Publikacja książki rozpoczęła się z sądowym "przytupem", którego finał jak to zwykle bywa minął prawie niezauważony. Nie dziwię się wdowie po pisarzu (co nie znaczy, że przyznaję jej rację). Jej pretensje są zrozumiałe - człowieka, którego postawiła na ołtarzu swojego życia, pokazano publicznie jako, oglądnie mówiąc, dalekiego od ideału a przy okazji i jej samej mocno się oberwało. O córce Ryszarda Kapuścińskiego nie ma nawet co wspominać.
To musiało być ciekawe doświadczenie dla Artura Domosławskiego, odkrywać że "maestro" którego znał i w którego domu bywał dziewięć lat, w rzeczywistości daleki jest od wizerunku jaki został wykreowany przy zresztą przy jego czynnym udziale. Jednak czy to nie dziwne, tyle lat znać człowieka i w sumie nic o nim nie wiedzieć? Podobnie jak "dziwne" wydaje się publiczne pranie brudów przyjaciela (?) po jego śmierci. Ale to już problem Autora. W każdym razie, moim zdaniem, nie ulega wątpliwości, że "szargając świętości" napisał bardzo interesującą książkę właśnie dzięki wywlekaniu na światło dzienne tego co wcześniej było starannie skrywane pod korcem przez samego Ryszarda Kapuścińskiego albo choć znane, ginęło w chórze "obowiązkowych" zachwytów.
Artur Domosławski, deklaruje się w "Kapuściński non-fiction" jako podchodzący z estymą do bohatera swej książki i jego dorobku pisarskiego ale jednocześnie, volens nolens, dokonuje "zamachu" na autorytet swojego "maestra" na wszystkich frontach. Począwszy od życia osobistego a skończywszy na twórczości a to co pisze, daje obraz żenujący i nie znajdujący żadnego wytłumaczenia. Co można sobie pomyśleć o kimś kto utrzymuje zatrącający o ménages à trois ponad trzydziestoletni związek a jednocześnie zwalający troskę o dom i dziecko na barki żony, wykorzystując jej bezkrytyczne zapatrzenie w siebie.
Nie przysparza też Kapuścińskiemu sympatii wizerunek oportunisty, człowieka który trzyma akurat z tymi, z którymi znajomość może obrócić na swoją korzyść. Słabe to usprawiedliwienie, że nie chodziło w tym o karierę w jej potocznym rozumieniu, pięcie się po szczeblach władzy ale o realizację własnej pasji, której podporządkował życie swoich bliskich i swoje.
Powiedziałbym, że na tym tle jego stalinowskie, młodzieńcze zapały, z perspektywy czasu wyglądają jakoś niegroźnie, podobnie zresztą jak członkostwo PZPR czy współpraca z wywiadem PRL. Jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia, bo gdy czyta się cytowane w książce depesze dla PAP-u, to trudno było mi się oprzeć się wrażeniu, że już one stanowią element "białego wywiadu" a formalny akces jest tylko postawieniem kropki na i. Mam nieodparte podejrzenie, że wszystko to stanowiło w mniejszym lub większym stopniu stanowiło właśnie przejaw oportunizmu Kapuścińskiego, może jeszcze w najmniejszym stopniu w przypadku jego młodzieńczej aktywności, którą pewnie w dużym stopniu można tłumaczyć cechami typowymi dla młodego wieku.
Do tego dochodzi obnażenie mankamentów twórczości "maestra". Nie da się ukryć, że próba przestawienia twórczości Kapuścińskiego z półki reportaże na półkę literatura piękna, choć sama w sobie nie ma nic deprecjonującego, to jednak w rzeczywistości stanowi zamach na ocenę dorobku "cesarza reportażu". Okazuje się bowiem, że dokumentalne zapisy swobodnie traktują rzeczywistość, wiele z nich stanowi projekcję heroicznych wyobrażeń o sobie samym, nie mówiąc już o tym, że niektóre książki można napisać w ogóle nie ruszając się zza biurka w Warszawie.
Artur Domosławski niby stara się nie deprecjonować twórczości swojego mistrza ale efekt jaki jest, każdy widzi. Nie ukrywam, że nie jestem miłośnikiem twórczości Kapuścińskiego (z wyjątkiem "Cesarza"). Jego książki wydają mi się mocno przereklamowane i interesujące tylko dla tych, którzy interesują się historią polityczną. Ilu czytelników Kapuścińskiego urodzonych po 1989 roku wie (nie zaglądając do wikipedii) czym była teologia wyzwolenia, czym był "rok Afryki" albo MPLA. Domosławski twierdzi, że w swoich książkach Kapuściński dawał wyraz swojej lewicowej wrażliwości. Jeśli jednak nawet tak było, to była to lewicowość szczególnej próby, skoro łączyła się z członkostwem w partii, która kazała strzelać do robotników.
Z "Kapuścińskiego non-fiction" wyłania się postać, łagodnie mówiąc, nieciekawa w życiu prywatnym. Gorzej, że także w sferze, dzięki której Ryszarda Kapuściński zyskał uznanie pojawiają się głębokie skazy, które sprawiają, że jego twórczość wypada traktować z większym dystansem, mniej jako wierne odzwierciedlenia rzeczywistości a bardziej jako wyraz własnych poglądów przefiltrowanych przez troskę o to jak będą odebrane przez czytelników. Dla miłośników jego twórczości odkrycie, że "król jest nagi" zapewne nie będzie zbyt przyjemne ale zawsze warto poznać prawdę.
To musiało być ciekawe doświadczenie dla Artura Domosławskiego, odkrywać że "maestro" którego znał i w którego domu bywał dziewięć lat, w rzeczywistości daleki jest od wizerunku jaki został wykreowany przy zresztą przy jego czynnym udziale. Jednak czy to nie dziwne, tyle lat znać człowieka i w sumie nic o nim nie wiedzieć? Podobnie jak "dziwne" wydaje się publiczne pranie brudów przyjaciela (?) po jego śmierci. Ale to już problem Autora. W każdym razie, moim zdaniem, nie ulega wątpliwości, że "szargając świętości" napisał bardzo interesującą książkę właśnie dzięki wywlekaniu na światło dzienne tego co wcześniej było starannie skrywane pod korcem przez samego Ryszarda Kapuścińskiego albo choć znane, ginęło w chórze "obowiązkowych" zachwytów.
Artur Domosławski, deklaruje się w "Kapuściński non-fiction" jako podchodzący z estymą do bohatera swej książki i jego dorobku pisarskiego ale jednocześnie, volens nolens, dokonuje "zamachu" na autorytet swojego "maestra" na wszystkich frontach. Począwszy od życia osobistego a skończywszy na twórczości a to co pisze, daje obraz żenujący i nie znajdujący żadnego wytłumaczenia. Co można sobie pomyśleć o kimś kto utrzymuje zatrącający o ménages à trois ponad trzydziestoletni związek a jednocześnie zwalający troskę o dom i dziecko na barki żony, wykorzystując jej bezkrytyczne zapatrzenie w siebie.
Nie przysparza też Kapuścińskiemu sympatii wizerunek oportunisty, człowieka który trzyma akurat z tymi, z którymi znajomość może obrócić na swoją korzyść. Słabe to usprawiedliwienie, że nie chodziło w tym o karierę w jej potocznym rozumieniu, pięcie się po szczeblach władzy ale o realizację własnej pasji, której podporządkował życie swoich bliskich i swoje.
Powiedziałbym, że na tym tle jego stalinowskie, młodzieńcze zapały, z perspektywy czasu wyglądają jakoś niegroźnie, podobnie zresztą jak członkostwo PZPR czy współpraca z wywiadem PRL. Jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia, bo gdy czyta się cytowane w książce depesze dla PAP-u, to trudno było mi się oprzeć się wrażeniu, że już one stanowią element "białego wywiadu" a formalny akces jest tylko postawieniem kropki na i. Mam nieodparte podejrzenie, że wszystko to stanowiło w mniejszym lub większym stopniu stanowiło właśnie przejaw oportunizmu Kapuścińskiego, może jeszcze w najmniejszym stopniu w przypadku jego młodzieńczej aktywności, którą pewnie w dużym stopniu można tłumaczyć cechami typowymi dla młodego wieku.
Do tego dochodzi obnażenie mankamentów twórczości "maestra". Nie da się ukryć, że próba przestawienia twórczości Kapuścińskiego z półki reportaże na półkę literatura piękna, choć sama w sobie nie ma nic deprecjonującego, to jednak w rzeczywistości stanowi zamach na ocenę dorobku "cesarza reportażu". Okazuje się bowiem, że dokumentalne zapisy swobodnie traktują rzeczywistość, wiele z nich stanowi projekcję heroicznych wyobrażeń o sobie samym, nie mówiąc już o tym, że niektóre książki można napisać w ogóle nie ruszając się zza biurka w Warszawie.
Artur Domosławski niby stara się nie deprecjonować twórczości swojego mistrza ale efekt jaki jest, każdy widzi. Nie ukrywam, że nie jestem miłośnikiem twórczości Kapuścińskiego (z wyjątkiem "Cesarza"). Jego książki wydają mi się mocno przereklamowane i interesujące tylko dla tych, którzy interesują się historią polityczną. Ilu czytelników Kapuścińskiego urodzonych po 1989 roku wie (nie zaglądając do wikipedii) czym była teologia wyzwolenia, czym był "rok Afryki" albo MPLA. Domosławski twierdzi, że w swoich książkach Kapuściński dawał wyraz swojej lewicowej wrażliwości. Jeśli jednak nawet tak było, to była to lewicowość szczególnej próby, skoro łączyła się z członkostwem w partii, która kazała strzelać do robotników.
Z "Kapuścińskiego non-fiction" wyłania się postać, łagodnie mówiąc, nieciekawa w życiu prywatnym. Gorzej, że także w sferze, dzięki której Ryszarda Kapuściński zyskał uznanie pojawiają się głębokie skazy, które sprawiają, że jego twórczość wypada traktować z większym dystansem, mniej jako wierne odzwierciedlenia rzeczywistości a bardziej jako wyraz własnych poglądów przefiltrowanych przez troskę o to jak będą odebrane przez czytelników. Dla miłośników jego twórczości odkrycie, że "król jest nagi" zapewne nie będzie zbyt przyjemne ale zawsze warto poznać prawdę.
No właśnie. Czy na pewno warto zawsze poznać prawdę? I czy prawda Domosławskiego to rzeczywiście prawda? W sensie: prawda obiektywna, jedyna i najprawdziwsza z prawdziwych; nie chodzi mi tu o suponowanie jakoby Domosławski łgał.
OdpowiedzUsuńJakoś na oba te pytania skłonna jestem raczej odpowiedzieć negatywnie.
A poza tym mieszanie życia osobistego z twórczością to moim zdaniem nieporozumienie. Można być bydlakiem w życiu i genialnym autorem. Ja nie chcę z autorem żyć, ja chcę go czytać.
Też jestem zwolennikiem oddzielenia autora od jego twórczości ale to chyba nie jest takie proste, jak się na pierwszy rzut oka wydaje, bo wypada postawić pytanie na ile ktoś nieuczciwy jako człowiek, jest uczciwy jako autor. Na ile wartości które niesie ze sobą książka są uczciwe a nie tylko pozą obliczoną na wywołanie efektu i grą z czytelnikiem. W gruncie rzeczy u Kapuścińskiego chyba nie ma takiego dylematu bo jego konfabulacje sprawiają, że książki przestawia się najwyżej na regał z innym napisem i dalej można się zachwycać choćby "Cesarzem". Ale wydaje mi się, może to działać na przykład w przypadku Andrzeja Szczypiorskiego - napisał "Mszę za miasto Arras" ale przecież świadomość tego jak się zachowywał, rzutuje ostatecznie na ocenę tego, czy książka rzeczywiście jest szczera i prawdziwa w swoich intencjach.
UsuńWedług mnie kluczowe jest to, że Kapuściński pisał non-fiction. Brak zaufania do autora literatury faktu to utrata wartości tejże literatury. Niby rzeczywiście można zmienić etykietę, ale ja wtedy tracę chęć sięgania. Na pewno chciałbym przeczytać jednak książkę Domosławskiego, choć też zastanawiam się, jaki był powód tego, że autor poznał Kapuścińskiego "naprawdę" dopiero pisząc książkę.
UsuńJa akurat nie miałem problemów z Kapuścińskim jako reportażystą - jego dwie książki reportażowe, które zresztą Domosławski ciągle przywoływał "Wojna futbolowa" i "Heban" jakoś do mnie nie przemówiły. A mówiąc szczerze, to w szczególności "Heban" mnie bardzo rozczarował.
UsuńPrawdę mówiąc książka Kapuścińskieg, która mnie poruszyła to Chrystus z karabinem. Mogła się wydawać pisana na zamówienie komunistów, ale dla mnie było to drugorzędne.
OdpowiedzUsuńSłynne książki Kałuzyńskiego - Cesarz, Szachinszah - podobały mi się, ale nigdy nie zaliczyłbym ich do kategorii reportażu.
Natomiast książka Domosławskiego - według mnie nie zasługuje na uwagę ani na komentarz.
Wszystko co Kapuściński wydał przed 1989 r. musiało mieć imprimatur cenzora a że na dodatek był oportunistą to tonacja "na zamówienie komunistów" nie jest czymś zaskakującym.
UsuńOstatnie zdanie to też rodzaj komentarza - można i tak.
Mam chyba na czytniku wersję sprzed pieriepałów sądowych, bo potem coś tam było cięte, coś dokładane, ach!, jak to wszystko do kupy dawało +10 do marketingu. Kapuścińskiego czytałem z przyjemnością, ale podzielam zdanie Qbusia. Byłem czytelnikiem Kapuścińskiego non-fiction i z takim właśnie podejściem podchodziłem do lektury. Teraz po rewelacjach Domosławskiego i jakiejś aferce wokół Hugo-Badera, do każdej książki non-fiction podchodzę jak niewierny Tomasz :P
OdpowiedzUsuńKsiążka ostatecznie wyszła cało z batalii sądowych. Widziałem niedawno wyszło kolejne wydanie poszerzone chyba właśnie o opis sprawy i uzasadnienie decyzji Domosławskiego.
UsuńJak pisałem, nie miałem problemu z Kapuścińskim reportażystą - po prostu to co czytałem wydało mi się mocno przereklamowane. Domosławski zresztą od tej strony oszczędza "mistrza".
PS.
przepraszam, że wyciąłem Twój komentarz ale to tylko tak "przy okazji" bo wycinam z zasady komentarze mojej starej, znajomej hejterce, która próbuje tu powrócić pod różnymi nickami.
Swoją drogą coraz mniej chyba skandali związanych z książkami. Bo i tak na dobrą sprawę czym jeszcze literatura może nas zaskoczyć? Obyczajowo było już chyba wszystko :)
OdpowiedzUsuńPS. Nie ma za co. Nie byłem szczególnie przywiązany do tego komentarza :D
Nie jest tak źle, przecież i "Nocnik" Żuławskiego i "Amok" Bali to książki skandalizujące vel skandaliczne. Kiedyś nawet tego nie było, no chyba że przed wojną :-).
UsuńPubliczne pranie brudów zawsze na propsie :P Ja akurat ciekaw nie jestem :)
UsuńTrudno Ci dogodzić, to narzekasz, że coraz mniej skandali książkowych to ich nie jesteś ciekaw :-)
UsuńNie mylmy literackiego skandalu z obsceną. Obrzucanie się błotem i pisanie kto, komu i gdzie obciągał, to jest magiel nie literatura :P
UsuńA to były jakieś inne skandale związane z książkami a nie związane z obscenami?! :-)
UsuńW sumie ... :P
Usuń