równie "przekonująca" co sama "Miazga". Zachowanie właściwych proporcji nie musi być od razu wyrazem pogardy wobec szmiry, i nawet Andrzejewski powinien był wiedzieć, że nie ma żadnego "być może", żadnych wątpliwości co do wyglądu i zapachu nawozu, choć naturalnie mogą być tacy, którym się on podoba. Generalnie jednak jeśli wyciska on łzy, to nie są to łzy zachwytu i wzruszenia a obronna reakcja organizmu przed odorem. Jakby jednak nie było, wszystkim którzy mają choć trochę poczucie humoru i dobrego smaku, lekturę "Na ustach grzechu" polecam. Trudno się przy niej nie uśmiechnąć.
Owszem, kiedyś Jerzy Andrzejewski próbował w "Miazdze" bronić szmiry pisząc "pogarda dla szmiry treściowej i artystycznej wydaje mi się równie niedorzeczna, jak niedorzeczną byłaby np. pogarda dla nawozu, który - być może - nie jest przyjemny w wyglądzie i zapachu, jednak sprawia, że dzięki niemu świat roślinny uzyskuje bujną płodność. Zaryzykowałbym twierdzenie, iż większość dzieł wybitnych i uznanych za arcydzieła zawdzięcza w pewniej mierze swoją znakomitość właśnie elementom szmiry, szmiry wczorajszej i współczesnej, bowiem to ona - łatwa, niecierpliwa i przypochlebcza nawet w buntach - w sposób najbardziej bezpośredni reaguje na rozległe manifestacje życia. Spłyca je, trywializuje i upraszcza! Oczywiście! Lecz w ostatecznym rozrachunku bywa dobroczynnym nawozem, bowiem tak zawsze było i dzieje się nadal, iż sztuka, ta z wysokich rejonów, żywi się nie tylko życiem, i nie tylko osobą samego artysty, żywi się także sztuką, i to w najróżniejszych przejawach, także tych płaskich, jarmarcznych i durnych, chociaż do tych powinowactw wielcy twórcy nie lubią się zazwyczaj przyznawać. Powiedziałbym nawet więcej, powiedziałbym, iż nie dowierzam arcydziełom, które nie pozwalają mi, dzięki ich skamieniałej doskonałości, odnaleźć zanikających ech oraz cieni natrętnej i wulgarnej szmiry."
Ale jak widać, to próba równie "przekonująca" co sama "Miazga". Zachowanie właściwych proporcji nie musi być od razu wyrazem pogardy wobec szmiry, i nawet Andrzejewski powinien był wiedzieć, że nie ma żadnego "być może", żadnych wątpliwości co do wyglądu i zapachu nawozu, choć naturalnie mogą być tacy, którym się on podoba. Generalnie jednak jeśli wyciska on łzy, to nie są to łzy zachwytu i wzruszenia a obronna reakcja organizmu przed odorem. Jakby jednak nie było, wszystkim którzy mają choć trochę poczucie humoru i dobrego smaku, lekturę "Na ustach grzechu" polecam. Trudno się przy niej nie uśmiechnąć.
Jeszcze jakiś czas temu pewnie dyskutowalabym z tobą, próbowała bronić tego czegoś co dziś chcę uchodzić za literaturę na miarę Mniszkowny. Dziś ubolewam razem z Tobą nad brakiem gustu czytelniczej masy. Na ustach grzechu czytałam w całym zbiorze felietonów i opowiadań Moja wojna trzydziestoletnia, w których to krótkich formach autorka parodiuje dulszczyzne, a robi to z talentem i z humorem. Obawiam się jednak, podobnie jak ty, że spora część dzisiejszych czytelniczek odebrała by książkę na serio.
OdpowiedzUsuńJa to nawet nie ubolewam nad gustem czytelniczej masy, to w końcu indywidualna sprawa każdego co mu się podoba, tylko nad tym, że makulaturę bierze się za literaturę par excellence.
UsuńHektary nierogacizny i hrabiny Vampyr :) Kwestię wątpliwości co do autorstwa taktownie pominąłeś :P
OdpowiedzUsuńSłyszałem tylko o tych dotyczących autorstwa samego tytułu, a że od dłuższego czasu jestem w fazie koncyliacyjnej więc doszedłem do wniosku, że nie ma co rzucać cienia na sławę autorki, zwłaszcza że musiałby wychynąć z cienia mężczyzna... :-)
UsuńMężczyzna niekoniecznie, choć ponoć tatuś dorzucił tu i ówdzie jakiś kwiat. Złośliwi twierdzą, że jednak głównie siostrzyczka.
UsuńSłyszałem tylko o zmianie tytułu przez Boya-Żeleńskiego, ale skoro siostra to nic takiego się nie stało, wszystko zostało przecież w rodzinie.
UsuńChwilunia, moje źródła nic nie mówią o udziale Boya. Albo zapomniałem. Ale poproszę o tę historię.
UsuńPierwotnie to podobno miała być "Ospowata" ale TB-Ż wtrącił swoje trzy grosze i mamy taki tytuł jaki mamy.
UsuńTo chyba pierwsze słyszę :)
UsuńNo proszę, chociaż raz udało mi się Kolegę zaskoczyć :-)
UsuńA gdzie to Kolega wyczytał, jeśli wolno spytać?
UsuńTę "wiedzę" (?) noszę w sobie od lat i już zupełnie nie pamiętam gdzie to wyczytałem bo jak Kolega wie specjalną estymą TB-Ż nie darzę i nie bardzo przywiązuję wagę to książek o nim. Być może u Natansona ale głowy nie daję. W każdym razie to zapamiętałem bo skojarzenie nasuwa się samo :-)
UsuńZupełnie nie rozumiem tej niechęci, ale to już przerabialiśmy :P W takim razie obejrzę Natansona, gdyż jako fan TBŻ mam kolekcję nieczytanej literatury o nim :)
UsuńNie żeby niechęć tak od razu ale powiedzmy, pewna doza sceptycyzmu :-)
UsuńMoże już nie zaczynajmy na nowo :D
UsuńBez obaw, jak odpuściłem Rusinkowi i Szymborskiej u Momarty, to TB-Ż nie odpuszczę?! :-)
UsuńSerio masz coś do Rusinka i Szymborskiej? Ty to nikomu nie przepuścisz :P
UsuńDawaj, Marlow, dawaj!
UsuńDo takich wazeliniarskich hagiografii oczywiście, że mam :-). Podobno na starość faceci robią się zgryźliwi ale ja staram zwalczyć ten stereotyp zapewne rozpowszechniany przez złośliwe feministki i łagodnieję na stare lata - odpuściłem przynajmniej dwóm książkom, po których z czystym sumieniem można by się przejechać :-)
UsuńI pozbawiłeś nas dwukrotnie uciechy?? No to było nieludzkie.
UsuńPrzyłączam się do wyrazów ZWL.
UsuńA książka Rusinka hagiografią chyba jednak nie jest. Będę trzymała się użytego w poście zwrotu "panegiryk" (długo szukałam:P)
E tam, zaraz uciechy. Nie wiele straciłeś bo chyba żadna z tych książek nie była bestsellerem ani w Empiku ani na żadnym portalu :-)
UsuńNo i cóż z tego? My się czujemy poszkodowani, z koleżanką Momartą, i nic nam po listach bestsellerów.
UsuńOch, Momarto nie prowadźmy sporów semantycznych i żeby wykazać się, po raz kolejny, swoim konsyliacyjnym nastawieniem, przystaję na zaproponowany przez Ciebie termin :-). Od panegiryków wolę rzetelną biografię.
UsuńOj tam, oj tam, nie narzekaj, gdyby to Momarta narzekała to mógłbym jeszcze zrozumieć, zwłaszcza po tym jak młodsza latorośl wbiła Jej nusz w plecy i to jeszcze z okazji Dnia Matki, ale Ty?!
UsuńNusz w plecy, but w butonierce :P
UsuńWłaśnie! rośnie Jej futurysta a Ona kręci nosem :-)
UsuńMoże Momarta woli Gałczyńskiego :P
UsuńAle to może niech Ona się już wypowie :-)
UsuńI futurystów, i Gałczyńskiego, i poudre de perlimipinpin:P
UsuńW życiu mamy tak niewiele radości - teraz już wiemy, że to przez powstrzymującego się Marlowa!
PS. a tak jak w prawie istnieje instytucja wyłączenia sędziego stosowana m.in. wobec osób, których łączą osobiste więzi ze stronami, tak powinien istnieć jej odpowiednik wobec nadmiernie związanych z opisywanymi postaciami biografów, o.
Otóż to. Precz z preczem i dławicielami radości życia!
UsuńChciałam poinformować, że pozazdrościwszy tak cudownego wydania, nabyłam czym prędzej w wiadomym serwisie, za całych złotych 12,90. Mam nadzieję, że Gwidon Miklaszewski jest też w środku, nie tylko na okładce?
OdpowiedzUsuńA poza tym mam zapotrzebowanie na historie o miłości i mezaliansach, z wyłącznie dobrym zakończeniem:P
Oczywiście jest i w środku, zresztą z zapowiedzią "Tylko dla kobiet" jak na tamte czasy dosyć odważną :-) Obawiam się, że możesz być gorzko rozczarowana swoją podjętą pod wpływem nieokiełznanego, dzikiego impulsu, decyzją o zakupie dzieła Samozwaniec Magdaleny albowiem Twojego zapotrzebowania na historie o miłości i mezaliansach "Na ustach grzechu" może nie usatysfakcjonować :-)
UsuńBez obaw, ja to już parę razy w życiu czytałam i wiem czego się spodziewać:) Bonusem będą w tym przypadku wyłącznie ilustracje Miklaszewskiego a nimi raczej się nie rozczaruję.
UsuńMiklaszewski zdecydowanie jest co najmniej tak samo mocnym punktem książki jak jej treść.
Usuń