Długość mojego krążenia wokół "Dziennika" Edwarda Kubalskiego przewyższa tylko rozczarowanie nim. Odredakcyjna notka na okładce książki zapowiadała m. in. "pasjonujący zapis" niemieckiego panowania w Krakowie i twierdziła, że autor "w sposób rzeczowy i wnikliwy przedstawia życie codzienne (...), wzmagający się terror okupanta oraz zmieniające się nastroje polskiego społeczeństwa" a "Dzienniki, pisane na bieżąco żywą bogatą prozą, są jednym z najciekawszych i najbardziej wartościowych przekazów tego typu." Cóż po lekturze "Niemców w Krakowie" miałem wrażenie, że przeczytałem inną książkę niż ta, o której pisała redakcja (?) wydawnictwa.
Być może oczekiwałem zbyt wiele, rozochocony dziennikiem Klukowskiego sądziłem, że to będzie coś co ciężarem gatunkowym będzie mu dorównywało. Niestety, bez szans. I w sumie trudno o to mieć pretensje do Edwarda Kubalskiego, jeśli już to raczej do wydawniczego marketingu. Kubalski pisał dziennik z myślą o potomnych, a kiedy zaczynał go pisać miał 68 lat. Kiedy wspomina o "plantatorach" (starszych panach politykujących na krakowskich Plantach), to trudno się oprzeć wrażeniu, że to określenie pasuje jak ulał także do niego i że sam pasuje do portretu "kawiarnianego polityka" z rysunku Franciszka Kostrzewskiego. Trudno spodziewać się po starszym panu, wieloletnim urzędniku, będącym jak można się domyśleć, zawsze super correct, ekscytującej lektury. To zapiski jakby odpersonalizowane, w tym znaczeniu, że wyzbyte emocji i pomijające postać i uczucia ich autora. Nawet wzmianki o synu, który został aresztowany i zginął w Oświęcimiu przemykają jakoś bez większego wrażenia.
O ile "Zamojszczyznę" Zygmunta Klukowskiego, rzecz jak najbardziej lokalną, czyta się jak dziennik uniwersalny, to "Niemcy w Krakowie" które sądziłem, że mogą być odzwierciedleniem spojrzenia wielkomiejskiej inteligencji na okupację są rzeczą nie tylko lokalną ale wręcz prowincjonalną. To zestawienie plotek, czasami kompletnie bzdurnych, z wiadomościami z oficjalnych gazet i własnymi, raczej mało wnikliwymi obserwacjami. Prawdziwą katastrofą dla czytelnika jest wybuch wojny z Rosją - zapiski zdominowane bowiem zostają referowaniem walk na linii frontu, co dzisiaj mogłoby może zainteresować historyka wojskowości badającego różnice pomiędzy stanem rzeczywistym frontu, tym co przedstawia oficjalna propaganda a tym tym jak odbierają to czytelnicy ale nie kogoś kto chciałby dowiedzieć się jak wyglądało życie codzienne w okupowanym Krakowie.
Drugą dominantą "Dziennika" Kubalskiego jest teatr. Widać, że jest on czymś ważnym w życiu autora, choć przecież z punktu widzenia przeciętnego mieszkańca dwustutysięcznego miasta już niekoniecznie. W każdym razie informacje co, gdzie, kiedy i przez kogo będzie grane są równie ważne, z punktu widzenia autora, jak na przykład informacja o wywózkach robotników przymusowych do Niemiec.
Z tego wszystkiego wyłania się obraz dosyć zaskakujący. Tu nie ma wielkiej grozy, owszem, czytamy, podawaną suchą informację, że ten czy ów nie żyje, że są łapanki, pod koniec dziennika pojawiają się wzmianki o masowych egzekucjach ale nie ma w tym poczucia zagrożenia życia. To wszystko jest jakby trochę obok, tak jak informacje o losach Żydów (pisanych, co znamienne, przez autora z małej litery), czy nawet Katyniu i popowstaniowych przesiedleńcach z Warszawy. Bardziej dokuczliwe są dolegliwości życia powszedniego, drożyzna i deficyt różnorakich dóbr czy godzina policyjna, kolejne zakazy i nakazy.
Możliwe, że "Niemcy w Krakowie" okażą się ciekawą lekturą dla kogoś związanego z Krakowem ale mnie rozczarowały.
O ile "Zamojszczyznę" Zygmunta Klukowskiego, rzecz jak najbardziej lokalną, czyta się jak dziennik uniwersalny, to "Niemcy w Krakowie" które sądziłem, że mogą być odzwierciedleniem spojrzenia wielkomiejskiej inteligencji na okupację są rzeczą nie tylko lokalną ale wręcz prowincjonalną. To zestawienie plotek, czasami kompletnie bzdurnych, z wiadomościami z oficjalnych gazet i własnymi, raczej mało wnikliwymi obserwacjami. Prawdziwą katastrofą dla czytelnika jest wybuch wojny z Rosją - zapiski zdominowane bowiem zostają referowaniem walk na linii frontu, co dzisiaj mogłoby może zainteresować historyka wojskowości badającego różnice pomiędzy stanem rzeczywistym frontu, tym co przedstawia oficjalna propaganda a tym tym jak odbierają to czytelnicy ale nie kogoś kto chciałby dowiedzieć się jak wyglądało życie codzienne w okupowanym Krakowie.
Drugą dominantą "Dziennika" Kubalskiego jest teatr. Widać, że jest on czymś ważnym w życiu autora, choć przecież z punktu widzenia przeciętnego mieszkańca dwustutysięcznego miasta już niekoniecznie. W każdym razie informacje co, gdzie, kiedy i przez kogo będzie grane są równie ważne, z punktu widzenia autora, jak na przykład informacja o wywózkach robotników przymusowych do Niemiec.
Z tego wszystkiego wyłania się obraz dosyć zaskakujący. Tu nie ma wielkiej grozy, owszem, czytamy, podawaną suchą informację, że ten czy ów nie żyje, że są łapanki, pod koniec dziennika pojawiają się wzmianki o masowych egzekucjach ale nie ma w tym poczucia zagrożenia życia. To wszystko jest jakby trochę obok, tak jak informacje o losach Żydów (pisanych, co znamienne, przez autora z małej litery), czy nawet Katyniu i popowstaniowych przesiedleńcach z Warszawy. Bardziej dokuczliwe są dolegliwości życia powszedniego, drożyzna i deficyt różnorakich dóbr czy godzina policyjna, kolejne zakazy i nakazy.
Możliwe, że "Niemcy w Krakowie" okażą się ciekawą lekturą dla kogoś związanego z Krakowem ale mnie rozczarowały.
Łee, to ja raczej mojemu rodzicielowi podsunę Zamojszczyznę. , Niemcy w Krakowie nie prezentują się za ciekawie
OdpowiedzUsuńAle przed ewentualnym podsunięciem nie zaszkodzi jeśli sama przeczytasz ;-)
Usuń